Alex
Alexander
Hermann
31 stycznia '83
Monachium
* złote dziecko ^ wbrew pozorom nie zjada dziewic na kolacje ^ ...woli na śniadanie ^ z drogi śledzie, Alex jedzie! ^ nie wiem co zrobić z życiem, pierdolne doktorat z zastosowania piątego palca lewej ręki w koncertach fletowych Glucka ^ mistrz playstation ^ czasem awanturnik, czasem potulna owieczka ^ babciu widziałaś moje tabletki z napisem LSD? Pieprz tabletki! Widziałaś tego smoka w kuchni?! ^ chodzi lisek koło drogi... ^ żaden z niego mroczny skurwiel *
trust me, i'm an engineer
trust me, i'm an engineer
Alex od samego początku nie wiedział ze zrobić z własnym życiem. Pewnie dlatego kończył jednocześnie dwa kierunku i oba równie nienormalne. Został więc dyplomowanym flecistą i równie dyplomowanym inżynierem z zakresu budowy maszyn - obiecał sobie, że kiedyś zbuduje Transformersa i zawładnie światem, wciąż mu nie wyszło. Chwilowo robi doktorat z fletu, choć nie jest pewny czy za miesiąc nie zmieni zdania i nie zostanie hodowcą kur szlachetnego pochodzenia. O kurze marzy od dawna, ale do tej pory nikt nie brał na poważnie jego słów, więc pisał kolejne listy do Mikołaja i rozwieszał je po całym, studenckim mieszkaniu. A propos studenckiego mieszkania - zamieszkują je elementy podobne Alexowi, co zdecydowanie utrudnia bycie normalnym. Alexander by chciał, naprawdę! Ale cóż zrobić, skoro współlokator gania po domu w pelerynie Supermena, a drugi robi tosty pod żelazkiem? I właśnie dlatego młody (?) pan Hermann do normalnych nie należy. Bywa za to miły i sympatyczy, co potwierdzić mogą wszyscy sąsiedzi i wykładowc z obu uczelni (oprócz gościa od Matmy, który do tej pory modli się na jego widok do wszystkich bogów egipskich). Nie zna się na romantycznych momentach, nie rozumie dlaczego ludzie robią problemy i kompletnie nie interesują go plotki na temat tego grubego typa z naprzeciwka. Lubi za to od czasu do czasu usiąść w małej kawiarence i przy mocnej kawie zaczytać się gazecie; taki mały momenty tylko dla niego, którego niestety w domu nie dostanie. Gdyby tylko mógł, spędziłby życie przed PlayStation, ale że nie może to spogląda na nie z nostalgią. Ciężki jest żywot zaganianego człowieka, zwłaszcza wtedy gdy ów człowiek bierze na siebie milion tysięcy obowiązków i o połowie zapomina. Co on by zrobił bez uroczego kalendarza w postaci Własnej i Prywatnej Mrocznej Dziewczyny? Absolutnie nic. Alex naprawdę lubi swoje życie, mimo że dawno-dawno temu dało mu nieźle w kość.
Było nas trzech, w każdym z nas inna krew... Powiadali starożytni Rosjanie. Ich też było trzech, trzech braci Hermann, szturmem podbijający monachijskie szkoły, kluby i ulice! Do czasu, kiedy to szanowny Alex postanowił zostać kaleką i zabić przy okazji jednego ze Świętej Trójki. Nie specjalnie oczywiście, ale przez dobre siedem lat nie dał sobie wmówić, że wypadki chodzą po ludziach a kierowca ciężkarówki, która w nich wjechała był pijany. Nie, niet, nein. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Wciąż ta sama piosenka, wciąż te same grzechy główne. Jak Alex sobie wmówi, to nie ma zmiłuj się! Na szczęście 'terapia' pomogła i po pamiętnym wydarzeniu został mu tylko wózek. Od czasu do czasu wspomina tamtą noc, analizje minutę po minucie to wszystko co się zdarzyło i na nowo zadaje sobie to samo pytanie: Na cholere on brał ten samochód?! Dziś jednak nie ma ochoty strzelić sobie w głowę, dziś tylko uśmiecha się pod nosem i wspomina szereg wspaniałych chwil spędzonych z bratem. Dziś tęskni przeokropnie, ale tęsknota nie dusi jak dawniej.
Alex bywa uciążliwy, bywa że zabija ludzi dobrym humorem, bywa że wszyscy mają dość jego uroczego wyszczerzu. Bywa, że wpada na głupi pomysł, który chce zrealizować TERAZ, NATYCHMIAST i angażuje w to całe złote towarzystwo. Bywa, że nie rozumie swojej kobiety i wciąż ma wrażenie, że ktoś zapomniał dołączyć do niej instrukcji obsługi. Bywa, że wypije za dużo i śpiewa przez okno serenady, a potem tłumaczy policjantom, że kaleka nie dosięgnąłby do parapetu! Bywa, że mu wierzą, choć ostatnimi czasy coraz rzadziej. Jest prosty w obsłudze, nie wymaga stu procent uwagi i czasem zdarza mu się mieć dość. Kompletnie nie umie gotować, przypala nawet wodę w czajniku elektrycznym. Nikt nie wie jak to się dzieje, nawet sam zainteresowany. Biegle posługuje się serbskim i ukraińskim - kolejny talent nieprzydany w życiu.
---
Ville Vallo
Zapraszamy serdecznie! :)
69 komentarzy:
[Cześć ;) Chętnie bym powąciła, ale głowa pusta... ;(]
- Matulu, wygrałam internet! Wygrałam talon na kurwę i balon! - Wrzask dobiegł z salonu, bez ostrzeżenia i teoretycznie również bez powodu, bo Helena od pięciu godzin bezskutecznie zmagała się z tak pokurwiście pokurwioną teorią, że nawet ona nie była w stanie jej przyswoić. I nikt nie podejrzewał, że, po pierwsze, zdoła zrozumieć, o co autorowi chodziło, a po drugie zdoła wykorzystać niemożliwą do zdobycia wiedzę w swoim doktoracie. - POLAĆ WSZYSTKIM! - Wrzasnęła po raz kolejny, podrzucając do góry stertę notatek, która sfrunęła na nią po chwili, tworząc magiczny obrazek rodem z marnych komedii romantycznych. - TYLE WYGRAĆ!
Alex nie zdążył jeszcze skończyć zdania, a Helena już siedziała na nim i jego padzie, przy okazji rujnując tyle godzin ciężkiej pracy nad questem. Czy cokolwiek innego Alex miał tam spełnić... skończyć... przejść? Cokolwiek, Helena nie miała pojęcia o czymkolwiek, co dotyczyło Playstation i nie było machaniem rękami z kontrolerem ruchu w prawicy lub lewicy. Jeśli chodzi o to ostatnie, bardzo chętnie, zwłaszcza w stanie wskazującym. - Kocham fizykę, kocham cię, kocham wszystkich i jeszcze kocham tego starego zboczylasa, który napisał objaśnienie do tej teorii, którego i tak nikt nie rozumiał, ale... ALE JA ROZUMIEM, ROZUMIESZ?! KOCHAM CIĘ! - Wzięła jego twarz w dłonie i sprzedał mu soczystego i siarczystego buziaka prosto w usta. Helena była słaba w powściąganiu swoich emocji.
[Ah, boski Ville <3 A karta świetna, tylko bida z nędzą, bo jak Leuś pomysłów nie mam. Ale chociaż się ładnie przywitam, o :)]
[nie będę twórcza, więc... są jakieś pomysły na wątek? :D bo bardzo bardzo lubię kartę, ale nie widzę powiązania zbytnio...]
[ Karta zajebista, pierwsze zdjęcie tym bardziej. A tak w ogóle, to witam xD Mam ochotę na wątek (jak osoby powyżej), więc... Cóż, jeśli on jest pokręcony, a moja Angie niezbyt normalna, może mogliby poznać się w jakichś super-pokręconych okolicznościach? ;D Np. na jakimś koncercie byłby wypadek, bo gitarzysta spadłby ze sceny, scena zaczęłaby się palić, jakaś kobieta zaczęłaby rodzic, tłum zacząłby uciekać, a Angie i Alex zostaliby zmuszeni (czy też dobrowolnie) zaczęli by jakoś ratować sytuację? xD ]
[ Ej... wyślę w 2 częściach, bo mi przyjąć nie chce xD ]
[ O cholera, o tym wózku zapomniałam O.O NO to nie wiem... No to w takim razie pokręcona sytuacja musi być. Tylko... hm. Już chyba wieeeeeeeeem :D Użyję siły popieprzonej ciotki Angel ;D ]
To był koszmar. Istny koszmar, jakieś totalne, nieznające końca dno bez wyjścia ewakuacyjnego. Gorzej być naprawdę nie mogło! No dobra, zawsze mogło być gorzej, ale jednak Angel miała nadzieję, że sprawa o ile nie pójdzie w dobrym kierunku, to chociaż stanie w miejscu, a ta parszywa osóbka wreszcie ulotni się z jej mieszkania... Ach, jak ona uwielbiała podkreślać, że ma własne mieszkanie!
Ale wracając do tematu tym złym, okropnym, cholernym gnomem nie był nikt inny, jak ciotka Angel, Christy. Blondynka naprawdę się dziwiła, że ten biedny kot ciotki. Whiskas, jeszcze żyje. Przecież w warunkach, jakie ofiarowywała mu staruszka, nawet super odporny zwierzak obładowany stosem nabojów by nie wytrzymał! A Whiskas? Widocznie musi być równie poryty, jak jego właścicielka. No... w sumie, to śpi w kiblu.
Angel i tym razem miała dość staruszki. Tak, owszem, to była jej rodzina. Ale wystarczył tydzień mieszkania z nią, żeby Angie wiedziała, że nigdy więcej nie wpuści babiny do swojego własnego lokum. A teraz? Dziewczyna ze skrzyżowanymi rękami stała przed otwartym oknem, starając się nie słuchać wywodów ciotki na temat tego, że w Amsterdamie dalej burdele są nie takie, jak oczekiwała, że w McDonaldzie dalej sprzedają frytki o zbyt niskiej (!) zawartości oleju, czy wreszcie to, że nawet Lady Gaga potrafiła znaleźć sobie chłopa, a ona jeszcze nie. Ona, czyli sama ciotka, bo któż by inny? Nawet tego swojego sierściucha przyprowadziła, który chciał się dobrać do zwierzaka Angel. Widać koty lubią kameleony, a najbardziej to chyba lubią je jeść, skoro...
- WHISKAS! SPIEPRZAJ STĄD!!! - krzyknęła z całych sił blondynka, kiedy zauważyła, że rudy kocur dobiera się do terrarium, gdzie mieszkał kameleon Leo. Natychmiast oderwała się od okna, a potem zaczęła odganiać kocura. Ciotka tylko pokiwała głową, zamruczała coś pod nosem i rzuciła się w pogoń za kociakiem, który schował się gdzieś między pudłami.
- Whiiiiiskaaaassss, wwyyyyychooooodźźź!! Kici, kici... - staruszka pochyliła się nad jednym z pudełek, aby wyjąc kotka. Temu się chyba nie spodobało, bo zamiast normalnie wyjść z kartonu, skoczył prosto na twarz ciotki, łapiąc się jej skóry pazurami. Staruszka wrzasnęła, jakimś cudem zdjęła z siebie kota, a raczej wyszarpała go ze swojej twarzy. Angel stała jak wryta, przyglądając się całej sytuacji. Chciała zawołać pomoc, więc otworzyła drzwi. W tym samym momencie kot, przerażony wrzaskiem swojej właścicielki, wybiegł jak strzała przez drzwi. Blondynka stała zdezorientowana.
- No goń go kurwaaaaaaaaa! - wrzeszczała ciotka, przyciskając do twarzy dłonie, oraz mając kurwiki w oczach. Angel aż się przestraszyła! Doleciała do ciotki.
- Musisz jechać do szpitala! Pieprzyc kota!
- Poradzę sobie sama! Goń skurwiela! - wrzasnęła jeszcze raz, a potem odepchnęła od siebie dziewczynę i sama wybiegła na klatkę schodową. - GDZIE MOJA KICIA?! - jęczała, a potem złapała swoją znajomą, która akurat odwiedzała wnuczka. Angel, nie wiedząc kompletnie co robić, zbiegła po schodach, szukając kota. Rozejrzała się dookoła, ale nigdzie go nie widziała. Wyszła więc na dwór. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że kocur siedzi sobie obok.
- Ty debilu! - krzyknęła do kota. Ten popatrzył na nią, fuknął i uciekł w siną dal. Blondynka jęknęła, goniąc go. Biegła tak chyba z pięć minut. W pewnym momencie była tak blisko niego, że spróbowała go złapać, co nie było zbyt łatwe gdy się biegnie, a do tego na nogach ma się piętnastocentymetrowe obuwie. I tak była w głębokim szoku, że w ogóle zdołała tyle biec. W końcu, kiedy już sięgała jego futerka, uśmiechnęła się diabelnie.
- Mam cię! - krzyknęła. I już go miała, ale...
Kot. A dokładnie ogon kota wkręcił się w wózek inwalidzki jakiegoś mężczyzny. Kot miauczał tak głośno, że mogłoby się wydawać, że mówi przez jakiś megafon. Panna Evans aż zamarła. Zaraz jednak spojrzała wystraszona na nieznajomego, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa. - O ja pierdolę! - jęknęła. Padła na kolana i próbowała jakoś pomóc kotu, ale ten tylko się szarpał i wymachiwał pazurami. - Przepraszam, ja nie wiem... Kurwa, co ja mam zrobić! - pisnęła, łapiąc się za głowę.
Houston, we have a problem. No, ale przynajmniej się zatrzymał.
[przepraszam, ja musze - JEBŁAM! XDDDDDDDDDDDDD]
//Hela
Tym razem nie ograniczała się już do pedalskich całusków, ale przeżuła cukierka i nie zdążyła go jeszcze dobrze przełknąć, kiedy wkładała mu język prosto do gardła. A biorąc pod uwagę jej niewątpliwe wytrenowanie w tej kwestii, była w stanie sięgnąć i do miednicy. - Zagrasz mi na flecie melodię zwycięstwa?! - Zapytała, przytulając się wciąż tak samo mocno, ale tym razem już nie penetrując wnętrza jego organizmu językiem.
- Później zagram ci na flecie taki koncert, że Mozart zwątpi w swoje możliwości kompozytorskie. - Zapewniła nabożnie, kiwając głową i lustrując go spojrzeniem kobiety, która może i nie grała w słoneczko, ale szybko nadrobiła zaległości. - Ale powstaje w tym momencie pytanie, jak ty zagrasz mi na flecie koncert zwycięstwa nad fizyką, skoro nie masz też rączek i nie mogłeś sobie sam wziąć nut? - Zapytała, odchylając się i osiągając pozycję, w której normalnemu człowiekowi strzeliłby kręgosłup.
- Nie mam wyjścia, mieszkam tu. - Odpowiedziała, wyzwalając Alexa od swojego słodkiego ciężaru. Przedefilowała przez pokój i zaprezentowała tyłek w całej okazałości, kucając przy stosie wszelkiego dobra, który piętrzył się pod ścianą. Nuty wszystkich muzyków z tego domu, zapas gazet do wzięcia na posiedzenie oraz tych, które już wszyscy zdążyli przeczytać w kiblu, nabożne prośby właściciela mieszkania, żeby respektować instytucję ciszy nocnej wrzucane regularnie do skrzynki i cała reszta papierzysk. Może i nie respektowali ciszy nocnej, ale za to stworzyli konkurencyjną ciszę dzienną. Helena grzebała i grzebała, bo nut w niebieskich okładkach było tam co nie miara i większość wyciąganych ze stosu na chybił trafił należała do Sylwestra. W końcu zdobyła swój upragniony artefakt! - No! Mam! - Ogłosiła, jakby ktoś jeszcze miał wątpliwości.
- Specjalnie tam tkwiłam przez wieczność, żebyś mógł popatrzeć na moją dupę i się rozochocić. - Wyznała z rozbrajającą szczerością i wyszczerzyła się wyjątkowo radośnie, oczywiście w geście niewinności zakładając ręce za plecami i przyjmując pozycję, która niby miała być urocza, ale bardziej przypominała tę z kolejki do toalety, oczywiście w przypadku tych najbardziej potrzebujących. No, cóż, po prostu mogłaby się kochać cały czas, z przerwami na obiad i fizykę. To się też zdarzało.
- Znęcasz się nad tym kulturalnym starszym panem. Był dla mnie taki miły, dopóki się nie pojawiłeś. - Uśmiechnęła się, rozsiadając się na podłodze, bo przecież kanapy, fotela a nawet krzesła w tym domu nie uiścisz. Przez sekundę trwała zatopiona w nostalgii dotyczącej spotkania z panem profesorem od fletu, który najpierw przypierdolił jej drzwiami, a później przepraszał. A później pojawił się Alex, po którego Helena raczyła przyjechać swoim zielonym automobilem, więc profesor od fletu był gotów nagle zmienić zdanie i stwierdzić, że dobrze jej tak, że tymi drzwiami dostała.
- Mamy tylko jeden problem... - Zaczęła tajemniczo. - Ty nie masz zadatków na sadystę, nawet jeśli podszkolisz się u swojego mistrza, to i tak nie będzie to samo, bo... jakbym ja zechciała teraz zostać słynną pianistką, to byłoby jak rozmowa z twoim bratem o kolorach... Czaisz, nie? Taki... Opór materii! - Błysnęła inteligentną metaforą.
- Nic dziwnego, skoro tłumaczenie zacząłeś od błękitu pruskiego, a słowo błękit wyjaśniłeś jako kolor nieba, natomiast pruski, bo taki kolor miały pruskie mundury. - Przypomniała mu jego własne sposoby na wytłumaczenie Gregowi kolorów, uśmiechając się przy okazji ładnie. - Ignotum per ignotum, mój drogi, tego się tak nie robi. - Dodała ze śmiechem, przyglądając się mu intensywnie.
- Czasami się zastanawiam, czy ty aby na pewno nie oszukiwałeś, kiedy robiliśmy sobie test na płeć mózgu... - Stwierdziła, kiwając głową na poparcie swojej tezy. Ona trzymała się wiernie i wytrwale swojego tematu o elektronicznych łokciach i nadgarstkach, nawet w momentach największego fizycznego i psychicznego zwątpienia, których nie brakowało podczas tworzenia tego przyszłego wybitnego dzieła.
- NA BONDA! - Wybuchnęła entuzjazmem znienacka. Na Bonda wybierali się już od momentu premiery, ale do tej pory jakoś im nie wyszło, a że oboje mieli tego konkretnego dnia w miarę wolny wieczór, to... - Ej, piłam dzisiaj piwo z chłopakami po pracy... - Zaczęła markotnym tonem. Niemalże podpełzła do niego na kolanach, podniosła ręce do góry i uwiesiła się na nim z żałosnym wyrazem twarzy. - A to oznacza konfrontację z metrem... - Wykrztusiła z siebie w końcu, tonem równie żałosnym jak spojrzenie. Chociaż to zasadniczo on powinien się bardziej wzbraniać przed podróżą metrem, to ona wsiadała do niego zawsze z taką miną, jakby miała już nigdy nie wysiąść.
Kiedy słyszała słowo 'metro', przed oczami stawały jej te miliony bakterii oblepiające wszystkie elementy wagonu, czuła zapach wszystkich meneli, którzy siedzieli przed nią na tym plastikowym krzesełku tyłem do kierunku jazdy, czuła niewidzialne ręce wszystkich kieszonkowców, którzy kiedykolwiek wyprowadzili cokolwiek z torebek i kieszeni pasażerów. I pociąg wjeżdżający z zawrotną prędkością na peron, powodujący oczywiście wizję, jak to Helena potyka się na czymś i wpada wprost pod niego. Trochę paranoi w życiu nie zaszkodzi. Dlatego podczas każdej jazdy metrem, siedziała na Alexie, trzymała kurczowo torebkę, kazała się przytulać i traktowała wszystkich współpasażerów swoim spojrzeniem mordercy, które przykrywało ewidentny lęk przed przebywaniem w tej puszce śmierci. - Zmierzch może być! Może niewzruszoność Kristen Stewart mnie natchnie do tego, jak mam rozwiązać problem stabilnego ale nienachalnego mocowania w moim genialnym wynalazku!
- Czyli jak ci napierdalałam przez rok o moim genialnym wynalazku, to nie wiedziałeś, o czym pierdolę, ale chciałeś być miły, więc mi nie przerywałeś? - Wolała się jednak upewnić. Zanim otrzymała odpowiedź, sięgnęła po laptopa, zakopanego pod lawiną książek, notatek i innych mądrych bzdur, i najpierw pokojowo nacisnęła spację, a później z pełną furią trzasnęła pięścią w klawiaturę. To był jedyny znany ludzkości sposób wybudzenia jej komputera z uśpienia.
- Chciałem być miły... - odparł z miną zbitego szczeniaka. CHciał, całkiem po prostu! A że nie kumał o co chodzi jego lubej, to już inna sprawa - Nie bij komputera bo ci kiedyś odda i będzie ci głupio. - zagroził z poważną miną. Alex traktował komputer z należytym szacunkiem. Mówił do niego, głaskał jak ssie zawiesił i praktykował inne rytuały. Pewnie dlatego jeden laptop slużył mu już piąty rok i był w lepszym stanie niż ten, który Helena ma od roku.
[O, Ville Valo *,* To niech zna, stały klient Amare się przyda ^^]
Amare
[Ja? ._. Naprawdę to ja muszę zacząć? :c Nie ulitujesz się nad nową koleżanką, która właśnie leży w łóżku i zdycha? *,*]
Amare
Helena wróciła na swoje właściwe miejsce na Alexie, położyła sobie laptopa na kolanach i rozpoczęła długą rozprawę o elektronicznych łokciach i nadgarstkach, o tym, jak to jej elektroniczne łokcie są inteligentniejsze od właściciela i w ogóle najlepsze na świecie, nawet jeśli modele staną się ciałem dopiero niebawem, a póki co pozostawały tylko animacją. Ale jaką dobrą animacją!
Literówkę nabożnie poprawiła, a kiedy już tego dokonała, odłożyła komputer na podłogę i zrobiła to, na czym znała się najlepiej - wcisnęła twarz w szyję Alexa.
- Zbieramy się na ten Zmierzch? Podróż metrem brzmi jak wyrok, a podróży metrem w nocy nie przeżyję na pewno, więc... Możemy wrócić na piechotę? To tylko pięć kilometrów! - Kolekcja ciekawych lęków Heleny nie kończyła się na metrze, ale o innych opowiemy, kiedy nadarzy się okazja. A nadarzy się na pewno.
- No dobra... Jebniemy spacer przy najbliższej okazji, bo ostatnio zapuszczam korzenie od siedzenia i siedzenia i siedzenia, to na uczelni, to w samochodzie, to nad książkami, to na rytualnym piwie. Jeeezu, jakie ty masz ciężkie życie. - Podsumowała swój wywód z głośnym westchnieniem, w którym zamknięte były wszystkie cierpienia obywateli świata tego. Czasem trzeba po prostu wywzdychać w szyję swojego mężczyzny ból za cały świat.
- Tak! Idę zrobić ryj! - Jak powiedziała, tak zrobiła, bo Helena zasadniczo nie należała do tej odmiany człowieka, który rozważyłby wszystkie za i przeciw podniesienia tyłka i pobiegnięcia do łazienki celem nałożenia ta twarz czegoś, co zasłoniłoby efekty niewyspania i wysiłku intelektualnego.
Helena zamaszyście trzasnęła się otwartą dłonią w czoło, wykonując rytualnego facepalma. I dziękując niebiosom, że nie postanowili zabrać ze sobą Grzesia, bo wtedy siedziałaby pomiędzy widzem histerycznym a śpiącą królewną. Warto dodać, że śpiącą opartą całym ciężarem na Helenie. Tak czy tak, nie mogła w spokoju konsumować kinematografii.
- Ale to tylko wizja Alice, przecież czytaliśmy o tym w książce.
Helena pogłaskała swojego mężczyznę, spoglądając na niego wzrokiem pełnym współczucia dla tragedii, którą niewątpliwie była śmierć Carlisle'a, nawet jeśli tak naprawdę jej nie było. I wszystko byłoby po staremu, gdyby kilka ujęć później głowy nie stracił również jej zmierzchowy ukochany, wcześniej wykonując gesty i wydając dźwięki, które sugerowały przeżywanie orgazmu stulecia. - NIE MOŻE TAK BYĆ! NO, KURWA! TE KUTAFONY ZABIŁY JASPERA!!!
[O mało co go tak nie nazwałam ._. I chciałam zrobić z niego chirurga plastycznego, ale w ostatnim momencie się powstrzymałam xD No ale chirurgiem musiał pozostać, nie mogłam mu odebrać tej fuchy. Wątek? Jakieś szalony pomysły z kapelusza?]
- Ale liczy się sam fakt! Jak oni mogli mi to zrobić?! Świnie! - Helena rościła sobie prawo do podnoszenia histerii z byle powodu, bo przecież była kobietą, a bycie kobietą rozgrzesza z całego spektrum najróżniejszych przywar. W tym oczywiście z nadmiernej emocjonalności, której każdy normalny człowiek powinien był się pozbyć najdalej w wieku wczesnoszkolnym. Ale nie Helena. W ramach niezrozumienia świata po prostu zapakowała się Alexowi do kieszeni i nie miała zamiaru wyjść. Ciekawe kiedy w końcu wywoła u niego trwałe uszkodzenia dowolnego układu, wiecznie na nim siedząc.
- Masz, zjedz żelkę, skoro już mi kupiłeś. - Wszyscy gramatyczni naziści w tym momencie chwycili za pistolety i dzidy, a Helena bezceremonialnie wepchnęła Alexowi do ust wspomnianą już żelkę. W kształcie żaby. O smaku gówna wymieszanego z cukrem. I oczywiście na koniec przytuliła się jeszcze mocniej, skupiając się jednocześnie na twarzy Alexa i ekranie, co w przypadku normalnych ludzi oznaczałoby zeza rozbieżnego, ale Helena dała radę bez tego zabiegu. Magia Świąt.
- Piąta nad ranem też jest po dwudziestej drugiej. - Zauważyła inteligentnie, przypominając sobie, jak zwykle kończyły się ich plany powrotu do mieszkania w stanie jedynie lekkiego upojenia i do tego o względnie normalnej porze. Ano kończyły się tak, że ostatnie piwo pili o świcie w parku, wszyscy solidarnie sikali w krzakach, równie solidarnie i równie w krzakach rzygali, a ich powrotu do domu nie można było nazwać stabilnym.
- Spoko-luz. - Odpowiedziała swoim zwykłym tonem, wciąż cierpliwie oglądając jednym okiem film, a drugim Alexa. Nigdy nie miała parcia na śluby, zaręczyny, dzieci i inne rodzinne sprawy, będąc przekonaną, że jeśli kiedykolwiek zechce im się wziąć ślub, to na pewno skończą jak jej rodzice, a ona wtedy umrze w bólu i sromocie, zmieniając się w swoją matkę.
- Przecież już powiedziałam, że się zgadzam. - Powtórzyła, nie biorąc jego propozycji na serio. Gdyby było inaczej, zrobiłaby aferę na całą salę, podtopiła łzami nie tylko kino, ale całe centrum handlowe i zagłaskała go na śmierć. A wcześniej udusiła językiem włożonym do jego gardła. Helena w końcu była kobietą i fakt, że nie czekała na oświadczyny, wcale nie oznaczał, że nie umarłaby ze szczęścia, gdyby doszły do skutku.
Helena tradycyjnie już nie ogarnęła, więc zamiast postawić na myślenie i zrozumieć co nieco, po prostu również zajęła się oglądaniem filmu, bo stwierdziła, że oto Alex postanowił zarządzić kontynuowanie seansu w ciszy. Tak, Helena bywała głupia jak but z lewej nogi, IQ pierwotniaka z dna oceanu również zdarzało się jej prezentować. Pojęła, że coś jest nie tak dopiero w momencie, kiedy po opuszczeniu kina przemieszczali się w dowolnym kierunku alejkami centrum handlowego.
- Czemu nic nie mówisz?
- Ale co...? - Zapytała inteligentnie, zatrzymując się. Procesy myślowe były wręcz widoczne gołym okiem, impulsy nerwowe kłębiły się jej pod czaszką, latały jak szalone z jednego końca organizmu na drugi, bezskutecznie... Helena wciąż nie mogła wymyślić, co zrobiła nie tak. Ale przecież ona była głupia od urodzenia, urodziła się tylko po to, żeby być debilką, od niej nie można zbyt wiele wymagać, bo wtedy się przegrzewa.
- TO BYŁO NA SERIO?! - Brawo, Heleno, wygrywasz cygaro. Głośny facepalm rozniósł się echem po okolicznych butikach, a Helena w tej pozycji pozostała przez kolejny bazylion lat. - Przepraszam, jestem głąbem, przecież o tym wiesz, ale nie obrażaj się na mnie, jestem głupia i w ogóle... znasz mnie, no... I... i... i... - I czas się rozpłakać z żałości nad własną głupotą.
- Ale... - Zaczęła, próbując powstrzymać potoki łez, które spływały nieustannie po jej twarzy i rujnowały niekoniecznie misterny makijaż. - Ale. - Dodała inteligentnie, wlokąc się za nim w kierunku postoju taksówek. Heleno, jesteś debilką, ale z drugiej strony, jaki tradycjonalista oświadczałby się w kinie podczas seansu Zmierzchu. Zagwozdka na najbliższe milion lat, kiedy będzie mogła tylko leżeć i płakać.
Zgodnie z rozkazem przyspieszyła, a w taksówce zachowywała się jak każda dobra trzylatka. Siedziała wciśnięta w kąt pomiędzy drzwiami a siedzeniem, obserwowała wydarzenia za szybą i wyglądała jak człowiek, który zapuścił sobie smutną muzykę podczas podróży samochodem przez deszczową noc. Noc może i nie była deszczowa, ale Helena miała bardzo duże pokłady własnej głupoty do kontemplacji.
- No... - Burknęła z miną kota, któremu każą wyjść z pudełka, a on tak bardzo nie chce tego robić. - Kochasz mnie jeszcze chociaż trochę, mój Edwardzie? - Zapytała dla pewności, przygryzając dolną wargę. I w tym momencie powinien spaść deszcz, a oni zacząć się pieprzyć na chodniku. Ale to nie mogło mieć miejsca, bo od kiedy zdarzyło im się pieprzyć na plaży, woleli jednak pozostać przy tradycyjnych formach uprawiania miłości.
[Co do tych pomysłów...
to mogą:
a) poznać się dawien dawno i teraz się przyjaźnić, bo Carver jak na razie przyjaciół nie ma, a może mu by się jakis przydał
b) mogą wręcz przeciwnie, nie lubić się, tyle że będą skazani być razem w jednym miejscu - chociażby utkną gdzieś razem w windzie.
c) dopiero się poznają w okolicznościach hm... imprezy u kogoś, do kogo obaj isc nie chcieli
albo faceci spotkają się na barowych stołkach, albo będą mieli wypadek samochodowy a skoro o tym mowa, to moze być tak, że Alex będzie miał wypadek/or łotewa, a William będzie jego lekarzem, ohoho.]
Uśmiechnęła się uroczo w ramach zapewnienia, że już nie będzie robić miny człowieka, który za chwilę znowu zacznie płakać, a potem położy się na chodniku i będzie płakał godzinami, aż zapłacze się na śmierć i jego zwłoki zjedzą bezdomni. Bardzo zachęcająca wizja przyszłości Heleny van Imbroeck. Jednak opcja 'piwo to moje paliwo' wygrała, a Helena poleciała w podskokach, żeby dopełnić starej, dobrej piwnej tradycji!
[Zacznieeeeesz? Ja bedę takim wdzięcznym potworkiem, że zrobię Ci kiedyś kakao, słowo]
Dość go mieć nie mogła, bo tę opcję wyłączono jej fabrycznie już dawno temu, więc mógł być najbardziej uciążliwym stworzeniem świata, ona i tak byłaby wiecznie uwieszoną na nim Heleną. Po prostu każdy potrzebuje czasem zamanifestować rezygnację. Chwila słabości nie potrwała jednak długo, a Helena już po pięciu sekundach gramoliła się przez skrzynię biegów i wylądowała z telemarkiem pomiędzy siedzeniem a deską rozdzielczą. Mały mistrz gimnastyki artystycznej wkracza do akcji. Kiedy spoczęła wygodnie na wycieraczce przed siedzeniem pasażera, złapała go za ręce z miną człowieka, który jest gotów strzelić takie kazanie, jakie zmusi Grzegorza Hermanna do zrozumienia różnicy pomiędzy rubinowym a malinowym, bez słowa dyskusji.
Zależało jej na tym, żeby zrobił to prawo jazdy, nawet jeśli dla samego faktu, bo wiedziała, że to był jeden z niewielu problemów, z którymi Alex sam z siebie nie potrafił sobie poradzić. Jasne, problem nie polegał na niemożliwości zrobienia prawa jazdy, ale na gigantycznym przerażeniu na samą myśl, że miałby kiedykolwiek usiąść za kierownicą i nie dostać ataku paniki spowodowanego tym, że ma jechać z kimś dla siebie ważnym w roli pasażera. A przecież nie każe mu się wozić swoim autem po mieście. Technicznie niemożliwe i nielegalne, czyli jednak trzeba było znaleźć inną drogę wyjścia z tej sytuacji, a jedna prowadziła przez szkołę nauki jazdy, plac manewrowy i egzamin.
- Misiu... Jak nie chcesz, to zaraz pojedziemy do domu, ale to nie załatwi sprawy, a przecież sam powiedziałeś, że chcesz ją załatwić.
- Bo to na pewno chodzi o metro. - Powiedziała, patrząc na niego wzrokiem z serii 'ja cię znam za dobrze, żebyś mi pierdolił smuty o metrze i wyróżnianiu się z tłumu', który to wzrok nie miał w sobie jednak nic z napastliwości. Była gotowa wgramolić się z powrotem na siedzenie kierowcy, zapalić zielony magiczny samochód i pokonać tę samą trasę co przez ostatnie pół godziny z tą tylko różnicą, że w drugą stronę.
Nie miała zamiaru nalegać, bo chociaż nie należała do ludzi posiadających coś tak magicznego jak wyczucie, w przypadku Alexa w dziesięciu procentach przypadków jednak udawało jej się poskromić swoje Helenowe zapędy i spasować, kiedy było trzeba. Albo wyczuć, kiedy spasować, żeby osiągnąć cel, który wcześniej sobie postawiła. Nie wiedziała, kiedy zadziała która reguła, ale mimo wszystko przydatna umiejętność. Byłaby jeszcze bardziej przydatna, gdyby działała trochę częściej.
- Dobra, trzydzieści sekund i wracamy. Ja się nie odzywam, ty podejmujesz decyzję. - Powiedziała, odwracając wzrok od jego twarzy. Kolejna ciekawa umiejętność była taka, że w tego typu sytuacji jej odwrócenie wzroku i czas na decyzję nie powodował presji na tę drugą stronę. Magia Świąt po raz kolejny.
Rzadko miał wolne. A nawet jeśli przypadł mu dzień wolnego, zazwyczaj nosił przy sobie włączony pager. Powtórzę po raz kolejny, rzadko kiedy miał wolne. Ale tego dnia owszem, miał. I nie siedział w domu, nie poszedł szukać sobie rozrywek w świecie świńskich podrywów. Zamiast tego udał się do baru. Nie pił wiele (jeszcze mniej niż tego jego wolnego), jednak od czasu do czasu zdarzyło mu się wyskoczyć do baru. Siura, którą pił w niczym nie przypominała piwa oprócz koloru. Nie narzekał jednak. Dla kogoś kto może wykupić w zasadzie całą fabrykę piwa, potrzebna jest czasami odskocznia, nawet jeżeli miałaby być to odskocznia niesamowicie obrzydliwa.
-Jeżeli jeszcze raz się spóźnisz to nici operacji - odparł, patrząc na niego na pół rozbawiony, na pół całkowicie serio. - Jakieś piętnaście minut temu podszedł do mnie facet w różowej koszuli, pytając czy mam ochotę na drinka. Spróbuj się jeszcze raz spóźnić, a twoje serce dozna takiego urazu, że żaden kardiochirurg Ci nie pomoże - odparł, a w jego oczach pojawiło się coś na kształt dzikiej iskry. - Cześć, Alex - powiedział w końcu, unosząc kącik ust w pogodnym uśmiechu, jakby cały ich wstęp do rozmowy był już historią wymazaną, jak trzecia załoga Hunley'a.
- Dobrze. Alex, nie wsadzę cię do tego samochodu i nie każę ci jechać, bo ja tak zdecydowałam. Jeśli nie chcesz, będziesz dalej jeździł metrem albo czekał, aż po ciebie przyjadę zielonym magicznym samochodem z wgniecionymi drzwiami. Nie wiem, ujebałam sobie, że to ci pomoże zrozumieć, że to był wypadek i nie jesteś mordercą. Że nie jesteś winny. Wiem, że to cię już nie dręczy, ale wiem też, że nigdy nie przestałeś się tak czuć. Nie wiem, jestem w tym słaba, czerpię wiedzę o ludzkiej psychice z Cosmo, ale nikt mi nie powie, że nie chciałam dobrze. Jeśli chciałam dobrze, a wyszło jak zawsze, trudno, spróbuję jeszcze miliona sposobów, może kiedyś mi się uda, bo nie chcę, żebyś był skazany na obwinianie się do usranej śmierci, za bardzo mi na tobie zależy. Jeśli się pomyliłam, jedziemy do domu, daj mi tylko dwie minuty, to powiem tym ludziom od egzaminów, że nie podchodzisz i wracamy. - Otworzyła drzwi samochodu, a listopad z impetem wpadł do środka.
Gdyby ktoś zajrzał teraz przypadkiem przez szybę do wnętrza zielonego magicznego samochodu, prawdopodobnie wyraz bezdennego zdziwienia pozostałby mu na twarzy na zawsze, ale Helena nigdy nie przejmowała się takimi pierdołami jak robienie z siebie sensacji. Bo któż jak nie ona darł ryj w kinie albo zaczynał szlochać na środku ulicy. Dlatego nie miała oporów przed wyciągnięciem do niego rąk i zmuszeniem do przytulenia się.
- W takim razie idę odwołać, zaraz wracam. - Wygrzebała się z samochodu, co nie było wcale takie łatwe, będąc zawodową łamagą i zaprzeczeniem miss gracji. - Kocham cię. - Dodała, wsadzając głowę z powrotem do zielonego magicznego samochodu i dając mu buziaka, który przewidziany był na policzek, ale koniec końców wylądował gdzieś w okolicach oka. Miss precyzji.
Załatwiła sprawę szybko i bezboleśnie, a kiedy tylko wyszła z jaskini lwa pełnej przerażonych osiemnastolatków, wyjęła z kieszeni kurtki papierosy i zapaliła. - Palisz pan? - Zapytała, wyciągając paczkę w jego stronę. Nie była zła, zawiedziona, cokolwiek w tym guście, najwyżej zniesmaczona swoim kolejnym głupim pomysłem w życiu. Być Heleną, przeżywać wszystko.
Posadziła swój zasuszony tyłek na progu samochodu i odgięła kręgosłup do jednej z tych krzywizn, które mogły wytrzymać tylko gimnastyczki i baletnice (i Helena), a wszystko to po to, żeby móc przytulić swą wulgarną twarz do brzucha Alexa i sądzić, że w ten sposób da mu do zrozumienia, że nie ma za co przepraszać i że jak tylko skończą palić, to wrócą grzecznie do domu.
- Przyznaj się, leniwcu i sknero, wiesz, że samochód nie jeździ na wodę, a tak to Helenka płaci za wachę, bo Helenka tankuje. - Spojrzała na niego najbardziej ciepło i z największym uśmiechem w oczach, jak tylko pozwalają na to ludzkie możliwości. W rozluźnianiu atmosfery też była generalnie słaba, ale w przypadku Alexa jej wychodziło, czyli najprawdopodobniej tworzyli połączenie idealne.
- Przestań, bo przypomnę ci, jak bardzo intensywnie podrywał mnie szofer twojego brata, a potem zabiorę ci kartę miejską i przestanę po ciebie jeździć, więc będziesz skazany na niego i poczucie, że w całej swojej obleśności i zgrzybieniu startował do twojej cudownej kobiety. - Szofer Grzegorza ani obleśny ani szczególnie zgrzybiały nie był, ale jakoś trzeba było podkręcić atmosferę!
- Stoi. - Strzeliło high five, a Helena wróciła do bardziej anatomicznej pozycji niż poprzednia. - Buzi chcę. - Uwiesiła się na nim i zażądała przynajmniej minuty obśliniania się wzajemnie w tych dziwnych okolicznościach. - Poza tym, muszę cię bardzo pochwalić, mój drogi, jesteś bardzo dobrym pasażerem, nie wnosisz mi błota do samochodu, więc muszę sprzątać tylko po twoich kolegach, którzy już wiedzą, że samochód nie jeździ na wodę, więc trzeba się wozić z Heleną i robić jej burdel, a powypadkowe Golfy niech rdzewieją na parkingu. - Pochwaliła go, uśmiechając się dokładnie w ten sposób, w który uśmiechała się zawsze, kiedy waliła dowcipaskiem poniżej krytyki.
- Nie, błagam, niech oni jednak nie zdejmują tych butów, błoto da się odkurzyć, a jeśli będę musiała wywabić zapach skarpetek twoich kolegów z samochodu, umrę, bo wszystkie odświeżacze powietrza powodują, że mam ochotę zakichać się na amen. - Szybko zmieniła zdanie, broniąc się rękami i nogami przed tą wizją, która mimo wszystko zagościła w jej głowie.
- Robienie sobie z gęby cholewy w nieswojej sprawie to moje nieoficjalne hobby, tak sobie nabijam punkty u Bozi, żeby mi nie upierdoliła rączek za dowcipaski poniżej krytyki. - Zapewniła, dając mu ostatnie buzi w tej sesji. Darowała sobie nawet wybicie głową przedniej szyby i rozłożenie się krzyżem na dachu, żeby wyrazić, jak bardzo miała ochotę udusić go kablem od samochodowej zapalniczki. Ale, dobra kobieta, ruszyła z powrotem do jaskini lwa.
- Wiem, że chcesz mnie zabić którymś z samochodowych kabli - rzucił za nią - Nie wiem jeszcze którym, ale na sto procent masz myślimordercze - wyszczerzył się głupio i zapalił kolejnego papierosa. Ot tak dla rozluźnienia - Idź, załatw, obiecuje że to ostatnia moja sprawa, przez którą robisz z siebie kretynkę. Ale dodaj że jestem kaleką, także umysłowym!
- Oni wiedzą, że jesteś kaleką! Ale uświadomię im, że również umysłowym! - Zapewniła, wchodząc do budynku. Wyszła dziesięć minut później, dzierżąc w dłoniach dwie kartki. - Pan Alexander Hermann raczy ruszyć zad od samochodu 1G, gdzie czeka na niego egzaminator nazwiskiem Andrew Collins i ma ochotę zrobić mu z jesieni dupę średniowiecza za zmienianie zdania jak baba w ciąży z zaburzeniami maniakalno-depresyjnymi. - Wygłosiła, naśladując ton pani z okienka, która miała ochotę albo zamordować Helenę i wszystkich na tym świecie, których imiona zaczynają się na H albo samej wyskoczyć oknem z parteru, ale za to głową do przodu.
Helena zdążyła w ciągu tej godziny wypalić jakiś miliard papierosów, siedząc w dwudziestu tysiącach różnych pozycji na którymkolwiek z elementów samochodu (z maską włącznie) lub stojącej nieopodal rachitycznej ławce, dostać ataku serca przynajmniej dziesięciokrotnie i zestresować się tak, że musiała wypalić jeszcze więcej papierosów, żeby nie roznieść wszystkiego w promieniu dziesięciu kilometrów na atomy. Kiedy upłynęło regulaminowe czterdzieści pięć minut, wyszła z siebie i stanęła obok. Helena już wiedziała, jak będzie wyglądać jej macierzyństwo i zyskała pewność, że definitywnie nie nadaje się na matkę, bo stanie się jedną z tych drżących o swoje dziecko w każdej możliwej sytuacji. Tak to jest, jak nie ma się wielu ważnych dla siebie osób, więc trzeba wykorzystać normę strachu o bliskich na tych, którzy są.
[Z góry przepraszam za brak polskich znaków, ale w angielskich szkolach nie maja zainstalowanego polskiego slownika ._.]
Obronná reká zawsze i wszedzie, a jak! Nie ma co tu duzo mówic. Alex mial to do siebie, ze z natury wychodzil calo z kazdej opresji. Rzecz jasna przed Carverem nie musial sie zgrywac. Jakby nie patrzec – najpewniej – nic by mu nie zrobil. Najpewniej. Bo przeciez i on sie czasami irytowal (czasami, bo czasami, ale jednak!).
-Nastepnym razem rzeczywiscie wybiore tego rózowego. On nie wydaje sie spóznialski – odparl z kwasnym usmiechem, po chwili posylajac mu nie tak lekkiego kuksansa w bok. – Powiedzialbym, ze u mnie w porzadku, ale ostatnio czuje sie raczej przygnieciony nawalem pracy. I gdyby chodzilo o chirurgie… Ale nie, chodzi szatana w blond klakach. Chcesz já sobie wyporzyczyc na jakis czas? – zapytal z nadzieja w glowie. – A u Ciebie co? Udalo sie w koncu stworzyc Transformera?
Helena została zastana w pozycji leżąco-zwisającej na przednich siedzeniach z osiemdziesiątym papierosem w ustach.
- Kłamca! Widziałam, że to ty przyjechałeś na plac z powrotem! - Jakaż niezwykła gwałtowność, Heleno, kiedy to próbowałaś się wygrzebać z samochodu i stanąć w pozycji w miarę pionowej. Istotnie, widziała, jak to on wracał na plac i widziała, jak szanowny pan egzaminator mu gratulował. Zapewne nie oblania egzaminu.
Przez chwilę zaciął się, wpatrując tępo w Alexa. Czyżby ten nie wiedział? Niemożliwe by mu nie powiedział. Tym bardziej niemożliwe, że nie widzieli się od miesiąca. Cholera. A może jednak? W końcu on miał wrażenie, że minęły jakieś dwa lata od kiedy dziewczyna z nim zamieszkała,a był to miesiąc. Wszystko musiało zejść na dalszy plan, bycie ojcem - mimo że go nie pochłaniało ani nie było pasją - wciąż było czasochłonnym zajęciem. Chętnie by się go wyparł. Wiedział, że nie powinien nawet tak myśleć, że to zapewne złe i niemoralne, ale kto powiedział, że jest dobry?
-Mam córkę - powiedział, w końcu, pochłaniając resztę zawartości kufla. Kufle o grubym szkle, które niby to przecierane średnio pięć razy dziennie, wyglądały jakby kurz osiadał na nich przynajmniej dwa razy tyle. A może po prostu wszystko było mu stare, stęchłe i pachniało szczynami? William chyba wolał się w to nie zagłębiać.
Odchrząknął, kończąc swoje piwo do końca. Pewnie większość ludzi chwaliła dzień narodzin pod niebiosa, ciesząc się, radując, jakby właśnie zobaczyli Jezusa. Cóż, większość.
-Chyba należy Ci się sprostowanie - mruknął niepocieszony całą sytuacją. - Córka, Kathy, ma siedemnaście lat. Nigdy Ci nie mówiłem, ale jako moja ówczesna dziewczyna wpadła ze mną w ciążę. Oddaliśmy dzieciaka do adopcji i teraz, po tych cholernych siedemnastu latach, czort mnie odnalazł. Nie będę mówił, że jest jakaś okropna, bo to naprawdę miła dziewczyna, ale spróbuj wyobrazić sobie mnie jako ojca...
- Ale co my możemy wymyślić! Przecież ciotka przez tego postrzelonego sierściucha mnie zabije! - powiedziała głośno, tępo wpatrując się w kota, a potem przenosząc wzrok na nieznajomego. - Jesteś weterynarzem? Błagam, powiedz, że jesteś weterynarzem...- mruknęła, przygryzając dolną wargę.
A kot jakby się uspokoił. Dyszał jakby co najmniej maraton przebiegł, miał jakieś wystraszone oczy i... dlaczego on miał język na wierzchu? I czemu tak dziwnie padł na asfalt...
- O kurwa! - warknęła, podnosząc głowę kota. Dychał i powoli miauczał. Czyli żył, coś na plus w tej niedorobionej sytuacji. Tylko co teraz zrobić?
Kiedy kot już nie miał siły się wyrywać, Angel powolutku dotknęła ego ogona. Cholera, spuchł. Nie chciała mu niczego ruszać, bo jeszcze by pogorszyła sytuację i co by wtedy było?
Siadła na chodniku, palcami stukając o brzeg murku.
- Masz jakiś pomysł? Tak w ogóle, Angel jestem - rzuciła w stronę mężczyzny. Nawet zdobyła się na jakiś krótkotrwały uśmiech. Potem już tylko patrzyła na kota.
-Widzę, że twoi współlokatorzy mają kolorowe życie - odparł z uśmiechem, pstrykając na barmana, by ten przyniósł mu drugi kufel piwa. - Mam nadzieję, że jednak będziesz miał gdzie mieszkać. Muszę mieć gdzie uciec. Tak w razie czego - dodał, posyłając mu kuksańca w bok. Westchnął ciężko słysząc jego pytanie. - To nadal moja córka i jak na razie nigdzie się nie wybiera. Wiesz, raczej głupio byłoby mi ją wyrzucić. Oddałem ją do bidula, a teraz siedzi u mnie w domu. Mam te jebane wyrzuty sumienia!
- Jesteś okrutnym kłamcą i pójdziesz prosto do piekła i tam Bozia ci rączki upierdoli, bo Helenka widziała, że to ty byłeś za kierownicą, jak wracałeś z panem na plac i teraz kłamiesz podle, a ja... ja... JA WIDZIAŁAM! - Wyrzuciła z siebie, wyciskając przy okazji absolutne resztki powietrza z płuc. Człowiek-Helena i efekty uboczne stresu - zdebilenie krańcowe.
- Nie może powiedzieć, że nigdy nie była bardziej, ale jest bardzo zadowolona. - Powiedziała z uznaniem, kiwając głową. Helenie zdarzało się mówić o sobie w trzeciej osobie. Myśleć również, zdecydowanie częściej. To pewnie pomaga dziwnym ludziom w radzeniu sobie ze sobą, czy coś... Stres powoli zaczął odpływać, więc Helena zajęła swoje stałe miejsce i dokonała tak-bardzo-przytulenia. - Jestem dumna, wieeeesz?
Prześlij komentarz