Noah Javier Álvarez
Zastanawiałeś się kiedyś, jak to byłoby znaleźć się na środku jakiegoś placu, w tłumie ludzie? Nie musiałeś. Pewnie nie raz znalazłeś się w takiej sytuacji, ale wyobraź sobie, że stoisz z dłońmi w kieszeniach i rozglądasz się dookoła. Twarze ludzi, którzy cię mijają, nic ci nie mówią. Znaki, które dostrzegasz również. Nie pamiętasz nic. Twoją głowę wypełnia pustka, a w jej samym centrum pojawia się pytanie: kim jestem? Kim byłem?
Nie zastanawiałeś się, prawda? I dobrze, bo nie warto. Bo nic nie jest w stanie opisać uczucia, które towarzyszy wtedy człowiekowi. Wydawać by się mogło, że rozpoczęcie wszystkiego od nowa jest łatwiejsze niż życie wśród starych problemów. Wcale tak nie jest. Kiedy rodzisz się na nowo w wieku dwudziestu sześciu lat, jesteś nieporadnym, aspołecznym człowiekiem. Nie wiesz, jak poprawnie trzymać widelec, nie umiesz pisać, z trudem przychodzi ci mówienie. Zdany jesteś na samego siebie i zwierzęce instynkty, które ci towarzyszą. Lepiej pozostać na starych śmieciach i spróbować walczyć z tamtym dzisiaj i z tamtym jutrem. Uwierz mi, nie chciałbyś obudzić się pewnego dnia, nie wiedząc nawet, jak masz na imię. Znasz to uczucie, kiedy jesteś przywiązany do każdego fragmentu swojego ciała? Musisz je znać, jest bezwarunkowe, po prostu czujesz, że twoja ręka nadal tam jest, nie musisz tego sprawdzać. Znasz nie tylko swoją rękę, ale całe ciało. Wiesz, jak zareaguje w standardowych sytuacjach, które już przerabiałeś. Budząc się nie miałem pojęcia, dlaczego uginam palce, dlaczego moje ciało drży, dlaczego boli. A bolało. Okropnie bolało.
Teraz już wiem. Nazywam się Noah Javier Álvarez. Mam dwadzieścia sześć lat i ponad rok temu doznałem poważnego urazu głowy na skutek wypadku, który spowodowałem. Jestem dorosłym facetem, a piszę jak dziecko z podstawówki. Jąkam się i zapominam. Jest dużym-małym dzieckiem, które nie potrafi odnaleźć się w brutalnym świecie współczesnej cywilizacji, która gwałci moje prawa, moją przestrzeń osobistą, depcze moją świadomość i chęć życia. Najczęściej mam ochotę się poddać, krzyczeć i uciekać, ale nie mogę. Bo oni są przy mnie. Mówią, że skończyłem studia, jechałem na rozdanie dyplomów. Wyobraźcie sobie, że mam dyplom z kryminalistyki, że rozpocząłem drugi kierunek - medycynę, a prawda jest taka, że jeszcze niedawno nie potrafiłem włączyć komputera. Obrazy z przeszłości nie wracają, chociaż powinny, tak mówił lekarz pierwszy i lekarz drugi. Jestem pusty. Mówią mi, że byłem rozrywkowym nastolatkiem, panem popularnym, przystojniakiem, który dodatkowo miał całkiem niezłe stopnie. Nie pamiętam. Nie pamiętam dziewczyn, z którymi byłem. Chłopaków, z którymi upijałem się do nieprzytomności. Pamiętam moment, w którym otworzyłem oczy i zacząłem się zastanawiać. Kiedyś śmiałem się z tego, że myślenie może boleć, dopóki nie poczułem potwornego psychicznego bólu. Nie pamiętałem nic. Walczę. Rodzina, ci wszyscy krewni, którzy tak mnie niby kochają, nie mają już cierpliwości. Załamują ręce, ja też. Nie proszę ich o pomoc. Uczę się na nowo samodzielności, poznaję świat od początku.
Jedyne czego mogę być pewien, to mój wygląd. Widzę, że mam ciemne blond włosy. Twarz usianą bladymi bladymi piegami. Bliznę na prawym policzku. Mało widoczną, ale jednak. Powinna mi przypominać. A jedynie kojarzy się z tym całym burdelem. Z tym całym wypadkiem. Szare oczy, momentami wpadające wręcz w stalowy odcień w ciemnym obramowaniu. Śmiało mogę zauważyć, że moja matka ma takie same. Przynajmniej wiem, że nie kłamie. Pokazuje mi fotografie. Płacze i wspomina. A kiedy myśli, że nie słyszę, pyta Boga o swojego syna. Pyta, gdzie jest tamten Noah, który odnosił się do niej wręcz lekceważąco, który nie raz ją obrażał, ale potem wracał z podkulonym ogonem, przytulał i przepraszał. Teraz, nie mogę jej przytulić. Jest dla mnie obcą kobietą. A na zdjęciach jest obcy chłopiec. Inny człowiek. Nie wiem, kim jestem. Mogę być pewien tego, że mam metr dziewięćdziesiąt siedem, że ważę siedemdziesiąt dziewięć kilo, że jestem obywatelem Holandii. Że od dziecka cierpię na astmę. To wszystko jest w dokumentach. A teraz, te kilka marnych świstków jest całym moim życiem. Muszę zacząć być tym samym niepoprawnym chłopcem, ale czy tego chcę? Od niedawna mieszkam sam. Miałem dość tych wszystkich współczujących wspomnień. Wyzdrowiałem, jedynie przy niepogodzie zdarza mi się utykać na jedną nogę. Parę blizn. A luką w pamięci, przeklętą czarną dziurą, się nie przejmuję. Nie mogę. Jestem bezrobotnym, liczącym na cud, czekającym na powrót dawnego siebie. Dlaczego tyle lat miałoby się zmarnować? Przecież mogłem być kimś...
A jestem nikim.
A jestem nikim.
18 komentarzy:
[Em, nie, nie zacznę, bo nie bardzo wiem jak, ani zaczynanie to zbyt trudny proces dla mnie, jak na chwilę obecną. Ale mogą się spotkać gdzieś w parku, albo w szpitalu, jakby Amelka z Lucasem przyszła, bo coś, albo się mogą skądś znać.]
[Mnie pasuje :D Reszta wyjdzie w tłoku.]
[Chyba ty ^^ ]
[Ciągnijmy dalej, co? ;D a co powiesz na ich wyjazd do dziadków Alex? bo chyba go ostatnio zaprosiła xD]
[Znaj me dobre serce, czy jakoś tak ;p]
Nikt normalny nie zmarnowałby tak pięknej pogody i świeżego powietrza, które panowało teraz na dworze. Alexandra oczywiście też spędziłaby ten dzień na spacerach czy innej formie rozrywki, ale musiała się spakować, czyż nie? Uprzedziła dziadków, że wpadnie na weekend w celu odpoczywania (a gdzie indziej leniuchować, jak nie u babci we Francji?), na domiar ciągnęła za sobą przyjaciela. Kobiecina oczywiście nie miała nic przeciwko, co więcej wydawała się tym faktem dziwnie zadowolona. W każdym bądź razie, Alex wkładała do swojego plecaka (jakoś nigdy nie przepadała za walizkami, które trzeba było za sobą ciągnąć) wszystkie potrzebny rzeczy. Pamiętała też o tym, że miała przecież sporo ubrań na miejscu, więc nie musiała dodatkowo targać kolejnych.
Sprawdziła jeszcze czy na pewno wszystko się zgadza, zarzuciła plecak na ramiona, wzięła torebkę i wyszła z mieszkania starannie zamykając drzwi. Za chwilę jednak wróciła do środka upewniając się, że wszystko jest wyłączone i ponownie wyszła, tym razem zbiegając po schodach i zatrzymując się dopiero przed zamówioną taksówką. Podała adres Alvareza i chwilę później czekała już przed jego blokiem.
[Na nic więcej mnie dziś nie stać ;D]
[Ojoj, Colton *,* Wita w klubie, ID do również i ma miłość <3
Hm... To może poznali się jakiś czas temu w szpitalu? Noah mógłby mieć jakąś tam wizytę, a Catina zostałaby zaciągnięta tam siłą z powodu omdleń czy coś ^^ Oboje niezadowoleni z tego, że muszą tam być, postanowili niepostrzeżenie razem uciec na kawę na przykład :D]
Catina
[Oczywiście, że dobra dupa z niego, w końcu to mój mąż <3
Hm... W sumie mi to obojętne. Możemy od tego zacząć, przynajmniej coś się będzie działo :D]
Catina
[Nie, na cud nie liczę, bo i tak sama pewnie lepiej nie zacznę ;P]
Catina
Wszystko było w porządku. Przez zasrane dwa miesiące wszystko było w porządku. A przynajmniej tak sobie Catina wmawiała. Udawała, że wcale nie traci wagi, że nie wygląda jak żywy trup, że nie męczy się nawet przy najlżejszej pracy. Żyła tak, jakby była całkiem zdrowa, choć to oczywiście było wielkim kłamstwem, bowiem białaczka niestety sama zniknąć nie może. Catina to wiedziała. Zdawała sobie sprawę z tego, że powinna pójść do szpitala i się leczyć. Tylko po co, skoro i tak nie miała szans? Poza tym, niby czym miałaby zapłacić? Swoją nędzną pensją, którą zarabiała w starej księgarni? Ledwo wystarczało jej na mieszkanie, które wynajmowała wraz z bratem. On owszem, również pracował, ale też nie zarabiał zbyt wiele. Ale i tak wiodło im się lepiej niż w Barcelonie, gdzie musieli kraść, a czasami nawet żebrać. Dlatego Catina nie chciała pamiętać tego rozdziału, który już dawno zamknęła i zostawiła za sobą. Tak było wygodniej.
Choroba w końcu dała o sobie znać. Całe szczęście, że ona, jak i Javier byli jeszcze w domu, bowiem Catina wciąż leżałaby nieprzytomna na podłodze. Javierowi jednak udało się ją ocucić. Nie minęło nawet pięć minut, a ona była na rękach wynoszona przez brata, który skierował się do najbliższego szpitala. Co z tego, że jęczała, błagała i płakała? Javier nie chciał ustąpić i już po chwili znaleźli się w budynku, którego Catina tak nienawidziła. Skrzywiła się na zapach panujący wewnątrz, ostrożnie stając na ziemi o własnych siłach, bowiem Javier musiał pójść się zarejestrować czy nie wiadomo co tam zrobić. Panna Murillo zaś niepewnie przestąpiła z nogi na nogę, po czym zrobiła kilka kroków do przodu w kierunku plastikowych krzeseł dla pacjentów. Zamiast jednak usiąść, ona stanęła pod ścianą jak ostatnie sierota, rozglądając się niepewnie po pomieszczeniu. Gdyby tylko mogła stąd uciec... To mogło się udać. Ale tylko wtedy, kiedy Javier będzie już rozmawiał z kobietą odpowiedzialną za te wszystkie papierkowe roboty.
Catina
W swoim nędznym życiu Catina była tylko trzy razy w szpitalu. Raz, gdy w wieku lat pięciu rozwaliła sobie łuk brwiowy, drugi raz, kiedy złamała sobie nogę ucząc się jeździć na rowerze, a było to gdy miała lat trzynaście, no i zaledwie kilka miesięcy temu. To właśnie wtedy odkryto u niej białaczkę po znacznej utracie wagi i kilkunastu osłabieniach. Teraz zaś był czwarty raz, ale Catina nie miała zamiaru wejść do jakiegokolwiek gabinetu, aby zbadał ją lekarz. Bo cóż oni mogli dla niej zrobić? Tylko przedłużyć jej cierpienia, a tego nie chciała. Chciała odejść stąd jak najszybciej. I ona miałaby lżej i Javier miałby spokój. Na początku pewnie by cierpiał, to oczywiste. Ale z czasem by się przyzwyczaił i w końcu mógłby pójść na jakieś studia czy chociażby spróbować założyć rodzinę. A tak? Musiał wiecznie jej pilnować. A Catina nie chciała takiego życia dla swego barta. Nie chciała takiego życia dla siebie.
Słysząc jakiś męski głos, który niewątpliwie był skierowany do niej, podniosła głowę i swe ciemne ślepia utkwiła w siedzącym naprzeciw mężczyźnie. Zmrużyła zabawnie oczy, jakby posyłając mu ostrzegawcze spojrzenie. Przecież dobrze wiedziała jak wygląda, nie musiał jej tego mówić. Poza tym, ona wciąż uważała, że aż tak źle nie jest. Tylko trochę schudła i nieco zbladła, ale to nic dziwnego. W Londynie prawie wcale nie było słońca, a w Barcelonie niemal codziennie świeciło słońce.
-Dziękuję - prychnęła jak zirytowana kotka i założyła ręce na piersi, wciąż stojąc w miejscu, choć czuła, że jeszcze trochę i zsunie się po tej ścianie na ziemię. Ona jednak chciała pokazać, że nie jest kolejną delikatną panienką i nie jest taka słaba, na jaką w tej chwili wygląda.
Catina
[Wiesz, ja uczę się na chemię i staram się napisać recenzję na polski, więc nie jesteś sama ^^]
Jeżeli myślał, że nikt nie starał się przemówić jej do rozsądku to był w błędzie. Ile razy już słyszała kazania! Nie tylko od Javiera. Jeszcze w Hiszpanii nasłuchała się swych przyjaciół, swojej rodziny i swojego chłopaka... Zacisnęła na chwilę swoje powieki, starając się wypchnąć ze wspomnień Jego twarz. Nie teraz, nie tutaj, gdzie dookoła niej znajdowali się ludzie. Mogła płakać u siebie w domu, mogła płakać w łazience, ale tutaj? Wśród takiego tłumu? Nie mogła się rozkleić, wszyscy by się na nią gapili jak na wariatkę. Na szczęście wszystko minęło tak szybko, jak się pojawiło. Odetchnęła z ulgą, z powrotem otwierając swe ślepia, które błądziły po nieznajomych personach znajdujących się w szpitalu. Nikt jednak nie zauważył jej chwilowej słabości za co była niezmiernie wdzięczna. Nie zniosłaby tego pytającego spojrzenia obcego człowieka.
Może i była egoistką. Może i nie powinna tak myśleć, ale była przecież tylko niedojrzałym bachorem, który niewiele w życiu przeżył. Co z tego, że od dziecka mogła liczyć tylko na swego brata i na siebie? Co z tego, że musiała wychowywać się bez rodziców, którzy byli zbyt zajęci czym innym, aby opiekować się swoją córką i ją wychowywać? Wciąż niewiele wiedziała o życiu. A może wiedziała zbyt wiele? I właśnie ta wiedza sprawiała, że miała ochotę umrzeć jak najszybciej, by wreszcie móc odpocząć? Wszakże już od małego harowała jak wół i rzadko kiedy mogła pozwolić sobie na chociażby chwilę przyjemności.
- Czy ja wyglądam jakbym miała czterokomorowy żołądek jak jakaś krowa? - warknęła, wpatrując się ze złością w nieznajomego. Kolejny, który wziął ją za anorektyczkę! Teoretycznie to nie było niczym dziwnym, faktycznie wyglądała, jakby prawie nic nie jadła od dobrych dwóch miesięcy. Ona jednak jadła normalnie, jak każda zwyczajna osiemnastolatka. Szkoda tylko, że przez chorobę nie było tego widać.
Catina
Plany na weekend były na pewno bardzo dobre i Noah sam do tego w końcu dojdzie. Albo podczas samego pobytu we Francji albo dopiero w Amsterdamie, kiedy znowu wróci do rzeczywistości. Przecież Alex nie musiała ciągać go różnych sklepach, by ich ilość liczyła około tysiąc, prawda? Nie musieli nawet łazić w najbardziej tłoczne miejsca, jakich pełno w tym kraju było. Holmes spędziła tam naprawdę dość czasu, żeby wiedzieć jakich miejsc ma unikać. No i to Alvarez mógł wybrać czy będą siedzieć i nic nie robić, czy znajdzie jakieś ciekawe zajęcie. Jeśli wcześniej jej babcia nie porwie go w obroty, o.
Alexandra zaś poszła na studia pomimo tego, że jeden kierunek prawie skończyła. Można powiedzieć, że zmarnowała kilka lat swojego życia, ale ona tak nie sądziła. Zaczęła inny, by nie musieć latać z bronią godzinami. Teraz na przykład miała fazę na wojsko. Nie żeby pociągały ją mężczyźnie w mundurach, czy chciałaby pójść w ślady ojca. Boże broń! Po prostu wolała wkuwać teorię, o. No i ćwiczyła dzięki temu mózg, nie? Same superlatywy.
- Cze-eść - wyszczerzyła się specjalnie przeciągając literkę, co zabawnie zabrzmiało w jej ustach. Jeszcze chwila i zacznie witać się jak jakiś skejt. - Wyspałeś się? - dodała zaraz uśmiechając się szeroko. Tak, przecież za chwilę wcale nie będą wysoko nad ziemią zmierzając szybciutko do Francji.
Drogie? To było za mało powiedziane. Kiedy Catina dowiedziała się ile jej leczenie miałoby kosztować, o mało nie zemdlała na środku gabinetu. Nigdy takiej sumy na oczy nie widziała, więc skąd takową mogłaby wziąć? Kredytu jej rodzicom, ani bratu na pewno by nie pozwolili wziąć, gdyż nie zarabiali aż tyle, aby mogli go później spłacić. A ubezpieczenie? Nie miała żadnego wypadku, aby takowe dostać. Poza tym, pewnie i tak nie dostałaby zbyt dużej sumy, która nie starczyłaby na wszystkie leki i zabiegi. Zresztą, teraz była w obcym kraju, więc wszystko było znacznie trudniejsze. Catina miała wątpliwości nawet do tego, czy uda jej się dostać w szpitalu do jakiegokolwiek lekarza, bowiem nie miała zbyt wielu papierów. Tylko to, co najważniejsze, aby się dostać do Anglii i innych krajów Europy.
- Nie, ale wiem co miałeś na myśli. I dla twojej wiadomości nie jestem anorektyczką, więc możesz przestać się nad tym zastanawiać - powiedziała, po czym klapnęła w końcu na wolne krzesło obok mężczyzny, znowu rozglądając się dookoła, jakby myślała, że zaraz ktoś ją za to opieprzy. Oczywiście nic takiego się nie stało, więc swe ciemne oczęta utkwiła w podłodze, jednak szybko podniosła je na nieznajomego, kiedy usłyszała, że mogliby się stąd urwać. Spojrzała na swojego brata, który właśnie grzebał w papierach, gdyż zaraz miała być jego kolej. Teraz albo nigdy. Catina uśmiechnęła się szeroko i złapała mężczyznę za nadgarstek, niemal siłą ciągnąc go w stronę wyjścia, jednocześnie się za nim chowając, na wypadek, gdyby Javier nagle postanowił sprawdzić czy wciąż znajduje się w tym miejscu, w którym ją zostawił.
- Pośpiesz się - mruknęła zniecierpliwiona, wciąż ciągnąc go za rękę, choć pewnie z niezbyt wielką siłą. Chciała się stąd jak najszybciej wydostać. Nie dlatego, że miała ochotę coś zjeść. Po pierwsze, zjadła dość obfite śniadanie, które wciąż miała w żołądku, a po drugie, nie miała przy sobie pieniędzy, bowiem zostawiła je w mieszkaniu. Chciała uciec ze szpitala, bo nie miała ochoty znów być badana. Wiedziała, że usłyszy to samo, czyli: ,,Trzeba panią zacząć leczyć jak najszybciej, ale nie mamy pewności czy odniesie to oczekiwany skutek.''. Dziękuję bardzo za takie słowa.
Catina
Właśnie, pokrywało tylko część leczenia. Reszta musiała zostać spłacona przez pacjenta lub jego rodzinę. Zresztą, Catina również się na tym nie znała. Wiedziała jednak tyle, że na jej leczenie rodziny stać nie było, nawet jeżeli musieliby zapłacić tylko jedną trzecią tej całej sumy. Zresztą, teraz była w Anglii i tutaj prawdopodobnie ubezpieczenie jej nie obowiązywało, oczywiście bez odpowiednich papierów, a takowych niestety nie miała. A do Hiszpanii wracać nie chciała, nie teraz. Teraz było jeszcze za wcześnie. Poza tym, jak miałaby wrócić? Sama nie chciała, a Javier do Barcelony wrócić nie mógł, bowiem groziło mu więzienie. Ech, to wszystko było aż nazbyt skomplikowanie.
Ostatni raz rzuciła szybkie spojrzenie bratu, który na szczęście wciąż nie zauważył jej zniknięcia. A jak już zauważy, to ona będzie już dawno z dala od szpitala. Od miejsca, którego nienawidziła. Nienawidziła, bo się bała, że ją tam zamkną wbrew jej woli i nie wiadomo co będą jej tam robić.
Odetchnęła świeżym, acz chłodnym powietrzem, szczelniej opatulając się kurtką, którą miała na sobie. Och, ile by oddała, aby teraz była tutaj taka pogoda jak w Hiszpanii! Może i nie było tam trzydziestu stopni, ale na pewno pogoda była o wiele ładniejsza niż ta w Londynie. Co jednak Catina mogła na to poradzić? Kompletnie nic, niestety.
Spojrzała na mężczyznę, po czym teatralnie wywróciła ślepiami. Tak, jak ze scenariusza jakiejś brazylijskiej telenoweli chyba. Najważniejsze jednak było to, że udało jej się uciec spod bystrego spojrzenia brata, który faktycznie mógłby rozerwać nieznajomego na strzępy, gdyby dowiedział się, że pomógł Catinie w ucieczce. Znany był on bowiem ze swojej gwałtowności, a czasami nawet i brutalności.
- Catina - również się przedstawiła, kołysząc się na stopach, czekając aż jej nowy znajomy wskaże drogę.- To gdzie jest nasz cel? - spytała po chwili ciszy, jak zwykle ze swoim hiszpańskim akcentem, którego nie można było nie usłyszeć.
Catina
[Ja poproszę o wątek z tym panem :)]
//Helena
[Stawiam na jakąś przyjaźń sprzed wypadku i wtedy Hela by mogła przypominać Noah, co ciekawego robili jako gówniarze :>]
//Helena
Decyzja o tym, że pójść ponownie na studia wiązała się głównie z tym, że nie chciała siedzieć i nic nie robić, oprócz latania po szpitalach w celu kontroli stanu jej głowy. Miała o tyle szczęścia, że może i była w śpiączce i miała sporo czasu wyciętego z życia, ale nie straciła pamięci, przynajmniej to nie musiało jej martwić. Co prawda ciężko było jej się przyzwyczaić do tych dziwnych objawów, które zaczęły jej towarzyszyć, a każda wzmianka o jej zdrowiu wywoływała w niej irytację.
- Ja nie lubię - odpowiedziała po chwili wahania. Tak sobie ciągle myślała... Kiedy ginie się w wypadku samochodowym czy w innym środku transportu to zazwyczaj nie ma się czasu na myślenie. A te wszystkie turbulencje... Kiedy coś się zepsuje i zaczną spadać? Wtedy będą mieć dużo czasu na myśl, że zginą. Tak, tego Alex najbardziej się obawiała. A gdzie bezpieczny grunt pod nogami?!
Wysiadła z taksówki odliczając odpowiednią ilość pieniędzy i zarzuciła plecak na ramię.
- Szczerze, nie mam pojęcia. Ale skoro babcia nie chciała mi nic zdradzić, to znaczy, że będzie się popisywać... Mam tylko nadzieję, że nie wzięła do siebie połowy kucharzy ze swoich restauracji - stwierdziła rozbawiona czekając na mężczyznę, by potem w jego towarzystwie ruszyć budynku.
- Będziesz musiał porozumiewać się z nimi na migi... - powiedziała bardzo poważnym tonem, zaraz jednak uśmiechnęła się wesoło. - Mówią po angielsku - dodała. - Za to ja mówię strasznie po francusku, czy to nie jest śmieszne? - zaśmiała się sama z siebie.
Jestem pod wrażeniem. Świetny artykuł.
Prześlij komentarz