LISTA POSTÓW

środa, 13 czerwca 2012

Woman is a Devil

Tytuł wzięty stąd. Dobrze się słuchało przy pisaniu.
Wolna wola - słuchaj lub nie.

            - A gdybyś był kobietą?
            Pytanie zawisło w powietrzu, usłużnie podtrzymywane przez ciężki, papierosowy dym. Taki prawdziwy, wpychający wydychane powietrze z powrotem do płuc, niemalże namacalny dym, który przesącza materiał, włosy i skórę ostrą wonią tytoniu. Chantal zawsze paliła takie papierosy, a Savva momentami chciał się gdzieś schować, z tym swoim mentolowym surogatem prawdziwego szluga. Bo teoretycznie próbował przestać palić. I był na bardzo dobrej drodze, chociaż właściwie nic nie zmienił. Ale wiara w siebie i autosugestia to podstawa, czyż nie?
            Byli na zapleczu baru, w naprędce przydzielonej im małej kanciapie, która zapewne służyła na co dzień za magazyn rzeczy zbędnych. Prawda, powinni byli już opuścić to miejsce, razem z resztą zespołu, który tworzyli ludzie również wynalezieni tak na zapalenie płuc, ale i Savva, i Chantal uporczywie przeciągali ten przyjemny, leniwy moment, gdy po koncercie trzeba zebrać wszystkie swoje graty i poprzez noc, doholować się jakoś do mieszkania. Ale jeszcze jeden papieros, ale przecież skrzypce trzeba jeszcze po raz setny przetrzeć ściereczką, usuwając niewidzialny brud, a i przecież nikt nas stąd nie wygania. Siedzieli więc na skrzynkach po piwie, czy też właściwie – Chantal siedziała, bowiem już jakiś czas temu kilkoma gwałtownymi ruchami zepchnęła Savvę na podłogę. Nie było w tym żadnego negatywnego przesłania; jeszcze przed chwilą Rosjanin opierał głowę na przykrytym pończochą i kremowym materiałem krótkiej sukienki udzie. Jednakże słysząc pytanie, tak niespodziewane i dziwne, poderwał głowę jak spłoszone zwierzę. Uspokoił się jednak, a spojrzenie obojętnych szarych oczu wbił w trzymanego przez Chantal papierosa.
            - Daj to paskudztwo – wyciągnął żylastą dłoń w kierunku kobiety. Ta zaśmiała się ochryple, potrząsając burzą czarnych loków. Odchyliła tułów do tyłu, tak, że również i papieros znalazł się poza zasięgiem Savvy.
            - Zapytałam cię o coś – teraz znów pochyliła się do przodu, niemalże składając się wpół; piersi jej wsparły się na udach, nosem niemalże dotykała nosa Savvy. Jednakże rękę, w której tak beztrosko spalał się papieros, trzymała wciąż za daleko, wciąż z tyłu. – I to mnie naprawdę interesuje.
            Nie, nie dawała nigdy odczuć swego niewątpliwie dominującego charakteru; ale potrafiła nie tyle zmusić, co subtelnie nakłonić ludzi, by robili to, na czym jej zależało. Savva zdawał sobie sprawę z tych subtelnych machinacji, ale zawsze się im poddawał; fascynowało go to. Sama osoba Chantal była dla niego fascynująca.
            Zawsze powtarzała, że nie lubi swojego imienia. Jej zdaniem, pasowałoby raczej na pseudonim jakiejś wyuzdanej panny z dzielnicy Czerwonych Latarni, a nie imię, które uczciwa, pobożna Afroamerykanka może nadać swojej córce. Było kompletnie niedopasowane do świata, w którym żyła; małego, ciepłego świata kwiaciarki i właściciela sklepu z rowerami, świata emigrantów, którym się udało. Można pokusić się o stwierdzenie, że to imię nakazało jej wyrwanie się z, może nie sielankowego, ale szczęśliwego i porządnego życia. Ale to byłoby głupie, wierzyć, że imię może coś  n a k a z a ć. To były jedynie naturalne predyspozycje, wrodzone wyczucie rytmu, przyjemny, głęboki głos o dosyć niskich rejestrach, z lekką chrypką, która końce wyrazów czyniła ostrymi, niewykończonymi, ale i przez to właśnie frapującymi.
            I właśnie tym niskim, przyjemnym jak pomruk kota głosem po raz kolejny zadała to dziwaczne pytanie.
            - A gdybyś był kobietą? No? – ponagliła.
            Pytanie, chociaż wzięte z sufitu, nijak nie przystające do sytuacji i naiwne w gruncie rzeczy, było ciekawe. Swoją drogą, Carl Gustaw Jung twierdził, że każdy ma w sobie pierwiastek płci przeciwnej. Ten nagły przebłysk sprawił, że Savva zdziwił się, iż nie spytał Chantal jako pierwszy, co byłoby gdyby ona z kolei była mężczyzną. Głupie, dziecinne pytania. A mimo to z lubością zagłębił się w otchłań swoich myśli, kreując obraz nierzeczywisty własnej osoby.
            Nie miałby dobrego wzorca kobiety, jak i również mężczyzny, tego podstawowego zbioru wskazówek, w który wyposażają bliscy, który zawsze jest podświadomie wykorzystywany jako drogowskaz. W domu trwał stan wiecznego napięcia; cisza przed burzą, której nigdy nie było, a która by wszystko uzdrowiła.
            Matce często trzęsły się ręce. Przy robieniu maści, wydawaniu reszty, krojeniu mięsa. Starała się spokojnie dokończyć to, co robiła, a potem zaciskała żylaste, blade dłonie, podobne do dłoni Savvy, w pięści, aż równo przycięte paznokcie wbijały się w suchą skórę wnętrza dłoni. Stała tak, zaciskając pięści, ze spuszczoną głową, wycofana do swego wnętrza. Zdarzało się to niemal codziennie, nie trwało nawet ułamka sekundy. Jeśliby ktoś wtedy zapytał, czy coś się stało, odpowiedź była tylko jedna.
            Radzę sobie.
            Niewątpliwie, miała nerwicę. Pamiętał, jak myła ręce, niemal po każdej jednej czynności, najpierw ściągnąć obrączkę, umyć ją, potem każdy palec z osobna, wytrzeć obrączkę, wytrzeć ręce, najlepiej jednorazowym ręcznikiem, założyć obrączkę. Ta ślubna obrączka była jakimś przekleństwem; matka wciąż bała się, że ją zgubi. Kiedyś nawet wieszała ją na łańcuszku, ale wtedy zaistniała obawa, że łańcuszek się przerwie. Znowu nosiła ją na palcu, w równych odstępach czasu sprawdzając, czy nadal tam jest. Zawsze dotykała jej opuszkiem palca wskazującego.
            Cierpiała na bezsenność, ale nie zażywała leków; bała się uzależnienia. Bywały noce, gdy chodziła po całym mieszkaniu, albo gotowała. Inaczej niż za dnia, czyniła wszystko ostentacyjnie głośno. Miał może dziesięć lat, gdy kiedyś w nocy matka niezwykle hałasowała w kuchni. Poszedł do niej. Krzyczała, że ma wracać do siebie i iść spać. Potem przyszła i przeprosiła.
            Dziwaczna też była ich relacja, matki i syna. Zazwyczaj oschła, zimna wręcz,  z boku zdawała się być jedynie surowym wychowaniem. Wyprostuj się. Ćwicz. Co ty najlepszego zrobiłeś?! Zachowuj się. Tego ci nie wolno. Tamtego nie wypada. Gdy jednak bywała na granicy psychicznej wytrzymałości, matka potrafiła się rozpłakać jak małe dziecko i przytulić Savvę. Zbierała się nawet w sobie, by coś powiedzieć, otwierała usta, które malowała szminka jedynie wtedy, gdy przychodzili goście…
            Radzę sobie. I znów była odległa, ale chłopak czuł ten psychiczny ciężar, czuł, że również został nim obarczony. Że jest partnerem w problemach, próbą poszukiwania zrozumienia u mężczyzny, chociaż jest tylko dzieckiem. Częsta praktyka, gdy mąż jest partnerem tylko z nazwy. Nie, nie opuścił rodziny, skądże. Pan Borys Rogożkin mieszkał ze swoją żoną Zoją i dziećmi, tworząc iluzję rodziny zadowolonej. Pan Borys Rogożkin, ucieleśnienie wszelkich prawideł o słowiańskiej urodzie, miły, może nieco jowialny, magister farmacji, z dobrej rodziny, aptekę to od pokoleń mają! Pan Borys Rogożkin, perfekcjonista, lecz jedynie względem innych. Pan Borys Rogożkin, niezwykle apodyktyczna persona. Pan Borys Rogożkin, ojciec Savvy.
            Ojciec, też niewątpliwie ważna persona, jedna z tych, co dają zestaw podświadomych wskazań, jeśli akurat chodzi o ten przypadek – przypadek kobiety, jedynie wyimaginowany – daje wskazówki co do poszukiwań partnera. Tworzy to nie tyle charakter osoby, co oczekiwania i zgodę na pewne traktowanie. To, co widział w domu. Gra pozorów. Tylko czekać, aż to wszystko wybuchnie, pęknie wrzód i wyleje się ropa żalu. Na złość, nigdy nic się nie działo.

            Czyli żegnaj, stabilności emocjonalna! Należałby najprawdopodobniej do tych neurotycznych stworzeń, które lgną do każdego, kto zdawać się będzie niedostępnym, a jednocześnie pogardzać tymi, który są ową neurotycznością zafascynowani. Uporczywe pragnienie uznania, miłości, bliskości, a jednoczesne unikanie tych wszystkich doznań, spłycanie relacji międzyludzkich, porzucanie tych, który dają coś więcej, bezwarunkowo i szczerze. Strach zaszczutego zwierzęcia, pokusa zatrutego motyla? Urocze, poetyckie określenia na… na co?
            Przecież to właśnie nie istnieje. Absolutnie. Zupełnie. To była zabawa z własną wiedzą, zmysłem obserwacji i psychiką. Prawda?
            Zadziwiające, jak cały ten potok myśli krótko trwał. Zdać by się mogło, że całe wieki, milenia milczenia w śpiączce rozmyślań, kiedy to tak naprawdę… mgnienie oka. Chantal nadal spogląda z lekką jedynie sugestią pośpiechu w czarnych, okolonych grubymi rzęsami oczach.
            - Cóż – zaczął Savva. Potoki myśli znów spłynęły, mieszając się ze sobą, tworząc chaotyczną powódź tego, co chciał powiedzieć i tego, czego nie mówić wolałby nikomu. Chantal rozciągnęła w uśmiechu usta, zdaniem niektórych zbyt wulgarnie wydęte, ukazując duże, równe zęby. Był to zwyczajnie przyjacielski uśmiech, zachęcający do kontynuowania. Dziwny uśmiech, bez krztyny złośliwości czy chociażby znudzenia; Chantal niemal zawsze wyglądała na lekko znudzoną, bowiem powieki naturalnie lekko opadały na jej oczy o wykroju migdałów, a po pełnych ustach igrał dekadencki grymas.
            Savva wyprostował się i przeczesał dłonią włosy.
            - Gdybym był kobietą – zawiesił głos. – Zapewne posiadałbym cycki – przerażające, brzmienie tego słowa w ustach człowieka tak uroczo oficjalnego, przerażające nawet wtedy, gdy siedzi po turecku na zakurzonej podłodze, gdy koszula zdążyła się już nieprawdopodobnie wymiąć, a muszka zagubić. Tak idiotyczna odpowiedź, uwłaczająca nawet kompletnemu intelektualnemu dnu, a teraz jeszcze jakby wyolbrzymiona w swej wulgarności.
            Mimo tego wszystkiego, Chantal roześmiała się krótko, chociaż przed sekundą dosłownie jej oczy rozwarte były szeroko w wyrazie niedowierzania. Potrząsnęła głową, znów wprawiając w ruch swe czarne loki i po raz kolejny zasłaniając duże, kremowe kolczyki. Wreszcie, podała Savvie papierosa, przekrzywiając głowę jak zaciekawiony ptak i spoglądając z kiepsko maskowanym politowaniem na swego rozmówcę. Cisza, tylko przytłumione dźwięki z klubu i lekkie westchnienie. Więcej gryzącego dymu w powietrzu.
            - Zbieram się – stwierdziła po prostu, wstając ze skrzynki. Wsunęła na nogi niebotycznie wysokie buty. Była kobietą słusznego wzrostu, lecz nie wyglądała komicznie na wysokim obcasie. Patrzył, jak nieśpiesznie kieruje się do wyjścia, kołysząc szerokimi biodrami ideału matki; o, poszło jej oczko w pończosze. Nie odezwał się, sama zauważy.
            Nie czekała, a on nie miał zamiaru jej odprowadzać. Pewnie tam, pod drzwiami, otulony nocą, waruje wiernie ten pianista, co z nim dzisiaj grali, znajomy Chantal. Jakby zobaczył, że Savva wychodzi razem z nią, to jak nic zacząłby warczeć i puszyć się w atawistycznym, samczym odruchu odstraszenia rywala. Ale przecież Savva nie jest żadnym zagrożeniem. Z zaciekawieniem podszytym lekką zgrozą zauważył, że, jak zwykle, popiół z papierosa strzepnął ruchem miękkim i dziwacznie kobiecym.
            Dziś ten fakt, bezwiedny odruch odnotowywany codziennie, wytrącał z równowagi.

_____________________________________
Miej dobry pomysł. Zapomnij jego część. Zakończ puentą niskich lotów. Ciesz się z trzech stron tekstu.
Za dużo Manna, za dużo magazynów psychologicznych, za dużo herbaty.

1 komentarz:

Kotofil pisze...

[ Już na starcie + za The Doorsów. Interesujący styl pisania - a przynajmniej nietuzinkowy, użyte słowa niecodzienne są właściwie użyte. Interpunkcja cacy, składania tysz, trolololo~ Nie serio, podobało mi się. Chociaż smutna jestem - uwiedziona twym stylem pisania i ogólną "rozkminą" (opisy masz przecudne, normalnie uczta intelektualna) byłam zawiedziona brakiem szerszej odpowiedzi ze strony Savvy. Chociaż była rozrabiająca, przyznaję :D
Pamiętam cię ze onetowego ACa, też naskrobałaś parę notek, aczkolwiek nasze postacie nie miał wątku - nie ten świat, że tak to ujmę. Niemniej jednak, teraz oczekuję tego wątku. Grywa w jazz-clubach? No to wątek jak nic a i okoliczności jak najbardziej sprzyjające. Napiszę jednak coś konkretniejszego jednak jutro, bo teraz idę do wyrka.

I miło, że w czasach, gdzie postu, a co dopiero ciekawego, na grupowcach ze świecą szukać, można na coś liczyć ;) ]