Thomas Jones
urodzony 23 lipca 1993 roku
tymczasowo asystent w sklepie zoologicznym
od przyszłego roku student medycyny
---
Jako dziecko był bardzo ciekawskim chłopcem. Wszędzie go było pełno; zawsze wszystko wiedział pierwszy, o wszystko pytał, wszystkim się interesował. Jego pasje często zdumiewały matkę: nad wyścigi samochodowe cenił bowiem wyżej odkręcanie kończyn lalkom, a nad zabawę w wojnę - zabawę w szpital. Nigdy zbyt wiele nie mówił, zawsze uważnie słuchał - jego badawcze spojrzenie wręcz onieśmielało towarzyszy, a jego matkę zmroziło, gdy w wieku pięciu lat zapytał o imię ojca. Mamusia jakoś chłopca zbyła, usilnie wierząc, że na tym pytania Tommy'ego się skończą.
Thomas dorósł i - w gruncie rzeczy - niewiele się zmienił. Wciąż zadaje pytania, przy czym odpowiedzi szuka sam; szuka tak długo, aż ich nie znajdzie. Wyrósł na przystojnego, inteligentnego człowieka o miłym usposobieniu i sercu bardziej miękkim, niż można by przypuszczać. Dziecięce zamiłowania okazały się nie być jedynie dziwactwem: ten wrażliwy, niezwykle zaradny chłopak swoją przyszłość postanowił związać z medycyną. Dziecięce pytanie zaś - to pytanie zadane pewnego dnia matce - pozostało w jego umyśle, zakorzenione niczym obrzydliwy chwast; niechciane, a jednak wciąż żywe.
Tommy nie jest nieśmiałym kujonkiem z zaniżonym poczuciem własnej wartości. Nie jest też komunistą ani rasistą, choć mógłby być; nie jest katolikiem, choć mógłby być. Nie jest superpopularnym zdemoralizowanym macho z fają w ustach, choć ta czasem by mu się przydała, i nie jest cząstką ciemnej masy, rozwałkowanej wzdłuż i wszerz przez media. Jest taki sobie swój - zwyczajny-niezwyczajny Tommy Jones, brat Brandi, którą kocha, choć jej nie rozumie, i chłopak Hope, którą kocha, choć nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Przyjaciel uciśnionych (osób) i bezdomnych (zwierząt), trochę egoista, trochę altruista; niecałe metr dziewięćdziesiąt wzrostu przy czarnych kręconych włosach, przyszywany tata Hectora i Sammy. Tolerancyjny jak nikt inny, a przy tym stuprocentowo pewny swoich racji. Raczej miły.
ONI . ONE . RESZTA
[Proszę, wybaczcie mi tę kartę, kiedyś ją poprawię. Zdjęcia może też nie najlepsze, ale cholernie trudno jest znaleźć dobrego Tommy'ego Jonesa. O wątkach już nic nie mówię, to chyba u wszystkich podobnie, w razie czego daję gg (43675653), gdyby ktoś chciał coś dokładniej uzgodnić. Nie pogryzę, nie opluję, nie zjem:)]
13 komentarzy:
Podróż ciągnęła się w nieskończoność, a przynajmniej tak jej się zdawało. Od momentu ukończenia liceum i otrzymania świadectwa, aż do dnia dzisiejszego, nie widziała się z Thomasem i nawet codzienne telefony nie uspokajały jej tęsknoty za chłopakiem. Z prawdziwą ulgą wysiadła z samolotu i przeszła przez odprawę, bez sił ciągnąc za sobą turystyczny plecak.
Ostatnie miesiąc spędziła w małej afrykańskiej wiosce pomagając przy budowie domów (czy może raczej: szałasów). Niezwykle opalona i zmęczona, przyleciała do Amsterdamu, gdzie na lotnisku czekać miał na nią Thomas. Nie widząc go nigdzie, usiadła na ławkach, opierając się na łokciach i chowając twarz w dłoniach przysnęła ze zmęczenia.
http://www.youtube.com/watch?v=bY9bDMRq3V8&feature=related
[;p]
[Braciiiiiiszeeeeek! :D:D
Ty wymyślasz wątek, ja zaczynam ;3]
Poczuwszy, że ktoś dotyka jej ramienia, otworzyła oczy. Na widok Thomasa w pierwszej chwili chciała zerwać się na równe nogi i przytulić się do niego, przyklejając jak płaszczka do szyby akwarium, a zarazem wytknąć mu prawie półgodzinne spóźnienie. Była jednak zbyt zmęczona, żeby robić i jedno, i drugie, więc wstała, oparła się czołem o jego ramię i mogłoby się wydawać, że wróciła do krótkiej drzemki. Otrząsnęła się jednak szybko, wiedząc, że muszą jeszcze dojechać do niej do mieszkania i podniosła z ziemi swój plecak, zakładając go na ramiona.
- Kierunek łóżko. - zarządziła, uśmiechając się kącikami warg i wspinając na czubki palców obdarowała go pocałunkiem w policzek.
Samodzielnie wpakowała turystyczny plecak do bagażnika taksówki i usiadła na tylnym siedzeniu, podając adres, pod który mieli pojechać. Wcale by się nie obraziła, gdyby zaproponował, że sam zaniesie plecak, czy włoży go do bagażnika, ale jak widać, naturalne gesty dżentelmena wyszły już z użycia. Nie odzywała się, bo i Tommy nic nie mówił. Dopiero gdy wysiedli, a ona szukając w kieszeni spodni usłyszała jego pytanie, skierowała ku niemu spojrzenie.
- Wątpię. Pracuje na dwa etaty. - odparła, otwierając drzwi od klatki schodowej i wchodząc na drugie piętro. Postawiła plecak w korytarzu, uznając, że później się rozpakuje.
[Bran o Mili nie mówi. Temat tabu. I nie wpadnie go odwiedzić, bo jest wściekła na fakt, że braciszek przyjechał... O, wiem. Spotka Brandi w towarzystwie jakiejś dziewczyny. B. będzie zalana w trupa, jakaś dziewczyna - niebieskowłosa! -, również w stanie wskazującym na nietrzeźwość, będzie ją podtrzymywać :D Ale skoro ja wymyśliłam, Ty zaczynasz ;D]
Kiedy ją pocałował, oparła się czołem o jego czoło i przedłużyła pocałunek, nie chcąc się tak szybko od niego odrywać, zwłaszcza po tak długiej rozłące. Choć on zdawał się to postrzegać inaczej... A może jej się tak wydawało?
Hope miała swoje katolickie zasady i sztywno się ich trzymała, nie oznaczało to wcale, że chłopak jej nie pociągał. Wielokrotnie miała chęć zerwania granicy, ale zawsze, cholera, zawsze, powstrzymywała się. Aż do teraz.
Pokręciła głową.
- Nie jestem głodna. - powiedziała, splatając ich dłonie i przygryzając dolną wargę, wciąż się wahając nad własną propozycją. Myślała nad tym od dawna i wciąż nie umiała się przełamać. Wiedziała, że tak nie wolno, że rodzicom i bratu się to nie spodoba. Ale ile lat jużze sobą byli? Trzy?
- Zamieszkajmy razem, Tom...
Ostudzał tym tylko jej entuzjazm i przekonanie do tego pomysłu. Całkowicie się od niego odsunęła, podnosząc z ziemi torbę i stawiając ją na łóżku zaczęła rozpakowywać. Czyste rzeczy układając od razu do szafy, brudne rzucając na ziemię w jedną kupkę.
- Wszystkie pary od czegoś zaczynały... - mruknęła cicho, niewyraźnie. Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, ile ta decyzja ją kosztowała i ile konsekwencji za sobą poniesie. Hope wciąż się wahała czy to dobre.
- Richard byłby bliższy zrozumienia i pomógłby mi z rodzicami, a ty... nie chcesz chyba całe studia mieszka z kumplem i jego dziewczyną, prawda? - zerknęła na niego przez ramię na krótką chwilę.
Brunetka zastanowiła się nie na żarty. W zasadzie miała imię. Nawet dwa, żeby było ciekawie. Jedno było super tajne, a drugie prawie nie używane...
- Jean - przyznała z pewną niechęcią. Niekoniecznie jej się podobało. Beatrice była o wiele słodsza i bardziej dziewczęca, ale to przecież tylko imię. I jeśli porównać do tego imienia życie istotki, która kiedyś je nosiła... nie, obecna "Beatrice" była o wiele milsza, kochańsza i... lepsza. Nie mordowała swoich chłopaków, nie wstrzykiwała sobie heroiny i nie ruchała się z facetami.
- Ale wszyscy mówią na mnie Koffler. Tak jest jakoś... ładniej. Wiesz, bardziej niemiecko - wyszczerzyła żeby, nie przejmując się, że może zabrzmieć jak jakaś nazistowska nacjonalistka. Uwielbiała swoją ojczyznę - ale jednak bez przesady.
[kurczaczek, nie wiem jak ja to do Ciebie wysłałam :D sorry]
[Czuję się ignored -.-]
Choć o wiele przyjemniej byłoby odpocząć po podróży, a tę rozmowę przełożyć na kiedy indziej, to nie mogła tak zrobić, czując, że to jest najbardziej odpowiedni czas. Zaczynali nowy dział życia, w miejscu odległym od rodziny, studia. A potem? Hope chciała wiedzieć co będzie potem. Odłożyła trzymaną bluzkę na łóżko, po czym usiadła na nim po turecku, ciągnąc za sobą Thomasa. Nie chciała, żeby nad nią górował, a tak siedzieli na przeciwko siebie.
- Nie odeszłam. To znaczy, w pewnej części tak. Nie w całej. - powiedziała powoli, oblizując wargi, nim znów się odezwała.
- Jesteśmy dorośli, Tom. Byliśmy razem przez całe liceum, teraz razem idziemy na studia. A co potem? Widzisz nas razem i potem? Bo ja tak, a zamieszkanie razem to milowy krok do tego...
[Taka zaborcza? Nie odda Tommy'ego siostrze? xD]
Brandi, widząc brata... nie chciała mu przywalić. To przez ten alkohol we krwi. Gdyby spotkali się na trzeźw, nadal byłaby wściekła za to, tu za nią przyjechał. Ominęłaby go ostentacyjnie. A teraz jedynie zaśmiała się.
- Lil, patrz! To jest... Czekaj... Jak on miał... Tommy! - zawołała - to jest Tommy, mój braciszek! Myłam mu siusiaka, jak był mały, powiem Ci, takiego pyciutkiego miał, Ty się na tym znasz... - powiedziała; zatoczyła się groźnie, ale przytrzymała się niebieskowłosej. Pokazała palcami jakieś trzy centymetry. - On nie lubi lesbijek, więc mnie nie obejmuj, najlepiej mnie puść - dodała, starając się ściszyć głos, ale jako, że jej kompanka się śmiała wniebogłosy, powiedziała to głośniej. Blame it on alcohol. - Tommy! Tommyyy, co Ty tutaj robisz?
Piła, bo ją to trzymało w pionie - powiedzmy - jeśli chodzi o Milę. Czuła, że coś się zmienia. Że już wnet coś sie zmieni. Przerażało ją to uczucie.
No i nie uzyskała odpowiedzi na pytanie, które pomiędzy całą wypowiedzią mu zadała. Dla niej ważnym było, jak widzi ich przyszłość, czy wspólną, czy osobną. Zmniejszyła do minimum odległość pomiędzy nimi, w ramiona chłopaka się wbijając.
- Tęskniłam. - powiedziała cichuteńko, mocno się do niego przytulając. Od cholery się nie widzieli i brakowało jej tych czułych gestów. Bała się powiedzenia rodzicom, że zamieszkają razem. Ci ich na miejscu święconą wodą poleją i do księdza zaciągać będą. Bo i choć Hope katoliczką była, to katoliczką, nie fanatyczką, a rodzice nieraz do tej drugiej kategorii się zaliczali.
Prześlij komentarz