Jean Cristine Koffler
ur. 11.08.1988
ur. 11.08.1988
Beatrice Baker (czytaj baker, nie bejker!) była córką holenderskiego bankiera i niemieckiej tancerki. Rodzice rozeszli się w jej piąte urodziny, a w piętnaste poznała Miguela. Miguel był przystojny, Miguel miał pieniądze... Miguel był dilerem narkotykowym. I zrobił z Baker dziwkę. Nigdy nie widziała pieniędzy, które zarobiła. Za to dostawała darmowe porcje heroiny. Ale Beatrice miała dosyć. W przypływie szału zamordowała "ukochanego". Zabójstwo z premedytacją, piętnaście pchnięć nożem na śpiącym, panno Baker, dożywocie. A potem się okazało, że jest w ciąży. I urodziła to dziecko. Zajmuje się nim najlepsza przyjaciółka dziewczyny, Maria. Poznały się w więzieniu. W zasadzie to więcej niż przyjaciółka...
Koniec końców zwiała więzienia przy pewnej intrydze, dostała fałszywy paszport, wyjechała się do Holandii, zrobiła ładne oczy do ojca i oto jest. W ciasnej kawalerce, z plikiem fałszywych dokumentów i leniwym, złośliwym kociskiem. Nazywa się teraz Jean Cristine. Ale przedstawia się nazwiskiem.
Apatia mojego pokolenia. Obrzydza mnie. Obrzydza mnie też moja własna
apatia, bycie tchórzliwym i nieprzeciwstawianie się rasizmowi,
seksizmowi i wszystkim innym -izmom, na które kontrkultura narzeka od
lat.
Jest taka niepozorna. O aparycji szesnastolatki, uśmiecha się delikatnie, nawet wzbudza jakieś takie rodzicielskie uczucie w przetartych dżinsach i luźnych koszulkach, z mocno pomalowanymi oczami. Taka nieco zbuntowana nastolatka. Uśmiecha się uroczo, uśmiechem numer jeden i nie wydawałoby się, że miała kiedykolwiek jakiś incydent z narkotykami, z prostytucją, nie mówiąc już o morderstwach. Przecież ona ma takie malutkie rączki i całą jest taka słodka!
Ale potem poznajesz jej uśmiech numer dwa. Pewny siebie, figlarny. Z uśmiechem tym flirtuje z kobietami, zdobywa każdą, która jej się spodoba. Ma taki niesmak do facetów, że została lesbą. Uwielbia całować kobiety, uwielbia czuć ich zapach, miękkie włosy.
Za sprawą tak przewrotnej mieszanki, tego dziecięcego wyglądu i delikatności zmiksowanym z tym perfidnym uśmiechem ma tyle fanek. I fanów, co nie bardzo jest jej na rękę. I jeśli ma być szczera, to w ogóle nie rozumie tego fenomenu. Jestem przeciętna - mówi.
Zawsze ubrana w niepasujące do siebie, sprawiające zupełnie niechlujne wrażenie ciuchy, martensy, trampki, albo rzymianki jak jest ciepło. W zakolanówkach i z wiśniowym papierosem w ustach. Jean lubi używki, ale na stałe odseparowała się od twardych narkotyków. Trzyma się w końcu z dala od problemów.
Nikt nie umiera bez utraty dziewictwa... Życie pierdoli nas wszystkich.
Jean uwielbia poznawać ludzi, sama żyje w świetnie skrojonym kłamstwie. Studiuje historię sztuki, by zostać w przyszłości znanym profesorem w tej dziedzinie i spełnić swoje marzenia odnośnie pomocy młodym artystom. Sama pomocy nie oczekuje. Maluje głównie dla siebie. Nierozłączna ze swoją długą do kolan, wypchaną kredkami torbą. Tam zawsze ma szkicownik.
A jeśli mowa o sztuce - kocha muzykę. Czasem zdarza się jej śpiewać na karaoke. Uwielbia Nirvanę, Sex Pistols, Joy Division i Gogol Bordello.
No i łatwo się zakochuje. Normalnie
jebie ją wszystko i wszyscy, ale nieraz potrafi stracić głowę dla
jakiejś nieosiągalnej dla niej piękności. Niby jest takim (soft)
punkiem, to w jej stylu są te wysokie blondynki o niebieskich oczach. I
nic na to nie poradzi.
Dziękuję za tragedię. Potrzebuję tego dla swojej sztuki.
A dla ciekawskich:
- Jean nie posiada telefony komórkowego
- jest ateistką i wegetarianką, która głodu nie odczuwa, dopóki nie zemdleje
- mieszka z dala od centrum, na blokowisku
- olewa wszystko co modne, co trendy, ale nie ważcie nazywać się jej hipsterką
- ...bo i tak was oleje.
____________________________________________________________________________
Zainspirował mnie film "Lwica" i program o narkomanach z Chicago. Ten
sam, który oglądał Miguel... ;)
Na zdjęciach boska Kaya Scodelario, a cytowałam Kurta Cobaina.
Zdaję sobie sprawę z tego, że karta jest bardzo krótka, ale nienawidzę porozciąganych kart, kocham minimalizm i treściwość. Jak za mało informacji - poznacie Jean w notkach. :)
105 komentarzy:
[Czuję, że się nie polubią, ale nie ma możliwości, abym nie wyrywała lesby :D Zatem... Wymyślisz jakieś powiązanie, a ja zacznę? Albo odwrotnie ;p]//Brandi
[No więc wątek banalny - Bran pójdzie na uczelnię, aby dowiedzieć się, jakie papiery są jej potrzebne, aby od października zacząć medycynę. Będzie mieć na sobie bluzkę z flagi LGBT z napisem "nie kręci mnie ciupcianie w tyłek"... Wpadną na siebie, winda się zatnie, Bran lekko frikałtnie... Hm?
I przyzwyczaj się, że komentarze daję z Anonimowego :D//Brandi]
[Bo... nie wiem. Bran jest sympatyczna, ale nie stara się szokować i nie lubi takich ludzi xD No i ucieka od problemów.]
Bran biegła z plikiem papierów do windy. Dwa razy ledwo się nie przewróciła (nigdy więcej nie biegać w balerinach!), raz kogoś poturbowała, ale ostatecznie udało się jej dotrzeć do windy. Nie miała zbyt wiele czasu, musiała dostać się na przystanek jak najszybciej, za pięć minut miała autobus...
Jak na złość, winda się zatrzymała. Jones jeszcze próbowała wcisnąć kilkakrotnie przycisk zero, ale nic to nie dało. Zamiast tego, winda wydała z siebie szereg dźwięków i ostatecznie łaskawie poinformowała o awarii i o tym, że za chwilę ktoś się tym zajmie.
W myślach Bran widziała odjeżdżający autobus.
I wtedy właśnie ktoś się do niej odezwał. Prosto z mostu - Bran nawet by to pewnie polubiła, gdyby nie fakt, że właśnie siedziała zamknięta w windzie. Westchnęła ciężko i usiadła na podłodze. Jasna cholera... Stwierdziła jednak, że nic się nie stało. Pojedzie następnym, a Tony przecież się nie wścieknie, wiedząc, że to nie jej wina. Will się za nią wstawi. Tak, dobrze jest mieć kumpli w zarządzie.
Uśmiechnęła się do nieznajomej.
- Lesba - powiedziała, wyciągając rękę w górę, w stronę obcej. - Mam nadzieję, że nie masz ochoty w związku z tym poderżnąć mi gardła, czy coś, wystarczająco jestem już spóźniona.
Ach, niewinny żarcik. Szkoda, że nie znała przeszłości osoby, która z nią utknęła w windzie.
[Moda. Pamiętam, jak kilka lat temu wszystkie się dobrze prowadziły, a ja stworzyłam postać taką, jak Jean - była ewenementem :D]
- Po każdym można się wszystkiego spodziewać - powiedziała Brandi z uśmiechem. - Więc tak, wyglądasz. Skoro teraz nawet dzieci potrafią zabijać...
Bran nie miała dzieci, nie myślała o nich. Nie była z tych lesbijek, które wychodzą na ulicę, wrzeszcząc "chcemy rodzić dzieci!"; skoro przyjęła życie lesby, nie ma sensu, by teraz odstawiać jakieś cyrki i żądać od świata, by traktowano je tak, jak heteryków. Nie dało się, kropka. Akceptowała to.
Jean też nie była w typie Brandi. Bran wolała stanowczo osoby, które są spokojniejsze niż ona sama, lepiej wychowane, grzeczniejsze i są w tym kompletnie szczere. Taka była Mila. Była, bo przecież Mila nie żyje.
- Często się tu windy zacinają? Bo zgaduję, że studiujesz - powiedziała.
Bran pokręciła głową. Do zapamiętania - chodzić do schodach. Zdrowsze i w ogóle. I oszczędza czas, skoro windy lubią się zacinać.
- Co studiujesz? Ja zacznę w przyszłym semestrze medycynę - powiedziała Brandi, stwierdzając w duchu, że nie ma sensu milczeć. Zawsze można pogadać do momentu, w którym je uwolnią. - Byłam po papiery i po to, z czego będę zdawać egzamin wstępny dla obcokrajowców. Szkoda, że głównie język - dodała.
Bran nie była tak otwarta, ale miała to gdzieś, dopóki jej się to nie tyczyło. Zamierzała w przyszłości zaadaptować jakieś dziecko, najlepiej takie, które ma już naście lat, i wychować je, nie mówiąc o tym, że jest lesbą, albo mówiąc w określonym wieku. Teraz jednak była za młoda, aby mówić o takich rzeczach.
[Nie narzekaj.]
[Super.]
- Coś zupełnie nie dla mnie - stwierdziła Brandi, uśmiechając się. - Wolę grzebać w czyichś flakach, to bardziej pasjonujące, prawdę mówiąc. I nawet dośc malownicze... - dodała, wspominając pierwszy raz, gdy trzymała w ręku płuca. nie ludzkie, oczywiście, psie. Jakiś kretyn przejechał psa i go tak zostawił, a Brandi, wówczas siedmioletnia, zrobiła mu sekcję zwłok...
Wtem dało się słyszeć przez głośniczek w windzie:
- Dzień dobry. Już zajmujemy się windą, nie powinno to potrwać więcej niż piętnaście minut. Nie słyszymy państwa, więc proszę o zachowanie spokoju, dobrze? Już za chwilę wyjdą państwo na zewnątrz.
- Jaki grzeczny i miły - powiedziała Brandi z ironią, jednocześnie uśmiechając się, rozbawiona. Bo przecież nie było się na co złościć.
[dziękuję grzecznie :)]
Grawitacja po raz kolejny okazała się wrogiem praktycznie nie do pokonania. Chociaż powieki walczyły, to jednak ciężar nienaturalnie długiej nocy co chwila nasuwał się na oczy, z coraz większym trudem się podnosząc. Troje mężczyzn, trzy kutasy, które starały się zmienić charakter dziwki, pokazać jej coś, czego nie widziała, dać przyjemność, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie doznała. A Margot była dobrą aktorką. Potrafiła się wić, jęczeć, przekonywać, iż to właśnie on jest lepszy od innych, mimo że wszyscy klienci i tak są o tym święcie przekonani. Ona zaś jedynie dawała im dowód. Nikt nie jest tak przekonujący, jak kobieta krzycząca z rozkoszy, chociażby nawet i udawanej.
Niedbale zmyła makijać, uwydatniając ciemne pierścienie pod oczyma. Kiczowaty strój wrzuciła do torby, zamieniając się na powrót w drobną, zagubioną oraz przestraszoną Marguerite, której gdzieś podczas życia podwinęła się noga i teraz wszystko szło źle. Która tęskniła za domem, gdzie nie byłaby w stanie wydusić z siebie nic, poza urywanym szlochem. Na to nie mogła sobie pozwolić. Wyjechała, by pokazać, że jest silna. Właśnie tak wszyscy powinni ją widzieć.
Chodnik już dawno popękał pod tysiącami stóp, teraz tworząc wyśmienitą pułapkę na ocasy. Pomimo tego, że w duchu ledwo powłóczyła nogami, a każdy ruch stopowany był niewidoczną siłą, na zewnątrz głowę miała uniesioną wysoko. Jak gdyby nie wstydziła się swego zawodu. Teraz, po godzinie piątej nad ranem, nie była już panią do towarzystwa. Była skrzypaczką urzekającą miliony.
Zamrugała szybko, gdy ujrzała przed sobą nastolatkę. W pierwszym momencie chciała zbluzgaćc dziewczynę, wyładować całą frustrację. Potem jednak zdała sobie sprawę, iż właśnie takim zachowaniem pokazałaby prawdziwe oblicze kurwy, a panna de Pouppart nie będzie tańczyć, jak jej zagrają.
- Dobra - powiedziała, powstrzymując się, by nie przetrzeć dłonią zmęczonej twarzy. - Okej, ale tylko na jednego.
Nie pytała, nie chciała wiedzieć. Margot uważała, że nie upadnie niżej, bez zależności, co powie czy zaproponuje jej ta śliczna buźka.
Brandi uśmiechnęła się jedynie, po czym wyjęła z torebki kanapki. Spojrzała na Jean.
- Masz ochotę? Nawet, jeśli ma być to tylko piętnaście minut, nie zamierzam ubolewać nad swoim losem na głodniaka - powiedziała, wyciągając pudełeczko z jedzeniem z stronę dziewczyny.
Bran była tak strasznie... szczera w tym, kim była, że trudno było jej nie lubić - tak przynajmniej słyszała - nawet pomimo tego, że doprawdy, miała hakuna matata na większość ludzi. Potrafiła innych częstować swoimi kanapkami i swoim piwem, jednocześnie, gdy ci skarżyli się jej na swój los, powiedzieć im delikatnie, że ma to w nosie i nie chce słuchać ich problemów. Stąd nie miała bliskich przyjaciół, choć oczywiście, gdy potrzebowała pomocy, zawsze się ktoś znalazł. Sama uważała, że z powodu tego nie jest dobrym człowiekiem, ale kto by się przejmował?
Dlatego też nie warto dziwić się temu, że proponowała kanapkę.
- Jest z serem i papryką surową. Wiem, dziwne może, ale ja mam dziwne podniebienie. (alveolar ridge, hard palate i soft palate, że się pochwalę znajomością jamy ustnej po angielsku)
Posłusznie, ulegle wręcz, ruszyła za dziewczyną, niczym koń nieświadomie prowadzony na ubój. Tamta mogłaby zaprowadzić Margot gdziekolwiek, namówić na cokolwiek, zrobić z nią cokolwiek. Małe było prawdopodobieństwo, by blondynka zaprzeczyła, a nawet jeśli, to zapewne cicho, bez wiary we własne siły i chociaż nie miała pojęcia, czego oczekiwać, nie zatrzymała się, ani nie odezwała słowem.
Kiwnęła głową, kiedy dziewczyna smukłym palcem wskazała bar, dopiero teraz przyglądając jej się nieco bardziej. Pierwsze wrażenie minęło bezpowrotnie, pokazując, iż to, co Marguerite wzięła za twarzyczkę małolaty, należy prawdopodobnie do kobiety z bardzo podobnej grupy wiekowej. Przyzwyczaiła się już, iż dwudziestokilkuletnie kobiety zazwyczaj mają na sobie ilość makijażu dalece odbiegającą od normy oraz szpilki na niebotycznie wysokich platformach, a zmęczenie odmalowuje się w poszarzałej skórze twarzy i opadniętych od wysiłku kącikach ust. Taki model własnej płci widziała na co dzień, identyczny oglądała w lustrze.
Zamówiła wódkę z oliwkami, które i tak pozostaną na dnie kieliszka. Wysłuchała propozycji spokojnie, nie spuszczając z oczu trunku. Dopiero gdy tamta skończyła, uniosła wzrok, przez moment spoglądając na nową spod spuchniętych powiek.
- Namaluj mnie jak jedną z twoich francuskich dziewczyn - stwierdziła, cytując.
Komplementy, które przed chwilą usłyszała, na pewno należały do szczerych. Wierzyła w to uparcie, kiedy już od pierwej miłej opinii zrobiło jej się cieplej na sercu. O wiele lepiej słuchało się cichych, spokojnych słów, niż świńskich pochlebstw wygłaszanych pomiędzy jednym a drugim ciężkim oddechem.
- Ale nie będziesz mi płacić, nawet nie chcę o czymś takim słyszeć. Niech to będzie ten pierwszy raz, kiedy nie zarobię pomimo odsłoniętych cycków.
De Pouppart nie chciała urazić malarki, bowiem ta mogła to tak odebrać. Że ktoś zarzuca jej, iż sztukę tworzy tylko dla nagich piersi. Świadomość ciągłej władzy nad własnym ciałem, o to chodziło Margot, to chciała ponownie poczuć.
[ dobrze trafiłaś, bo Visser taki jest xD ]
To nie był zwykły wieczór. Tony ledwo stał za barem, oczy mu się zamykały i gdyby mógł, pewnie poszedłby na zaplecze i zasnął gdzieś w kącie, bo na górę sam pewnie nie dałby rady wejść. Co dziwne, nawet nie patrzył na kobiety, które tego dnia stały mu się jakoś dziwnie obojętne. Dlaczego? Poszedł spać o drugiej, po małym co nieco z Hollandem, a wstał cztery godziny później. Musiał jechać po towar, bo dzień wcześniej skończyło mu się whisky i dżin, a bez tego, jak każdy wie - bar funkcjonować nie może. Wycierając szklanki, ledwo spojrzał na dziewczynę, która przysiadła się do baru, strąciła swoją torbą pojemnik ze słomkami i jak gdyby nigdy nic poprosiła o piwo imbirowe. Spytał się siebie w myślach, jak ona może to pić? Imbiru szczerze nie znosił, preferował alkohol z wyższych półek. Ale rozumiał, w końcu młoda była to i się nie znała. Aż miał ochotę spytać ją, ile miała lat. Oho, zobaczyła że gapi się w jej dekolt.
- Mam tu wszystkie alkohole świata, a Ty wybierasz taniego sikacza? - zapytał, jednak sięgnął po kufel i poszedł po butelkę, która następnie szybko opróżnił i podał kufel dziewczynie.
No, cycki miała całkiem w porządku. Aż nieproporcjonalne do całej reszty ciała.
Na jego oko nie miała więcej niż dwadzieścia lat, więc chwilę się zastanawiał, czy lepiej się powstrzymać, czy raczej dać głos naturze i zacząć ją uwodzić. Problem jednak tkwił w tym, że Tony w ogóle nie miał styczności z małolatami, wolał kobiety dojrzalsze, które wiedziały czego chcą. A że chciały jego, to już inna sprawa. On im tylko pomagał wprowadzać marzenia w życia. Wracając do brunetki za barem - może była młoda, ale po bystrym spojrzeniu stwierdził, że nie da sobie w kaszę dmuchać. Ale może w co innego da? Nie, to był paskudny żart.
Pochylił się nad barem i spojrzał prosto w jej oczy, podczas gdy ta konsumowała "sikacza".
- Idąc tym tropem, ja też muszę być dobry, prawda? - Firmowy uśmiech nr 134 zakwitł na jego twarzy, czekając na reakcję. - A co do reszty trunków, dla ładnej kobiety jestem w stanie nieco uszczuplić zapasy.
Hojny Visser, coś nieprawdopodobnego. William by stwierdził, że jest naćpany. Ale Hollanda tu nie było, chwała Bogu.
- Margot - odpowiedziała, lawendowymi paznokciami pukając w szkło. - I najszybciej czas znajdę pewnie w niedzielę.
Właśnie na koniec tygodnia najłatwiej było wziąć dzień wolny. Niedziela zawsze pozbawiona tłumów. Niektórzy z klientów przygotowywali się na poniedziałkowe spotkania z menadżerami, inni zaś uznawali ten dzień za perfekcyjny na rodzinne pikniki z nieświadomą żoną oraz pulchniutkimi niewinnymi dzieciakami.
Marguerite wcale nie przeszkadzało, że zajmie to całą noc, i że prawdopodobnie zostanie zmuszona do pozostania w jednej pozycji przez dłuższy czas. Zrobi to ze szczerą przyjemnością. Chociaż pod maską wycieńczenia podekscytowanie stało się nie do odczytania, to Margot sama przed sobą musiała przyznać, iż cieszy się na pozowanie niczym dziecko na przyjazd wesołego miasteczka.
- Jesteś artystką i pewnie nie powiesz mi wszystkiego, tak samo jak magik nigdy nie odkrywa wszystkich kart, ale i tak spróbuję zapytać. - Oparła podbródek o dłoń. - Dlaczego ja?
Chciała wiedzieć, czemu spośród tylu pięknych kobiet kręcących się po amsterdamskich ulicach, Koffler uparła się właśnie na zmarnowaną Margot. Sama niekiedy czerpała więcej przyjemności z grania utworów przez nikogo nieznanych, zamiast powtarzania utartych melodii Bacha. Być może jakaś część francuskiej duszy rozumiała, iż to, co ma się na co dzień podane na tacy, przestaje być interesujące oraz w swym oklepaniu traci na przekazie.
- Jaki pan, jestem Tony.
I znowu się uśmiechnął. Aż sam się zdziwił, że po tak ciężkim dniu kąciki jego ust jakby same unoszą się do góry. Bądź co bądź, był to jego znak rozpoznawczy.
Odwrócił się w stronę półek zastawionych różnymi butelkami - od piwa przez wino, a kończąc na najmocniejszej na świecie wódce, której jeszcze nikt nie wypił. Visser raz spróbował i można wierzyć lub nie - więcej nie chce. Produkt dla samobójców, można by rzec.
- Zobaczmy, co tu mamy... - mruknął cicho pod nosem, wędrując wzrokiem po rzędzie butelek. - Dżin, brandy, whisky...
Odwrócił się gwałtownie w stronę dziewczyny, popijającej nadal swoje piwo. Wyglądała na taką, która może sporo wypić, ale co za szybko, to niezdrowo. - Może jakiś drink? - zapytał.
Już widział w głowie tą mieszankę. Biały rum, brandy, sok z marakui i limonki i dużo lodu. A potem, kto wie? Whisky miał pod dostatek, czystej też. Kilka godzin i nic nie będzie już potrzebne, oprócz łóżka. Ciekawe, które z nich pierwsze w nim skończy. A może razem? Cóż, żarty się dzisiaj Vissera trzymały. Wyczuł też ten ton w jej głosie. Czyli była chętna.
Cóż, on też.
- Chyba nie mam nic do gadania... Z kanapką mnie narysujesz? - zapytała Brandi z uśmiechem na twarzy.
Jones nie miała talentów manualnych, nawet najprostsze origami jej nie wychodziło. Żaden materiał pod jej palcami nie chciał się odpowiednio ułożyć, zmienić, nabrać odpowiedniego kształtu. Chociaż nie, jak była dzieckiem, nieźle szło jej wyszywanie. Ale kto by się zajmował wyszywaniem teraz?
- Właściwie, czemu pytałaś, czemu jestem lesbą? To aż takie ważne? - zapytała.
- Do usług - ukłonił się dla zabawy, a potem ruszył do zajęcia, które najbardziej lubił. W dość szybkim czasie znalazł wszystkie produkty, a potem zaczął mieszać. Wódka, tequila, gin, biały rum, likier pomarańczowy, syrop cukrowy, sok z cytryny, do tego cola i plasterki cytryny. Jako mistrz w robieniu drinków, gotowego postawił przed nią w ciągu trzech minut, a potem wręczył jej słomkę.
Wtedy też miał okazję bliżej jej się przyjrzeć, co zrobił z wielką ochotą. Nawet nie ukrywał, że się na nią gapi - barmani już tacy byli. To w końcu im zwierzano się ze wszystkiego, a Visser miał wrażenie, że wie wszystko o mieszkańcach Amsterdamu i przyjezdnych. Może to dlatego kobiety go tak lubiły? Na nikogo lepszego nie mogły trafić. W końcu to Tony odprowadzał pijane dziewczyny, narzeczone i żony do domów, ale jeszcze nigdy nie miał konfrontacji z ich facetami. Wiedział, kiedy się zmyć. Inaczej rzecz się miała z wolnymi kobietami - wtedy zmywał się tylko wówczas, kiedy wymagały od niego za dużo albo były dla niego za brzydkie.
Jak będzie teraz?
- Z tego baru rzadko wychodzi się trzeźwym. - Uśmiechnął się zawadiacko, przecierając bar ścierką.
Nie kłamał. W tym przypadku akurat mówił prawdę. Chociaż klienci byli w stanie po ostrym spożyciu, jakoś nie doprowadzali do plagi pawi na środku lokalu, chyba że ktoś był na tyle głupi, że łączył dużą ilość alkoholi ze sobą. Wtedy łazienki przypominały jedno wielkie 'rzygowisko', ale Tony miał na tyle szczęścia, że był właścicielem, że nie musiał tego sprzątać. - Zawsze mogę cię przetransportować, gdzie tylko chcesz.
Zabrzmiało jak propozycja. Myślał tylko o jednym miejscu, gdzie mógłby ją ewentualnie zanieść. O swoim mieszkaniu na górze. Ciężko jednak z nią będzie, to nie był typ lolitki, mizdrzącej się do niego od samego wejścia i zobaczenia go. Był do tego przyzwyczajony, ale rzadko pozwalał na coś więcej, w tym jednak przypadku młoda dziewczyna na tyle go zaintrygowała, że już zaczął zakładać w myślach kilka wersji tego, co może się za chwilę zdarzyć.
Na razie jednak dał rozporządzenia innym barmanom, sięgnął po butelkę ulubionej whisky, dwie szklanki i szybkim ruchem przeskoczył przez bar, by usiąść obok niej.
- A ja tam wolę heteryczki - powiedziała Bran ze śmiechem - czasami biseks może być, ale niedoświadczony. Uwielbiam, gdy mała heteryczka patrzy na mnie wielkimi, wiesz, sarnimi oczami, zakrywa się, "bo jak można to robić z dziewczyną" - tutaj Bran zrobiła wielkie oczyska niczym Smok Wawelski, czy ki ...uj - ale nic nie robi, bo przecież jest inaczej. One wszystkie potem deklarują, że są hetero, że... "ja... nie wiem, to Twoja wina", ale potem wracają i same się uczą. Gówno prawda, że nie każda dziewczyna jest bi, każda jest lesbą bardziej lub mniej.
W tym momencie winda szarpnęła. Brandi zmarszczyła brwi jedynie, przynajmniej tyle było widać. Ale serce przyspieszyło jej na moment o sto procent. Była pewna przez ułamek sekundy, że spadają.
Głos w głośniczku znów się odezwał:
- Proszę o spokój, zlokalizowaliśmy już usterkę. Winda nie spadnie, najwyżej za pięć minut winda ruszy w górę.
Zignorował jej uwagę, rozsiadając się na wysokim barowym stołku. Nie mógł nie zauważyć, że tunika lekko opuściła się w dół, przecież takie sztuczki znał od zawsze. Rzuciło mu się to w oczy, a to oznaczało, że znowu gapił się jej w cycki. Niedobry Tony.
- Preferujesz? - zapytał, nadstawiając butelkę tuż nad szklanką stojącą obok niej.
Uśmiechnął się uroczo. Brakowało mu od kilku dni tej adrenalinki, która zawsze podnosiła mu się, gdy zaczynał flirtować z kobietami. Czy z tą też flirtował? Nie wiedział. Ale ona chyba tak. Kiwnął na didżeja, by zmienił rytmy na bardziej nastrojowe. Kawałek jakiejś popowej gwiazdki raczej nimi nie był, ale pal to licho.
Margot powoli kiwała głową, wysłuchując jej opinii. Milczała chwilę, kiedy ta skończyła, przygryzając od wewnątrz kącik ust. Bruzda między brwiami wskazywała, jakoby się nad czymś zastanawiała.
Wreszcie nie wytrzymała. Parsknęła, nieudolnie tłumiąc śmiech, by już za moment wybuchnąć nim szczerze i przede wszystkim głośno, przyciągając tym samym uwagę barmana. Przynajmniej nie wyglądał już na tak bardzo znudzonego. Margot udało się dostarczyć mu nieco rozrywki.
Odchyliła się na krześle, starając złapać oddech. Im większe hausty powietrza wciągała w płuca, im bardziej w myślach starała się uspokoić, tym głośniej się śmiała. W pewnym momencie zmuszona została do złapania się za brzuch, który od skurczy zaczął boleć.
- Przepraszam - powiedziała, zdając sobie sprawę, że Koffler należy się co nieco wyjaśnień. Wierzchem dłoni przetarła oczy, w których zaczęły gromadzić się łzy. - Sorry, serio, ale nie mogłam. Namierzona przez gej-radar dowiaduję się, że mam klasę. Nie wiem, może zmęczona jestem za bardzo, ale mnie to bawi.
Odchrząknęła i napiła się trochę, ryzykując tym samym zakrztuszenie przy kolejnej salwie śmiechu.
- To jak to jest? Z tym radarem, - Przechyliła głowę. - Zapalają ci się kontrolki?
[ huh, to mogłoby być rzeczywiście ciekawe. Mam wysilać resztki mojego mózgu czy czekać na twoje zmiłowanie?]
A więc artystka. Tony głupi nie był, patrząc jak wkłada swoje klamoty do torby.
- Może zabraknąć - powiedział, biorąc łyka ze szklanki i obserwując dziewczynę.
Jasnowidzem może nie był, ale już kiedy dziewczyna pojawiła się przy barze zorientował się, że nie jest osóbką taką, jak większość tutaj. Może po zachowaniu? Jakoś specjalnie nie wyróżniała się z tłumu, ale coś jednak było w niej takiego, co można było uznać za odruchy wrażliwca. Się mu wzięło na psychologiczne analizy, kurna.
- Jeśli to nie problem ani jakaś niemoralna propozycja, to... mogłabyś pokazać swoje prace? - poprosił nieśmiało, kiedy chowała szkicownik. Hahaha, Visser nieśmiały. Niespotykane.
[jestem pod wrażeniem twojego poświecenia :D]
Odebrał od dziewczyny szkicownik i zaczął kartkować strony. na sztuce się nie znał, więc rzadko zaczepił wzrok na rysunku, sztuką była dla niego muzyka i tego się trzymał. Zauważył jednak, że upodobała sobie rysowanie kobiet. Jakaś mania? Albo ukryte upodobania? A może ma do czynienia z homoseksualistką? Tak czy siak, podobało mu się to, co widział, choć za dużo pornografii tu nie było. Zboczuszek.
- Stawiam dziesięć euro, że z połową się przespałaś - uśmiechnął się pod nosem i skinął głową na szkicownik, a potem podniósł na nią wzrok. Był ciekawy jej reakcji. W międzyczasie dolał sobie trunku do szklanki, a potem przekartkował szkicownik ponownie.
Jeśli się przespała, to już jej zazdrościł.
Pozwolił sobie na chwilę rozluźnienia; nie siedział jak na szpilkach, czekając, aż w końcu właściciel mieszkania da mu delikatnie (lub nie) do zrozumienia, iż ma się wynosić. Chwila rozluźnienia polegała na pewnym rutynowym rytuale, który zdawać się mógł dziwacznym każdemu normalnemu człowiekowi, mianowicie Sergiusz wpadał do mieszkającego za ścianą sąsiada, żeby skorzystać z komputera. To brzmi absurdalnie i takie też było nawet w odczuciu Sergiusza. Nie, żeby był jakimś technofobem, czy coś. Uznawał po prostu komputer za nieomalże całkowicie zbędny. Zresztą, biorąc pod uwagę tryb życia który prawdopodobnie powróci na włóczęgowsko - koczownicze tory, to targanie za sobą sprzętu jest wysoce niewygodne.
Kolejnym absurdem było, że Sergiusz - człowiek w denerwujący sposób spokojny, magicznie zawsze mający mnóstwo niezagospodarowanego czasu - wręcz wyskoczył z mieszkania sąsiada i, nawet nie sprawdziwszy, czy zamknął drzwi do własnego lokum, pognał gdzieś w siną dal, przy okazji przeklinając swe dobrowolne zacofanie. Tudzież niechęć Koffler do telefonów.
Ale, koniec końców, dotarł do drzwi mieszkania znajomej, zziajany i dodatkowo przemoknięty, bo przecież w tym zawilgoconym mieście musiał spaść deszcz, a akurat ta chwila była dobra jak każda inna. I, bynajmniej, na ten szalony sprint nie miały wpływu ostatnie słowa maila, na które to każdy samiec zareagowałby wielce entuzjastycznie. Gdyby, oczywiście, nie znał Jean.
Tu chodziło o kwestię spóźnienia się. Aż kwadrans. Jedyne, co pozostało mu z wpajanych przez babkę i matkę mądrości - kobiecie nie każe się czekać na siebie, to na kobietę powinno się czekać.
Zadziwiające, ale była to jedna, jedyna zasada, do jakiej się stosował, niemalże wypalona w świadomości.
[ zaczynam się bać D: ]
Nie czekał, by powtórzyła swoją prośbę - nalał jej do szklanki dość sporą ilość whisky, a potem od razu sobie, coby się za bardzo nie męczyć.
- Widzę, że jesteśmy podobni - stwierdził z delikatnym uśmiechem. - Ja byle czego też nie zaciągam do łóżka.
Miał swoje zasady. Niektóre kobiety na jego liście rankingowej zajmowały wyższe pozycje, niektóre niższe - taki już Tony był. Nie prześpi się przecież z kimś, kto może go przygnieść albo ma nieświeży oddech. Nie, Visser nie był typowym samcem, który tylko ruchał kogo popadnie i nie patrzył. To prawda, lubił towarzystwo kobiet, ale też od czasu do czasu potrafił zaprosić jakąś do restauracji, zdarzyło mu się nawet kupić kwiaty albo iść do kina. Nie, nie był romantykiem. Od czasu rozwodu z Lisbeth inaczej postrzegał płeć przeciwną.
- Ale jeśli mam być szczery, pewnie znalazłabyś się w grupie kobiet, które chętnie zaprowadziłbym do mieszkania na górze. - Kiwnął brodą na sufit, a potem roześmiał się. Cóż za komplement, stary.
- Czy ja wiem... Są różni ludzie. Ja uwielbiam udowadniać każdemu, że faceci nie są w łóżku tacy zajebiści, jakby chcieli. Ty nie lubisz się w to bawić. Choć może powiedziałam to trochę zbyt patetycznie...
Bran zaśmiała się i wyjęła z torebki butelkę z sokiem. Upiła kilka łyków.
- A doświadczone kobiety... Znałam kilka. Jedna uważała się az świetną, więc leżała bez ruchu, chyba chcąc mi udowodnić, że to jest doświadczenie, czy jak... I co Ty masz do biseksów? Przecież jakoś muszą się dowiedzieć tego, czy ich to kręci, czy nie. Nie wyglądasz na osobę, która do seksu zawsze potrzebuje miłości. Zabawa to zabawa, nie?
Brandi uśmiechnęła się delikatnie. Tak. Sama miała ochotę się zabawić. Brutalnie, gwałtownie, z kimś, kogo nie znała lub ledwie znała. Ale wciąż było zbyt wcześnie.
[W takim razie czekam z niecierpliwością ;)]
- Nie musisz być pijana - stwierdził poważnie, jednak z lekkim uśmiechem. Podniósł się ze swojego miejsca, kiwnął na stojącego niedaleko barmana, a kiedy ten do niego podszedł, powiedział mu coś na ucho. Kiedy ten pokiwał głową, że rozumie, Visser wziął do ręki butelki, swoją szklankę i zwrócił się ku nadal nieznajomej dziewczyny.
- Idziesz, czy mam iść sam?
To była aż bardzo czytelna propozycja. Co mu szkodzi? Kto nie ryzykuje, ten nie ma. Bez ryzyka nie ma zabawy i itd itp. Najwyżej go strzeli w mordę, dostał nie raz i nie dwa. I tak był trochę znieczulony.
Odkleił się od ściany korytarza. Tak, tak, "odkleił" to jak najbardziej adekwatne określenie na to, co zrobił. I albo już miał zwidy, albo ściana chciała iść za nim.
Niewątpliwy urok osobisty Jean nie zrobił na Sergiuszu nawet najmniejszego wrażenia; widać przez cały czas trwania znajomości zdążył już nabyć pewien rodzaj psychicznej odporności. W chwili obecnej zaś Sergiusz miał po prostu ochotę wybuchnąć i zbluzgać niemożliwie to stworzenie o rozczulająco dziewczęcej aparycji. Złości się kumulowała, odkładała, osiągała masę krytyczną...
- Masz tę pizzę?
[ tak po dłuższym zastanowieniu - generalnie wszystkiego]
Angel miała chyba dość imprez... A przynajmniej tak jej się teraz zdawało. Na obecną zaprosił ją dobry kolega, który świętował zdanie jednych, z ostatnich już egzaminów [ niech to będzie Josh, a co XD ]. Niestety, ostatnie wydarzenia jakoś ciężko ją przybiły, sprawiając, że blondynce imprez si tak jakoś po prostu... odechciało. Kidy więc wszyscy wybyli z mieszkania, ona po cichutku zakradła się do łazienki, zabierając ze sobą dwie butelki dobrego wina. A co, przynajmniej się schla.
Kiedy tak dumała nad sobą, spokój zakłóciła jej... no właśnie, kto to był? Angel uniosła wysoko obie brwi, wpatrując się w dziewczynę, potem kolejno rzucając spojrzeniem w stronę swoich nóg. Jeszcze większe zaskoczenie wzięło ją, gdy brunetka wspomniała o jej piersiach. Jakie dekolty?!
- Czyś ty się majonezu naje.bała?! - powiedziała, wyraźnie się krzywiąc. Pokręciła tylko głową i przytknęła do ust szyjkę jednej z butelek, aby potem zatopić się w smaku jej wnętrza.
[ Tak w ogóle - imprezowy ton jest bardzo spoko ;) ]
Goździki... jeśli chodzi o to, to Koffler nie miała się o co martwić. Sama Angel pryskała się perfumami o takim zapachu, więc co to za różnica, czy dym, czy woda. Jeden pie.ron.
Pijąc, uważnie obserwowała nieznajomą, a także próbowała rozszyfrować to, co wypuszcza razem ze śliną. Oczywiście chodziło jej o słowa, nie miała zamiaru dowiadywać się, co ta dziewoja robiła wcześniej. Aż tak powalona Angel nie była, ta wiedza też nie dawała jej nic do szczęścia.
- Następna poryta artystka... - mruknęła bardziej do siebie. Pomyślała o Mii, a jakże. Zaraz jednak skarciła się w myślach. Ach, te wyrzuty sumienia! Jej twarz trochę posmutniała, a blondynka znowu przybliżyła butelkę do ust. Nawalić się, oj, nawalić...
Chociaż teraz to niezbyt bezpieczne. A jak ta świruska coś jej zrobi? Chyba pierwszy raz Panda boi się baby. A to dobre...
- Co ty chcesz od moich cycków? - uniosła jedną brew, wciąż ją obserwując.
Goździki... jeśli chodzi o to, to Koffler nie miała się o co martwić. Sama Angel pryskała się perfumami o takim zapachu, więc co to za różnica, czy dym, czy woda. Jeden pie.ron.
Pijąc, uważnie obserwowała nieznajomą, a także próbowała rozszyfrować to, co wypuszcza razem ze śliną. Oczywiście chodziło jej o słowa, nie miała zamiaru dowiadywać się, co ta dziewoja robiła wcześniej. Aż tak powalona Angel nie była, ta wiedza też nie dawała jej nic do szczęścia.
- Następna poryta artystka... - mruknęła bardziej do siebie. Pomyślała o Mii, a jakże. Zaraz jednak skarciła się w myślach. Ach, te wyrzuty sumienia! Jej twarz trochę posmutniała, a blondynka znowu przybliżyła butelkę do ust. Nawalić się, oj, nawalić...
Chociaż teraz to niezbyt bezpieczne. A jak ta świruska coś jej zrobi? Chyba pierwszy raz Panda boi się baby. A to dobre...
- Co ty chcesz od moich cycków? - uniosła jedną brew, wciąż ją obserwując.
[ a widzisz, to wszystko przez tą sympatię do WIESZ KOGO :D ]
Chyba jednak nie wszyscy. Angel jak na razie rozpływała się jedynie pod wpływem innych środków, tudzież napojów wyskokowych, czy też papierosów. To i to jakby ma, więc rozpłynąć się może, a gdyby już Koffler tak bardzo się uparła, mogłaby pomyśleć, że to za jej sprawą. Wszystko dozwolone, a jak ma jej to sprawić przyjemność, to czemu nie.
Szczerze nie wiedziała, co się dzieje z tą o tu, tą leżąco-siedzącą babką, która jest... No właśnie, jaka? Angel dziwnie czuła się w jej towarzystwie, tak, jakby zaczął ją macać dym. Mądre, a jak. Ale czuła od niej dziwną energię, tak jakby... zaraz. CZY ONA NA NIĄ LECI?! Angel sama wystraszyła się tych myśli. Nawet chciała wstać, ale pech sprawił, że stanęła na jednej butelek, przez co rąbnęła całą swoją maską na podłogę. Aż dziw, że nic sobie przy tym nie złamała.
- O kuuuuuu.......! - zawyła, łapiąc się za bok. Gdy zauważyła, że jest blisko tej... szybko się pozbierała, skuliła i sięgnęła po butelkę, przysysając się do niej. Niczym małe dziecko z butlą, pięknie.
- Skąd się tu wzięłaś ? - spytała nagle, marszcząc lekko brwi. Nie przypominała sobie, żeby ją kiedyś tu widziała, a przecież mieszkała z Joshem jakiś czas. Ale nie zna wszystkich jego znajomych, to fakt. Jednak bardziej skłonna jest uwierzyć w to, że zaprosił ją tu Max, czyli ktoś, kogo blondynka szczerze nie lubiła. To na pewno jego sprawka.
Popatrzył na nią obojętnym wzrokiem.
- Nie, to nie - wzruszył ramionami, a potem przeskoczył bar i stanął po jego drugiej stronie. Akurat w momencie, kiedy pojawiła się klientka i poprosiła o piwo. Podał jej je szybko, a potem wrócił do brunetki i oparł się o ladę.
- Na czym to skończyliśmy? - zapytał, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, przypomniał sobie. - Nie, nie jestem ani mordercą ani zboczeńcem i nie mam zamiaru się nad tobą znęcać w żaden sposób. A płacząca dziewczyna jest raczej kompletnie aseksualna, a nie podniecająca. - Mrugnął do niej okiem.
On mordercą? Miał ochotę się zaśmiać, ale nie chciał, by uznała, że jest niewychowany. Chciał po prostu kulturalnie się napić w swoim mieszkaniu. Lepiej tam, niż tu. Pijany właściciel raczej nie jest dobrą reklamą dla swojego baru. Ale skoro dziewczyna tak stawia sprawę, to okej. Przecież nie będzie jej zmuszał.
[ masą miało być -,- ]
[Świetnie rozpoczęty wątek, ja na Twoim miejscu z pewnością miałabym wielki problem z jakimś umiejscowieniem Tych dwóch postaci. Jednak nie myślałam by stworzyć z Ramony biseksualistkę... choć może okaże się w praniu? ^^]
Siedzisz naprzeciw mężczyzny. Spoglądając na nieco krągły brzuszek i przerzedzone włosy, z których przynajmniej jedna trzecia jest już siwa, po prostu się nudzisz. Ramona van der Lohren była jednak zupełnie inna. W stosunku do ludzi, z którymi prowadziła interesy była niczym kocica, próbująca wedrzeć się do ludzkiego wnętrza i wszelkimi możliwymi sposobami, choćby nieczystymi, zagościć w nim na dłużej.
Blondynka sięgnęła do czarnej torebki - kopertówki, z którą prawie nigdy się nie rozstawała i wyciągnęła z niej markowe pióro wieczne podstawiając je pod nos mężczyzny. Brandon, bo tak własnie miał na imię, nie był do końca przekonany co do sfinalizowania umowy łączącej tą dwójkę. Ramona założyła nogę na nogę, tym samym podciągając odrobinę materiał sukni i odsłaniając kawałek uda. Siedziała w tym biznesie nie od dziś, wiedziała co działa na takich jak on. Zdziadziałych półgłówków, właścicieli kilku milionów, którzy myślą, że cały świat kłania im się do stóp. W jakim to błędzie żyli! Nikt nie miał w dłoni takiej potęgi jak kobieta. W interesach w końcu nie chodziło jedynie o zbieranie podpisów.
W końcu zgodził się. Postawił swoją parafkę w trzech miejscach, które wyznaczyła Ramona. Wtedy też na jej opalonej twarzy pojawił się triumfalny uśmiech.
- Dziękuję Brandon - zwróciła się do niego po imieniu, choć wcale nie przeszli na taki poziom znajomości. - Interesy z Tobą to czysta przyjemność - dodała, wyciągnęła drobną dłoń w jego stronę, po czym wstała. Zabrała z okrągłego stolika czarną kopertówkę oraz dokumenty, które pośpiesznie włożyła do teczki. W całym tym pędzie, gdzieś w odmętach jej myśli, zaginął obraz malującej dziewczyny, stojącej po drugiej stronie ulicy. Ramona z reguły nie przejmowała się takimi rzeczami. Nie miała na nie czasu i cierpliwości.
Pewnym siebie krokiem skryła ruszyła przed siebie, by w końcu skryć się w limuzynie marki Mercedes - Benz, prowadzonej przez rodzinnego szofera. Zupełnie zapomniała o wiecznym piórze, które zostawiła na kawiarnianym stoliku. Jako że był to prezent, wygrawerowane było na nim jej nazwisko: Ramona van der Lohren.
[Ach, żeby nie było tak prosto, pięknie i gładko...]
[To ja kartę sobie przeczytałam, Kayę na zdjęciach podziwiałam ^^, a teraz jak zwykle powiem, że nie mam pomysłu. Bo albo się na siebie gdzieś natkną, albo znają się ze szkoły artystycznej, o. Mój mózg już nie myśli, wybacz. Ale chęci mam dobre :D]
Ale po co od razu rezygnować z pomysłu, że podoba się kobietom? Przecież opory mogła mieć część damskiej populacji (w końcu nie każda baba jest hetero), reszta mogła pragnąć przeżyć cudowne chwile z jakże ponętną (jak dla nich) Koffler. Nie, żeby coś, ale Angel trudno by było stwierdzić, czy jest ponętna, bo osobiście patrzyła na nią zupełnie innym wzrokiem. Na pewno nie wygłodniałym, czy spragnionym przeżyć damsko damskich. Nie, czegoś takiego nie czuła nigdy. Jednak facet, to facet.
Niemcy? Hm, matka panny Evans pochodziła z Niemiec, ale jakoś nigdy sama dziewczyna się do tego nie przyznawała. Nie miała nic do rodowitych mieszkańców tego kraju, ale od początku wiadomo było, że jest Holenderką, po co więc jeszcze bardziej to mieszać?
- A czemu miałabym nie żyć? - spytała, na chwilę odsysając się od butelki. Wypiła już chyba połowę. Lecz co poradzić? Dla niej to było jak soczek. Wiśniowy, pomarańczowy, jabłkowy... dobry. - To raczej chyba ja powinnam spytać, czy ty aby na pewno wiesz co robisz.... - zrobiła wielkie oczy, patrząc na dziewczynę. Nie rozumiała, czemu tak dziwnie czuje się w jej towarzystwie. Może przez to, że była malarką? Ale przecież ona też jest artystką, tylko w innej dziedzinie... Zupełnie nie wiedziała, o co tu chodzi.
Miała jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie wróciła do trunku, który tęskno na nią spoglądał. Tak, butelka się patrzała, koniec.
Dziewczyna westchnęła bezgłośnie. Po chwili wstała poprawiła nieco swoje włosy, makijaż. W tym oto momencie do łazienki wkroczył Max, a raczej na chama prawie że wyważył drzwi, obściskując się z jakąś laską. Angel o mało co się przewróciła. Na szczęście przytrzymała się umywalki, obserwując chłopaka. Ten był dość zmieszany, jednak za chwilę wpił się od nowa w usta wybranki. Evans wtedy uśmiechnęła się szatańsko, nieco się wyprostowała.
- No, proszę! Szukasz kolejnej kandydatki na mamusię dla swojego potomka, jedna ci nie wystarczy? Aż tak ci się śpieszy? - mówiła spokojnie, lecz obejmowana przez Maxa dziewoja delikatnie się oburzyła.
- Jaka matka, jakie dziecko? Masz dziecko? Fe, jesteś obleśny! - wyjęczała, a potem wybiegła z pomieszczenia. Angel uśmiechnęła się triumfalnie. Wtedy młodszy de Jong z wściekłością podszedł do niej i złapał za ramiona.
- Musiałaś?! Musisz być wiecznie taką kretynką?! Chcesz, mogę cię jeszcze raz przelecieć... - wysyczał jej do ucha, uśmiechając się żmijowato. Blondynka nie wytrzymała, w jej oczach pojawiły się błyski nienawiści. Spoliczkowała go, a gdy już trzymał się za poczerwieniały policzek, Angel odwróciła się do brunetki.
- Idziesz, malarko? Inaczej będziesz musiała siedzieć z tym palantem - uśmiechnęła się sarkastycznie do chłopaka, wzięła obie butelki wina i wyszła przed łazienkę.
- Chyba mamy naprawdę różne spojrzenia na seks - powiedziała Brandi, kręcąc głową. - Sztuka, nie sztuka, na pewno nie pozwoliłabym, aby ktoś obcy mógł sobie zarobić fortunę na moim ciele... Seks jest sprzedajny, ale ja nie jestem, chyba tak to mogę ująć.
W tym momencie winda ruszyła w górę. Bran poczuła nieprzyjemności w żołądku, ale zdusiła je, myśląc o tym, co ma jeszcze dziś do zrobienia. Lista była długa.
Drzwi do windy otworzyły się.
- Dzień dobry paniom - powiedział młody, wysoki mężczyzna, uśmiechając się do dziewczyn. - Mam nadzieję, że ta krótka przerwa nie sprawiła paniom problemów.
Bran stwierdziła, że nie podoba się jej ten ton.
- Aj tam, od razu głupio. - Machnęła ręką. - Ciekawie na pewno. I miało być po jednym, ale jak mnie wskazał gej-radar, to się przecież szybko ulatniać nie będę.
Koffler w kablach, diodach, żaróweczkach oraz stali, z głośniczkiem wyjącym dziko. Taki obraz przemknął Margot przez wyobraźnię. Przez moment starała się zobaczyć dziewczynę w pełnej błyszczącej zbroi, lecz drobne ciałko skutecznie to udtrudniało.
Podaną karteczkę schowała do kieszeni, wpychając jak najgłębiej, by przypadkiem przy wstawaniu nie wypadła.
- Coś o mnie - powtórzyła. - Pewnie konkrety cię za bardzo nie interesują, co?
Zamyśliła się na chwilę, zastanawiając, co może ujawnić, co zataić, na ile odkryć samą siebie. Czuła, że może Koffler zaufać, chociaż nie była jeszcze pewna, na ile. Tamta nie wyglądała na taką, co wszelkie informacje wykorzystałaby przeciw rozmówcy. W swym wyzywającym wyglądzie szesnastolatki wzbudzała pewną chęć do zwierzeń wbrew temu, co mogło się wydać na pierwszy rzut oka.
- Marguerite de Pouppart z Francji, tam wychowana i wyedukowana - powiedziała, stwierdzając, że coś konkretnego może być przydatne na początek. - Marzyła mi się filcharmonia, bądź solowe występy. Bo gram na skrzypcach, no ale się nie udało. Teraz to tak jakby niegojąca się rana. Ciągnie się to za mną. No i chciałabym pojechać na święta do domu, ale to już tak bardziej o zachciankach. - Zastukała palcami o blat stołu. - Mam kota, białego i grubego jak beczka - dodała na koniec.
- Nie jestem "takim". - Tony również uczynił w powietrzu znak cudzysłowu. Nie zdarzyło mu się jeszcze, by kobieta broniła się przed seksem z nim, zazwyczaj same wskakiwały mu do łóżka. Ale wiedział, gdzie jest granica i jej nie przekraczał.
- Tony. - Uśmiechnął się, a potem zastanowił, czy Koffler to imię? Brzmiało jakoś dziwnie męsko. - Niemka? - zapytał zaciekawiony, w międzyczasie zwijając swoją szklankę. Dosyć picia na dzisiaj, Visser.
W końcu musisz być trzeźwy, jeśli chcesz spić Koffler, nie? Bez pozwolenia brunetki nalał jej znowu whisky. W końcu lepsze to było od sikacza, którym się własnie uraczyła.
[Wiem, że jestem okropna, zła i wstrętna, ale nie lubię prostych wątków i kiedy mogą coś zagmatwać to to robię. Teraz nie będziesz miała wcale łatwiej ^^]
Dzień zapowiadał się koszmarnie. Nieprzespana noc dawała w kość nawet Ramonie, która z reguły nie miewała gorszych chwil. Zawsze prezentowała się nienagannie, zachowując stały wygląd pomagała w utrzymaniu prawidłowego wizerunku firmy. Na niczym nie zależało jej tak bardzo, jak na Lohren Industry. I choć nigdy nie przyzna tego na głos, widzi w tej firmie cząstkę swojej rodziny, jedną rzecz, która jej po niej została i której nie zamierza zatracić. Dlatego właśnie potrafiła poświęcić całą noc na przeglądanie umów czy innego rodzaju dokumentów, a później wyjść z domu i pokazać się na ulicy z tym samym co zwykle uśmiechem przyklejonym do jej subtelnej twarzy.
Zasiadając przed biurkiem, w pomieszczeniu mieszczącym się na dwudziestej piątej kondygnacji, natychmiastowo wcisnęła przycisk interkomu i nakazała sekretarce przygotować podwójne espresso, które miało przywrócić jej energię, bądź jej część.
- Pani van der Lohren, przesyłki - oznajmił jeden z recepcjonistów, kładąc sporą ilość listów i jedną teczkę na stoliku obok drzwi.
- Dziękuję, możesz wyjść - powiedziała, nie siląc się nawet na najmniejszy uśmiech. Wstała dopiero, gdy całkowicie opróżniła filiżankę czarnego, aromatycznego płynu. Usiadła na skórzanym fotelu i zaczęła przeglądać listy. Większość z nich dotyczyła obecnych umów, kilka zawierało pytania co do jej prywatnego życia; nie znosiła, kiedy brukowce uciekały się do takich chwytów. Była tam jednak jedna przesyłka, która zaskoczyła samą Ramonę.
Wbiła swój szary, zimny wzrok w szkic, który wyjęła z teczki. Nie spodziewała się czegoś takiego. Dostawała kwiaty, czekoladki, ale nigdy nie otrzymała rysunku namalowanego osobiście. Zachwyciło ją to i w pewien sposób przeraziło, co w końcowych przemyśleniach stało się jedynie plusem całej sytuacji. Kątem oka zerknęła na kalendarz aby sprawdzić plan dnia, oraz swoją, jakże niezawodną pamięć.
Podeszła do biurka, zabrała z niego najpotrzebniejsze rzeczy i wyszła. W kierunku sekretarki rzuciła jednak kilka słów, by znalazła sposób na przełożenie wszelkich, dzisiejszych wizyt.
Nie minęła godzina, kiedy Ramona stała przed drzwiami w jakiejś zapyziałej dzielnicy Amsterdamu. Przez chwilę opanowało ją uczucie zwątpienia, jednak zdołała je pokonać nim zrobiła krok wstecz. Zapukała. Dwukrotnie. Nigdy nie była nachalna o ile na czymś naprawdę jej nie zależało. W tym wypadku chodziło o niespodziankę i to nie byle jaką. O rysunek. O dzieło.
Nie mógł nie zauważyć, że brunetka zaczyna się nieco podpijać. Bywało jednak, że po alkoholu bywały agresywne. Wiedział jednak, jak ujarzmić te bardziej "niegrzeczne" dziewczynki.
- Też mam takie miejsce. Stary pokój, jeszcze w Rotterdamie. Pierdolnik niesamowity, ale zawsze lubię tam wracać.
Nie dodał, że był tam może z pół roku temu ostatnio, ale po co jej to wiedzieć? Na pewno nie przyda jej się to wiadomości, zwłaszcza teraz. bo niby po co? Na razie liczył, ile szklanek już zdążył jej nalać i za ile będzie musiał iść po nową butelkę. Jeśli w ogóle do tego dojdzie.
Angel opierała się o ścianę, która graniczyła o framugę drzwi do łazienki. Mogłaby iść, jednak nie chciała, żeby nawet jakaś obca laska siedziała teraz z tą masą syfu, jaką był ten chłopak. Wcześniej pewnie nawet nie zwróciłaby uwagi, czy ktoś z nią jest, czy nie. Może teraz próbuje odkupić swoje winy? Wszystko jest możliwe.
Gdy już brunetka zjawiła się niedaleko niej, Angel skierowała się w stronę drzwi wyjściowych. Nie miała najmniejszego zamiaru zostać tu ani chwili dłużej, atmosfera zaczęła robić się dość nieciekawa. Spoglądała tylko co jakiś czas w stron dziewczyny, wzdychając przy tym, lub wywracając oczami.
- To mało powiedziane. Że go nie lubię - powiedziała, łapiąc za klamkę i wychodząc z mieszkania. Zmarszczyła brwi, słysząc uwagę dziewczyny. - Nie jestem smutna, a poza tym, czemu miałabym skakać z radości? Jakoś nie mam co do tego powodów - mruknęła, schodząc powoli po schodach. Gdy już znalazła się przed budynkiem, oparła się o niego, przysysając się do butelki, a potem zapalając papierosa. Zaciągnęła się nim, po czym powiedziała:
- Tak w ogóle, masz jakieś imię? - uniosła obie brwi, patrząc na Koffler.
Dziewczyna tylko skinęła głową, zaciągając się.
- Ja jestem Angel - powiedziała również z... niesmakiem? Bo gdzież jej było do aniołka. Może i jak się urodziła, to była cicha i spokojna. Ale potem? Już od najmłodszych lat pokazywała różki, co więc strzeliło rodzicom do głowy? - Evans - dokończyła, gasząc papierosa o mur i wyrzucając go za siebie. Przymknęła na chwilę oczy, całą swoją posturą przylegając do budynku. - Nie mam przezwisk. Nie, mam. Jedno - stwierdziła po chwili. - Ale wolę po prostu Angel - mruknęła, siadając na ziemi. Wzięła ogromny łyk trunku do ust, a gdy go przełknęła zorientowała się, że butelka jest pusta. Ma jeszcze drugą, to dobrze.
Spoglądała w stronę ludzi, którzy albo chwalili się swoimi wnętrznościami, które zaraz lądowały na trawie, lub uprawiali jakże namiętną miłość przy drzewie. Taaak, cudowny obrazek, nie ma co.
Panienka Evans tylko wywróciła oczami i pokręciła głową. Co ona tu do cholery robi?! I czemu nie ma na nic ochoty.
Wstała niespiesznie, zaraz też się otrzepując.
- Chcesz tu siedzieć? Ja stąd idę - swój wzrok zatrzymała na twarzy brunetki. Cóż, mogła się z nią szwendać po mieście. Do domu jeszcze teraz raczej nie wróci. Nie chce jej się.
Odstraszało ją wiele zapachów. Od małego nie przepadała za ostrą wonią benzyny, farb czy rozpuszczalników. Być może z tego względu, że bardzo rzadko miała z nimi do czynienia. Mimowolnie skrzywiła się kiedy kobieta otworzyła drzwi mieszkania, jednocześnie uwalniając skrywane w nim aromaty, a raczej smrody, jakby to ujęła Ramona. Szybko jednak zreflektowała się, przyklejając do twarzy codzienny uśmiech.
- Van der Lohren - przedstawiła się i wyciągnęła drobną, smukłą dłoń w kierunku kobiety. Bez pardonu pozwoliła sobie wkroczyć do środka i rozejrzeć.
- Odebrałam przesyłkę, której jak mniemam była pani nadawcą. Muszę przyznać, że zdziwiłam się czytając adnotację, jednak stwierdziłam, że osobiście zawitam w pani progach i powiem o co mi chodzi - oznajmiła z dozą ostrożności w głosie i wielką uwagą dotyczącą otoczenia. Nieczęsto bywała w takich dzielnicach i miała przyjemność, bądź też nie, spotykać takich ludzi.
- Przyszłam do pani z pewną propozycję - dodała, spoglądając mroźnymi, szarymi oczyma wprost na twarz ciemnowłosej kobiety.
- Możemy tutaj spokojnie porozmawiać, czy woli pani gdzieś wyjść? - spytała, usilnie starając się zachowywać jak naturalniej. W końcu nie chciała po raz kolejny wyjść na zgorzkniałą i zadufaną jędzę, którą rzecz jasna była.
[Spoko, spoko i tak jeszcze popsuję Ci palny ^^]
- U mnie za to pełno w nim butelek i ogólnie rzecz mówiąc burdelu.
Fakt, Visser znany był nie tylko z tego, że wielbił kobiety, ale też z leniwego podejścia do takich spraw, jak sprzątanie. Można było się u niego potknąć o dosłownie wszystko - ktoś, kto nie nigdy nie był w jego mieszkaniu mógł się w nim naprawdę zabić albo chociaż mieć stan przedzawałowy. Jednak Tony był znany ze swej gościnności, a jeśli już koniecznie musiał, to wszystko uprzątnął. Uprzątnął w sensie wrzucił wszystko do szafy w holu i podparł drzwiczki krzesłem.
- Czyli by ci się spodobało - stwierdził. Skoro pierdolniki to fajne rzeczy, to w jego gniazdku byłoby jej jak w raju. Dosłownie.
[Why not :D]
Brandi zamierzała zostać słynną panią doktor. Lesbą, która w wieku czterdziestu lat jest lepsza niż niejeden lekarz. I jeśli o to chodzi, była strasznie pena siebie. Chociaż jeszcze nie wiedziała, jaką specjalizację obierze.
- Kawa, herbata... Jak to normalnie brzmi, ostatnio wszyscy proponują mi alkohol - powiedziała Bran, wyjmując telefon. Uśmiechnęła się lekko. - Podaj mi numer. Zgadamy się jakoś na tę kawę, herbatę, która w ogóle nie będzie alkoholem.
Aha, pomyślała Jones. Jasne, nie będzie alkoholem. Wszyscy ostatnio zaczęli pić na umór w jej towarzystwie. Dlaczego ta wielce stwardniała lesba miałaby nie pić alkoholu?
- Widzę, że smakuje.
Kolejna szklanka? Tony sięgnął po butelkę, ale nie zrobił nic. Jak będzie chciała, to sama go poprosi.
- No, jeśli w tym burdelu znajdzie się jeszcze miejsce dla jakiejś fajnej laski, to można powiedzieć, ze jest bardzo dobry.
Ile tu insynuacji, ile aluzji. Może jednak nie zwróci na to uwagi, zwłaszcza że robiła się już trochę skołowana. Whisky w dużych ilościach bywało zdradliwe, a on miał tej ilości jeszcze jej dostarczyć. Szczerze wątpił, że odmówi.
Czy więc Angel mogła czuć się wyróżniona? Czy to ważne, czy docenia ją w jakimś stopniu dziewczyna, czy chłopak... Ostatnio w ogóle czuła się jakoś inaczej, bardziej zauważana przez innych? To było ciekawe, bo do tej pory zawsze walczyła o to, żeby zwrócić na siebie uwagę innych. Nie udawało się. A teraz? Zupełnie odwrócona sytuacja.
Wzruszyła ramionami, właściwie wychodząc całkowicie z terenu jakże upojnego spotkanka.
- Na koniec świata, albo i jeszcze dalej - stwierdziła. - Nie wiem, połazić. Po prostu. Idziesz ze mną, czy masz ochotę rąbnąć się do rowu? - uniosła obie brwi, patrząc na towarzyszkę. Cóż, być może i nie chciała spacerować całkowicie sama. W końcu noc to noc. No, niby brunetka była pijana, ale to jednak zawsze coś. A nóż pieprznie w kogoś butelką?
- Nie, nie ma mowy, za dużo ostatnio piję, jak się to znajdzie w moich papierach to mnie skażą za narażanie pacjentów tak na przyszłość - powiedziała, kręcąc głową. - Wiesz co... Jutro o szesnastej? Tutaj niedaleko jest fajna kawiarnia, mają świetne ciastka czekoladowe, okropnie mi smakowały. Co Ty na to?
Bran wyglądała na bardzo wojowniczą lesbę, każdy jej to mówił i wszyscy wielce się dziwili, że jednak nie śpi z każdym i nie flirtuje z byle pannami. Ale po co? Dlaczego ma się rzucać na każde mięso, mało go jest?
- Jeśli nie, mów, kiedy indziej. Dostosuję się, jeśli będzie to po piętnastej.
Blondynka uśmiechnęła się jedynie, zostawiając ów prośbę własnemu biegowi. Zazwyczaj miała poważny stosunek do ludzi, z którymi się spotykała. Nie nawiązywała przyjaźni jeśli miały się one wywodzić z czysto biznesowych pobudek. W końcu spotkanie z tą całą Koffler także miało tylko jeden cel, rysunek.
Mimo iż Ramona nie należała do grona ludzi wylewnych, ociekających uczuciami czy po prostu wdzięcznych, zdarzały jej się przebłyski ckliwej dobroci, kiedy już przypomniała sobie o czyichś urodzinach czy innej, równie dobrej okazji.
- Może tutaj? - spytała, zerkając na niewielką, acz przyjemną dla oka kawiarenkę, w której można było usiąść na zewnątrz, a nie wśród innych ludzi w jednej dusznej sali.
Kiedy usiadły kobieta skinęła na kelnerkę, która bardzo szybko zjawiła się tuż obok nich.
- Podwójne espresso - oznajmiła, jako zamówienie dla siebie.
- Koffler? - spytała, zerkając na jej osobę kątem oka.
Nie odzywał się. Zdawać by się mogło, że całkowicie pochłonęło go najpierw przyglądanie się kawałkowi pizzy, a potem zaś, oczywiście, jego konsumowanie. Ciekawa sprawa, potrafił się na nawet najbardziej prozaicznej i nudnej rzeczy skupić bez reszty, aż cały świat zanikał i przepływał gdzieś obok. Oczywiście, nie wykorzystywał tej wielce pomocnej umiejętności do rzeczy ważnych, które naprawdę potrzebowały takiego niemal medytacyjnego wyłączenia się. Po co, skoro tym godnym mędrca skupieniem można denerwować ludzi? I jednocześnie przywodzić do śmiechu, z miną cokolwiek nieobecną wyglądając jak sympatyczny przeżuwacz?
- Fyfalą fnię s fieszkania - stwierdził niezbyt wyraźnie, ale mimo wszystko z jego słów bił zatrważający spokój. W gruncie rzeczy, powinien się już z kwestią eksmisji pogodzić; mieszkanie wynajął w stanie niemalże surowym, jedynie kuchnia i łazienka były jako - tako wykończone, a z dwóch z trzech pokoi Sergiusz nie korzystał. Teraz wynajemca najwidoczniej zebrał pieniądze na prace wykończeniowe, mógł więc pozbyć się Sergiusza, a znaleźć lokatorów nieco bardziej normalnych i płacących czynsz w terminie.
[Jeśli będzie szajsko to nie bij xD]
Jasnowłosa osóbka przemykała ciemnymi uliczkami Amsterdamu, tylko po to, żeby chwilę później stanąć przed jednym z najmroczniejszych miejsc tego miasta. Rzadko, kiedy tu bywała, jednak, kiedy już uraczyła swoją obecnością ten, jakże wspaniały klubik, zostawała bardzo długo. Dzisiaj przyszła w określonym celu. Miała umówione spotkanie z jakąś dziewczyną. Nic specjalnego, po prostu napicie się razem wódki, czy wypalenie paczki fajek. Tyle. Na nic więcej się nie zapowiadało, a Katherine nie pamiętała nawet jej imienia. Trudno, może wkrótce sobie przypomni.
Podała hasło bramkarzowi, tak było tutaj potrzebne takie coś i weszła do środka. W pomieszczeniu, jak zwykle panował mrok, a wokół unosił się dym oraz grała głośna muzyka. Kat nie zastanawiając się zbyt długo, ruszyła w stronę jednego z kątów sali.
-Cześć –przysiadła się do dziewczyny. Nadal nie mogła sobie przypomnieć jej imienia. –Katherine, może pamiętasz, że miałyśmy się tutaj spotkać –posłała w jej stronę lekki uśmiech, całkowicie pozbawiony emocji i rzucony, jakby z przyzwyczajenia i rozejrzała się po sali.
Kiedy kelnerka postawiła przed nią niewielką filiżankę, natychmiast sięgnęła po nią, by choć odrobinę zwilżyć usta, jednocześnie zostawiając na białej porcelanie odcisk czerwonej szminki.
- Chciałabym abyś coś dla mnie narysowała - powiedziała, po czym sięgnęła do kopertówki, z która się nie rozstawała, by wyciągnąć z niej kawałek papieru, który dopiero po położeniu na blacie stolika, okazał się być zdjęciem.
- Jest to bardzo ważna osoba, która za niespełna miesiąc będzie obchodziła urodziny - mówiła, jakby rozmawiała z kolejnym przedstawicielem świata biznesu. W czasie takich konwersacji wciąż coś wyjaśniała, kierowała rozmowę na właściwy tor i zawsze, ale to zawsze czegoś wymagała. Kobieta ze zdjęcia uśmiechała się w stronę malarki.
- Chciałabym podarować jej portret, który mam nadzieję, że stworzysz - skończyła, uświetniając swoją mowę subtelnym uśmiechem. W wyczekiwaniu na odpowiedź, oparła się wygodniej i zaczęła, jak to miała w zwyczaju, stukać paznokciami o blat stolika.
Ramona nigdy nie dawała za wygraną, szczególnie kiedy widziała choć cień szansy na powodzenie. Nie miała zamiaru poddać się i tym razem. Alessandra była dla niej jedyną pociechą, kiedy straciła Williama, o którym starała się raczej nie pamiętać. Nie było nawet mowy aby zaprzepaściła szansę na podarowanie takiego prezentu przyjaciółce.
- Postawmy sprawę w nieco innym świetle - powiedziała uśmiechając się nieco tajemniczo. Nie bała się wzroku siedzącej naprzeciw niej kobiety. Była waleczna i zajadła, przed nikim nie składała broni.
- Jeśli zgodzisz się na namalowanie jej w taki sposób by oddawał piękno, a nie seks, ja zgodzę się na pozowanie dla ciebie - oznajmiła i niczym królowa rozsiadła się na wiklinowym krześle. Mimo iż nie odczuwała zwycięstwa, musiała grać jakby właśnie przeważyła swoją szalę.
Gdyby zaszła taka potrzeba, to użycie butelki w celu innym, niż picie, byłoby bardzo wskazane! Kto wie, może zza progu zaraz wyjrzy bandyta? Pedofil. Ale! Są przecież dorosłe... Może to stary pedofil?
Angel uniosła lekko obie brwi, co jakiś czas spoglądając na nowo poznaną dziewczynę. Gdyby chciała między nią a sobą wyłapać jakieś podobieństwa, pewnie byłoby niesłychanie trudno. Jeśli chodzi o charakter. W końcu ubranie tylko przyozdabia człowieka, no, może po jakiejś części też oddaje jego charakter... Nie jest to jednak jakieś lustro, które mogłoby opisać każdego, albo za magicznym słowem wyjawić całą jego tajemnicę. Nie, tak się nie da.
Przechodziły przez ciemne zaułki, ciasne alejki. Angel sama nie wiedziała, dlaczego zmierza akurat tutaj. Może coś w środku tak jej podpowiadało? Gdy wymijała jeden z większych budynków, usłyszała jakieś trzaski, potem szumy. Nie spodobało jej się to. Zmarszczyła brwi, spoglądając na Koffler.
- Dasz radę przeskoczyć przez mur? - spytała, właśnie tak wyobrażając sobie ich najpro...najszyb... jedną z możliwych ucieczek.
Sasza miała kilka zasad, jeśli chodziło o narkotyki. Pierwsza, przyjmowała je jedynie ze znanego źródła. Gdy źródło było podejrzane, wypadało je sprawdzić i miała na to swoje sposoby. Druga, spotykała się albo w zatłoczonych miejscach publicznych, najczęściej wieczorami albo w cichych zakątkach, gdzie nikt oprócz niej i zainteresowanego nie miał wstępu. Totalne przeciwieństwa. Trzecia, kiedy sprzedawała nigdy, ale to nigdy nie była pod wpływem żadnego z narkotyków. Nie można było.
Tego dnia czekała na przesyłkę. Chciała sama udać się do Petera, ale stwierdził, że wyśle kogoś, aby ta nie musiała się fatygować. Część była dla niej, część na sprzedaż. Na całe szczęście - miała na to cały miesiąc. Siedziała w swoim motelowym pokoju, nie myśląc o tym, co będzie.
Była głodna. Głodna w ten sposób, który mogła zaspokoić jedynie zawartością tego woreczka. Czekała, zagryzając nerwowo nieco spierzchnięte, pełne wargi. Ubrana w jeansowe szorty i luźną, jasną tunikę otworzyła drzwi, przyglądając się ciemnowłosej dziewczynie.
Zasada czwarta - nigdy nie pokazuj po sobie strachu, przemknęło jej przez myśl.
- Piotruś Pan - mruknęła cicho i uśmiechając się blado, otworzyła drzwi otwarte, siadając na szerokim łóżku motelowego pokoju. Takich spraw nie załatwia się w progu, a Sasha do specjalnie gościnnych osób nie należała.
Sasha nie zwróciła uwagi na to, co mówi dziewczyna. Siedziała w siadzie tureckim, jak zwał tak zwał i przyglądała się jej sylwetce. Na pierwszy rzut oka Koffler, bo tak się nazywała i tyle Sasha wiedziała, była buntowniczką. Ale ładną buntowniczką i gdyby chciała to postarałaby się o to, aby Koffler choć przez chwilę należała do niej. Obserwowała jej ruchy, sprawiając wrażenie nieruchomego posągu. Prawda była taka, że Sasha dopiero co, połknęła jedną z nowych tabletek dostarczonych jej wczoraj i czekała.
Blady uśmiech błąkał się po jej ustach, kiedy Koffler ruszyła w jej stronę z małym woreczkiem. Małym, ale niezwykle drogocennym. Okno, które wychodziło na zewnątrz było zasłonięte, drzwi zamknięte i nikt poza kilkoma ludźmi, w tym Jean, nie wiedział o tym, że Sasha tutaj pomieszkuje.
Wyciągając dłoń po woreczek, zacisnęła lekko palce na nadgarstku dziewczyny, spoglądając jej uważnie w oczy.
- Dlaczego się boisz?
Nie zareagowała w żaden sposób, kiedy Koffler wyrwała swoją dłoń, kiedy opadła na jej łóżko, wypowiadając kolejne słowa. Słowa, które docierały do Sashy nieco wolniej, niż normalnie, a to oznaczało, że za niedługo znajdzie się w stanie, z którego nie będzie chciała się wyrwać.
- Nikt się nie dowie - przyznała cicho i spokojnie po dłuższej chwili milczenia z jej strony. - Tutaj... - wstała z łóżka, zabierając ze sobą woreczek i podeszła do wysokiej, ciężkiej komody. - Tutaj jesteś bezpieczna. To miejsce jest kryjówką. Może być i twoją, o ile nikomu o niej nie powiesz - dodała nadal spokojnie i dość cicho, ale była pewna, że Jean ją słyszy.
To nie było smutne. To było, jak najbardziej, przez Siemionowną doceniane. Sama nie chciała pakować się w to gówno, ale siedziała w tym już zbyt głęboko.
Kucnęła przed ciemnowłosą i oparła dłonie na jej udach. Być może należała do małomówny i pozornie zamkniętych osób, to jednak nie miała żadnych oporów, jeśli szło o kontakty z innymi.
- Nie bój się... - dodała nieco łagodniej, swoje niebieskie ślepia wbijając w wystraszone oblicze Koffler. Szczupłymi, acz delikatnymi palcami, przesunęła po jej policzku, pozwalając znowu na to, aby łagodny uśmiech zagościł na jej twarzy.
Sasha również nie dopuszczała do siebie ludzi, nie okazywała im uczuć i nie była też specjalnie kochliwą osóbką, ale potrafiła czarować. Czarowała słowami, które z rzadka wypływały z jej ust. Czarowała spojrzeniem niebieskich oczu, które bywało momentami na tyle magnetyczne, że trudno było się od niego oderwać. Niezbyt często wykorzystywała ten atut, najczęściej poddając się chwili. Nie potrzebowała romantyzmu, czułych gestów i słówek, co nie zmieniało faktu, że czasami tego chciała. Chciała być kochana, nawet jeśli miałoby to trwać tylko przez chwilę.
- Maluj... - odpowiedziała tylko tyle i usiadła ponownie na łóżku. Ponownie po turecku, przyglądając się nadal Koffler. Dlaczego miałaby się nie zgodzić? Nie było w tym nic złego. Jej oblicze do najstraszniejszych nie należało, a ona nie miała lepszego zajęcia. Z resztą, w tej dziewczynie, która ją odwiedziła było coś, co ją intrygowała. Dlatego trzymała ją przy sobie, jak najdłużej.
Miałaby opuścić swój motelowy pokoik wieczorem w innym celu, niż wizyta w jakimś obskurnym klubie? Próba opchnięcia dragów... Ale stop, wtedy nie mogłaby być pod wpływem. Ale była. Więc opcja sprzedaży odpadała. Mogła iść do klubu, spić się i znaleźć kogoś, kto da jej parę minut przyjemności. Ale mogła oderwać się od swoich zwyczajów i pójść do Koffler, które imienia nie znała, a szczerze wątpiła, aby Koffler było jej imieniem.
Koffie, przeszło jej przez myśl, kiedy przyglądała się dziewczynie. Faktycznie, wyglądała uroczo i młodo, a przede wszystkim, nie była tak efektywnie zniszczona, jak Sasha.
- Przyjdę - odpowiedziała, początkowo nie precyzując daty swych odwiedzin. - Dzisiaj - dodała i podciągnęła kolana do klatki piersiowej, obejmując je ramionami i opierając na nich swój podbródek.
[ UuU... Cóż, za miłą buźkę widzę? :> Skoro Koffler jest punkówną, to może jakieś spotkanie na koncercie czy festiwalu? Oczywiście, mogę zacząć, jednak jeśli Ty miałabyś ochotę to się nie obrażę :3]
Sasha na zakończenie klasnęła w dłonie, jakoby dobiegło końca jakieś przedstawienie. Skinęła głową, owszem, bo z Peterem zawsze żyła w dobrych kontaktach i nie zamierzała tego psuć. Znał zbyt wielu wpływowych ludzi, którzy mogli zniszczyć naszą ćpunkę. Przymknęła powieki, kiedy Koffler opuszczała jej pokój i uśmiechnęła się blado, słysząc charakterystyczny dźwięk zatrzaskującego się zamka.
Zostając sama, położyła się na łóżku i chcąc, nie chcąc, zasnęła, nie mając na to zbyt wielkiego wpływu. Obudziła się około godziny dziewiętnastej, więc można śmiało powiedzieć, że przespała cały dzień. Kiepskie te tabletki, przeszło jej przez myśl i niczym nowo narodzona, funkcjonująca zupełnie normalnie, pomyślała, że dały jej niezłego powera. A w dodatku nie odczuwała głodu. Uśmiechnęła się promiennie - mogła sobie na to pozwolić, kiedy nikt jej nie widział.
Przebrała się w długie, jeansowe spodnie i zwykłą bokserkę, przerzucając przez ramię torebkę. Złapała jeszcze kartkę, która pałętała się po łóżku i wyszła, nie zapominając wziąć karty magnetycznej, umożliwiającej otworzenie drzwi od zewnątrz.
Po godzinie drogi, przed dwudziestą pierwszą, stała pod drzwiami mieszkania, mając nadzieję, że dobrze trafiła. Zapukała, ot, lekko i jakby niepewnie, w każdej chwili gotowa się wycofać.
Nie musiała długo czekać pod jej drzwiami, co było jej całkowicie na rękę. Wiedziała, że gdyby Koffler pojawiła się w drzwiach sześć sekund później, nikogo by tam nie zastała. Może poza wonią delikatnych perfum Sashy. Kwiatowa kompozycja zapachu ozdabiała osóbkę Siemionownej, nadając jej nieco eteryczny charakter.
Przywitała ciemnowłosą delikatnym, właściwie to bladym uśmiechem, który zagościł na jej pełnych ustach i skinęła głową. Kierując się za dziewczyną znalazła się w sypialni, która swoim rozmiarem dorównywała całemu lokum, w którym mieszkała aktualnie Sasha.
Blondynka, odgarnęła swoje miodowe włosy na jedno z ramion i uniosła obie brwi, rozglądając się po pokoju. Była zachwycona wystrojem wnętrza, ale nie dała tego po sobie poznać.
- Piękna - mruknęła tylko cicho, zrzucając torbę na podłogę pod jedną ze ścian i stanęła przed portretem pięknej, ciemnowłosej kobiety. Przechyliła lekko głowę w bok, mrużąc przy tym oczy.
Sasha nie miała nic przeciwko temu. Bo czemu miałaby mieć? Podobało jej się to, jak Koffie obchodzi się z jej osobą. Nie przeszkadzało jej temu, że jest jak pajęczyna, polująca na ofiarę. Niech będzie. Sasha z chęcią zostanie jej ofiarą, a potem sama usidli ją w swoje sieci i nie wypuści, wbrew pozorom, zbyt szybko.
Jeśli ktoś przypadł Sashy do gustu, nie próżnowała. Czasami tworzyła coś a'la związek, ale głównie po to, aby czerpać z tego korzyści.
Uśmiechnęła się blado, odchylając lekko głowę, kiedy poczuła przyjemny, ciepły oddech, pieszczący jej skórę. Delikatny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, ale nie pokazywała tego sobie.
Przeniosła spojrzenie niebieskich oczu na dziewczynę, stojącą naprzeciwko niej. Koffler była o wiele bardziej rzeczywista niż piękność na ścianie, dlatego bez zbędnego zawstydzenia, leniwie sunęła wzrokiem po jej sylwetce, przyglądając się tunice, która pod spodem kryła delikatną skórę.
- Tequila - odpowiedziała spokojnie, rozglądając się znowu dookoła.
Dla Sashy tequila była na równi ze sztuką, ale nie zamierzała się wychylać. Skoro Koffler zamierzała dać upust swojej twórczej wenie, nie chciała jej w tym przeszkadzać. Koneserką sztuki to ona nie była, ale rozumiała artystów przynajmniej w pewnym sensie. Kiedy dziewczyna przemierzała trasę między pokojem a kuchnią, blondynka rozglądała się pomieszczeniu, sunąc dłonią po wielu rzeczach - powierzchni mebla, ścianie, parapecie. Słysząc głos ciemnowłosej, zatrzymała się.
Akty? Nie widziała w tym żadnego problemu. Nie wstydziła się swojego ciała, nie miała oporów z ukazywaniem nagości. Mogła paradować bez ubrań przed Koffler całymi dniami i nocami, i nic nie byłoby jej w stanie zawstydzić. nawet wizyta gościa.
Skrzyżowała ręce i złapała za dół koszulki, po chwili jej się pozbywać. Czarny, prosty stanik skrywał średnich rozmiarów piersi, a jeansowe biodrówki podkreślały nieco odstające kości i płaski brzuch. Kiedy pozwalała sobie na głębszy wdech, oczom mogły ukazać się żebra. Była nieco wychudzona, ale bywało z nią gorzej.
- Lubię akty - odparła z uśmiechem, bladym bo bladym, ale uśmiechem. Pozwoliła włosom spływać po chudych ramionach, ale nie odwróciła nawet na chwilę spojrzenia od nowej znajomej. Koszulkę upuściła na podłogę, sięgając dłońmi do paska swoich spodni.
Nie oczekiwała żadnych przeprosin. Nie była cnotkowatą panienką z dobrego domu, którą coś takiego mogłoby urazić. Rozpięła pasek, ale nie zdążyła zrobić nic więcej, prócz kroku w stronę dziewczyny, kiedy usłyszała jej prośbę. Nie miała nic przeciwko temu, aby Koffler jej pomogła. Nawet, jeśli... A właściwie, to tym bardziej, jeśli miały wylądować wspólnie w łóżku.
Owszem, Koffie była artystką, ale oprócz tego kimś, kto potrafił kochać w ten sposób kobiety. Zakładała więc, że była lesbijską, ewentualnie biseksualna, jak Sasha. W dodatku, była atrakcyjna i nie czekała na pozwolenie, a po prostu brała sprawy w swoje ręce.
I o to chodziło. Sasha nie lubiła czekać.
Usiadła na łóżku, pozwalając rozebrać się od pasa w dół. Sama odpięła swój stanik i wsunęła się głębiej na łóżko ciemnowłosej. Pozbawiła się ostatniego skrawka materiału i złapała za bluzkę Koffler, przyciągając ją bliżej siebie. Po chwili tej bluzki już nie było, a blondynka przesunęła palcami wzdłuż boków dziewczyny, rozchylając lekko usta i pozwalając sobie na leniwy uśmiech.
Sasha nie zastanawiała się nad tuszą człowieka, chociaż z tęższymi osobami nie uprawiała seksu, jakoś tak zawsze wychodziło. Wybierała wychudzone kobiety i panów, którzy może i mieli przy kości, ale były to same mięśnie. Uśmiechnęła się pod nosem, odwzajemniając pocałunek Koffler.
Nigdy nie była, nie jest i nie będzie grzeczną dziewczynką - nawet, jeśli takie pozory będzie stwarzać, więc Koffie nie miała się czego obawiać. Sasha wiedziała, że to co rozpoczną teraz, będą mogły skończyć później i nie widziała ku temu żadnych przeciwwskazań. Mimo to, skierowała dłonie na pośladki dziewczyny, wsuwając palce pod materiał jej majtek. Pieszcząc delikatnie skórę ciemnowłosej, czuła przebiegające po jej ciele subtelne dreszcze, które kumulowały się w podbrzuszu.
Sutki stwardniały, a piersi nieco nabrzmiały pod wpływem dotyku Koffler. Siemionow zdecydowała się jedną dłonią przesunąć po piersi brunetki i lekko ją ugnieść.
- Miałaś malować, artystko... - mruknęła, wydając przy tym ciche westchnienie. Osuwając majtki Koffler, nie zaprzestawała pieszczot wybranych fragmentów jej ciała.
Następnego dnia Brandi, tak jak się umówiła z Jean, czekała pod knajpką. Zerknęła jeszcze na zegarek - pięć minut do spotkania. A może nie przyjdzie? Może zapomniała? Jones nie potrafiła żyć bez swojego notesu w telefonie, o wszystkim była zdolna zapomnieć, nawet o własnych urodzinach, jeśli na dwa dni przed nie przyszło jej powiadomienie, że coś takiego się wydarzy.
Rozejrzała się uważnie, a potem usiadła na pierwszej-lepszej ławce.
Angel uniosła wysoko obie brwi, spoglądając to na KOoffler, to na mur. Ha, ta dziewoja miała rację? Kto by pomyślał...
Uśmiechnęła się pod nosem, a potem złapała rękę dziewczyny i skierowała się w stronę wcześniej wspomnianego zabudowania.
- Dobra robota, Koffler - rzuciła do niej wesoło. Obejrzała się jeszcze za siebie, tak na wszelki wypadek. Od pewnego czasu zrobiła się w pewnych kwestiach bardzo ostrożna - nie mogła przecież pozwolić sobie na zwrot akcji, jakim było ostatnie spotkanie z tym idiotą z Diemen.
Kiedy znowu znalazły się na chodniku blisko szerokiej drogi i latarń i dużego, różowego domu gdzie na wystawach królują żywe manekiny (bez zbędnych skojarzeń proszę), panienka Evans na chwilę się zatrzymała.
- Jesteś głodna? Tu niedaleko jest taki mały bar... Prowadzi go mój kumpel, pewnie jeszcze ma otwarte - zrobiła usta w dzióbek, spoglądając na brunetkę. Skoro już tak ją za sobą ciągnęła, to może warto by było się wreszcie czymś zrehabilitować, a tym samym zaopiekować tym istnieniem? Tak, to dobry pomysł.
[ Haha. Co ja napisałam -,- xD ]
Zamyślił się i, niczym Stirllitzowi spodobał mu się ów stan, więc zamyślił się jeszcze raz, na trochę dłużej, rozważając wszelkie za i przeciw. Do wyglądu mieszkania, czy też metrażu, nie przywiązywał absolutnie żadnej wagi - i tak wracałby tylko malować, no i oczywiście spać. Podejście będące świetnym przykładem tumiwisizmu, ale jednak lepsze mieszkanie przez ścianę z nimfetkowatą lesbijką niż spanie pod mostem.
Tak, zdecydowanie, mieszkanie tutaj to dobra alternatywa (właściwie, jedyna). Każdy normalny człowiek wyartykułowałby swą decyzję i ucałował teraz Jean z radości. Tyle, że Sergiusza jakoś nigdy w poczet normalnych nie zaliczano.
- Koffler, to ty masz w ogóle jakiś tyłek? - zapytał z tak świętym zdziwieniem, jakby kwestia ta męczyła go od kilku dni co najmniej, nie dając spokojnie zasnąć.
[He. Hehe. To Katherine Moennig. Wyborna, prawda?
Cóż, jeśli Koffler lubi różnokolorowe tableteczki, może będzie klientką Młodego, jako że ten sprzedaje je sporadycznie?]
Nie od dziś wie, że studenci uważający się za szerzej pojętych artystów to ćpuny jakich mało, nic więc dziwnego, że kiedy dostaje towar, zwykle wkręca się na jedną z ich imprez. W rzeczywistości nienawidzi tych ludzi. Naprawdę, szczerze, z całego serca. Drażni go ich sposób bycia, zachowanie i pogarda, jaką obdarzają każdego spoza ich ścisłego kręgu. Ale mimo to jest tutaj, stoi pod ścianą z kapturem nasuniętym na głowę i rękoma głęboko wsuniętymi w kieszenie luźnych, startych jeansów. Nie nagabuje nikogo, bo nie ma takiej potrzeby. Jego towar i tak jest nagminnie rozpowszechniany. Dowodem na to może być chociażby kobieta, której nigdy wcześniej nie widział na oczy, a która zaszczyca go swoim konkretnym pytaniem.
- Wszystko to jest niczym więcej jak tylko gównem, ale co z tego, kiedy bawisz się po tym tak świetnie? - odpowiada stosunkowo spokojnie, choć ma wrażenie, że nieznajoma traktuje go lekceważąco.
- A cena zależy od tego, co chcesz kupić - sumuje krótko, nie spuszczając spojrzenia z jej twarzy.
Lilah wracała właśnie z pracy, nieźle umęczona. Kończyła dzisiaj ogromny tatuaż na plecach rosłego mężczyzny i nie dość, że zajęło jej to sporo czasu, to dodatkowo wzór pełen był drobnych detali. W dłoni dzierżyła kubek ze Starbucks pełny ulubionej latte, która od środka ogrzewała jej ciało. W niebotycznie wysokich butach jej szczupłe nogi wyglądały tak, jakby mocniejszy podmuch wiatru miał je połamać, ale jej to odpowiadało. Cieszyła się ze swojej wychudzonej figury, pomimo tego, że musiała za to płacić małym biustem i drobnym tyłkiem.
Poprawiła torbę na ramieniu i wyciągnęła skręta z małej kieszonki. Wcisnęła blanta między wargi i odpaliła, zaciągając się głęboko. Na moment przymknęła oczy, uśmiechając się błogo. Do szczęścia potrzebowała jeszcze tylko miękkiego łóżka.
W pewnej chwili usłyszała wołanie. Automatycznie odwróciła się, choć równie dobrze krzyki mogły być skierowany do osoby przed nią lub za nią. Nie pomyliła się jednak, bo nieznajoma dziewczyna wyraźnie patrzyła na nią. Bezwiednie uniosła brwi do góry i zatrzymała się, wpatrując bezczelnie w zasapaną ciemnowłosą, która targała ze sobą milion rzeczy. W tym szkicownik i ołówek, jak dostrzegła Norweżka.
Uśmiechnęła się figlarnie, słysząc słowa nieznajomej.
- Nie ty jedna – skwitowała rozbawionym tonem, przyglądając się dziewczynie.
- Pewnie, że niezłe, ale wygląda na to, że zaczyna ci szkodzić.
Naprawdę nie chciał mieć tutaj jej całej zarzyganej. jak już chce, to może wstąpić do niego i kulturalnie, jeśli tak można, obrzygać mu kibel. Ale tutaj? Barmani by mu nie wybaczyli, że spił jakąś dziewczynę i doprowadził ją do takiego stanu. Dlatego szybko dostąpił do jej boku i złapał za biodro, a potem pomógł wstać. Miał nadzieję, że nie zacznie mu się opierać, wyzywać i kopać, jak czasami bywało. Nie miał zamiaru zrobić jej krzywdy, a jeśli będzie chciała, może ją nawet puścić. Oby tylko zdołała utrzymać się w pionie. A w to wątpił, bo spił ją już konkretnie.
Oj, niedobry Tony.
Brandi zaśmiała się i pokręciła głową.
- Kilka minut, więc jest okej - powiedziała, wstając z ławki. - Ale pięknie tutaj. Nie myślałam, że w Amsterdamie może być miejsce, które nie jest tak brzydkie, jak to miasto. Nie, żebym miała coś do miast, ale po prostu... tłoczno w nich - rzekła.
Kawiarenka była miła, czysta i niezbyt bogata, przystosowana dla różnorakich par. Nad każdym stolikiem było jakieś zdjęcie, przedstawiające parę - homo, hetero - nieważne, zazwyczaj zdjęcia były słodkie lub romantyczne aż do porzygu.
Nie było za dużo miejsca, więc Bran usiadła pod portretem dwóch całujących się mężczyzn.
- Chyba nam nie będą robić problemów, nie? W razie czego ja będę Ben, Ty bądź Michael - powiedziała z uśmiechem, biorąc do rąk kartę.
- Co Ty, na diecie jesteś? - zapytała Bran z uśmiechem. - Ale na początek poproszę kawę z mlekiem i cukrem.
Brandi się tutaj podobało. Nie, żeby lubiła tak tandetny wystrój wnętrz, ale kawiarenka była bardzo tolerancyjna, wejść tu mógł każdy, od gej po heteryka, od lesby po heteryczkę. Właściciele, którzy pracowali przy przygotowywaniu i podawaniu przekąsek, również byli mili - oboje dawno po sześćdziesiątce, ale z ich dzieci trójka aż poszła w stronę homo. Starsze państwo jednak nie zraziło się do homo, a otworzyło kawiarenkę dla wszystkich LGBT i przyjaciół.
- A tandeta jak tandeta, jest tutaj przyjemnie - powiedziała Brandi - i może wejść każdy. W tej kawiarence, wiesz, Blue Cafe obok uniwersytetu... Raz weszłam ze znajomą, ledwo mnie nie wyproszono, bo trzymałam ją za dłoń.
Tony byłby ostatnim sukinsynem, gdyby się teraz dobrał do kompletnie naprutej dziewczyny i ją przeleciał. Miał w końcu zasady, a jedna z nich brzmiała "kobieta musi pamiętać, ile rozkoszy jej dałeś". A wątpił, że ona cokolwiek będzie pamiętała. Cóż, spił ją konkretnie, ale nie miał jakichkolwiek wyrzutów sumienia. W końcu, miała swoją wolę i znała swoje możliwości, a skoro nie odmawiała, to on ma obowiązek podawać jej tyle alkoholu, ile sobie zażyczy.
Na wieść o tym, że panienka potrzebuje szybko do łazienki, pociągnął ją w stronę toalet. Głupi był, że poszedł do męskiej, bo klienci spojrzeli na niego jak zboczeńca, kiedy wtoczył dziewczynę do środka i zaprowadził ją do kabiny. Spojrzał na nich krytycznie i pomogło, bo każdy się odwrócił. I dobrze, kurna mać. Ostatnie, co chciał w tym momencie zrobić, to przeruchać pijaną dziewczynę w męskim kiblu.
Ptfu, to było ohydne. nawet dla niego, wielbiciela damskich cipek.
- Czerwona herbata nieźle odchudza - powiedziała Brandi, bawiąc się cukierniczką w dłoniach. Ostatecznie odstawiła ją, przypomniawszy sobie, że to najczęściej kończy się rozsypaniem cukru. - Nie afiszujesz się? Jej... Jak byłam w Londynie... miałam chyba siedemnaście lat, czyli w sumie nie było to tak dawno... kilka lesb, ze mną na czele, wkręciło się w zrobienie z parady równości prawdziwej parady. Jedna była przebrana za słonicę w stroju bikini, inna za krowę, a ja za pawia. Potem zdjęcia z tej parady obiegły Internet i uznano, że robimy się na ekshibicjonistki... Ze szkoły chciano mnie nawet wywalić, ale zrobiłam odwołanie, że dyrektor chce mnie dyskryminować za orientację - powiedziała z uśmiechem Brandi.
Cholera, to były piękne czasy.
[Hahaha :D:D Bran przypomina mnie pod jednym, najważniejszym względem - żyje i daje żyć innym, nie przejmuje się, stara się żyć na luzie i nie spinać. :D]
[ Mi pasi :D Landon też ostatnimi czasy nie pakuje się w jednonocne przygody, także dla niego też będzie to niezły mindfuck :D zaczniesz? C: ]
Brandi miała gorącą krew w żyłach. Rozsypała cukierniczkę w momencie, gdy oni tu weszli i to wykrzyczeli. Pięknie, cholera! Oni tutaj ludzi pozabijają, zanim policja się zjawi! A policja w dodatku nie lubi takich spraw, nikt nie chce się narażać...
Brandi zerknęła na Koffler, potem na skinów. Wtem dwójka gejów, młodych, wyraźnie ledwo piętnastoletnich ruszyła w stronę łysych, chcąc dostosować się do ich "prośby"... Jeden z miejsca dostał kijem w głowę. Drugi w ramię. Brandi słyszała, jak strzeliła kość. Od razu podniósł się krzyk, który dowódca grupy próbował przekrzyczeć.
- Pozabijają nas tutaj, zanim ktoś się zjawi - powiedziała szeptem, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu ratunku. Była gotowa nawet wstać i biec byle gdzie, byleby z dala od tego miejsca. Starała się jednak myśleć trzeźwo - okna były zbyt małe, by wyskoczyć, nie miała pojęcia, gdzie jest boczne wyjście i czy w ogóle jest...
Kilku skinów podeszło do jakiejś pary gejów i zaczęło ich okładać, inni zaś podeszli do stolika jakichś dziewczyn. Brandi doskonale słyszała to obrzydliwe "ssij, suko", a potem krzyk dziewczyn, gdy ci zaczęli je rozbierać...
Chciała coś zrobić, ale nie wiedziała, co. To wszystko działo się zbyt szybko.
Akurat ten pijany szedł w ich kierunku; inni zajęli się resztą znajdującą się w kawiarni. Jakaś dziewczyna była gwałcona, ktoś jęczał, ktoś krzyknął i umilknął. Brandi czuła, że adrenalina w niej wzrasta; za żadne skarby nie chciała być na miejscu tych ludzi.
- Szukaj wyjścia - powiedziała, jednocześnie szukając czegoś, czym można się obrnić. - Szybko!
Pijany stanął naprzeciwko Brandi z kijem. Zamachnął się, ale nie trafił; Brandi w tym czasie spróbowała odebrać mu kij bejsbolowy, ale sukinsyn trzymał go mocno. Kobieta uskoczyła, choć oberwała w ramię. Wtedy też dorwała patelnię i po kopnięciu napastnika w jaja, zdzieliła go narzędziem w łeb.
Opadł na podłogę. Brandi szybko wyjęła telefon i wystukała 112. Policjantka, z którą rozmawiała, wszystko spisywała jak najpowolniej.
- Do jasnej kurwy, tutaj są gwałceni ludzie, głupia suko! Wysyłaj tutaj kogoś, do kurwy nędzy!
Rzadko była tak zrozpaczona, ale teraz adrenalina sięgnęła zenitu. Brandi się trzęsła, robiło się jej ciemno przed oczami. Ale chciała, musiała stąd uciec.
Poprzedni wieczór miał być spokojny. Landon chciał w spokoju zjeść pizzę, pograć na PS i może napisać jakiś nowy utwór. Około godziny dwudziestej drugiej dostał telefon o imprezie, na którą koniecznie musiał przyjść, bo w innym razie kumple sami go tam zaciągną. Krótko się namyślił, stwierdził, że może to nie głupi pomysł, przebrał się i pojechał. Jakieś spokojne osiedle, które na tamtą chwilę zmieniło się w ulicę tętniącą muzyką, dochodzącą z brzoskwiniowego domu. Poznał kilkanaście nowych ludzi, zajął miejsce na kanapie obok nich. Wypił piwo, drugie, trzecie… Potem na stole pojawiła się wódka. Bardzo dużo wódki. I nastała ciemność.
Obudził go koszmarny huk i sądził, że jego głowa rozpadnie się na pół. Jęknął, zasłaniając sobie głowę poduszką. Kątem oka jednak dostrzegł, iż jest we własnym mieszkaniu, do którego ostatnimi czasy raczej nie spraszał obcych. Pomimo wzmagającego się tępego bólu głowy, zsunął się z łóżka i zaczął człapać w stronę kuchni, z której dochodził hałas. Kilka garnków walało się po podłodze, a przy kranie, niczym przy jakimś wodopoju, stała obca mu dziewczyna, nosząca jego koszulkę.
- Co do chuja… - wymruczał pod nosem, wgapiając się w nieznajomą.
- KURWA, ZWIEWAJĄ!
Tylko to Bran usłyszała, zaraz potem zaś skin wbiegł do mieszkania, zaś w kuchni rozległy się krzyki. Brandi udało się jedynie zasunąć klamkę krzesłem. Zaraz potem wypchnęła Koffler i sama wyskoczyła. Nie było czasu.
Jakże upośledzonym trzeba być, by zamiast zostać i złapać dwie dziewczyny, próbować włamać się do mieszkania?
W momencie, gdy Brandi stanęła na ziemi, pod kawiarenkę podjechała policja. Skini - wszyscy - stali w mieszkaniu, nie mieli jak uciec, a nawet, gdy próbowali, policja ich łapała. Zaraz potem nadjechało pogotowie, Bran więc nie czuła się w obowiązku zrobić cokolwiek...
Obejrzała się. Trzeba iść im powiedzieć, co się stało. Trzeba coś zrobić.
- Chodź - powiedziała do Koffler, wciąż się trzęsąc. - Przyjechali wreszcie.
W takiej sytuacji Landon miał gdzieś wygląd swój czy dziewczyny. Mogła mieć teraz nawet ptasią kupę na głowie, a pewnie nie zwróciłby na to większej uwagi. Nie dość, że był wciąż otępiały ze względu na kaca, to chyba mieli sprawę do wyjaśnienia.
- Po pierwsze, ja nikogo nie upijam – zaczął, przechodząc między garnkami. Oparł się o blat i sięgnął po butelkę z wodą, następnie upijając kilkanaście dużych łyków.
- Po drugie nie mam żadnych syfów – dodał, przecierając oczy, aby choć trochę się rozbudzić.
- A po trzecie, nawet nie mamy pewności, że do czegoś doszło – podsumował, siląc się na spokój.
Bran nie miała wiele do gadania.
Sprawy z policją nie trwały długo, bo mieli oni wystarczająco roboty - jakaś miła policjantka oddała Bran rzeczy i puściła ją. Jones więc spokojnie ruszyła w stronę budynku, za którym miała ukrywać się Koffler.
- Jestem - powiedziała, siadając obok Jean. Podała jej torbę. - Ale nie opowiadaj mi wszystkiego, nie chcę wiedzieć, skoro to taka tajemnica. Choć piwem nie pogardzę... Tylko nie teraz, jeszcze mną trzęsie. Ten chłopak, który dostał kijem nie żyje. A jedna zgwałcona wbiła skinowi nóż w aortę, więc wykrwawił się, zanim jeszcze policja nadjechała, jego kumple wtedy byli na górze... Druga zgwałcona się trzyma, broni tej pierwszej, kilka osób dostało coś na uspokojenie, a my... cóż, ktoś zeznał, że widział, jak uciekamy, ale nie znają ani mnie, ani Ciebie...
Brandi westchnęła i objęła dziewczynę.
- Jest okej. Chyba...
Panowie przy pisuarach nadal na niego patrzyli, a kiedy dziewczyna wyszła z toalety, skierowali wzrok na jej osobę. Wzmianka o byciu lesbijką trochę Tony'ego zaskoczyła, ale nie na tyle, by robić z tego powodu jakieś żale. I z gejami i z lesbijkami miał styczność. A z jedną to się nawet przespał. Ale nieważne.
Złapał ją w ostatnim momencie, zanim upadła na podłogę. Poradzę sobie sama? Haha, dobre sobie. Ledwo dała radę stanąć na nogach, a co dopiero o dojściu gdziekolwiek.
- Nie takie dziewczyny wyprowadzałem – odparł z lekkim uśmiechem. Co prawda, to prawda. Wiele złego się tutaj działo, ale zazwyczaj nie był tego przyczyną. Ale teraz był, bo w sumie to on ją spił. Tylko, co tu teraz zrobić? Nie dziwił się, że nie chciało iść do niego na górę. W myślach już pewnie miała scenę, jak Visser próbuje ją wykorzystać. Nic z tych rzeczy. Naprawdę brzydkim doświadczeniem byłoby przelecenie pijanej dziewczyny. Na dodatek lesbijki, która mężczyznami się pewnie brzydzi jak jasna cholera. - To co robimy?
Bardzo chciał wiedzieć, gdzie ma ją odstawić. Albo do kogo ewentualnie dowieźć. Nie chciał, by stała się jej jakaś krzywda.
Rozdziawił buzię ze zdziwienia, kręcąc z niedowierzania głową. Jeszcze brakowało tylko tego, żeby jakaś obca mama wydzierała się na niego we własnym domu podczas gdy głowa mu miała eksplodować. To chyba był zły sen, a przynajmniej liczył na to, że zaraz się obudzi.
Już miał jej coś powiedzieć na ten temat i wcale nie zamierzał być miły, bo nieciekawy humor i suchość w gardle wcale nie pomagały w bycia sympatycznym nieznajomym, gdy dziewczyna postanowiła „zacząć od nowa”. Westchnął tylko i ścisnął lekko jej drobną dłoń.
- Landon – przedstawił się, uśmiechając się krzywo.
[Hahahahahaha xD]
Brandi skinęła głową. Deal.
- To chodź.
Sklepy obeszły, Bran zadzwoniła po pizzę, bo chciała zjeść po czymś takim coś porządnego. Pieprzyć zdrowe odżywianie, o! Zwłaszcza w momencie, gdy jeszcze trzęsły się jej ręce. Kurwa, widziała śmierć człowieka! I musi być w szoku, tak, skoro nic nie czuje, przynajmniej nie tyle, ile powinna. Wciąż szok. Koffler chyba też w nim była... Bran na szczęście panowała nad sytuacją, kontrolowała te emocje. Nie zrobi nic głupiego oprócz nażarcia się. A jeśli Jean wpadnie coś do głowy... pozostaje lekarz albo podanie jej leków uspokajających, które Brandi zawsze miała przy sobie...
Tak, Bran niekoniecznie myślała racjonalnie. Ale kto by myślał po takich wydarzeniach?
[ tak czytam mój poprzedni komentarz I tam miało być “obca baba” zamiast “obca mama” XDD ]
O’Callaghan próbował stworzyć coś na kształt uśmiechu, ale zamiast tego wyszedł mu lekki grymas niezadowolenia. Sięgnął ponownie po butelkę z wodą i upił kilkanaście kolejnych łyków. Zaraz potem zaczął grzebać w jednej z szafek w poszukiwaniu jakiejś tabletki na ból głowy. Wydawało mu się, że zaraz rozsadzi go coś od środka, a biedna nieznajoma uraczy się widokiem jego rozbryzganego mózgu na ścianie.
Połknął białą, podłużną tabletkę i rzucił opakowanie Koffler, domyślając się, że i ona cierpi na tępy ból głowy. Machnął tylko ręką w odpowiedzi na wzmiankę o jego koszulce.
- Nie ma problemu – mruknął po chwili, opierając się tyłkiem o blat. Przymknął powieki i ukrył twarz w dłoniach, przecierając palcami oczy.
- Nie spaliśmy ze sobą, prawda? – spytał wprost.
Zaśmiał się. A jednak. I co, niby nie miał racji, proponując jej mieszkanie?
ZIgnorował jej beknięcie, przyzwyczajony w końcu był do nich aż nadto, chociaż u dziewczyny mogło to wyglądać... niesmacznie. Nie mniej jednak, odwrócił ją w zupełnie inną stronę i podążył do odpowiednich drzwi. Trudno ją było wciągnąć na górę, ale jakoś sobie poradził. Nieco się chwiała, ale dzięki mocnemu uściskowi Vissera nie udało jej się upaść. Całe szczęście. Pijana dziewczyna z rozbitą głową - to nie było coś, czego Tony chciał dzisiaj doświadczyć.
Dostarczył ją do swojego salonu i pomógł usiąść na łóżku, a potem odsunął się.
- Dobrze się czujesz?
To było chyba pytanie retoryczne, bo Koffler była zieleniała i bladła na przemian.
[Cóż za ulga, już myślałam, że zostanę olana ciepłym moczem. Postaram się coś stworzyć w najbliższym czasie.]
Nawet nie ruszył ją dźwięk rozbijanej butelki. Może Mia i by podskoczyła, ale Angel była do czegoś takiego całkowicie przyzwyczajona i raczej nie wzbudzało to w niej większych instynktów. Ale to taka ciekawostka. O ile jest ciekawa.
Blondynka nawet nie zdawała sobie sprawy, że takie oto myśli mogą powstawać w głowie niedawno poznanej panienki. Cóż, panna Evans raczej skłonności typu "przytul mnie na misie" co do dziewczyn nie miewała... A może brak jej było fantazji? Chociaż nie, przecież gdy tylko zaczyna grać na gitarze, cały świat może zniknąć. Jest tylko ona i instrument...
Właśnie, woli instrumenty!
Rozejrzała się dookoła, kiedy wkroczyły na bardziej rozświetloną uliczkę. Uśmiechnęła się kącikami ust dostrzegając wspomniane już wcześniej miejsce.
- Choć Koffler, ocucimy Cię trochę - mruknęła, przyglądając się dziewczynie. Potem otworzyła cicho drzwi do budynku, włączyła światło i zawołała właściciela. W międzyczasie usadowiła brunetkę na jednym z siedzisk, sama usiadła na progu stołu.
[ O, jaka ładna punia :D ]
Zdziwiło ją, że ktoś, a tym bardziej ta podpita dziewoja, może kojarzyć jej małe występy. Dlatego też uniosła wysoko brwi, przez chwilę nawet nie wiedziała, co powiedzieć.
- No... tak, to ja - powiedziała dość cicho, wzruszając ramionami. Może trochę nawet tak, jakby się tego wstydziła? Albo po prostu nie była przyzwyczajona do spotykania ludzi, którzy oglądali jej grę i słuchali tworzonej przez blondynkę melodii.
Odwróciła głowę w stronę mężczyzny stojącego obok. Uśmiechnęła się kącikami ust, a potem uściskała go przyjaźnie.
- Hej, Jack! Pomożesz nam? - spytała wesoło, spoglądając tym razem na Koffler. Cóż, może i świetnie to jej towarzyszka nie wyglądała, ale przecież wiele razy sam pan Bonnet ratował Angie z podobnego stanu. Raczej nie spodobało mu się to, że Angl przyprowadziła ze sobą kobietę. Chociaż... właściwie co w tym dziwnego?
- Jasne, co podać? - rzucił do znajomej swoim jakże męskim głosem. Był wysoki, dobrze umięśniony. Jego oczy miały barwę piwną, cera była lekko podpalona SŁOŃCEM (domyśl się, czemu drukowanymi xD), przyciągał wzrok innych pań. No, a na pewno tych, które lubiły blondynów.
- Dwa hamburgery... czekaj - powiedziała, po czym siadła obok Koffler, która chyba zaczęła zasypiać. Poklepała ją lekko po policzku. - Ej, dziewczyno jak wino, co zjesz? - zmarszczyła delikatni brwi, wpatrując się w dziewczynę. - Lepiej, żebyś coś skubnęła, bo będziesz mieć kaca jak stąd do nieskończoności - dodała, po czym uśmiechnęła się do Jack'a.
Przez chwilę jej się wydawało, że Koffler to taki mały, zagubiony szczeniaczek, który jest na łasce innych, a może ich udobruchać tylko swoim słodkim wyglądem. Dlatego też Angel uśmiechnęła się i pokręciła głową z rozbawianiem. Ta wizja dość mocno ją rozśmieszyła.
- On taki nie jest - zapewniła puszczając jej oczko. - Po prostu przyzwyczaił się do tego, że przychodzę tu raczej sama, a nie z kimś, w dodatku dla niego obcym - wytłumaczyła, wzruszając przy tym ramionami. Usiadła obok dziewczyny, a potem przymknęła na chwilę oczy. - Jack, bez tego piwa! - zawołała do znajomego. No co jak co, ale nie miała zamiaru całą noc jej ze sobą ciągnąć. Jeśli mogła iść, to proszę bardzo. Ale na barana, to już by było przegięcie!
Westchnęła bezgłośnie, przyglądając się jej po chwili.
- Tak właściwie... ile ty masz lat? - spytała z ciekawością. Musiała przyznać, że na trzydziestkę to ona nie wyglądała, na czternastolatkę też nie.
Bran niedawno poznała potęgę boksu, ale zakochała się w tym sporcie od razu. Głównie z jednego powodu - kiedy ktoś napadłby na nią w nocy, nie miałaby czasu na robienie wielkich kopnięć, uderzeń i tak dalej, które pojawiają się w innych sztukach walki, nie wspominając o tym, że obcisłe spodnie nie nadawały się do większości z nich. Za to boks był prosty jak budowa cepa - uderzasz, bijesz, uderzasz, czasami się obronisz, głównie uderzasz. I dlatego wolała ten sposrt. Jednak uprawiać go samotnie...
Właśnie dlatego zaprosiła Koffler. Znajomi Jones mieli to do siebie, że byli pacyfistami albo leniami wielkimi do tego stopnia, że w razie ataku oddaliby swoje portfele. Koffler nie, ona walczyłaby, Brandi zauważyła to w tej chorej kawiarence.
Jones podeszła do Jean, stanęła za nią i uśmiechnęła się, jednocześnie pukając ją w ramię. Na sobie miała zwykłą, szarą podkoszulkę i różowo-czarne dresy.
- Byłam już pewna, że nie przyjdziesz - powiedziała. - Chodź. Zajęcia się jeszcze nie zaczęły... uważaj na jednego sukinkota, łysy i w czerwonych spodnich, lubi dręczyć nowych, ale poradzisz sobie. Mi ledwo oka nie pobił na pierwszym sparingu.
Angel nawet nie przeszkadzało jedzenie mięsa. W końcu jeszcze parę lat temu jadła sto razy bardziej obrzydliwe rzeczy i nie krzywiła się przy tym. Ale wtedy przypominała raczej jakiegoś nawiedzonego potworka, niż dziewczynę, czy nawet samego człowieka.
Lecz to było dawno, nie warto o tym pamiętać. Basta!
- Za około trzy tygodnie skończę dwadzieścia lat - odpowiedziała powoli, dokładnie. Nie to, że chciałaby jakoś specjalnie podkreślić swój wiek (nawet wręcz przeciwnie), ale szczerze mówiąc wolała, żeby inni zapamiętali to raz, a dobrze. - Dałabyś mi tyle? - spytała, krzyżując ręce i zakładając nogę na nogę. Uśmiechała się lekko, jednak kiedy usłyszała wzmiankę o urodzinach nie bardzo wiedziała, co ma odpowiedzieć. - No wiesz... jak chcesz, to przyjdę. - Brawo Angie! Wreszcie próbujesz nawiązać większy kontakt z ludźmi.
wyprostowała się, a potem rzuciła chłopakowi krótkie spojrzenie.
- Ten dla Ciebie, Angie, a ten dla... - zatrzymał się, podając brunetce posiłek. - Tak właściwie, to jak masz na imię? - spytał, a do tego lekko się uśmiechnął, żeby nie myślała, że jest jakimś czubem.
- Jest tam - powiedziała Brandi, prowadząc dziewczynę w stronę szatni. - Tak, cholerni łysi. Jest młodszy niż ja czy Ty, ale strasznie pewny siebie... Mam nadzieję na sparing z nim, bo jestem szybsza. I nie dam sobie prawie pobić oka tym razem.
Po wyjściu z szatni, bo ominę wątek przebierania się, Brandi skierowała się wraz z Jean na salę. Zajęcia właśnie się zaczynały, ale nikt nie robił problemów z powodu tego spóźnienia. Oczywiście, łysy rzucił jakiś tekst o tym, że dziewczynki pewnie sobie buźki malowały - słownictwo oryginalne. Chwilę potem zaczęła się rozgrzewka, potem zaś - zajęcia boksu.
Na początku na ring wyszedł pewien młokos, chudy jak tyczka, z lekko zapadłą twarzą - nie z powodu choroby czy narkotyków, ot, taki wygląd. Jego przeciwnikiem był dwa razy grubszy mężczyzna.
- Wygra chudy, jest świetny - powieziała cicho Brandi.
I rzeczywiście tak było. Chociaż większy pan starał się jak mógł, nie był wystarczająco szybki i nim się zorientował - oberwał kilkakrotnie. Może nie były to silne ciosy, ale celne - i to spowodowało, że już po chwili chudzielec schodził z ringu jako zwycięzca.
Wysoki na dwa metry, apetycznie umięśniony, z licznymi kolczykami i tatuażami w mniej lub bardziej nietypowych miejscach, odziany w charyzmatyczne, płócienne szaty z wiecznie wymalowanym na nosie symbolem Vishnu, tak charakterystycznym dla sekty Kryszny - oto Woland w całej swej krasie. I - co tu dużo mówić - mężczyznę tak charakterystycznego nie sposób nie zauważyć. A jednak Lena posiada drażliwą tendencję do mijania się z nim gdziekolwiek nie mieliby się spotkać. I w ten oto sposób, kiedy przekracza próg uczelni, na której mężczyzna studiuje od prawie pięciu lat jest kompletnie nieświadoma faktu, iż ten opuścił ją pięć minut temu, by udać się na popołudniową herbatę do swojej ulubionej kawiarni, wcześniej zahaczając o sanepid, w którym to dokumenty powinien był oddać do wczoraj. Chyba nie trzeba dodawać, że Lena właśnie wraca z obu tych miejsc? Mało tego, poszukiwania zaczęła od ich wspólnego studia, które to będzie finalną stacją tatuażysty. Na całe szczęście (względnie nieszczęście) nie jest świadoma tego irytującego zbiegu okoliczności. Jednak mimo to na jej twarzy od samego poranka permanentnie maluje się rozdrażnienie niewątpliwie wywołane lekceważącym stosunkiem przyjaciela do kwestii, od których niewątpliwie zależy ich przyszłość.
Przeczesuje palcami jasne pasma włosów, z cichym westchnieniem opierając się o ścianę tuż obok drzwi jednej z sal wykładowczych, gdzie według jednego ze studentów wykłady powinien mieć właśnie piąty rok malarstwa. Jednak kiedy wykład kończy się, a z pomieszczenia wylewa się tłum ludzi, Lena jest niemal pewna, że nieznajomy albo podał jej nieprecyzyjne informacje albo po prostu sale zmieniły się niespodziewanie. Zbiera się z zamiarem podniesienia się i opuszczenia instytucji, gdy ktoś przechodząc obok szturcha ją. Zapewne nieumyślnie. Pod wpływem chwili zaciska dłoń na koszuli dziewczyny, tym samym zatrzymując ją. Gdy ta podnosi na nią wzrok, Lena obdarza ją krótkim, aczkolwiek niezwykle subtelnym uśmiechem.
- Szukam Wolanda. Studiuje na piątym roku malarstwa. Nie widziałaś go dzisiaj przypadkiem? - pyta tym swoim niskim, zabawnie ochrypniętym głosem, który tak bardzo nie pasuje do jej wątłej i kruchej postury. Spojrzenie ciemnych oczu skupia na oczach nieznajomej, co jest jedyną oznaką tego jak stanowczo oczekuje na uzyskanie klarownej odpowiedzi. [Jak najbardziej jestem obecna. Wybacz mi zwłokę w nawiązaniu wątku, ale miałam problemy z wzięciem się w garść, nie wspominając już o felernym Woodstocku. Ale oto jestem i oto zaczynam, mam nadzieję, że forma odpowiada.]
/ Lena Ostrovska
{Ale już jestem? :)}
[Miło, że kogoś udało mi się tu zatrzymać ;)
W takim razie czekam na dalszy odzew]
[Żyjesz Ty? :D]
Prześlij komentarz