Rory Aaron Parker
Ur. 13 maja 1989 roku, lat 23.
Pochodzi z Hagi, Holandia.
Koneser tanich win, weteran maratonów seksu, chodząca lokomotywa, kawoholik.
Koneser tanich win, weteran maratonów seksu, chodząca lokomotywa, kawoholik.
Student filologii angielskiej, rok temu z powodów rodzinnych porzucił naukę i zajął się pracami dorywczymi, jednak postanowił wrócić na uczelnię w Hadze, by następnie przenieść się na Uniwersytet w Amsterdamie.
Rory, nazywany przez przyjaciół Roro, bądź po
prostu Ro, jest człowiekiem wielce optymistycznym, zawsze wesołym i
uśmiechniętym. Uśmiechniętym jednak ironicznie i cwaniacko, bo nie jest
on, wbrew pozorom, całkowicie miły i grzeczny. Raczej upierdliwy,
wkurzający i nader wszystko szalony. Uwielbia towarzystwo kobiet, trunków, gitary, dobrych filmów i znów kobiet i trunków. Szanuje ludzi, którzy nie go szufladkują i szukają w
nim czegoś wartego uwagi. Przeżył już swoje, więc docenia drobną pomoc i
sam stara się ją okazywać.
Uwielbia jednak ryzyko, życie na krawędzi i wszędzie go pełno.
Kiedy się zdenerwuje, lepiej nie wchodzić mu w drogę. I nie brać na serio tego, co mówi w złości.
Rory jest w połowie Szkotem, lecz nie ma pociągu do spódnic ani tym bardziej kóz. Mierzy 185 centymetrów wzrostu, nie grzeszy przesadną muskulaturą, a w dodatku jest konkretnym żarłokiem, czego kompletnie po nim nie widać. Wizualnie upodobnił się do ojca, lecz tak naprawdę siedzi w nim charakter matki.
Co ciekawe...
- Rory świetnie gotuje i wszyscy twierdzą, że to jego w zasadzie główna zaleta,
- jest miłośnikiem muzyki, dlatego pracuje jako DJ w jednym z Amsterdamskich klubów, lecz grywa dodatkowo na gitarze i potrafi co nieco na perkusji,
- jego przeszłość związana jest z dilowaniem narkotyków,
- został uniewinniony w procesie sądowym,
- niecały rok temu zmarła mu matka,
- mieszka wraz z Calebem Claytonem na starym mieście. Stare mury lepiej znoszą tyle seksapilu.
- mieszka wraz z Calebem Claytonem na starym mieście. Stare mury lepiej znoszą tyle seksapilu.
I AM | YOU ARE | HE/SHE/IT IS
_______
witam hołotę ponownie. i piękne panie oczywiście również. zapraszam do wątków, powiązań. nie gryzę, czasami podgryzam. karta w budowie. ta brzydka morda to oczywiście klasycznie Jeremy Young.
99 komentarzy:
[ OOOOOOOOOOOOOOOOOOOO!!!!!!!!!!!!!!! :*:*:*::** Oczywiście liczę na wątek! Fajnie cie znowu widzieć ;) ]
[to dawaj wątek, bo ja się osobiście wyprałam z pomysłów po robieniu karty. :D]
[Kuzynoooo Roro!! ^^ Po wtorku weź się upomnij o wątek ;P]
[po wtorku, przyjęte, śliwko. :DDDDd]
[jejejejejejje Roooo :D]
Dzień jak każdy inny. Blondi zrywa się o ósmej trzydzieści (dla niej to środek nocy), nieprzytomnie naciąga dżinsy i zwiewną, kremową tunikę, zakryte koturny. Rozczesuje siano na głowie, robi na powiekach kreski, maluje rzęsy. Potem wypija kubek kawy z mlekiem, przegryza jogurtem. O ile jogurtem da się przegryźć. Cokolwiek. A potem idzie na uczelnię. Wlecze się wśród deszczowej pogody, mimo, że jest czerwiec. Chowa się pod parasolem i nawet nie patrzy na ludzi. To samo na uniwersytecie.
Siada tam, gdzie zawsze, gdzie zawsze siadała z Parkerem, ale już nawet o tym nie myśli. Wyciąga podręcznik (nadal pilna uczennica!), notatnik i długopis. Słuchawki na uszach. I dosypia te kilka minut, zanim nie pojawi się wykładowca.
I dopiero po chwili coś się zmienia. Czuje znajomy zapach. Zapach od którego kiedyś kręciło jej się w głowie... zresztą nadal działa nieco odurzająco. Podnosi głowę i aż podskakuje.
- Jezu Chryste! - woła do znajomej postaci i ściąga słuchawki. I nie wie już co powiedzieć. Czy rzucić się w ramiona jak ukochanemu, przywitać jak starego kumpla, czy się przesiąść. I decyduje się na drugą opcję.
- Matko boska, Jezu Chryste, co Ty tu robisz?!
[ Ołkej, jak ogarnę :D A takie pytanko mam - jakie relacje mają między nimi być? ]
[O, to ja się ładnie przywitam, powiem, że genialne zdjęcia, a także zapytam się o wątek, a raczej o możliwe powiązanie między naszymi postaciami zważając na zbieżność charakterów. W sumie mogliby się znać skądkolwiek, a Amelka mogłaby się bardzo chętnie wprosić na coś dobrego do jedzenia :D]
[raczej pozytywne, przecież się znają i tak dalej. to juz zależy, co Mia nagadała Angel, jak Rorkens wyjechał. XD]
Roześmiała się słysząc jego słowa. Naprawdę, brakowało jej tego rozweselacza, chociaż już czuła, że stypendium na piątym roku może być problemem... tak samo jak nadchodzące egzaminy. I to było cudowne. W ogóle nie czuła złości, smutku, nie chciała robić dramatu... tylko się z nim śmiać, zjeść zrobiony przez niego obiad... cholera, chciała z nim iść do łóżka. Ale o dziwo - nie było to najważniejsze.
- Mila Drozd, miło mi - oznajmiła, podając mu wymuskanym gestem dłoń. A zaraz potem znowu się roześmiała i zapytała:
- Cholera, na jaką cholerę wracasz przed samą sesją?!
O tak, Mila Drozd mistrzyni holenderskiej składni.
[ Ok, w takim razie zaczynam się nad tym zastanawiać XD ]
[O sprytne :D Ah i cieszę się, że Karlie na zdjęciach odpowiada. W sumie jak chcesz zaczynać, to mnie nie przeszkadza, ale jakby co zawsze mogę zacząć.]
- Nie wiem teraz czy na myśli masz moje notatki, czy może swój urok osobisty - powiedziała ze śmiechem, po czym spojrzała na zegar, wiszący nad drzwiami. Było jeszcze pięć minut do rozpoczęcia wykładu...
- Ale skoroś taki zdolny, to nie wiem po chuja tu siedzimy. Chodź, idziemy uczcić nasze spotkanie! - powiedziała nadzwyczaj wesoło, znów wrócił Ro i znów zniknęła Mila prymuska. Już miała na sobie płaszcz, już spakowała swoje rzeczy i ciągnęła go za rękę do wyjścia, prawie podskakując.
A większość osób w sali, którzy zwrócili uwagę na przybysza już się zastanawiali, czy tym razem będą się kochać u niego czy u niej. I ile razy ona go zdradzi, i ile po tym jeszcze schudnie. Cóż, nie mieli zbyt dobrej reputacji jako para. Nawet przyjaciół.
Krócej się nie dało.
[ Ochota na wątek/powiązanie z którąś z moich bohaterek ? :) ]
Gdy dziewczyna nie poszukiwała mieszkania, występowała, lub chlała, najczęściej czas spędzała w sklepie muzycznym. Skądś musiała brać pieniądze na wynajem, tym bardziej, że miała znowu zamieszkać z Milą. Tymczasowo, jak wszędzie zresztą. Musiała na gwałt znaleźć nowe lokum, z ciotką już szczerze nie dawała sobie rady. W końcu ile razy można wysłuchiwać, jaka to ona jest zła i niedobra, krzywdzi rodzinę i bliskich? Stanowczo miała tego dość.
Prawdopodobnie zostałaby u pani Drozd na dłużej, gdyby nie pewien szczegół, który wciąż widnieje na kuchennej ścianie. Prosiak. Wspomnienia. Mia. Angel wciąż miała wyrzuty sumienia (a może się dopiero naprawdę zaczęły pojawiać), że siostra musiała opuścić przez nią Amsterdam, zerwać kontakt z rodziną i znajomymi. Praktycznie poza kilkoma osobami nikt nie wie, gdzie aktualnie znajduje się dziewczyna. Poroniona sytuacja.
A teraz, rozmyślając o swoim życiu i zastanawiając się, jak więcej zarobić, Angel siedziała na murku na przeciwko wspomnianego wcześniej sklepu. Paliła niespiesznie papierosa, oraz spoglądała na przechodniów. Zdziwiła się, kiedy z tłumu dojrzała osobę, której na pewno by się nie spodziewała. W końcu Mia powiedziała jej, że Roro wyjechał i też jakoś się "odludził". Ale jak widać, u wszystkich nadchodzą zmiany.
- Hej, Parker - rzuciła w jego stronę, śledząc wzrokiem jego postać.
[Pfff, chyba nie tak rozpaczliwie :P
W każdym razie i tak dzisiaj już nic nie wymyślę. Jeśli każesz mi się zdać na mój geniusz, to wątku oczekuj dopiero jutro, nie wcześniej.]
- Prymuską, mało tego! W końcu mam stypendium, wcale nie takie za sprawą "mój mąż kumpluje się z dziekanem" - wyszczerzyła zęby i wyszła z sali wręcz tanecznym krokiem. Spoważniała jednak, gdy stwierdził, że jest zaniedbana. Tylko on zauważył, że sporo się zmieniło w jej wyglądzie. Już nie oszałamia tak świeżością na porannych zajęciach... ale przecież było gorzej.
- Masz rację, strasznie przytyłam - spróbowała to przekręcić w żart. - Dajesz wiarę, ze od kwietnia to już sześć kilo? Niedługo w drzwiach się nie zmieszcze.
Za późno się ugryzła w język. bo jeszcze Ro przekalkuluje sobie jak wyglądała sześć kilo wcześniej. Ała.
[o matko, to było takie... mariashowe hahhaha :D serio!]
- Drozd, nie Vankleef, Drozd - poprawiła go, żałując, że nie ugryzła się w ten cholerny język! Może mogłaby teraz to zrobić, tak już na przyszłość?
Złapała go za ręce i odsunęła od siebie. Nie miał prawa jej teraz winić i złościć się. To jego wina. Niby rozumiała, że nie miał wyjścia... ale jego odejście cholernie ją zraniło.
- Najważniejsze, że już z tego wyszłam, nie? - próbowała jakoś go przekabacić, udobruchać. Bo tylko Angel, o dziwo, wiedziała jak wyglądały dni Mili podczas zimy i wczesnej wiosny. Jadła wtedy raz na parę dni, jedzenie zamieniała na tytoń i alkohol. I czuła się z tym lepiej. Ale on nigdy się nie dowie.
[ Hmm... gdybyś tylko sprecyzował, którą postać wolisz, to byłabym bardzo wdzięczna :). ]
[ Ok, a masz może jakiś pomysł na ów wątek żebym mogła go zacząć :). Bo skoro ja zaczynam, to ty dajesz pomysł - taka współpraca :). ]
- Nie wiem po cholerę strzelasz mi teraz fochy - odpowiedziała mu, sama teraz naburmuszona i złapała go za ramię. Chociaż była niewiele od niego niższa, teraz zachowywała się wręcz jak jego córeczka, jakby tak naprawdę, nigdy nic złego się między nimi nie wydarzyło. Ani nic najlepszego.
- No Roooooooruuuuuuś... - zatrzepotała rzęskami i podskoczyła kilka razy. - Jestem już prawie zdrowa, nic mi nie jest. Sam mówiłeś, że się zaniedbałam, po prostu tyję ostatnio, bo ciągle wpierdalam. A poza tym jest spoko maroko - uśmiechnęła się do niego przekupnie, mając nadzieję, że jakkolwiek jej to pomoże.
Tyle tylko, że z tym wpierdalaniem trochę przesadziła. Bo akurat nadal musiała się zmuszać do jedzenia. Ale przynajmniej się zmuszała a nie rezygnowała od razu!
[To ja bym chciała wątek! :) Mogę zacząć, jak podrzucisz jakiś pomysł, czy powiązanie :)]
[drugie zdjęcie rozwala system!]
- Ktoś wyładniał, ktoś musiał zbrzydnąć - zaluzjowała do tego, jak ładnie dzisiaj wyglądał i znowu spróbowała zatrzepotać rzęskami. Traciła wiarę w swój urok osobisty, cóż.
- Po prostu byłam zajęta. Uczyłam się dwa razy więcej co kiedyś, znalazłam pracę, pracuję w kwiaciarni, wiesz? Jak kiedyś moja matka. Mam nadzieję tylko, że nie wplątam się w takie bagno co i ona. No i nadal udzielam korków. Weź tu znajdź czas na kaloryczne gotowanie. Ale mogę ci udowodnić, że jest lepiej. Zapraszam do siebie na obiad!
Słowotok, słowotok, słowotok. Może chociaż to pomoże!
Londyn czeka właśnie na Ciebie. Zapraszamy Cię do tworzenia historii o ludziach ich marzeniach, planach i szarej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć! http://try-in-london.blogspot.com/
Londyn czeka właśnie na Ciebie. Zapraszamy Cię do tworzenia historii o ludziach ich marzeniach, planach i szarej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć! http://try-in-london.blogspot.com/
[ Yyyy... odpisywałaś mi ? ]
[Tworzę, ale ostrzegam, że pewno kiepsko wyjdzie :/]
Nienawidziła tego typu wieczorów, kiedy zostawała całkiem sama w mieszkaniu, brat wychodził gdzieś na miasto, albo siedział na uczelni, a ona musiała w samotności zmierzyć się z pustkami panującymi w lodowce i przerażającą samotnością, którą wręcz przepełnione było mieszkanie. Nie przywykła do takich sytuacji, bowiem dzieląc lokum z kochanym braciszkiem na nudę nigdy nie można było narzekać. Jedyne na co mogła się skarżyć to na niewyspane noce, pustą lodówkę i pieniądze, które niestety to jej przychodziło łożyć na ich utrzymanie. Oczywiście nie zarabiała, nie miała czasu na to pomiędzy masą zajęć, imprezami, a nocnym szyciem i kończeniem projektów. Za to genialnie sprawdzał się w tej roli tatuś, który dla swojej ukochanej córeczki wysyłała co miesiąc odpowiednią sumę, która umożliwiała rodzeństwu nie najgorsze życie. Była zdania, że gdyby nie ona Gaspard pewno już dawno zmarł z głodu, albo stoczył się naprawdę nisko, choć może się myliła?
Wzdychając ciężko otwierała i zamykała drzwi lodówki patrząc z rozczarowaniem na te puste półki, które oświetlała wredna żaróweczkę w urządzeniu, jakby chcąc jej pokazać, że nie ma wyjścia i musi ruszyć swój chudy tyłek i zrobić zakupy. A na to siły kompletnie nie miała. I nagle ją olśniło.
Niemal potykając się o własne nogi, czym prędzej zmieniła koszulkę, narzuciła niedbale za duży sweter, chwyciła kurtkę, wcisnęła na stopy trampki, upewniła się, że zabrała wszystką, łącznie z torebką i pędem puściła się w stronę mieszkania Roryego, licząc, że szanowny pan raczy dożywić chudziuchną istotkę, jaką była panienka Morel. Nie później jak piętnaście minut, stała już pod jego drzwiami dudniąc w nie zawzięcie. Wciąż z trudem przychodziło jej złapanie powietrza, oddech miała szybki, wskazujący na zmęczenie wskutek biegu, ale na ustach i tak gościł promienny uśmiech.
- Ty wątpisz w moje umiejętności - rzuciła oburzona posyłając mu naprawdę oburzone spojrzenie. Ale była gotowa na przyjęcie wyzwania i nie raczyła odpowiedzieć na jego drugie pytanie tylko z urażoną dumą oznajmiła mu:
- Dobra, ja ci pokażę jeszcze. Nabyłam nowe skille, ty sobie nie myśl. Dzisiaj zeżresz tyle, że nie ruszysz się z kanapy - pomijając fakt, że nie mam kanapy. A wiesz dlaczego? No wiesz? Bo będzie tak zajebiście pyszne, że nie będziesz mógł przestać jeść!
Liliana nigdy nie należała do śpiochów. Wręcz przeciwnie, spała niewiele, tyle, ile jej organizm potrzebował, by normalnie funkcjonować. Dlatego niczym dziwnym nie był fakt, że w sobotę od siódmej rano była już na nogach. Zrobiła co tygodniowe porządki w mieszkaniu, mimo że nigdy nie była bałaganiarą. Później udała się na zakupy do pobliskiego sklepu, by uzupełnić swoje zapasy. Niestety, chyba nieco przeceniła możliwości swojego drobnego ciałka, gdyż czterdzieści minut później, wracała do kamienicy ledwo dając radę z ciężkimi siatkami.
Próbowała przestać palić, ale potem stwierdziła, że to jednak bez sensu. I tak miała w planach umrzeć młodo, więc na cholerę miała się ograniczać?
Wzięła od niego papierosa, ale nie wsadziła go sobie do ust, tylko skręciła w stronę sklepu.
- Dostaniesz prawdziwie polską potrawę, niech cię tylko nazwa nie zmyli, bo to pierogi ruskie - roześmiała się i ruszyła z koszykiem na przemarsz po sklepie w poszukiwaniu potrzebnych produktów. Szybko je znalazła, zapłaciła i udała się w stronę swojej kamienicy, bo było już od niej rzut beretem.
- Możesz odpalić? - zapytała, wkładając papierosa do ust.
Może i aniołkiem nie była, ale ostatnio się zmieniła. Nie bardzo, lecz jednak można w niej już dostrzec cechy bardziej normalnego człowieka, który wie, co to wyrzuty sumienia. Lecz jak można się też domyślić, wciąż miała ten swój charakterek, inaczej nie byłaby sobą.
Potrafiła się jednak uśmiechać. Kiedy się naćpała, schlała. Ale to zawsze coś.
Zmrużyła oczy, chwilę później zaciągając się papierosem.
- Daruj sobie - mruknęła cicho, wypuszczając ze swoich ust dym, a wzrokiem uciekając gdzieś w bok. - Co u ciebie? Dawno nic o tobie nie słyszałam - stwierdziła, unosząc lekko jedną brew i z powrotem na niego patrząc.
- Tego się nie da opisać, to trzeba po prostu spróbować - oznajmiła z uśmiechem, po czym skupiła swoją uwagę już tylko na papierosie. W sumie poczuła się nieco gorzej. Już dobrze jej było bez Parkera. Mógł zgnić w tej swojej Hadze, już nigdy nie pokazywać jej się na oczy. Najdziwniejsze, że dopiero teraz przyszła jej ta złość. A potem olśnienie - pieprzone leki. Jak zwykle o nich zapomniała. A mogła dzisiaj być taka szczęśliwa.
Weszli do jej mieszkania, niewiele zmieniło się od jego ostatniego pobytu tutaj. Nadal ten sam porządek, tylko pokój obok był pusty, ale to miało się niedługo zmienić. Było tylko... trochę pusto. Weszła do kuchni i zaczęła rozpakowywać zakupy, gasząc końcówkę swojego papierosa.
- Zostało u mnie coś Twojego. Idź do mnie i otwórz pomarańczowe pudełko po butach, to które leży na samiutkim dole piramidki tych pudełek. Tylko nie zrób burdelu - wymamrotała do niego, przypominając sobie o butelce whiskey, którą kupił we Włoszech, gdy spędzali tam poprzednie wakacje. Gdy tak nagle wyjechał, sama zabrała. A potem uchroniła przed Mią, która wściekła na Milę zaczęła wylewać cały jej alkohol przez okno. Wszystko. Drogie wino, polską wódeczkę od mamusi, białe wino do gotowania, o zapasach piwa nie wspominając. A gdy Ro zniknął w jej sypialni ona szybko odnalazła swoje tabletki i połknęła dwie z nich. A potem - na wszelki wypadek - jeszcze jedną.
[Dobry może jakiś pomysł na powiązanie czy coś?:D]
[Lośka barmanka. Pan Parker DJ. Może w jednym klubie? A może chociaż rzucisz relacjami?:D]
- Dziękuję - powiedziała od razu, gdy tylko przechwycił jej siatki. Uśmiechnęła się do niego i zaczęła szukać w torebce klucza do mieszkania. - Dlaczego marnuję? - Spojrzała na niego z uwagą, wyjmując klucz. Wspinali się jeszcze po schodach.
Wsadziła klucz do drzwi zamka i przekręciła go, ale nie otworzyła drzwi. Spojrzała na chłopaka wyraźnie rozbawiona, uśmiechając się. - Co do snu, to już się wyspałam. Co do seksu, cóż, nie mam chętnego - Mrugnęła do niego figlarnie, po czym roześmiała się szczerze. - Szamanko... Już jadłam. A sąsiad to chyba zmęczony, co? - Spojrzała na niego pytająco, otwierając w końcu drzwi.
[Witam. Co do powiązania, jestem jak najbardziej za. Zaczniesz wątek? *prosi baaardzo ładnie*]
- Tak? No popatrz, nie wiem, bo i mnie tam dawno nie było - mruknęła cicho, przygryzając lekko dolną wargę. Nie wiedziała dlaczego, ale jego sposób mówienia zaczął ją denerwować. Ha, może sama się przekonała, jak to jest być traktowanym przez wrednego?
- W porządku. Jeśli chodzi o mnie. Jakoś nie wydaje mi się, żeby interesowało cie coś więcej na mój temat - powiedziała, zaciągając się papierosem.
- Mia żyje, nie ma się dobrze, ale się trzyma, jest daleko. Tyle mogę ci o niej powiedzieć - stwierdziła, gasząc papierosa o murek, wyrzucając go gdzieś na bok, następnie krzyżując ręce i patrząc na chłopaka.
- Dziecko? Dobrze, podobno. Jeszcze mówić nie umie, więc nie narzeka. Jeszcze jakieś pytania?
Liliana zachichotała uroczo, zerkając na niego figlarnie. Ten chłopak zawsze niesamowicie ją bawił i wprawiał w dobry nastrój. Miał w sobie coś pozytywnego, co w nim lubiła i co sprawiało, że chciała spędzać z nim jak najwięcej czasu.
- Och, wiesz, nie najadłam się za bardzo, poza tym to było dwie godziny temu... - powiedziała, ukazując w szerokim uśmiechu komplet białych, równych zębów. - Zrobię ci kawę, a potem chętnie zjem to, co upichci mężczyzna! - powiedziała, udając podekscytowania. Wstawiła wodę na kawę, po czym zaczęła rozpakowywać zakupy.
- Mam uczulenie na orzechy i czekoladę. Orzechów nie mogę tykać wcale, czekoladę w niezbyt dużych ilościach - powiedziała spokojnie, rozkładając produkty po półkach i szafkach w niewielkiej, aczkolwiek bardzo przytulnej i ciepłej, kolorowej kuchni.
Gdy skończyła, poczekała aż woda się zagotuje. Wyjęła jeden ze swoich kubków w wymyślne, kolorowe wzory i zrobiła Rory'emu, jak prosił, siekierę.
- Proszę bardzo, kawusia już czeka. Co będziesz pichcił? - zapytała, patrząc na niego z ciekawym uśmiechem.
[Bywa wredna i nieznośna, ale w gruncie rzeczy w sumie nie jest taka zła przy bliższym poznaniu.xD W zasadzie mogłyby łączyć ich nieco bardziej zawiłe stosunki. Przyjaciele? Lubiący się wzajemnie wkurzać i tak dalej, czasami pozwalają sobie na 'coś' więcej i ogólnie tak to mogłoby się toczyć.;D Co Ty na to?;)]
[Tak sądzę. To znaczy sama muszę go jeszcze trochę poznać, więc niech sobie studiuje tutaj od początku.]
Pewnie gdyby jej o tym wszystkim powiedział - nabawiłby się sporej liczby siniaków. No, może to lekka przesada, ale blondi na pewno nie byłaby zadowolona. W końcu bardzo chciała go wspierać i mu pomóc, ale on nawet nie zapytał. Skreślił ją od razu, bez dawania szansy.
A wysyłając go po butelkę, wcale nie zamierzała wzbudzać w nim poczucia winy, a jedynie zyskać trochę czasu, żeby móc łyknąć sobie swoje nastrojo-polepszacze. Zanim wrócił, popiła tabletki wodą i wrzuciła opakowania do jednej z najmniej otwieranych w jej domu szuflad. Tylko Angel znała jej zawartość. No i sama Mila.
- To jedyna butelka jaka uchowała się w tym domu tyle czasu. Nie poszła w ruch, jak miałam ochotę się najebać, ani Mia nie wylała jej przez okno. Nawet nie wyobrażasz sobie co ona tutaj wyprawiała, jak cię nie było - powiedziała niby to ze śmiechem, już nie przebierając w eleganckich słowach jak dawniej. A potem zmieniła temat.
- Jak się czuję twój tata?
Gdyby tylko Rory wygłosił swoją pinię na temat mody i projektowania, zapewne byłby świadkiem najpierw naburmuszonej miny amelie, a potem byłby zobligowany do wysłuchania całego, długiego wywodu panienki Morel na temat jej zajęcia, które owszem może być okropne i nieestetyczne, ale w duże mierze stanowi prawdziwą sztukę, która jest osobliwa i tak wspaniała, właśnie przez swoją użyteczność, bowiem ma okazję sprawdzać się na co dzień, być współtworzona przez ludzi. To zdecydowanie więcej niż kurzący się obraz na ścianie, czy rozpadające się budowle, ale widocznie nie każdy rozumiał to w ten sposobu i ie każdy gotów był się z nią zgodzić.
- Cześć!- zawołała wesoło, rzucając się chłopakowi na szyję, pospiesznie sprzedając buziaka w policzek i już znalazła się w jego mieszkaniu, szybciutko ściągając buty i swój ukochany płaszczyk.- Jestem głodna, więc liczę, że dokarmisz taką chudą, zagłodzoną niemal na śmierć istotkę.- starała się by jej głos brzmiał choć odrobinę dramatycznie, chyba jednak bezskutecznie. Oczy same jej się śmiały, a na usta cisnął się pogodny uśmiech.
Zmarszczyła lekko brwi słysząc ten jego przekomiczny głos, którym ją jednak przedrzeźniał co nie do końca jej się podobało. Wzruszyła tylko obojętnie ramionami, jakby faktycznie mało ją to wszystko obchodziło, ale ostatecznie westchnęła ciężko przykładając sobie wierzch dłoni do czoła.
- Ah, Rory masz rację. Już dwie noce spać nie mogę, bo myślę tylko o Tobie.- westchnęła teatralnie, odgrywając tą swoją krotką, jakże głupiutką scenkę, byle tylko nie dać mu satysfakcji, że skutecznie umie ją zdenerwować czy zawstydzić. Co to, to nie.-Poza tym tęskniłam równie mocno za twoim wybitnym kunsztem kulinarnym, którego mnie poskąpiono. Tak jak wielu innych rzeczy.- jakby odruchowo zerknęła na swój dekolt, a w zasadzie biust, ledwo widoczny, ginący gdzieś pod luźnym materiałem bluzki. Niestety, nie należała do tych najpiękniejszych panien, stanowiąc okaz zbyt wysoki i chudy. Co z tego, że teoretycznie mieściła się w wyznaczanych w owym czasie trendach, gdy w żaden sposób nie przekładało się to na rzeczywistość.
Zapewne, gdyby tylko usłyszała jego opinię na tema swojego wyglądu, to głośno by go wyśmiała. Ona piękna? Nie, zdecydowanie nie uważała siebie za urodziwą osóbkę. Owszem może i nie była tak strasznie szkaradna, jak to twierdził kochający starszy brat, ale na pewno nie należała do pięknych kobiet. Ginęła gdzieś pośród tłumu seksowych dziewcząt ubranych w idealnie dobrane kreacje podkreślające ich atuty- krągłe biodra, wydatny biust, a ona mogła się tylko poszczycić długimi nogami, które i tak były nieco krzywe. I nawet jeśli zgadzała się co do stwierdzenia, że małe jest i może być piękne, nie sądziła by mogło się ono odnosić do jej osoby.
- Ah, czyli robisz tzw. śmieciówę. No, ja to mam tradycyjnie ochotę na oliwki.- stwierdziła z wesołym uśmiechem, od razu rozglądając się po kuchni w poszukiwaniu słoika z wspomnianym rarytasem.- Od biedy jeszcze mogą być pieczarki i mało mięsa, nie przepadam za nim. Za to dorzucimy duuużo sera.- stwierdziła całkiem pewnym siebie głosem, jakby przyzwyczajona do wydawania komend. Cóż, takie małe zoczenie charakteru po kochanych rodzicach-prawnikach.
- Wino!- otwartą dłonią uderzyła się w czoło.- Wybacz, miałam kupić, co by nie przychodzić z pustymi rękoma, ale zapomniałam. Na pocieszenie mogę Ci tylko zaserwować buziaka, albo pomóc zmywać.- spojrzała na chłopaka niepewnie, szczerze wstydząc się swojego zachowania, tak głupiutkiego i niedojrzałego. Czasami wciąż wydawała się małą dziewczynką.
Gdy tylko usłyszała muzykę od razu zaczęła podrygiwać w rytm lecących piosenek, przy okazji wyciągając talerze i sztućce, jak zwykle penetrując wszystkie szafki w kuchni.
- A Tobie co?- zmarszczyła lekko brwi, widząc wzrok Rory'ego skupiony na swojej sylwetce. Nie wyglądała piorunująco mając na sobie tylko króciusieńkie szorty i prostą, białą koszulą, dlatego też obawiała się, że chlopak dostrzegł jakiś mankament w jej wyglądzie, co wcale by się ej nie spodobało.
-Wiesz przecież, że jak się uprę, to wytrzymam w postanowieniu. A mi się wymyśliło, żeby tego nie otwierać dopóki nie wrócisz... bałam się trochę - wzruszyła ramionami, nawet na niego nie patrząc. Przygotowywała rzeczy do obiecanej mu potrawy i teraz zaczęła czuć się bardzo nie swojo. Jakby między nimi nic już nie było. Jakby była na niego wściekła, albo było jej wstyd. Jakby chciała usiąść przed nim, wtulić się w jego kolana i płakać. Tego chyba naprawdę jej brakowało - dać upust temu co ją męczyło przez ostatnie miesiące. Ale... czuła się, jakby go już nie kochała, a przecież wspomnienie tego uczucia było jeszcze takie świeże i nawet jeśli je przywoływała... mogła się poczuć jak na początku.
Ale blondynka w milczeniu już obierała ziemniaki, w końcu przerywając ciszę, zanim on zapyta o coś dla niej niewygodnego i rzuciła już normalnym, mniej rozgoryczonym tonem:
- To jak, gdzie teraz mieszkasz? Wróciłeś do akademika? Bo mi za jakiś miesiąc, a może i krócej zabraknie lokatora, a nie wyrabiam z rachunkami.
[ pomysł na wątek lub jakieś powiązanie? ;]
Lil, pomimo że była najmłodszą tatuażystką w studiu, dostawała naprawdę wiele zleceń. Co rusz dzwoniono do niej z No Regrets na telefon prywatny, by spytać, czy przyjmie kolejną osobę. Choć kalendarz miała zapchany, zawsze znajdowała jakieś miejsce dla następnych duszyczek, pragnących tatuażu lub kolczyka. Co ciekawe - zawsze zapamiętywała swoich klientów. Może niekoniecznie z imion i nazwisk, ale z pewnością z twarzy. Dzięki temu rozpoznawała ich na ulicach, w klubach, na koncertach i niejednokrotnie zawierała z nimi dłuższe znajomości.
Był sobotni wieczór, kiedy Norweżka ubrana jedynie w czarne pończochy dopięte do paska przy koronkowych figach tego samego koloru, lity na wysokim obcasie z ćwiekami oraz przydługą, męską koszulkę z wyciętym dekoltem i rękawami, których brak powodował, że było widać jej stanik, weszła do głośnego i zatłoczonego klubu. Powietrze było ciężkie od gorących oddechów, zapachu potu, alkoholu i papierosów, lecz to jej nie przeszkadzało. Była przyzwyczajona do miejsc tego typu. Omiotła wzrokiem czekoladowych oczu pomieszczenie, uśmiechając się kpiarsko pod nosem. Czuła na sobie długie spojrzenia, które z pewnością przyciągała skąpym strojem, jak i oryginalnym kolorem włosów, który odznaczał się w mroku. Niespiesznie skierowała się do baru i zajęła jedno z wolnych miejsc, zamawiając drinka. Kiedy dostała swój trunek, złapała za szklankę i odwróciła się tyłem do barmana, zaś przodem do roztańczonych ludzi. Wetknęła rurkę między ładnie wykrojone usta i upiła kilka łyków alkoholu. W pewnym momencie zauważyła kątem oka znajomą postać. Odwróciła się w stronę wejścia i już parę sekund później zorientowała się, że na tę samą imprezę postanowił się wybrać chłopak, któremu nie tak dawno robiła tatuaż.
[Ahoj! Ja chcę wątek. Ty wymyśl powiązanie lub gdzie/jak się poznają, ja zacznę ;3]
[Może wspólny wątek lub powiązanie? Mam nawet pomysł:> Jeśli chcesz mogę zacząć]
[No to jedziemy z koksem]
Mila się uratowała. Zjadła wielką michę spaghetti walcząc ze swoją dietą... właśnie, zabawne, że czasami trzeba było walczyć z dietą, a nie walczyć dietą. Ale mniejsza o to. Miała dobry humor. Szła do Rorego, którego adres niemalże siłą wymusiła od ich wspólnego znajomego. Gdy wysiadła już z tramwaju, postanowiła im kupić lody, w końcu była już blisko, dojdzie. Jasne. Jasne, zawsze tak myślała.
Zapukała do drzwi. Ciekawa była, jak on mieszka. Co teraz robi. Ale o dziwo - nie ciekawiło jej już ani trochę z kim sypia. Miała na to naprawdę wyjebane. I to było takie cudowne uczucie.
Gdy Parker otworzył, jakoś tak... poczuła się dziwnie. Bo nie czuła nic. A może to dyskomfort przez te spływające po jej palcach, do połowy oblizane lody?
- Masz, kupiłam ci, ale się roztopił - wręczyła mu loda z rozbrajającym uśmiechem i przyjrzała mu się. Wyglądał na nieco zaspanego, a może tylko jej się wydawało. Ale chyba sobie radził.
- Mogę wejść?
[ hoho, kogo moje oczy paczą *.* : ) wąciunio będzie, nie? tylko pomysła brak. ]
[ No to chyba jednak na mnie padnie ... ^^ ]
Jak to człowiek czasami nie zdaje sobie sprawy, że kawa jest do życia niezbędna. Pomaga, dodaje energii... A poza tym można poczuć w ustach ten cudowny smak i bajeczny aromat. Można sobie spokojnie usiąść na tarasie w ciepły dzień, a potem tylko pić i się rozkoszować. To działa zwłaszcza o poranku. Człowiek się aż tak nie spieszy, odpoczywa...
A co zrobić, jeśli mały berbeć płakał przez całą noc i nie dawał spać? Wtedy już raczej nie myśli się o kawie, jak o źródle przyjemności, a wręcz jako o zbawieniu i ratunku przed tym, żeby na stojąco nie usnąć.
Mia jak zwykle wstała wcześnie, choć w zasadzie prawie wcale się nie kładła. Całą noc próbowała uspokoić małą, która wyła tak, jakby ją zarzynali. Ale co poradzić? Nie można się dziecku niczemu dziwić, gorączka jest niezwykle nieznośna.
Jak już można się domyślić, Mia potrzebowała czegoś, co będzie w stanie postawić ją w krótkim czasie na nogi. Popołudniowe wykłady nie były zbyt przyjemne, zwłaszcza z profesorem Jonsonem. Kto normalny co pięć, lub dziesięć minut udaje, że go nie ma, a potem nagle wybucha? Zawał murowany, jak nic.
Wędrowała między sklepowymi regałami, co chwilę ziewając. Przetarła oczy, a potem wyciągnęła rękę po jedno z opakowań. Niestety, jej refleks po nocnych przeżyciach był dość... dobra, wcale go nie było. Schyliła się więc, przypadkowo spoglądając w bok, pod regałem. Cóż... skądś kojarzyła te buty... Podniosła się, wrzuciła kawę do koszyka. Nie poszła jednak w kierunku kasy, a przez małe prześwity w towarach obserwowała osobę zza półki. Zmarszczyła brwi przygryzając lekko dolną wargę. Nagle dostała oświecenia.
Szybko obeszła "wysepkę" z puszek, a znajdując się blisko nakrytej osoby...
- Rooooooooooooryyyyyyyyyyy!!!!!!!!! - zawołała przeciągle, rzucając się chłopakowi na szyję. Uściskała go mocno, a potem pocałowała w policzek. - Jak dobrze cię widzieć! Tęskniłam - powiedziała uśmiechając się radośnie. Nawet spać jej się odechciało... Czyżby Parker był lepszy od kawy ?
[hahah, jest ro i harem na foci! :D]
Akurat Mila była ostatnią osobą, która zmartwiła się pustką w lodówce. W sensie, że jeść nie chciała. Oczywiście wykazywała jakąś empatię, gdy kogoś na to jedzenie nie było stać i przymierał głodem - ale znała możliwości Parkera, wiedziała, że sobie poradzi.
- Gdzie masz kuchnię? Muszę wypierdolić to gówno, zanim wyrzygam - stwierdziła niekoniecznie subtelnie, ale to przecież była ta prawdziwa Mila, którą Ro znał aż za dobrze.
Gdy wskazał jej odpowiednie drzwi, postawiła loda w zlewie rożkiem do góry i zalała gorącą wodą. Rozpuści się.
- W zasadzie nie oczekuję imprezowego towarzystwa - powiedziała z lekkim uśmiechem na twarzy i ściągnęła żakiet.
- Przyszłam po te notatki, które pożyczyłeś ode mnie przed egzaminami. Jak ci w ogóle poszło? Zaliczyłeś?
Amelie już dawno nie spała, wstajac jak zwykle niezwykle wczesnie, a nie chcąc kręcić się nad główką Evci, wyszła czym prędzej na miasto, uznając ze tu tez zje śniadanie. Wprawdzie była to jedynie jej ulubiona latte, którą udało jej się zdobyć w jakiejś mało ciekawej, ale jednej z nielicznych czynnych o tej godzinie kawiarni. Potem skierowała się do pobliskiego parku, by poszukać inspiracji i poszkicować trochę. Na świeżym powietrzu zawsze lepiej jej się myślało, a przede wszystkim tworzyło. Jednak dzisiejszego ranka, kiedy już usadowila się na ławce, wyciągnęła zeszyt, ołówek i kredki, własnie wtedy zadzwonił Rory.
W pierwszej chwili słysząc zmarnowany głos chłopaka i jego słowa, Amelie naprawdę skłonna była uwierzyć, iż Rory wlasnie kona. Nie prsejmiwala się nawet faktem, że zwraca się do niej po nazwisku, czego nie znosiła. Na szczęście, wnioskujac z dalszej wypowiedzi chłopaka doszła do wniosku, iż aż tak tragicznie nie jest.
- Nie umieraj mi, nie kiedy jeszcze nie zostałam sławną projektantką.- mruknęła tylko do słuchawki pogodnym głosem, szybciutko się rozlaczajac i udając się do najbliższego spożywczego celem kupienia niezbędnych do przeżycia chłopakowi produktów.
Piętnaście minut pózniej, dzięki swojej doskonałej kondycji i drobnej pomocy komunikacji miejskiej, stała pod drzwiami Rory'ego pukając w nie ostrożnie.
Wystarczyło półtora miesiąca, a Brandi została przyjęta przez grupę skateów ze skateparku numer cztery. Wyglądało to tak: umawiali się, kto i kiedy jeździ, razem uczyli się trików, czasami razem wyskoczyli na piwo. To było wszystko, nikt nie wymagał więcej. I Bran to odpowiadało; po śmierci Słońca niekoniecznie miała ochotę na nowe znajomości.
Któregoś dnia Bran po prostu nic nie wychodziło. Zdawałoby się nawet, że jest zdolna wywrócić się na prostej drodze. Dlatego też po pewnym czasie usiadła na ławce i zaczęła przyglądać się innym. Jej deska leżała obok ławki.
Wtem jakiś gówniarz nadbiegł i zanim Bran zdążyła cokolwiek zrobić, najzwyczajniej podniósł jej deskę, wskoczył na nią i ruszył przed siebie. Jones krzyknęła, aby gówniarza zatrzymać, ale był o tyle sprytny, że skierował się na tor - kto będzie słuchać jakiejś wariatki wołającej, by zatrzymać gówniarza na torze?
[Moja wena zniknęła w odmętach rzeczywistości.]
Gdyby Amelie usłyszała, ze ma całkiem przyzwoitą figurę i ryjemnie się na nią patrzy, najprawdopodobniej nawet nie spłonęłaby rumiencem, ile zwyczajnie by się rozesmiala. Nawet jeśli była niezwykle szczuplutką osóbką, przypominającą swoją sylwetką modelke, to jednak wiedziała, ze na ogół nie jest to kanon piękna podobajacy się mezcyznom. Ona raczej nikomu się nie podobała, a jeśli już to na pewno nie przez wzgląd na swój wygląd, a przyjazne usposobieniu i wesoły humor.
Możliwie najciężej weszła do mieszkania chłopaka, zamykając za sobą ostrożnie drzwi, nie chcąc zrobić za dużo hałasu. Zaraz też odlozyla zakupy i swoją torbę na pobliski stolik, a potem udała się w stronę łóżka na którym leżał Rory. Widok go w dość rozneglizowanej wersji wywołał na jasnej buzi Amelie urocze rumience, które czym prędzej zaległe dłońmi. Musiała wyglądać naprawdę głupio, jak jakaś cnotka, nie daj Boże. Ale nie potrafiła nad tym zapanować, nawet jeśli widziała mężczyzn nie raz w tym stanie. No ale to był Rory.
- No już. Nie umieraj.- mruknęła tracajac go lekko w ramię.
[Tak, ale karta na pewno nie przypominała tej i na sto procent nie mogła ci się skojarzyć, bo tamta była jedynie formularzem osobowym...]
[ Zróbmy z nich lokatorów! Da się? :D ]
[ A Rorek to gdzie mieszka, tak w ogóle? :D ]
[ To może umieśćmy ich na starym mieście w jakiejś kamienicy i będzie tak, że to mieszkanko CC, ale wynajmuje pokój Roro, co? :D ]
[Już cię kocham za użycie Younga!]
[FOALS to moje miłości istne :D A z chęcią wątek tylko powiązanie jakieś trze ukroić albo jego zalążek, żeby potem wyszło w praniu i miejsce spotkania, prawda? :D]
[ CC też umie gotować, ale ok, nie ma czasu za bardzo, bo studia i praca i coś tam ;d
Kto zaczyna? :D ]
Wrócił z pracy, znowu był zmęczony. W sumie, powiedzenie, że był zmęczony, to duże niedopatrzenie, bo był wręcz zjebany. Przynajmniej tak się czuł, ale studia zaoczne i praca od siódmej rano do piętnastej, a potem jeszcze nauka kompletnie go wymęczały. Może jakby zapierdalał na polu w młodości byłby bardziej, no nie wiem, „wyćwiczony”? Tak czy siak, jakoś sobie radził, młody był, więc wyrabiał. I sobie nawet kucharza zatrudnił, więc z kasą nie było tak krucho jak ktoś mógłby pomyśleć. Dziękował matce, że kupiła mu mieszkanie, choć na początku nie chciał naciągać jej na koszty. Pusty pokój wynajął Rory’emu, żeby nie mieszkał w starej ruinie, znaczy kamienicy. Jaki dobry chłopak, no.
Otworzył drzwi, trzasnął i pierwsze o co zapytał, to:
- Co na obiad?
[ I na ile się znają, tak w ogóle? Bardzo-bardzo, bardzo, czy tylko
[Z pewnością mogą się znać z uczelni, no bo ona tam dziennikarstwo, on swego czasu filologię, więc nieraz przemknęli obok siebie na humanistyce; do klubów także wita ta moja dziewczynka. Jest możliwość, żeby R. pracował dorywczo u brata Lilianne, tam w warsztacie samochodowym? I mogli się dogadywać dobrze, czy tam bardzo dobrze albo w ogóle nic nie gadać, a znać chociażby z powyższych propozycji, czy imprez, które ktoś robił gdzieś na dachu akademika? :D]
Oczywiście, że Amelka nie miała o niczym pojęcia, bo jak nawet mogłaby coś takiego przypuszczać? Nigdy nie dumała w ten sposób o podobnych rzeczach, nie chcąc się zwyczajnie sparzyć, jak miało to już miejsce kilka razy. Poza tym już jakiś czas temu pogodziła się z myślą, że traktowana jest zawsze jak dobra przyjaciółka. No dobra, może nie tak do końca się z tym pogodziła...
- Oczywiście, że tak!- odpowiedziała szybciutko, czując że jej policzki tylko bardziej się rumienią, wiec przycisnęła jeszcze mocniej do nich dłonie, a na jej ustach zagościł pełen zakłopotania uśmiech.- Ale nie umierasz, więc nie ma takiego problemu.- starała się zachowywać całkiem naturalnie, wzruszyła nawet lekko ramionami, a wszystko po to by choć zachowywać pozory, że wszystko z nią w porządku i wcale, a wcale nie zachowuje się jak nastoletnia dziewczynka. Tylko, że ona biedna, w żaden sposób nie potrafiła kontrolować tych okropnych rumieńców! Co z tego, że ludzie uważali, iż wygląda z nimi doprawdy uroczo. Jej zdaniem mówiły wszystko, a do tego raczej zniechęcały do jej osoby, zwłaszcza mężczyzn.
- Oh, tak...- uśmiechnęła się niepewnie, w chwili, gdy została obdarowana buziakiem w policzek, akurat w chwili, gdy odsunęła dłonie od twarzy.- Zapamiętam. Tylko uważaj, bo jeszcze wykorzystam Cię w doprawdy niecnej chwili i jeszcze będziesz żałował swoich słów.- szybciutko obróciła wszystko w żart, chcąc znów czuć się całkiem swobodnie. Dlatego też, choć policzki znów się nieco zaróżowiły, to jednak na jej malinowych wargach gościł promienny uśmiech.
Wywróciła oczami, słysząc tekst na temat współlokatora i śmierci. Też mi argument.
- A może ja pierwsza będę potrzebowała pomocy? Może ja pierwsza umrę, mhh? Zaatakuje mnie w nocy znienacka maszyna, albo piekarnik, który nigdy nie chce ze mną współpracować.- zmarszczyła lekko nosek, w ten swój zabawny sposób i zaraz się też roześmiała. Wprawdzie nie napawały ją dobrym humorem rozmowy o śmierci, ale przecież ta nijak się do niej nie miała, prawda? Ratowanie to całkiem co innego.
Jej wesoły nastrój szybko jednak minął, gdy Rory dokończył swoją wypowiedź o napomknienie o wykorzystywaniu. Amelie zmarszczyła wtedy lekko brwi i z niezadowoleniem stwierdziła jeszcze, że ma skrępowane ręce.
- Daj spokój.- mruknęła, starając się by jej głos faktycznie wyglądał na znudzony, choć słychać w nim było zarówno lekki zdenerwowanie, jak i zainteresowanie, a może nawet ekscytację.
To był właśnie ten mankament wypowiedzi Amelie- ona nie wyłapywała tak dwuznaczności, nigdy nie zastanawiała się zbytnio nad słowami, a potem ludzie to wykorzystywali przeciwko niej.
Amelie roześmiała się wesoło słysząc, jak bohatersko zachowałby się Rory w obliczu katastrofy z piekarnikiem w jej wykonaniu. Może nawet warto byłoby raz być taką damą w opresji? Bez wątpienia tak scena wyglądałaby obłędnie, pytanie tylko czy warto narażać mieszkanie Evci na spalenie? Oj, chyba nie...
- Bo robi się dziwnie.- powiedziała całkiem spokojnie, spoglądając na chłopaka. Raczej nie była przyzwyczajona do takich scen, ani zachowań z jego strony. W dodatku miała tylko przynieść maślankę i zrobić wszystko by jednak nie zginął przedwczesną śmiercią, a także w końcu podniósł się z łóżka.- Poza tym, nie wiem czemu, ale cały czas trzymasz mnie za nadgarstki. Czy ja wyglądam, albo ty uważasz mnie, za tak niepoczytalną?- zarówno w spojrzeniu jakie posłała chłopakowi, jak i na jej twarzy, wymalowane było rozbawienie. Ostatecznie, aż tak strasznie jej to nie przeszkadzało, choć faktycznie jej zdaniem zrobiło się trochę... dziwnie.
Nie musiał wspominać nic, a nic o rumieńcach, bo te momentalnie znów pojawiły się na twarzyczce Amelki, która jednak już ich nie zasłaniała, tylko przygryzając wargę spojrzała na Rory'ego. Powinna podziękować? Cóż, za wiele komplementów nie przywykła słuchać, więc każdy był dla niej niesamowicie miłym i ważnym doświadczeniem, jednak nigdy nie wiedziała jak na nie reagować.
Zdecydowała się usiąść obok niego na łóżku i wzruszyć lekko ramionami.
- Niespecjalnie. Rano próbowałam trochę poszkicować, ale kiepsko mi szło. Potem zadzwoniłeś... Cissy mnie dzisiaj raczej nie potrzebuje, więc planów większych nie mam. Choć siedzenie przez cały dzień w mieszkaniu wydaje mi się mało ciekawe.- spojrzała na chłopaka znacząco, dając mu tym samym do zrozumienia, że jeśli faktycznie chce, żeby została, to powinien im chociaż wykombinować ciekawe zajęcie na dzień dzisiejszy. Albo chociaż przekupić ją dobrym obiadem.
[To chyba jest najlepsza opcja, bo mogło się zdarzyć, że mieli jakieś zajęcia razem, bo to wszystko takie pogmatwane jest. Niemniej, coś było między nimi już wtedy? :>]
Początkowo wyglądała na zamyśloną, jakby dokładnie analizowała każde jego słowo, tym samym zastanawiając się poważnie, czy ta propozycja jest dla niej korzystna. Rzecz jasna były to tylko pozory, bo Amelie nie wahała się choćby przez chwilę, ale lubiła elementy zaskoczenia. Zawsze to więcej akcji.
- Jestem na... tak. Wydaje się to ciekawym pomysłem na dzisiejszy dzień. Przynajmniej pod warunkiem, że się ubierzesz.- uśmiechnęła się wesoło, spoglądając jeszcze sugestywnie na odsłonięty tors chłopaka. Tym razem jednak bez niechcianych rumieńców.- No i jeszcze moglibyśmy wyjść trochę wcześniej niż o zmroku. Mam dzisiaj ochotę zobaczyć zachód słońca.- i tak, w przeciwieństwie do Rory'ego, panienka Morel postawiła go przed faktem dokonanym, bo zdania swojego w tej sprawie nie miała zamiaru zmieniać.
Cóż, te pranie gaci było straszne, ale dało się z tym żyć. O ile nikt o tym nie wiedział oprócz samego Rory’ego. Na jego odpowiedź zareagował krótkim, cichym śmiechem, czyli na tyle na ile pozwalało mu zmęczenie. A zmęczony był bardzo, a musiał jeszcze poczytać coś na ćwiczenia, zeżreć, trochę pograć, a potem spać.
- Chuj, nie galat – mruknął Clayton, otwierając lodówkę i wyciągając z niej butelkę wody mineralnej. Otworzył ją i zaraz się przyssał wychylając chyba pół jej zawartości. A była pełna. Zerknął do garów, patrząc na nie uważnie. – Co za gulasz?
Weekend był czymś, co ludzie pracujący w dni powszednie pragnęli już na początku tygodnia. Zmarnowani, wycieńczeni papierkową robotą i ciągiem cyfr, zmierzali ku swoim domostwom, mając już ustalony w głowie plan przebrania się, napojenia oraz wyżywienia i wyjścia na miasto.
Była to taka ironia. W pracy człowiek był padnięty, no wręcz kurwa agonię przechodził, a gdy tylko wyszedł z zakładu ze świadomością, że dzisiaj jest piątek, adrenalina i pokłady wszelkiej chęci egzystencji na nieco szybszych obrotach, podnosiła się w niesamowitym tempie.
Lilianne sama należała podczas tego weekendu do osób, które musiały w jakiś sposób odreagować. I zrobiła to, idąc do jednego z klubów, gdzie napotkała wiele znajomych osób oraz bardzo dobrego znajomego, piastującego na podium dla didżeja i powodującego, że wszyscy znajdujący się na parkiecie tańczyli tak, jak on im zagrał. Sama nieco wypiła, trochę przypaliła i odwlekła z kwitkiem adoratorów. Jeszcze coś pamiętała, że z samym Parkerem zatańczyła, a następnie udali się do jego mieszkania.
Promienie słoneczne starały się wcisnąć między zasłony, które chroniły człowieka przed ostrym światłem. Ktoś na tyle nieumiejętnie zasłonił okna, że Lily zbudziła się powoli, czując przyjemne, choć też irytujące gorąco na jej twarzy, dłoniach i dekolcie. Od materaca oderwała jedynie łopatki, nieco drżąc z powodu takiego ułożenia i spojrzała to na lewo, to na prawo, widząc po swojej drugiej stronie sylwetkę pół-Szkota, nieco roznegliżowaną i okrytą kołdrą. Sama po chwili zerknęła na siebie i - nie wiedzieć czemu - odetchnęła z ulgą, zauważając swoją bieliznę, oraz zapiętą nierówno koszulę, bodajże tego leżącego obok.
Wywnioskowała zatem, że do niczego intymniejszego dojść nie mogło. Tak przynajmniej zakładała, więc ułożyła się ponownie, chowając swoje zgrabne nogi pod pierzyną, o.
Wprawdzie nie takie miała plany, ale wschód wcale nie brzmiał tak źle. Pytanie tylko, czy Amelie do tego czasu nie zaśnie. Bo w przeciwieństwie do chłopaka, panienka Morel zazwyczaj jednak chodziła spać w godzinach nocnych, a budziła się wcześnie rano. No, ale skoro pójdą do klubu, to chyba nie powinno być problemu. Amelie nigdy nie potrafiła w takich miejscach usiedzieć spokojnie.
- Zgoda. Na wszystko. Może być i wschód, ale przede wszystkim jednak jestem za obiadkiem.- uśmiechnęła się szeroko, zaraz też obejmując swój chudy brzuszek rękoma. O, własnie przypominał jej o swoim istnieniu, albo raczej to Rory mu o tym przypomniał. Bo jakby nie patrzeć, Amelie uwielbiała być przez niego dokarmiana.
- JA? Oh, mogę mieć życzenia?- pełna entuzjazmu pobiegła do kuchni, w celu spenterowania zawartości lodówki, a następnie zdecydowania się na coś.- Mhm... w sumie... wszystko co nie ma za dużo mięsa. Ostatnio w ogóle nie mam na nie ochoty.- przyznała wzruszając lekko ramionami.
Czego on się spodziewał? Dziewczyna pracowała, działała niczym robot w ciągu tych pięciu dni, kiedy tylko iście mechanicznie odpowiadała i się zachowywała, jakby ktoś ją zaprogramował.
Później kolejka za kolejką, a wódki coraz więcej i więcej, do tego jeszcze zabawa i ostatnia nieprzespana noc.
Było za duszno, zmysły nie były - chyba - wystarczająco pobudzone.
To wszystko spowodowało, że dziewczyna zasnęła, no!
Niemniej, rudowłosa nie czuła jakiejkolwiek winy. Być może nawet i nie miała bladego pojęcia, jak daleko miało to zajść, gdyż koszula zapięta, bielizna na swoim miejscu, zatem swoją wersję wymyśliła.
Ktoś kiedyś posądził ją o zmienność intonacji głosu na baryton. Szkoda tylko, że idiota nie wiedział, iż chrypka spowodowana jest przez wódkę i krzyki i śmiechy, jakimi zanosiła się poprzedniej nocy, w klubie.
- Nie wiem, czy taki dobry. - mruknęła, przeciągając się nieco na łóżku chłopaka, przy czym odgięła ręce. - Światłowstręt się odzywa. - dodała, wymownie kiwając głową na okno będące za nią.
Z tym światłem była istna katorga. Lilianne potrafiła przesiedzieć kilka godzin w istnych, egipskich ciemnościach, bo oczy tak jej doskwierały, że raz miała ochotę je po prostu wydłubać - ot, nadziać na pióro i postawić w bardzo widocznym miejscu, coby powitać gości nową zdobyczą.
W teorii to dziewczyna powinna coś tam odpowiedzieć więcej, zapytać o sen i poprzedni wieczór, ale miała pewność, że Parker sam znał tę formułkę i jedno spojrzenie Lilki wystarczyło jako kilka pytań, które cisnęły się na jej usta.
Tylko że teraz była bardziej podatna na sen, niż przed zaśnięciem, więc lada moment znowu to rude, chowając się po części pod kołdrą, może zastygnąć w słodkim letargu.
Z deszczu pod rynnę, naprawdę. Jak nie światło spowoduje, że ona oślepnie, to kołdra poskutkuje zgonem dziewczyny.
Rory chyba nie miał zamiaru jej zabijać, prawda? Nie było przecież ku temu jakichkolwiek powodów, żeby pozbywać się rudowłosej z powierzchni kuli ziemskiej, która jeszcze miała skryte przed nią tajemnice, jakich musiała się dowiedzieć.
Dobrze, że chociaż on miał energię, by uśmiechać się promiennie, jak Helius przed którym się ukrywali, bo Lilka to teraz nieco noskiem kręciła i unosiła kąciki ust w subtelnym uśmiechu, racząc nieco wyraźniejszym spojrzeniem tego, co to naprzeciw niej leżał.
- Do Houdiniego to ci jeszcze brakuje. - mruknęła, uchylając powieki, by przez chwilę ubolewać nad latającą czerwono-białą plamą. Musiała zatem chwilę odczekać, by źrenice odpowiednio się powiększyły, żeby miała dostateczną widoczność.
- Nic nie mówiłam, że idę spać. - powiedziała, w zastanowieniu marszcząc brwi i starając sobie przypomnieć, do czego chłopak pije. W końcu jego ton głosu nie byłby wyrzutem, gdyby coś tam zajść nie miało.
[Witam. Zasadniczo nie widzę żadnych powiązań pomiędzy naszymi postaciami (może prócz zbliżonego wieku), a i pomysłu na wątek brak. Aczkolwiek jeśli zasugerujesz cokolwiek, z chęcią zacznę.]
- Jakbym miała ci przypierdolić to już dawno bym to zrobiła. - mruknęła z rozbawieniem w swoim głosie.
Ona do groźnych osób nie należała. Przynajmniej tak jej się wydawało, bo względem ludzi, którzy się napatoczyli na jej osobę i czasem się bezwstydnie względem niej zachowywali sądząc, że Lilianne pracuje gdzieś na dzielnicy Czerwonych Latarni - to przypierdoliła raz a porządnie.
Ale tak? Gdzieżby uznać tę rudowłosą niewiastę za taką, która mogłaby szkód cielesnych uczynić!
Rorini Parkerini to tak źle nie brzmiało, jak na Iluzjonistę, choć od razu skojarzyło się jej z Włochami albo nazwą pizzy.
A swojej dłoni nie mogła powstrzymać, bo ta teraz przesuwała swoim wierzchem po jego tułowiu, jakby trudnością było odciągnięcie ich.
Podsunęła wolną rękę pod jaśka, na którym miała ułożoną głowę i delikatnie uśmiechnęła się do chłopaka.
- W swoim własnym stylu? Może pokażesz mi swoje sztuczki? - zapytała, nieco figlarnie się doń uśmiechając, choć ja sama nie mogę powiedzieć, czy coś za tym się kryło, czy jeszcze wódka krążyła w jej organizmie.
Chyba jednak wolała, jak mówił do niej po imieniu. Ale tam chuj.
- Same miłe rzeczy - uśmiechnęła się, siadając koło niego. Ściągnęła szpilki i rzuciła je na podłogę, przypatrując się chłopakowi z uśmiechem. Cholernie chciała, żeby było jak kiedyś. Kiedyś - w sensie, zanim zaczęli te wszystkie cyrki. Fajnie było go mieć jako kumpla.
- Na przykład mój były mąż zechciał zedrzeć ostatnio ze mnie trochę z tego, co mi dano po rozwodzie. W sensie, że ten dom we Włoszech. Ale chuj, wygrałam sprawę! - zawołała tryumfująco, podciągając nogi pod dupsko.
- Masz coś do picia? Sok byłby spoko. Ale jak nie, to kranówą też nie pogardzę.
Caleb musiał zatrudnić swojego sobowtóra żeby mieć pewność, że ten niczego nie spartoli (czyt. ładne koleżanki, smaczny obiad, względny porządek w pokoju i brak obaw o niespodziewany zapłon ognia w mieszkaniu). I co do czarowności, to Rory jakoś nie powodował w nim tego bodźca. Jakby miało coś takiego w ogóle zachodzić, to co najwyżej burczenie w brzuchu, ale zwiększona produkcja śliny, bo z oczywistych skojarzeń ten facet kojarzył mu się z żarciem. Dobrym żarciem, to trzeba było mu przyznać.
- Zależy. Może mieszkam z psycholem co lubi żreć kocie galaty – mruknął z rozbawieniem i nałożył sobie porcję, bo niestety, do funkcji jego osobistego kucharza nie naciągały się już te kryteria. Niewdzięcznik!
Usiadł zaraz obok niego i wpakował sobie do ust potężną dawkę posiłku.
- Dobłe.
Bran chwyciła małego sukinsyna, spojrzała mu w oczy i uznała, że dzieciak jest wystarczająco przerażony, aby mu coś dodatkowo zrobić. Powiedziała kilka niecenzuralnych słów, by czasami nie ważył sę do niej znowu poejść, po czym skierowała się w kierunku swojego ruycerza. Czy rycerza swojej deski, jak kto woli.
- To było mistrzostwo! - zawołała z uśmiechem. - Dzięki. Byłam pewna, że deskę stracę w tak śmieszny sposób. To byłby wstyd.
Jones uśmiechnęła się, wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny.
- Brandi Jones.
W Londynie się jej to nie zdarzyło; pewnie dlatego, że jeździła w strzeżonym parku, w którym kradzieże były niemożliwe, a gdyby - łatwo byłoby znaleźć sprawców. Co prawda brakowało trochę łamania zasad, ale kto by się przejmowa ł czymś takim? Bran nie; wolała czystą jazdę niźli wpadanie na siebie tylko po to, aby drugą osobę upokorzyć i powiedzieć "nie, Ty nic nie umiez". A na niestrzeżonych gówniarze tak robili. Cholery małe.
[Nie zapytam o wątek, tylko o pomysł. Mogę zacząć za 'dobroduszne' podsunięcie jakiegoś ;)]
[Wąćmy!]
[Witam.
Chętnie zacznę wątek, o ile podrzucisz jakiś pomysł na ewentualne powiązanie i okoliczności spotkania.]
[Jako, że Rory mieszka z Claytonem z tego co wiem, to mogą się kojarzyć z Fleurką. Fleur otóż jest przyjaciółką Caleba. Możemy zacząć tak, że moja jasnowłosa nocowała u Claytona, jednak ten wyszedł wcześnie rano gdzieś i ta została sama... robiła kawę w kuchni, a tu nagle zaspany Rory wchodzi! Hm? :) ]
[Ja zaczynam, a Ty z łaski swojej odpowiedz mi pod linkiem http://amsterdam--college.blogspot.com/2012/08/jestesmy-szczesliwi-dzieki-ludziom-nie_2.html - to moja nowa karta, ale jeszcze nie dodana przez Administrację do linków. Chciałam mieć czyściutko :)]
Końcówka sierpnia nie służyła Fleur. Nie lubiła tego okresu pomiędzy latem, a jesienią. Pogoda była wtedy złudna, a ludzie przygnębieni. Wynikało to raczej z faktu końca wakacji... no ale jednak byli przygnębieni i przez to nie mili dla reszty. Taka atmosfera unosiła się na pewno w powietrzu w laboratorium, gdzie panna van de Berg odbywała staż. Wszystko w tym miejscu było dobijające i tak po całym dniu pracy nie miała ochoty na wyjście. A umówiła się z Calebem! Dobrze, że ten zgodził się na posiadówę w domu, przy winie i filmie.
Wino w jej stanie nie było jednak najlepszym pomysłem, bo po niespełna lampce zasnęła na łóżku chłopaka, otulona ciepłym kocykiem, i tak spała do rana. Rano samego właściciela łóżka i w ogóle mieszkania, w którym się znajdowała, nie było. Dzięki Bogu zostawił liścik, że Fleur wcale nie musi się śpieszyć z wyjściem... Właściwie, nie było to w jej naturze by się śpieszyć z wyjściem, zwłaszcza od Claytona, u którego zawsze czuła się dość swobodnie. To była jednak pierwsza noc jaką spędziła w jego nowym mieszkaniu.
Wstała z łóżka, z nieco potarganą głową i rozmazanym makijażem - ale to poprawiła po chwili przed lusterkiem, wyglądając jako tako, i poszła do kuchni szukając zbawiennej kofeiny. Wstawiła wodę na kawę i zajęła się szukaniem filiżanki, ewentualnie kubeczka. Przygotowała jeden.
[Jako takie to... Po urlopie próbuję się znowu wczuć ;D]
Od samego rana nie wiedziała cóż ma ze sobą począć. W końcu zrezygnowana zapięła na szyi Alexa obrożę, po czym, ku jego uciesze, wyszła na zewnątrz by po chwili biec kolejnymi to ulicami Amsterdamu. A kiedy zmordowany pies nagle zwolnił tempa, z powrotem wróciła do domu, gdzie wzięła szybki, zimny prysznic, ubrała się prawie tak, jak na studentkę medycyny przystało i żwawym tempem przemaszerowała dzielące ją od uniwersytetu kilometry. Tam tez z naręczem książek ulokowała się w jednej z pustych sali. Ktoś, kto by teraz wszedł zapewne stwierdziłby, iż jest jedną z tych wybitnych na roku, a ona miałaby dzięki temu powód do nagłych i zupełnie niespodziewanych przez stojących wokół niej ludzi napadów śmiechu. W końcu żadna z niej pilna studentka. Dużo zapamiętywała z wykładów, tyle. Książki wertowała tylko i wyłącznie wtedy, kiedy kompletnie nie miała nic do roboty. A dzisiaj był właśnie taki dzień. Bo środa, bo jedenasta rano, bo wszyscy studenci albo jeszcze śpią, albo pracują, albo robią cokolwiek innego byleby tylko wykorzystać te ostatnie tygodnie przed powrotem na uczelnie.
Usiadła na jednym z wygodnych krzeseł - tu trzeba przyznać, że się postarano - i sięgając po pierwsze leprze grube tomisko, przyciągnęła nogi do piersi, otwierając książkę na zaznaczonym poprzedniego dnia rozdziale. Nie dane jej jednak było uchwycić wzrokiem choćby słowo z wydrukowanego na papierze tekstu, gdyż nagle ktoś otworzył drzwi sali, by następnie schować się pod jej biurkiem. I żadnego 'przepraszam, dzień dobry' czy chociażby 'czeeeść'. Tylko 'mnie tu nie ma' i nim zdążyła zmarszczyć brwi, o użyciu ust nie wspominając, do sali wpadła jakaś uchachana dziewczyna nawołująca jakiegoś Juda? A może Huda, czy Wuda? Nieważne zresztą. Ona nic nie musi robić, to ta wyjdzie stąd za chwilę, potem uczyni to chłopczyna a ona znowu zostanie sama. Idealnie.
Tyle tylko, że dziewczyna nagle podeszła do niej i opierając się dłońmi o blat, zaczęła ją wypytywać o, no tego co chyba siedział pod stołem. Ale jego miało tu nie być, a ona nie lubi zawodzić ludzi. Tym bardziej, że ta tutaj nie wyglądała zbyt miło.
- Chyba pomyliłaś salę, złociutka... - stwierdziła,robiąc smutną minkę. - Nikogo tutaj nie było, mnie i moich książek oczywiście nie licząc. No, chyba, że którejś z nich szukasz, w takim bądź razie proszę bardzo, możesz sobie wziąć, tylko byłabym wdzięczna, gdybyś ją do jutra przeczytała - posłała jej jeden z tych przesłodzonych uśmiechów, a kiedy blondyneczka pokręciła z pobladłym wyrazem twarzy głową, Carlie wskazała jej dłonią wyjście, z którego od razu skorzystała.
Jak widać książki jednak mogą się do czegoś przydać...
Po chwili przypomniała sobie jednak o pewnym osobniku, który znajdował się pod biurkiem. Zajrzała pod nie z ciekawości, a kiedy ujrzała niemieszczącego się tam dorosłego faceta, zaśmiała się cicho pod nosem. - Wyłaź, alarm odwołany - stwierdziła, odsuwając się wraz z krzesłem, by ułatwić nieznajomemu opuszczenie kryjówki.
[dżeremi! <3! ja bym coś chciała, są tak totalnie od siebie rózni z Candy, że bym chciała XDDD]
[w zasadzie to chyba mam, c prawda nie jest to nic wyszukanego, ale może przejdzie XD Otóż mogli się kiedyś poznać w klubie, w którym Rory był DJ, nawet nie tyle w klubie c przed klubem, bo Candy zostala wyciagniketa na impreze przez kumpele, ona sama za klubami nie przepada ale papieros przed klubem jest jak najbardziej miły xD]
Trzeba przyznać, wszelakie kluby nie były dla niej niczym specjalnym. Głośno, duszno, tłoczno.. Candy nie czuła się dobrze na tego typu imprezach. Jej przyjaciólka była jednak innego zdania i w pewną spokojną sobotę postanowiła wyciągnąć Candy do jednego z klubów. Żeby nikomu nie było źle, Candy potańczyła przez parę kawaków tylko po to, żeby ewakuować sie przed klub w celu skonsumowania papierosa. Jak na złość, nie wzięła zapalniczki. Rozejrzała się więc błagalnie wokół siebie w poszukiwaniu ognia - Przepraszam bardzo, masz może zapalniczkę albo zapałki? - zapytała chłopaka, który stał pod ścianą budynku
[ano siema potworo :D]
Wzdrygnęła się słysząc za swoimi plecami czyjś głos, na pewno nie Claytonowy. Zdarzyło się to akurat w trakcie zalewania kubka, co w efekcie zalewaniem kubka nie było, a zalewaniem blatu szafki. Cholera , mruknęła pod nosem i odwróciła się w stronę 'intruza'.
Jego komentarz ją rozbawił i wcale tego nie ukrywała.
- O, dziękuję. - Zaśmiała się pogodnie lustrując jego sylwetkę. Chciała powiedzieć o nim to samo, jednak powiedzmy sobie szczerze, zawstydził ją jego urok i choć może jeszcze chwilę popatrzeć chciała, zajęła się ponownie zalewaniem kawy wrzątkiem. Fleur miała też skłonność do rumieńców pojawiających się zawsze! w dziwnych sytuacjach.
- Ten... tego. Nie chciałam Cię obudzić! Myślałam, że jestem sama. - Tłumaczyła pośpiesznie, pierwszą lepszą ściereczką wycierając rozlaną wodę.
[Aktualny]
Możesz ponownie wcielić się w postać żyjącą w sercu Nowego Jorku. Pamiętasz High-School-Life i atmosferę tam panującą? Jeśli tak, to zapraszam ponownie, jeśli nie to koniecznie musisz sprawdzić!
www.bradley-high-school.blogspot.com
Prześlij komentarz