Ramona van der Lohren
Kobieta z klasą.
Dwudziestosześcioletnia mistrzyni manipulacji.
Posiadaczka niesamowitego, brytyjskiego akcentu.
Milionerka, prezeska i główny udziałowiec Lohren Industry.
Londyn, 5 maja 1986 rok. Typowo angielska pogoda zawitała nad rozświetloną stolicą Wysp Brytyjskich. Noc była wyjątkowo burzliwa oraz przyozdobiona niecodziennie rozsianymi błyskami, które równie intensywnie straszyły jak i zachwycały oczy przechodniów. Tak, mimo niezwykle paskudnej aury ludzi na ulicach nie brakowało. Wciąż gnali w poszukiwaniu swoich marzeń, karier czy innych tego typu bzdur.
Po szosie pędziła czarna limuzyna marki Mercedes-Benz, za kierownicą siedział szofer, którego imienia nie znała nawet para siedząca na jej tylnych kanapach. Kobieta, dwudziestosześcioletnia żona Sebastiana van red Lohren'a, dzierżyła pod swoim sercem niewielką istotkę, która usilnie próbowała wydrzeć się z jej ciała i wreszcie ujrzeć świat. Katherine doznawała coraz to większych skurczy, które miały wywołać nieco przedwczesny poród, zaplanowany na Dzień Matki. Odczuwane przez nią bolesności były jednak zbyt duże, aby dalej czekać.
Po wielu godzinach męczarni, ciągłych krzyków i nieustających spięć, kobieta urodziła swoje pierwsze i zarazem ostatnie dziecko, dziewczynkę o niewielkich dłoniach i okrągłej główce. Po opuszczeniu szpitala przeniesiono ją do willi pod Londynem, gdzie miała się wychować po pilnym okiem piastunek. Prędkie, pełne zysków życie rodziców Ramony, nie pozwoliło im na bycie przy dziecku podczas gdy pracowali na przyszłość tej niewielkiej istotki. Dziewczyna znała ich jedynie w teorii. Mogła obejrzeć ich twarze na zdjęciach czy podczas wywiadów emitowanych w telewizji, o ile opiekunki pozwoliły jej zasiąść przed ekranem. Odizolowanie od wszelkich mediów miało zapewnić jej umiejętność samodzielnego myślenia, zdolność do własnego postrzegania świata oraz intensywne rozwijanie się kreatywności.Za to odłączenie od rodziny miało nauczyć ją samodzielności, niezależności oraz oschłości, co zaowocowało brakiem umiejętności ufania. Zmysły Ramony szybko wykształciły się w odpowiednim, względem rodziców, kierunku. Dziewczynka interesowała się finansami i miała dostęp do wielu materiałów, które zajadle studiowała. Była świadoma, że w przyszłości to właśnie na jej barki spadanie obowiązek piastowania firmie. Jako dorosła kobieta podjęła się nauki na dwóch fakultetach, które ukończyła z wyróżnieniem, mianowicie: finanse i rachunkowość oraz zarządzanie i marketing. Pod względem edukacyjnym i świadomościowym od poczęcia przygotowywana była do zajęcia fotela prezesa Lohren Industry.
Kilka miesięcy po zdobyciu dyplomów postanowiła opuścić rodzinny Londyn i przenieść się do Liverpoolu, gdzie miała podjąć pracę w firmie należącej do przyjaciela rodziny, Williama Wordena. Współpraca między tą dwójką rozkwitała w zastraszającym tempie. Doprowadziło to do zawiązania się związku między wymienioną dwójką. Ich relacje były skrajne. W pracy zbywali się, zajmując jedynie swoimi własnymi sprawami. Jedynym odstępstwem od tego były chwile, kiedy mieli wychodzić z biur jako ostatni. Wówczas charakter Ramony zaczynał dominować, a para szybko kończyła na blacie w gabinecie prezesa. Poza interesami układało im się wspaniale, tworzyli parę, którą szybko zainteresowały się media. Nie chowali się przed aparatami. On, właściciel kwitnącej firmy, ona, spadkobierczyni Lohren Industry, kobieta biznesu. Wydawali się wprost stworzeni dla siebie, gdyby nie to, że niczego nie potrafili dla siebie poświęcić.
W lipcu 2010 roku miała miejsce katastrofa lotnicza, w której zginęli rodzice Ramony. Kobieta zbytnio nie przejęła się stratą ów ludzi, który jedynie w teorii mieli być najbliżsi jej sercu. Wraz z Williamem zajęli się pogrzebem, ale co było ważniejsze dla tej dwójki, testamentem van der Lohren'ów. Według ich ostatniej woli to właśnie Ramona miała przejąć cały majątek, wszelkie posiadłości, dobra materialne oraz oczywiście większy udział firmy i stanowisko prezesa, które do tej pory piastował jej ojciec. Wówczas Ramona postanowiła przenieść bazę Lohren Industry do Amsterdamu. Partner niestety nie wyraził zgody na przeprowadzkę i tym sposobem ich związek się zakończył. Kobieta na stałe osiadła w luksusowym penthousie w centrum holenderskiej stolicy, William został w Liverpoolu.
Obecnie Ramona poszerza działalność firmy nie myśląc o swoim prywatnym życiu. Pojawia się na bankietach, balach charytatywnych czy innych tego rodzaju spotkaniach tylko, kiedy ma przynieść jej to zysk. Zapomniała o własnym życiu na rzecz rodzinnego interesu. Szybko udało jej się wbić w amsterdamski świat biznesu, nie tylko dzięki znakomitemu wykształceniu, ale także za sprawą swojej aparycji, która niejednokrotnie była jej kołem ratunkowym. Stara się odciąć firmę od wizerunku ojca, choć ten idealnie sprawował się jako osoba odpowiedzialna za wszelkie decyzje. Chce aby od tej pory Lohren Industry było kojarzone tylko z jej twarzą, która doprowadziła firmę do szczytu.
Charakter - zbiór cech należących do konkretnej osoby. Jakie są one w przypadku Ramony? Zmienne.
Jest ona kobietą interesu, typową bizneswoman ubraną w klasyczną małą czarną, która zawsze sięga po to, na co ma ochotę. Nie liczy się z kosztami, nie patrzy ma uczucia. Do celu dąży po trupach, nie ważne jest dla niej jak wielką ilość miałaby ich za sobą zostawić, dobrnie do upragnionego końca. Z tego wynika iż jest zaciekła i nie poddaje się początkowo doświadczając niepowodzeń. Każda porażka jest dla niej niczym motor napędowy, skłaniający ją do jeszcze większego zaangażowania w sprawę. Jako kobieta zdolna do użycia swoich najwspanialszych atutów, by przekonać mężczyznę do złożenia jednego, niewielkiego podpisu, zmuszającego go do bankructwa. W branży uznawana za bezlitosnego rekina pożerającego małe firmy. Ramona nie pozwala sobie na powstawanie konkurencji. Wyplenia wszelkie problemy, które odważą stanąć się na jej drodze.
Wykształciła wokół siebie żeliwny mur, którego nikomu nie pozwala zburzyć. Pielęgnuje swoją tajemniczość. Zawsze ukazuje się jako kobieta wyniosła, wywyższająca się na tle innych. Jest osobą niezwykle inteligentną i sprytną, co ukazuje w każdym słowie. Zwykła uciekać się do podstępów czy szantażu. Pewność siebie bije z całego jej ciała. Jest uparta i zawzięcie stoi za własnymi przekonaniami, które ciężko w niej zmienić. Jej umysł ukształtował utarte poglądy, których kobieta mocno się trzyma. Jeśli raz podejmie decyzję, trzyma się jej, pokazując swoją siłę i dominację. Jest ambitna, chorobliwie ambitna, można także nazwać ją pracoholiczką, gdyż mimo wspaniałego mieszkania, woli spędzić noc w biurze, przeglądając umowy.
Jest kobietą nowoczesną, która w nosie ma utarty stereotyp, który głosi iż płeć piękna winna wychowywać potomstwo i pielęgnować domowe ognisko. Nigdy nie widziała się w takim obrazie, nigdy też nie planuje się w taki wpasować. Nie da się zwieść pięknym uśmiechem, jej chłodna logika i umiejętność doszukiwania się dwuznaczności, chroni ją przed popełnianiem głupich, niepotrzebnych błędów, mogących zaważyć na jej opinii, czy zyskach firmy. Jako szefowa nie jest wyrozumiała. Wymaga kompetencji i zaangażowania, wielu nocnych godzin spędzonych nad fakturami i braku tak zwanych urlopów, z których sama także nie korzysta. Praca jest dla niej przyjemnością.
Ramona jest kobietą niezwykle odważną, która potrzebuje zastrzyków adrenaliny, aby odpowiednio funkcjonować. Jest wielbicielką szybkich, pięknych samochodów, choć w większości porusza się limuzyną, prowadzoną przez rodzinnego szofera. Sama jednak często zasiada za kółkiem. To chyba przez tak niewielką ilość wolnego czasu, wykorzystuje go jak najaktywniej. Można zobaczyć ją w ekskluzywnej restauracji, kasynie, choć nie przepada za hazardem, jest w końcu niczym rynek, nieprzewidywalny, czy w klubach dla elity Amsterdamu.
Na co dzień uważana za kobietę sukcesu, jednak w nocy uznawana za manipulantkę i kokietkę, która z chęcią flirtuje i wykorzystuje naiwnych, przystojnych mężczyzn. Nie da się jednak poderwać pierwszemu z brzegu amantowi, który niczego sobą nie reprezentuje. Uwielbia mężczyzn z niecnym charakterem, którzy tak jak ona, wiedzą czego chcą od życia i potrafią po to sięgnąć. Musi być zdecydowany, gdyż ona uwielbia grać niewinną i uległą.
"Kobieta, która opanowała mechaniczną skrzynię biegów, poradzi sobie w życiu."
Wygląda niczym modelka z pierwszych stron gazet. Aparycja jest dla niej bardzo ważna. Jako liderka potężnej korporacji, wychowana w elegancji, nie mogła i nie chciała zaprzepaścić takiego dziedzictwa. Jest typową kobietą posiadającą klasę. Widoczną w ruchach, miarowym, pewnym siebie kroku, ozdobionym głosem stukających obcasów. Dostrzeganą w eleganckim ubiorze, obcisłych sukniach eksponujących jej seksowne kształty i pełny biust. Zauważalną w mowie, typowo brytyjskim akcencie, uważanym za najpiękniejszy. Kobieta idealna.
Ramona mierzy sto siedemdziesiąt sześć centymetrów wzrostu, z czego jest bardzo zadowolona. Jej wzrost pomaga w ukazaniu wyższości. Jest posiadaczką miękkich, lśniących włosów o naturalnie jasnym kolorze, które sięgają za łopatki. Pukle zazwyczaj nieznośnie się podwijają, jednak nadaje to uroku całemu wyglądowi kobiety. Ma duże, ponętne usta o brzoskwiniowym kolorze, które jednak często przykrywa czerwoną szminką. Ma władczy uśmiech, jednak kiedy odkrywa śnieżnobiałe zęby zmienia się w on przyciągający i przyjazny. Jej figura jest wprost idealna. Długie, smukłe nogi z lekko zaokrąglonymi biodrami i wysuniętą pupą, często odsłania, zakładając krótkie sukienki. Wcięcie w talii również eksponuje. Niewielkie, lecz jędrne i kształtne piersi, których zawsze używa jako atut, także nie pozostają dokładnie schowane pod materiałem. Nie często jednak przyodziewa biżuterię, zbytnie dodatki nie leżą w jej naturze. Jej perfumy to zaskakująca mieszanka. Ostra woń imbiru pobudzająca zmysły połączona ze słodkim aromatem, który wywołuje reakcje podobne do stanu zakochania. Razem, oba te afrodyzjaki twarzą niezwykle intensywny zapach, który zapamiętasz na długo.
- uzależniona od porannej dawki kofeiny
- posiada tatuaż w kształcie serca, który zdobi jej prawy nadgarstek
- płynnie posługuję się językiem angielskim i holenderskim, zna także podstawy francuskiego
- nie pali, alkohol pije okazjonalnie, jednak w jej biurze nigdy nie brakuje porządnej szkockiej
POWIĄZANIA GALERIA HISTORIE
komentarz odautorski:
Wyglądu użyczyła piękna i elegancka Rosie Huntington-Whiteley.
Chętna na ciekawe wątki i intrygujące powiązania.
Mimo iż Ramona nie jest grzeczną dziewczynką, stara się nie gryźć.
Karta występuje także na innym blogu.
Proszę o wytykanie błędów.
W zakładce POWIĄZANIA pojawią się dwie postacie z życia Ramony, które chętnie oddam w czyjeś dobre ręce.
41 komentarzy:
[Nie lubię Rosie... Zniszczyła Transformersów swoją osobą... :( Ale witaj z powrotem. Mam nadzieję, że tym razem na dłużej ;) A postaci z zakładki przenieś też do wolnych, może znajdą zainteresowanie ;)]
[ Evcia narzeka, ale prawda taka, że w 3D w kinie była pr0 ;D ]
[Megan była o wiele lepsza, a kiedy zobaczyłam super seksowną blondynkę, to mi się odechciało. Przecież ona się tam nawet porządnie nie ubrudziła, a jej makijaż nadal był perfekcyjny! Haha. Cóż, ogólnie Rosie to bardzo ładna jest, racja, ale nie przekonała mnie w akcji. A efekty specjalne były niesamowite, chociaż film oglądałam w domu ;)
Życzę powodzenia, ja za jędzowate postaci się nie biorę, bo z rzadka wychodzą mi takie, jakie powinny być. Ale prowadzenie seksownej lafiryndy nie jest złe, raz spróbowałam i nawet mi szło, ale blog upadł, ot ;D]
[A Holland się wtrąca! :P]
[ Zaproponowałabym wątek, bo należałoby, ale pomysł mam tylko taki, że Aria mogłaby mieć kolację biznesową w restauracji w której pracuje Holland mój, aleeee... na tym się kończy moja inwencja twórcza ^.^ ]
[ nie Aria, tylko Ramona, sorki ;D ]
[uhuhu, lasencja w guście Koffler. zacznę coś. później. żyj z tą świadomością :D]
[ Huh, zawsze mnie zadziwały osoby, które potrafią wykreować i jeszcze jakoś sensownie prowadzić postacie takich cokolwiek wampów.
No, posłodziłam nieco, mogę zgrabnie wątek zaproponować, albo z Savvą, albo z moją drugą postacią, Sergiuszem.]
[ To czekam cierpliwie ;) ]
[Jejku, zawsze chciałam mieć taką postać, jednak nie umiałam napisać takiej karty... a co mówić jeszcze by w rozmowach i opisach trzymać się tych wszystkich cech. Zazdraszczam! :)]
[Mogły się spotkać na jakimś bankiecie/ balu charytatywnym etc. na rzecz szpitala, czy coś. I tam Arianne byłaby towarzyszką jakiegoś znanego lekarza, dajmy mu na imię Mark Janssen. No i np. siedzieli przy jednym stoliku, stąd się znają/kojarzą. Hm? :)]
Ramona van der Lohren. Szycha, krótko mówiąc. Niektórzy dodawali jeszcze, że seksowna szycha, ale Will widział w niej pewną siebie kobietę i co tu dużo mówić – źródło zysku. Jej wejście do tej restauracji oznaczało automatyczne podniesienie się reputacji lokalu, jak i większe pieniądze, a William w końcu miał dbać o to, by owa restauracja zarabiała. Więc, ucieszył się niezmiernie, gdy owa Ramona chciała z nim ustalić szczegóły odnośnie kolacji biznesowej jaka miała się odbyć właśnie niedługo w restauracji. Jego restauracji. Mały, osobisty sukces, który aż kusił by dojść do wniosku, że Holland znaczy coraz więcej w tym mieście. Nie był zaraz tam znanym kucharzem, ale ci bardziej zakręceni w branży kulinarnej wiedzieli, a przynajmniej kojarzyli jego imię i nazwisko. Nie marzył o sławie jednak, a o docenieniu jego kunsztu kucharskiego, który to z dnia na dzień rozwijał. Jedni nazwaliby to talentem, drudzy pracowitością, a jeszcze inni zwyczajnym fartem, ot co.
Tylko, cholera. On zapomniał, że właśnie dzisiaj miał się z nią spotkać. Przygotowując wystawny tort na zamówienie, został wywabiony z kuchni przez rozgorączkowanego kelnera, który nie wiedział o przybyciu Ramony, bo Will o tym nie wspominał… ale doskonale wiedział kim jest Ramona van der Lohren. Gdy przekazał Hollandowi tą wieść, czekał już tylko na śmierć w katuszach. Ale William był zbyt przejęty swoim kompletnym brakiem kompetencji, by jakkolwiek pastwić się nad Bogu ducha winnym kelnerzątkiem. Zmęczenie odezwało się w najgorszym momencie, kurwa mać. Od następnego tygodnia urlop i nie ma, że boli.
Szybko porozstawiał ludzi w kuchni do zajęcia się tortem i przyrzekł im śmierć w męczarniach (och, tylko warczał coś o wyprutych flakach, nic takiego, kompletnie…), po czym sam zamienił szybko swój fartuch na czystszy. Miał tylko połowę tego, co powinien na to spotkanie przygotować, ale wierzył w swój urok osobisty, charyzmę i czysty profesjonalizm, w tej dziedzinie. Akurat improwizacja wcale źle mu nie wychodziła.
- Przepraszam, że musiała pani czekać – powiedział od razu, podchodząc do stolika. Och, diva. Nie spodziewał się raczej nikogo innego, jak właśnie takiej osoby, ale umiał sobie z nimi radzić. Akurat z marudnymi/wrednymi/czepialskimi/gburowatymi/zbyt wymagającymi (niepotrzebne skreślić) personami radził sobie doskonale. Lata wprawy, tak to się nazywa. – William Holland – uścisnął jej dłoń delikatnie, po czym usiadł. Po chwili kelnerzątko przyniosło ową wodę z cytryną i zmyło się równie szybko, jak przybyło.
[ dobrze jest ;) ]
[ Może kuzynka jego byłej żony? To, że się rozwiedli, wcale nie oznacza, że Tony nie może mieć z Ramoną kontaktu ;> ]
[ Hmph, jedyne, co ja na razie wymyśliłam, to koncert muzyki poważnej w którymś z kościołów. O ile dobrze widzę w karcie, to taka impreza kulturalna nawet powinna pasować.]
[zatem przygotuj się haha :D]
Jean Koffler była dziewczyną podobno bez klasy. Szurała nogami odzianymi w martensy lub trampki po chodniku, niechlujna torba obijała się jej o kolana, w ustach trzymała wiśniowego papierosa, nie przejmując się w ogóle tym, że dym może komukolwiek przeszkadzać.
Nie miała eleganckich ubrań, nie miała innych kosmetyków prócz dezodorantu, szamponu, mydła i mocnej kredki do oczu. I tuszu do rzęs. To był jej cały kobiecy dobytek. Mieszkała w obskurnym mieszkaniu w zwyczajnej kamienicy, sypiącej się z zewnątrz, wcale nie w centrum miasta. Kobiety modne, elegancki i piękne patrzyły na nią jak na wrzód na tyłku wielkiego miasta, pełnego drogich sklepów i pieniędzy. Jakim prawem ona zakłócała widok ich willi, w tych swoich ubłoconych butach z bliznami an przedramieniu. Bliznami, które kiedyś na pewno były rankami po wbijanej tam strzykawce. A Koffler się nie przejmowała tym wcale, tylko te jej bystre, niebieskie oczy, nieco zamglone, wyobrażała sobie te piękne kobiety nago, fantazjując o tym, że kiedykolwiek któraś z nich na nią spojrzy i zechce przeżyć przygodę z dziewczyną, która wyglądała na co najmniej szesnastolatkę. Ale wszystkie te kobiety sukcesu miały swoich mężczyzn, mężczyzn sukcesu. Z kilkoma zerami na koncie i dużymi penisami, w markowych ciuchach. Nie było szansy na konkurencję.
A jednak Jean stała na chodniku, oparta o ścianę i szkicowała jedną z nich, takką zupełnie w jej typie, wysoką, szczupłą blondynkę, siedzącą przed ekskluzywną kawiarnią w wiklinowym fotelu, załatwiającą jakieś interesy, popijającą kawę. Jej czerwona szminka odbiła się na białej filiżance. Cholernie podniecający widok.
Szkicowała bardzo zawzięcie, a papieros sterczał z jej ust, opanowała już technikę palenia bez wyciągania go z ust.
W pewnym momencie piękna kobieta napotkała wzrok Koffler. Chwilę jej się przyglądała, na co Koffler uśmiechnęła się lekko, tak dziecinnie, nieomalże nie upuszczając papierosa na swoją ulubioną flanelową koszulę, ale nadal malowała, marząc o tym, że kobieta może zechce podejść, obejrzeć rysunek,a wtedy nadarzy się okazja na dłuższą konwersację, może nawet Jean zaprosiłaby ją na drinka?
Ale kobieta wróciła do swoich spraw, ignorując - jak na razie - samotnie stojącą brunetkę.
[wybacz mi, że tyle się opisałam haha :D i mam nadzieję, że pasuje, bo nie wiedziałam jak taki punk-rockowiec jak Koffler może nawiązać kontakt z taką osobą jak Ramona hahah :D]
[właśnie sobie pomyślałam - może Mila może znać Ramonę z jej dawnego życia? to znaczy, Mila przed rozwodem była bardzo rozrywkowa - z jej bogatym mężem, pochodzącym ze znanej holenderskim mężem rodziny, chodziła na wiele różnych balów charytatywnych i mogła tam poznać Ramonę i się z nią nieco zakumplować? możemy nawet trochę zaszaleć, znając mojego byłego męża (hahaha jak to brzmi :D), mógł nawet mieć jakiś mały romanik z Ramoną... a blondi o niczym nie wiedziała]
Popołudnie nigdy nie należało do pór dnia, gdy obroty były największe. Tony nie spodziewał się więc, że nagle wpadnie tu duża ilość klientów - czekał do wieczora, bo miał tu zagrać znany jazzowy muzyk. Miło jednak było popatrzeć, że progi baru przestępują pojedynczy klienci.
Jedna z klientek wzbudziła szczególną uwagę wśród męskiej klienteli. Takie jak ona rzadko się pojawiały. Tony zauważył ją dopiero wówczas, kiedy jeden z barmanów zagapił się i wylał piwo na podłogę. Visser skarcił go wzrokiem, bo w końcu to kosztuje, jednak nie był na tyle wrednym i pozbawionym uczuć szefem, by się za to specjalnie pieklić. Po prostu zawsze powtarzał, by unikać takich sytuacji. Wtedy też zobaczył i ją. Siedziała całkiem niedaleko, w białej sukience, opinającej się na ciele. Taki widok działał na mężczyzn i pewnie podziałałby na Tony'ego, ale ten doskonale wiedział, kto to był. Chociaż ostatnio widział ją może kilka lat temu - nie zmieniła się tak bardzo, by mógł jej nie rozpoznać. A więc Ramona odwiedziła jego królestwo. Z rodziną Lisbeth nie miał już za wiele wspólnego, ale przecież nie zaszkodzi, jak z nią chwilę porozmawia. Zamienił się z barmanem, u którego złożyła zamówienie.
- Ramona, miło cię widzieć.
[ładnie mi dojebałaś. a ja się tak starałam! :<]
Jean obserwowała uważnie kobietę, gdy odchodziła. Nie podeszła. Nie zatrzymała się, nie zaszczyciła jej kolejnym spojrzeniem. Spocony grubas przyglądał się pośladkom kobiety z równym zafascynowaniem, co i Koffler. A potem gdy zobaczył ciemnowłosą, która na jego widok uśmiecha się raczej pogardliwie, szybko spakował swoje dokumenty, zapłacił rachunek i odszedł. A bystre, błękitne oczy widziały jeden przedmiot o którym zapomniał zarówno on, jak i ona.
Koffler przeszła przez ulicę i usiadła przy stoliku, który przed chwilą opuściła para biznesmenów.
Jean chwyciła pióro i uśmiechnęła się widząc na nim nazwisko. Ukradkiem schowała je do torby, a gdy podeszła do niej kelnerka, dziewczyna grzecznie stwierdziła, że się rozmyśliła i poderwała się z krzesła. Ponownie przekroczyła ulicę, wzięła swój rower, który stał oparty nadal w tym samym miejscu i pognała na nim do domu. Tam szybko rzuciła torbę na podłogę, rzuciła się na łóżko, ciągnąc za sobą laptopa z poplątanymi kablami i otworzyła internet. Ramona van der Lohren wpisała Jean w google i zaraz pojawiło się jej kilka stron. Kilka po angielsku, dotyczących prywatnego życia kobiety, ale była też holendersko-angielska strona jakiejś firmy. Lohren Industry. Jean skopiowała adres amsterdamskiej filii i odłożyła laptopa, układając się na łóżku, snując plany.
I wpadło jej coś do głowy. Poderwała się szybko, wyciągnęła z torby swój szkicownik i przyjrzała się ostatniemu rysunkowi. Nie był do końca udany, ot szkic. Jean poszukała w tej artystycznej części swojej sypialni bloku z większymi kartkami. I z wielką uwagą zaczęła przerysowywać już bardzo starannie rysunek. Musiał być idealny.
Następnego dnia Jean udała się do firmy kurierskiej. Zapakowała szkic do teczki, by się nie pomiął i dołączyła liścik.
"Wiem, że się nie znamy, pewnie nawet nie zwróciłabyś uwagi na kogoś takiego jak ja...
Jezu, jak to patetycznie zabrzmi, gdy napiszę, że jesteś piękna. Kurewsko patetycznie, ale jesteś. Chcę cię namalować."
I dopisała swój adres, licząc na to, że kobieta się do niej odezwie. Chociaż cała ta nadzieja była złudna i... zbyt piękne to były marzenia.
Wysłała na adres Lohren Industry. A nuż coś z tego wyjdzie.
Przełknęła swoją głupotę i wróciła do domu, mając ochotę zapaść się pod ziemię. A wszystko byłoby takie proste, gdyby była najzwyczajniej w świecie hetero. Ale nie, ona musiała być taaaaka alternatywna!
[wybacz, trochę słabo, ale mój poprzedni pomyśł udupiłaś, sooooł :(]
Ramona nigdy nie należała do osób, które jakoś specjalnie zachęcały, by je poznać. Ta wyniosłość jednak nie przeszkadzała Tony'emu. Plotki szybko się rozchodziły, a jeśli im wierzyć, to całkiem dobrze radziła sobie, prowadząc Lohren Industry.
- Przez grzeczność nie odmówię. - Tony uśmiechnął się delikatnie w stronę kobiety i skinął na barmana, by podał mu to samo, co van der Lohren.
Zastanawiał się, czy chciałby, by Lisbeth była podobna do kuzynki. W sumie, była jej kompletnym przeciwieństwem. Nie było w niej tyle tajemniczości i nie przyciągała tylu męskich spojrzeń, co Ramona. Może to i lepiej? Przyciągnęła jednak tamtego fagasa, dla którego go rzuciła. Co tu dużo mówić, od tej pory Tony miał uraz do jakiegokolwiek Włocha, którego poznał. Jakby byli winni.
- Interes mi kwitnie, ale ty chyba też możesz pochwalić się sukcesem?
No jak śmiał wątpić. Taka kobieta jak ona ma szczęście nawet na kiblu.
- Nie zawsze jednak jest - stwierdził gorzko.
Że też go wzięło na takie filozofie. To pewnie wina Lisbeth, która nagle wtargnęła do jego umysłu. Chociaż starał się, by jak najmniej się w nim pojawiała, dzisiaj miał szczególnie słabszą głowę do wypierania myśli o niej.
- Poza barem? Gdybym miał ci opowiadać, zabrakłoby nam dnia. - Posłał jej uśmiech i upił swoje whisky. Tylko ono dawało mu siłę w tych cięższych dniach. Może powinien się udać do psychologa? Nie, William by go wyśmiał, a Tony nie mógłby spojrzeć w lustro. Zwierzać się Ramonie nie zamierzał, w końcu może go uznać za nieudacznika, wciąż myślącego o byłej żonie, a raczej zdradliwej suce, która wolała jakiegoś makaroniarza bardziej od niego. Na pewno nie chciała o tym słuchać, a on nie zamierzał nawet wspominając o Lisbeth. No chyba, że sama zapyta. Miał jednak nadzieję, że mu oszczędzi tego tematu, który wciąż był dość bolesny.
Ach, te zranione serca. Było się nie żenić, bo więcej z tego szkody, niż pożytku. Szkoda, że zdał sobie z tego sprawę o kilka lat za późno.
A jednak. Zapytała o Lisbeth. Nawet nie udawał, że się nie krzywi.
- Wiem tyle, co ty - mruknął pod nosem. Co miał jej powiedzieć? Że nie odbierał telefonów, wyrzucał listy i starał się ją mieć gdzieś? Urażona duma mężczyzny nie pozwalała mu na jakikolwiek z nią i nie zamierzał tego zmieniać, choćby nie wiem jak go to bolało. - Zdaje się, że jej dobrze w tych Włoszech. Przynajmniej tak mówił mi ojciec.
Ta jedna rzecz w Johannesie strasznie Tony'ego denerwowała. Stary Visser, mimo tego co van Dijk zrobiła jego synowi, nadal utrzymywał z nią kontakt i mówił o tym z pełną otwartością. Uważał jego byłą żonę za świetną kobietę, która po prostu źle ulokowała uczucia. Tony czasami miał ochotę rzucić czymś w ojca, gdy ten zaczął rozprawiać na jej temat. Podobno zaczęła uczyć się hiszpańskiego, a Tony'ego to obchodziło tyle, co przysłowiowy zeszłoroczny śnieg. Co miał powiedzieć Ramonie? W końcu to ona była jej kuzynką,, a plotki o Lisbeth pewnie rozniosły się już po całej rodzinie.
[uff. już się bałam, że Ramona ją oleje i będę musiała zamienić koffler w popieprzonego stalkera hahahah :D]
Koffler w zasadzie dopiero co wstała. Odkąd skończyła egzaminy miała aż za dużo wolnego czasu. Myjąc zęby w nieco obskurnej łazience rozważała podjęcie jakiejś wakacyjnej pracy. Mogłaby pomagać w przedszkolu, uczyć dzieci rysować.
Nie, nie, skreśliła ten pomysł od razu. Ona i dzieci, jasne. Jeszcze by się jej przypomniał syn i by się okazało, że ma jakieś większe uczucia.
Kelnerka będzie w sam raz. Idealnie wręcz.
Gdy ktoś zapukał do drzwi splunęła pianą do zlewu i szybko przepukała usta. Chociaż wcale się tak bardzo nie spieszyła. Żyła tym swoim spokojnym, leniwym rytmem. Opłukała sczoteczkę, odłożyła ją na umywalkę i ruszyła do drzwi, wycierając jednocześnie twarz ręcznikiem. I matko, gdyby tylko wiedziała kogo zastanie pod drzwiami, na pewno nie stałaby teraz z rozczochranymi włosami, w samej przydługawej koszulce i w majtkach tylko chociaż w jakiejś seksownej, wydekoltowanej sukience.
Bo jak otwarła drzwi, tak zamarła, z ręcznikiem w pół drogi do wilgotnych ust. Szybko jednak się ogarnęła, przynajmniej tak psychicznie i uchyliła drzwi szerzej.
- Proszę wejść, nie sądziłam, że pani w ogóle zwróci uwagę na mój adres - przyznała zaskoczona i zamknęła cicho za kobietą drzwi. Wyglądała tak idealnie, nieskazitelnie. Z tymi cudownymi, zapewne super miękkimi i super pachnącymi włosami, w letniej sukience. Nijak się nie wpasowywała w ponure, pustawe, cuchnące farbami i rozpuszczalnikiem mieszkanie. Nijak.
- Zawsze możesz do niej zadzwonić - mruknął. - Jestem pewien, że chętnie pochwali się swoim nowym życiem we Włoszech.
Jego zgorzkniały ton tylko mógł utwierdzić w przekonaniu, że Tony nadal żywi do niej urazę. Męska duma została urażona, a to przecież jeden z wyznaczników samopoczucia mężczyzny. Nie wiedział, czy jeszcze będzie w stanie kiedykolwiek normalnie porozmawiać z Lisbeth, o ile będzie miał okazję. Kontakty z jej matką utrzymywał, ale były to raczej sporadyczne telefony starej van Dijk do byłego zięcia. O córce nic nie mówiła, może to i lepiej. Visserowi i tak dość było rewelacji ze strony Johannesa, żeby jeszcze mógł znosić plotki od samej matki Lisbeth. A jeśli Ramona chciała wiedzieć, co u niej, chociaż szczerze w to wątpił, mogła zapytać samej zainteresowanej. Ona najlepiej wiedziała, co się u niej dzieje. Może już nawet urodziła tamtemu dziecko?
[Póki co Anthony może mieć nawet w tej firmie praktyki, a potem zostać zatrudniony :> w każdym razie, to dobry pomysł :> ]
Jean czuła się dziwnie, słysząc tak oficjalny ton w kierunku swojej osoby. Ludzie raczej zwracali się do niej raczej pobłażliwie, jeśli nie z pogardą. W końcu wyglądała na bardzo młodą, głupiutką wręcz. W ogóle Ramona nie pasowała do jej małego, "śmierdzącego", chociaż całkiem schludnego i minimalistycznego mieszkania, z tym swoim zapachem najdroższych perfum, które od razu sprawiły, że Jean zakręciło się w głowie, i ze złotymi, wspaniałymi puklami włosów. Zupełnie nie pasowała do tego miejsca jak i nie pasowała do samej Jean, która jednak wiecznie podkochiwała się w takich właśnie kobietach. Całkowicie niedostępnych. I dlatego też, nadal zmieszana, powiedziała:
- Możemy wyjść, proszę chwilkę poczekać - zaprosiła ją gestem ręki do sypialni, gdzie stała miękko obita, czerwona kanapa, na której mogła usiąść kobieta, Jean za to szybko wciągnęła na siebie szorty, wzięła stanik i luźną koszulę z podwijanymi rękawami i zniknęła w łazience. Ubrała się szybko i nie bawiąc się w makijaż czy jakieś dodatki, wpakowała niewielkie nóżki do swoich ciemnozielonych rzymianek i chwyciła swoją standardową torbę z o wiele przydługim paskiem.
- Możemy iść - wpadła do swojej sypialni, wyglądając już nieco świeżej, ale włosy wciąż nieuczesane rozsypywały się na wszystkie strony i nieco kręciły. W pośpiechu zapomniała je uczesać.
Poprowadziła kobietę do wyjścia, nie mogąc się powstrzymać od spojrzenia na jej śliczne, kształtne pośladki, zaraz jednak znowu skupiła uwagę na jej głowie. To było bezpieczniejsze.
- Wolałabym, żeby nie mówiła na mnie pani "pani" - stwierdziła, nie zwracając uwagi na to, jak to debilnie brzmi. Stresik, dokładnie!
- Jestem Koffler - także przedstawiła się nazwiskiem, chociaż w jej przypadku brzmiało to mniej dostojnie, raczej jak jakiś pseudonim. Bo w końcu nazwiska używała jako pseudonimu.
[Pomysł jako tako pasuje, więc nie będę się wysilać, bo nic lepszego nie wymyślę zapewne. ;)]
[Przeczytawszy notę, stwierdzam, że związek Ramona-Bran mógłby być ciekawy. Tylko nie mam pomysłu, skąd mogą się znać lub jak będą na siebie skazane na, na przykład, caluśki wieczór. Chociaż... Może jakaś akcja charytatywna dla amsderdamskiego uniwersytetu, dla wydziału medycyny, na którym przyszli studenci mają szansę spotkać się z bossami takimi jak panna R.? W ten sposób caluśki wieczór Bran spędzi z Ramoną. Albo się pokochają za odmienne charaktery, albo znienawidzą. :D]
[Oj tam, oj tam, Bran też nikogo nie szuka, dziewczyna jej umarła. Pisząc "związek" miałam na myśli powiązanie :D Rozumiesz, że najsprawiedliwiej będzie, że skoro ja wymyśliłam wątek, Ty go zaczniesz? :D]
- Woda z cytryną - powiedziała, uśmiechając się ciepło do młodziutkiej kelnerki, a potem spojrzała na Ramonę. Z wyglądu, faktycznie, była oszałamiająca, ale coś w jej zachowaniu sprawiało, że Jean czuła do niej duży dystans. Była niepewna. A to dziwne, bo nigdy nie peszyła się przy innych kobietach. Ale coś było nie tak z tą Lohren. Sprawiała wrażenie zbyt doskonałej. Ale cóż... nadal podobała się Koffler. Cholernie.
Jean widząc swoje odbicie w szklanym stoliku szybko przygładziła rozczochrane włosy i oparła się wygodniej w wiklinowym krześle.
- Tak więc słucham, jestem do pani dyspozycji - zażartowała i założyła nogę na nogę, bawiąc się przy tym zamkiem z tyłu swojego sandała. Nie mogła się oprzeć temu zżerającemu ją stresowi, sama nie wiedziała dlaczego.
Są ludzie, którzy przy każdej możliwej okazji, nawet bezwiednie, jeśli tylko istnieje choćby minimalna szansa, zrobią coś głupiego. Żeby to jeszcze było z rodzaju tych rzeczy, o których można ze śmiechem opowiadać swoim dzieciom, ale nie! Chyba, że ktoś ma na tyle spaczony umysł, by kalać niewinne pojmowanie świata swoich pociech opowieścią o tym, jak to tatuś przyszedł do kościoła, mówiąc wulgarnie, najebany koncertowo. Zresztą, zgadzałoby się to - miał grać. W kościele. Koncert. Oczywiście, nic wielkiego, standardowo jakąś kompozycję organową Bacha; żaden koncert muzyki poważnej w obiekcie sakralnym nie obejdzie się bez Bacha.
A z tym najebaniem się to chyba też przesada. Wypicie czegoś (a coś zalatywało nieco siarką) było w wypadku Sergiusza konieczne, żeby głowa nie rozpękła mu się na pół. Lepszy organista na rauszu niż kacu, jak sam stwierdził. I twierdziłby tak, dopóki nie potknął się na schodach prowadzących na chór. Odgłos głuchego uderzenia o kamienne stopnie rozniósł się zadziwiająco głośnym echem. Ach, genialna akustyka starych kościołów! Genialnie brzmiałyby tu też koncerty muzyki rozrywkowej, niekiedy jest przecież nie gorsza od skostniałej klasyki...
Wiedział, że zapewne część widzów patrzy teraz w jego stronę. Podniósł się z kolan; lewe szczypało, chyba je stłukł, i uśmiechnął się szeroko, grymasem wcale niewesołym, ale za to bezczelnym. I poszedł dalej po schodach, kompletnie nie przejmując się tym, jakie wrażenie zrobił, cały wymiętoszony, z bandaną podtrzymującą rozczochrane włosy i ową nieśmiertelną, flanelową koszulą w kratkę. Jak naćpany bluesman. Ale zaraz wszyscy padną, tylko skończy się obecny utwór (kantata? Nie potrafił rozpoznać), i on wejdzie, i zagra...
Był zdziwiony, gdy na swoim biurku zobaczył jakąś nową kartę pacjenta. Nie przypominał sobie, by ktoś do niego przychodził, imienia również nie kojarzył, a sam sklerozy raczej nie miał. Tego nie mógł być pewien co prawda, ale gdyby przyszła do niego jakaś pani o imieniu Ramona, z pewnością by zapamiętał. Zalatywało egzotyką, a on rzeczy niecodzienne, lub nawet te i codzienne, które uważał za interesujące, zapamiętywał bardzo dobrze. Tak czy inaczej, później oświeciła go pielęgniarka, mówiąc, że owa pani pojawi się tu za jakieś piętnaście minut, co spowodowało w Jamesie… niejaki entuzjazm. Tak. Już w głowie miał zarys tego jaka ta pani może być, jak wyglądać, w co prawdopodobnie przyjdzie ubrana… Oczywiście domysłom pomogła wypełniona nieco karta. Musiał w końcu na czymś poprzeć swoje wnioski, a mimo, że w karcie było mało, to owa treść była jednak bogata.
Potwierdził swoje przypuszczenia połowicznie. Nie była brunetką z dużym biustem i nie przyszła tutaj w krwistej sukience, ale... była kobietą wyniosłą, tak jak podejrzewał. Zdradzał to jej chód, obycie, gesty, mimika, aż w końcu przedstawienie się. Wstał i ujął delikatnie jej dłoń, lekko zaściskawszy.
- James Davey, zalecony dla pani psychiatra – rzekł, aczkolwiek nie musiał. Chciał zobaczyć, czy uda mu się sprawić chociażby minimalny grymas na tej stoickiej wręcz twarzy. Przecież wcale nie musiał mówić do kogo przyszła, sama wiedziała, lecz nie sądził by obecny stan rzeczy jej się podobał. Z pewnością nie chciała tutaj być. Ale był ciekaw, bo a nuż go zaskoczy.
- Więc… - sięgnął po kartę i włożył okulary na nos – znalazła się pani tutaj, bo pan van Dijk zgłosił przeciw pani zarzuty o obrazę mienia i to w dość brutalny sposób. Jak to w ogóle się wydarzyło, hm? – oparł brodę o rękę i spojrzał na nią zaciekawiony.
I krach, serce Jean prawieże pękło w żalu. Gdzieś tam w środku tliła się jej nadzieja, że Ramona stanie przed nią, naga i olśniewająca i będzie mogła ją namalować. I być może uwieść. Ale marzenie to było całkowicie nierealne. Bezsensowne. A teraz jeszcze, będzie musiała jej odmówić. Przychodziło jej to ciężko, ale...
- Przykro mi, nie maluję na zlecenie. Jestem artystką, nie maluję ze zdjęć. Mogę się za to zabrać, jeśli ta pani przyjdzie do mnie osobiście - zaproponowała, tylko dlatego, że kobieta na zdjęciu wyglądała dosyć interesująco. Mogłaby mieć ładny portret na koncie i nie podpadać pani Lohren. Ambitnie.
- Ale myślę, że pani mnie rozumie. Obraz malowany ze zdjęcia... nie ma duszy. A dusza w sztuce jest najważniejsza. Sztuka jest seksem. Nie da się uprawiać seksu bez jakiejkolwiek namiętności, prawda? A jeśli się da... będzie obrzydliwy - wzdrygnęła się i w końcu z nieznaną sobie wcześniej odwagą spojrzała Ramonie prosto w oczy. Była pewna, że jej argumenty są jak najbardziej sensowne.
[Hej! Generalnie, jako iż brytyjska klasa wyższa to trochę jak mieszkańcy Wąchocka - wszyscy się znają i obgadują sołtysa, możemy uznać, że nasi bohaterowie jako-tako się kojarzą i wysłać ich na jakiś bankiet czy coś podobnego...]
- Cholera, stawiasz mnie pod ścianą - zaśmiała się raczej sztywno i napiła wody. Mimo wczesnej godziny, upał stawał się nie do zniesienia. Dobrze, żer ubrała cholerne sandały. W martensach albo chociażby trampkach, już by nie czuła nóg. Albo nie, inaczej - wszyscy inni czuliby jej nogi. I ich zapach. Nadal jednak pozostawała w czerni.
Jej głowę jednak zaprzątało co innego. Czy jeśli przystanie na prośbę Ramony, to będzie oznaczało, że sprzedała się jako artystka? To będzie jej pierwszy obraz bez duszy. Bez serca. Ale w zamian za niego, powstanie coś lepszego. Ramona jako... Jean widziała ją jako królową lodu. A może to tylko fantazja, która przyszła z gorąca?
- Zgoda. Ale obiecujesz mi, że się potem nie wykręcisz? - zapytała nad wyraz odważnie, przechodząc już z kobietą na ty. Mogła ją po prostu olać, zostawić samą, ale to jej przyciąganie... nie miała szansy.
Panna Ramona nie był jedyna w swoim postępowaniu. Wielu nie siadało na kozetce, bo uważało się za całkowicie normalnych. Kozetka oznaczała pogodzenie się z istniejącym problemem, była wręcz ujmą na honorze. I co zabawniejsze, najczęściej nie siadali na niej biznesmeni, z którym stanowczo nie było wszystko w porządku. Traktowali całe spotkanie z psychiatrą, jak rozmowę biznesową. Niemalże uzależnienie. Daveyowi to nie przeszkadzało. Potrafił dużo rzeczy wywnioskować drogą dedukcji – mimika, gesty, ton głosu, zachowanie, ubiór czy makijaż. To wszystko miało ścisły, określony sens. James nie negował niczego podczas obserwacji i analizy. Pierwsza taka wizyta była przeważnie zapoznaniem się i w gruncie rzeczy rzadko wynosił z niej coś konkretnego, ale taka właśnie była jej rola. Pierwsza wizyta = pierwsza lekcja. Oswajanie się lekarza i pacjenta. Czasem z lepszym, a czasem z gorszym skutkiem.
Roześmiał się wesoło na komplement o okularach. I chociaż sam już nie wiedział, czy zmienia temat, czy mówi całkowicie serio… albo te obie rzeczy na raz, wydawało mu się, iż powiedziała to szczerze.
- Myślę, że lepiej będzie pani tutaj z myślą, że wszystko ma swój określony sens. I ważniejsze, to co ja robię też ma sens – stwierdził z pogodnym uśmiechem. – Więc czym sobie ta biedna człeczyna zasłużyła na to, hm? – zerknął na nią i uniósł okulary, wsadzając je we włosy. Och, nie chciał jej rozpraszać.
Anthony widział panią prezes raz. Wtedy, kiedy po niedługiej rozmowie kwalifikacyjnej dostał tutaj staż. Jednak ten jeden raz wystarczył, żeby utwierdzić go w przekonaniu, że poza tym, że jest piękna, jest także silna i zdecydowana. Dlatego też zdziwiło go, że samodzielnie pofatygowała się właśnie do niego, żeby przejrzał umowę, do tego dosyć istotną umowę, dlatego, że sama nie była jej pewna. Mimo tego nie protestował. Wiedział, że bez problemu da sobie z tym radę.
-Nie ma problemu. -odpowiedział chwilę potem, jednak marszcząc przy tym lekko brwi. Usiadł swobodnie za biurkiem, biorąc do ręki teczkę, którą zostawiła tam chwilę wcześniej kobieta. Turner umiał czytać nadzwyczaj szybko, rozumiejąc przy tym wszystko, więc przejrzenie dokumentów nie zajęło mu dużo czasu. Rzeczywiście, nie było w nich nic nadzwyczajnego poza warunkami niedotrzymania umowy.
-Oczywiście, że jest to niepokojące. -Tony niemal prychnął z niezadowolenia, od razu zgadując, że mają tu do czynienia z jakąś nieuczciwą firmą. -Kwota odszkodowania w razie niedotrzymania warunków umowy jest znacznie niższa w przypadku Lohren Industry niż w przypadku tej drugiej firmy. To niedorzeczne. -Turner chciał powiedzieć znacznie więcej, jednak ponownie się powstrzymał, pamiętając o tym, że jest tutaj tylko stażystą.
[Przepraszam, że dopiero teraz, ale nie mogłam się zabrać za odpisywanie wszystkim ^^
A no i nie będzie tak długo jak Ty zaczęłaś ;D]
Akcje pt. "Ratunku" zdarzają się codziennie, nawet po kilka razy. Zawsze wtedy tłum pielęgniarek, ratowników i lekarzy pędzi do wołającego o pomoc. Cierpienie każdego człowieka wywołuje w lekarzach to samo uczucie, jednak, jeśli chodzi o dzieci jest ono o stokroć silniejsze. Chociażby w przypadku Arii. Z każdym kolejnym dzieckiem, z każdym kolejnym wypadkiem czy dolegliwością, które spotyka w swojej pracy coś się w niej zmienia. Nie potrafi być odporna i traktować innych po prostu jak drugiego człowieka, wykonując swoją pracę i zostawiając ją w szpitalu po zakończonym dyżurze. Z potrzebującymi jej pomocy jest stale myślami, przynajmniej do czasu, kiedy wie, że rzeczywiście nastąpiła całkowita poprawa. Większość znajomych stale powtarza jej, że tak nie może, bo to ją kiedyś dobije, a musi być... być właśnie dla nich - pacjentów, dalej.
Tego dnia, gdy towarzyszyła w badaniach doktorowi Durandowi, poznała małego chłopca potrąconego przez samochód. Od razu widziała w nim swoje dziecko, którego przecież nie miała, a tak bardzo żałowała tych małych osóbek. Nieba by im uchyliła, żeby tylko nie bolało i nie płakały. Nie był on jednak jej pacjentem, także wyszła z gabinetu na prośbę doktora, gdy ten zajmował się formalnościami z chłopcem i jego matką.
Wychodząc, na korytarzu zaczepiła ją znajoma kobieta. Aria świetnie ją kojarzyła z ostatniego z przyjęć charytatywnych, jednak w pierwszej chwili nie zrozumiała jej pytania o chłopca.
- Jesteś z rodziny? – Zapytała dość bezpośrednio, z czego po chwili dopiero zdała sobie sprawę i przeprosiła. Przysunęła się też bardziej pod ścianę, a jej rozmówczyni razem z nią, gdyż środkiem korytarza szedł ratownik prowadzący wózek inwalidzki.
Will nie wierzył w żadne bajki ze spojrzeniem, bo oczy były tylko i wyłącznie narządem wzroku. Jedne ładniejsze, drugie mniej, ale nie miały żadnych magicznych właściwości czy zdolności. Jasne, dzięki temu jak ktoś się na ciebie patrzy, możesz określić czy jest tobą zainteresowany, czy nie, albo w jaki sposób na ciebie patrzy. Ale tylko tyle, a Holland nie zaliczał do tego funkcji „odbicie duszy” czy inne madżik-pierdoły. W tej kwestii miał wyjątkowo realistyczny i surowy pogląd. W sprawach biznesowych należało zachować trzeźwy umysł i realistyczny pogląd na sprawę. Cwaniakowanie zostawić dla romantycznych świrów, ot co.
- Cóż, to nieco zwęża krąg potraw, ale to nie znaczy, że to źle – uśmiechnął się kącikiem ust, kładąc dłonie na blat stołu, lekko pochylając się w stronę rozmówczyni. – Dobrze byłoby, gdyby pani również byłaby zadowolona, łatwiej się wtedy negocjuje, jak mniemam – pozwolił sobie mrugnąć w jej stronę, po czym uśmiechnął się ponownie. – Na początek proponowałbym coś lekkiego, myślę, że carpaccio pomidorowo-cukiniowe,, dobre na przystawkę i na letnie, gorące wieczory. I doskonale komponuje się z winem. Szczególnie półwytrawnym. Następnie zupa krem z dyni. Potem na przykład pikantną tartą, czyli słodkie żurawiny, ostry rokpol oraz delikatna mozarella to doskonała mieszanka smaków, aromatów i faktur – mówił wszystko to, co przyszło mu do głowy i wydawało się całkiem pasujące do repertuaru jego klientki.
Klawisze organów chodziły wyjątkowo ciężko, lecz nie było się czemu dziwić - stary instrument, mimo niewątpliwie częstych i dokładnych renowacji, najlepsze lata miał już za sobą. Sergiusz, by wydobyć z instrumentu pożądane dźwięki, musiał wręcz tłuc palcami w klawisze, opuszki opadały z siłą małych młoteczków. Strasznie podobał mu się ten kontrast między starymi a nowymi instrumentami; bywał czasami w małym sklepie muzycznym, pracowali tam jego znajomi. I mógł tam od czasu do czasu przysiąść do pianina, nowiutkiego, ślicznie wypolerowanego pianina, w który wszystko działało tak miękko i zgrabnie, tak dziecięco wręcz... To było frywolne, nie miało za grosz dostojeństwa. Gdyby porównywać, kościelne organy wypadały przy owym radosnym jak pokwitająca dziewczynka pianinie niby zasuszony, lecz grozę budzący starzec.
Ciekawe, co by się stało, gdyby zagrał jakąś paryską szansonetkę?... Palce na ułamek sekundy zawisły w oczekiwaniu, niezdecydowane pomiędzy rozpoczęciem piosenki, a następnym dosadnym akordem ciężkiego w przesłaniu swych dźwięków utworu. Ale to była tylko chwila; melodię zakończył efektownie, bez niespodzianek, zgodnie z wszelkimi regułami sztuki. Dźwięki nawet nie zdążyły wybrzmieć, a Sergiusz już schodził po schodach z chóru, teraz ostrożnie, kurczowo wręcz trzymając się, wypolerowanej od uścisków tysięcy dłoni, poręczy.
[Może jesteś chętna na wątek? Gaspard jest biednym studentem z bogatej rodziny, która nie chce go dofinansować... więc można jakoś nawiązać do tego i stworzyć jego próby... w kupienia się w łaski osoby z pokaźnym majątkiem? :D]
Uśmiechnął się na wzmiankę o zabawianiu się, chociaż w jej ustach brzmiało to raczej dziwnie. Chcąc nie chcąc, musiał jednak być tutaj co najmniej do dwudziestej.
- Ochotę mam, ale obowiązki mnie wzywają.
Za chwilę miał dojechać towar, a on musiał sam wszystkiego dopilnować. Nie chciał rozbitych butelek i nowych kuflów, bo nie po to za nie tyle płacił, by wylądowały w koszu. Bądź co bądź, ale propozycja Ramony mu się spodobała. I zamierzał z niej skorzystać, o ile nie zmieni zdania.
- Wolny będę po ósmej, bo teraz muszę odebrać towar i ogarnąć ten dom wariatów.
Miał na myśli szalonych barmanów, często podchodzących do obowiązków z przymrużeniem oka. Na ewentualne straty nie mógł sobie pozwolić.
Prześlij komentarz