Ciężkie obcasy nabite ćwiekami, pończochy i tunika ledwo zakrywająca jędrne pośladki. W powietrzu zapach dopiero co zapalonego papierosa, dym mieszający się z atmosferą. Brzęk kilku łańcuszków obijających się o siebie, szelest błękitnych włosów targanych przez wiatr. Jedno zerknięcie, potem drugie i kolejne. Bezczelny uśmiech, mrugnięcie. Papieros, parę sekund namysłu i powrót do gry.
- Akcja!
- Co mam robić?
- Cholera, Lilah. Omawialiśmy to. Przedstaw się i powiedz jeden ciekawy fakt o sobie. To naprawdę nie jest skomplikowane. 3... 2... 1!
- Delilah Cassell, wychowana przez parę gejów.
Siedziała na dachu budynku, spoglądając na oświetlone Oslo. Widok ten wprawiał ją w zachwyt nawet po osiemnastu latach życia w metropolii, która obecnie znajdowała się u jej stóp. Wychyliła się, zaciskając jednak mocniej palce na krawędzi. Co jeśliby skoczyła? Miała ochotę poczuć się wolna, tak zupełnie, chociażby przez chwilę. Zamknąć oczy i lecieć, nie myśleć o niczym innym.
- Niko, jak film?
- Nie ukrywam, że twoja wypowiedź jest najciekawsza spośród wszystkich.
- Oczywiście, że tak. Nie mogłoby być inaczej.
Mikkael powtarzał, że Lil to najbardziej uparta osoba, z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. Elijah sądził, że pyskata buntowniczka jest zdolna do wszystkiego, jeśliby tylko miała z tego jakieś korzyści. Swoją córkę określali mianem wyszczekanej artystki, która swoją duszę zaprzedała sztuce.
- Andy, co powiesz o naszej słodkiej Lilah?
- Denerwująco pewna siebie.
Weszła do pokoju, cicho zamykając drzwi. Był środek nocy i nie chciała budzić rodziców, zwłaszcza, że już za parę godzin mieli wstać. Punkt ósma mieli zjawić się na odprawie, by zdążyć na samolot do Amsterdamu o godzinie dziewiątej. Przez ostatnie cztery lata uparcie uczyła się holenderskiego, aby wyjechać na studia do stolicy Niderlandów. Rozejrzała się po pomieszczeniu i przesunęła dłonią po ogromnym plakacie, wiszącym na ścianie. Zerknęła na walizki, leżące na podłodze. Wszystkie były doszczętnie zapchane różnego rodzaju ciuchami, butami, szkicownikami i na pozór niepotrzebnymi pierdołami. Pozostałe rzeczy Mikkael i Elijah mieli jej dosłać później, kiedy już zadomowi się w wykupionym mieszkaniu w Amsterdamie. Czas było rozpocząć dorosłe życie.
- Lil, losuj pytanie - od jeden do dwudziestu.
- Szesnaście.
- Co lubisz robić w wolnym czasie?
- Bawić się.
Na uczelni niemal od razu stała się rozpoznawalna, głównie przez wyzywający wygląd i niebieskie włosy, które wyróżniały ją na tle pozostałych studentów. Ciężko jednak stwierdzić, czy jej popularność ma charakter pozytywny, czy też negatywny. Norweżce w każdym bądź razie nie przeszkadzają ciekawskie spojrzenia, jakie ludzie rzucają jej zarówno na korytarzach szkoły, jak i na ulicy. Sama bardzo często wpatruje się w nieznajomych swoimi czekoladowymi oczyma, okalanymi wachlarzem grubych, czarnych rzęs.
- Rozwiń swoją wypowiedź.
- Chyba nie trudno się domyślić, że chodziło mi o tańce, picie i jaranie.
Łatwo znaleźć ją na różnego rodzaju imprezach - począwszy od tych charytatywnych, poprzez zabawy w akademiku i domach studentów, kończąc na koncertach. Stosunkowo rzadko zaprasza ludzi do swojego mieszkania, gdyż uważa je za swoją prywatną odskocznię, do której nikt nie ma wstępu. Kiedy jednak pozwoli ci wejść do osobistego raju, ujrzysz ciekawy wystrój wnętrz i tubki farb, walające się po podłodze. Lilah jest osobą, która woli wydać zarobione pieniądze na nowe płótno, aniżeli na jedzenie. Prawdopodobnie dlatego jest niezwykle szczupła, żeby nie powiedzieć wychudzona. A skoro już jesteśmy przy jej ciele - podbrzusze i pośladek pokrywają tatuaże. Uszy ozdobione są kolczykami, podobnie kark, w którym tkwią dwie srebrne kuleczki.
> Delilah Cassell
> 06.06.1991 Oslo, Norwegia
> studentka pierwszego roku edukacji artystycznej
w zakresie sztuk plastycznych
> tatuażystka i piercerka w studiu No Regrets
> biseksualna
When I say 'hang out' I really mean
'smoke weed and have high sex together'.
_____________________________________
Słowem wstępu: dziewczę jest ze mnie dość wybredne, dlatego oczekuję wątków zawierających co najmniej pięć dłuższych zdań. Odpisuję raczej po kolei, więc jeśli nie dostaniecie odpowiedzi, a zobaczycie, że jestem aktywna na blogu, to walić drzwiami i oknami. Szlag mnie jasny trafia, jak widzę powtórzenia, lecz na inne błędy potrafię przymrużyć oko.
Jestem chętna na każdy wątek/powiązanie, toteż nawet nie musicie pytać. Im bardziej chore, poronione, popierdolone pomysły macie, tym lepiej.
Have fun, Pyszczunie. :3
107 komentarzy:
[Jest cudowna ;) Masz jakieś pomysły, jak powiązać nasze postaci? Wiem, że Noah jest nieco ciężki, ale zawsze coś może wyjść.]
[Jestem raczej za tą drugą opcją i czymś w związku z nią, ponieważ Noah raczej na modela się nie zgodzi. Stał się nieco zamknięty i mniej pewny siebie, więc wiesz... Ale skoro są sąsiadami, to Delilah może być jedną z nielicznych, których dopuszcza do siebie ;)]
[Wydaje mi się, że może być takie osiedle bardziej na obrzeżu, że jednak chwilę trzeba poświęcić, żeby dostać się do centrum ;) Jeśli możesz, to coś rozpocznij, a obiecuję, że następny wątek rozpocznę ja.]
Niewielka sypialnia, salon połączony z kuchnią, drugi niewielki pokój i łazienka. Jego rodzina nie wierzyła, że może mieszkać w takim małym lokum. Ponoć był przyzwyczajony do luksusów i dużych, jasnych pomieszczeń. Teraz, kiedy mieszkał sam, niewielka liczba metrów kwadratowych w niczym mu nie przeszkadzała. Mieszkanko było praktycznie, a przede wszystkim: jego. W połowie. Nie miał jeszcze pracy, więc żył na utrzymaniu rodziców, ale prawda była taka, że taki "apartament" nie obciążał znacznie ich budżetu, zwłaszcza, że Noah korzystał jeszcze z pieniędzy z ubezpieczenia, które było przecież dość wysokie, jak na syna bogaczy przystało.
Obrzeża Amsterdamu, przynajmniej w tej części, należały do spokojnej okolicy. Mieszkali tutaj zwykli, przeciętni ludzie. Pracujący, wychowujący dzieci, opiekujący się starszymi. Codzienne, rodzinne życie było tutaj na wyciągnięcie ręki, ale zdarzały się też takie jednostki, jak Noah lub jego urocza sąsiadka Delilah. Mieszkali naprzeciwko siebie i poznali się stosunkowo niedawno, ale to właśnie niebieskowłosa była jedną z nielicznych osób, które dopuścił do siebie po wypadku.
Sobotni poranek był kolejnym porankiem, kiedy obudził się z rwącym bólem w nodze. Leżał w łóżku, dopóki nie usłyszał pukania do drzwi. Podniósł się i podszedł do okna, unosząc żaluzje i wpuszczając trochę świeżego powietrza do sypialni. Ładna pogoda przywitała chłopaka, a słońce oślepiło go na krótką chwilę. Wciągając na bokserki jeasny, nie pokwapił się poszukać żadnej koszulki. Był u siebie i zbytnio nie przejmował się tym, co powie człowiek po drugiej stronie drzwi, które szybko otworzył.
Przeczesał palcami włosy i ziewnął, dopiero wtedy zauważając, że to Delilah. Była naprawdę ładna i urocza, ale nigdy nie odmawiał jej nutki drapieżności. Uśmiechnął się do niej i skinął lekko głową.
- Dzień dobry pani sąsiadko - mruknął, przecierając oczy. Tak, nadal był lekko zaspany i nie ukrywał tego.
Z tego, co wiedział, wychowywał się w rodzinie nieco konserwatywnej, nie odbiegającej niczym od klasycyzmu współczesnego - jak to lubił określać. Ojciec był wysoko postawionym człowiekiem w jakiejś firmie, prezesem spółki czy coś w tym stylu. Mniejsza z tym. Ważne, że zarabiał krocie i te krocie wolał oszczędzać, przynajmniej ich większą część. Tak, pan Alvarez był niezwykle skąpy. Matka Noah była kobietą, która wychowywała swojego synka, a przy okazji robiła karierę w filmie. Była całkiem niezłą scenarzystką. Była wizjonerką, ale praca nigdy nie kolidowała z domowymi obowiązkami. Noah zaś, przed wypadkiem, był typowym Panem Popularnym, którego seksowna mamuśka rozpieszczała na każdym kroku, którego ojciec ze złością spoglądał po każdej poniesionej porażce. Jego życiowym celem miał być sport, ale ten punkt zmienił się po odniesionej kontuzji w ostatnim roku liceum i wtedy Noah musiał obrać inną ścieżkę. Może i osiągał zadowalające wyniki na studiach, to jednak był typem imprezowicza. A teraz? Teraz nie miał nic. Ani wiedzy, ani wspomnień. Tylko zdjęcia i dziwne konto na facebooku. Ale tamten chłopak był dla niego obcy.
Młody mężczyzna był nieco nieporadny i w pierwsze miesiące po wypadku nie radził sobie sam. z trudem mówił, ale tą sztukę opanował łatwo, co prawda - od czasu do czasu, zdarzyło mu się zająknąć. Nie umiał pisać, ale było to na tyle mechaniczne, że szło mu coraz lepiej.
Wpuścił Delilah do środka, zamykając za nią drzwi, kiedy zauważył, że jest jej zimno. Sam poczuł chłód na nagim torsie. Dziewczyna ubrana była jedynie w męską koszulę, więc z pewnością nie mogła się w niej zagrzać.
Nie miał pojęcia, kiedy awansował na ulubionego sąsiada dziewczyny, ale musiał przyznać, że i sam ją polubił w znacznym stopniu. Dlaczego więc, miałby odmówić jej mąki?
- Niech sobie pani sąsiadka poszuka - mruknął i dłonią wskazał jej kuchnię, która łączyła się od razu z salonem. Właściwie, wchodziło się przez salon, dwa stopnie prowadziły do kuchni. Wygodne rozwiązanie.
Sobota. Pierwsza od naprawdę dawna wolna sobota. Sam nie wiedział co ma robić. Miał tyle możliwość choć jego myśli cały czas kręciły się wokół klubu. Niby oddał go pod opiekę Thomasa, ale jak to mówią lepiej samemu trzymać rękę na pulsie, zwłaszcza, że knajpa była jedynym środkiem utrzymania Blancharda, a rodziców nie miał zamiaru prosić o kasę.
Jak zwykle obudził się bardzo wcześnie. Dziś jednak do jego pobudki przyczyniły się promienie słoneczne, które natarczywie świeciły w przymknięte oczy chłopaka, wpadając przez rozsunięte jasnofioletowe zasłonki.
Po szybkim, zimnym prysznicu, dzięki któremu rozluźnione przez noc mięśnie chłopaka napięły się, Blanchard wrzucił na siebie czarne dresowe spodnie i biały podkoszulek; w uszy wsadził słuchawki swojego iPODa i udał się do pobliskiego parku na codzienną przebieżkę.
Po powrocie do domu i zjedzeniu śniadania, na które składała się miska płatków zbożowych z mlekiem zastanowił się co ma robić przez resztę dnia.
W końcu z braku lepszych pomysłów porwał z półki Larssona i ruszył z nim do parku, gdzie przysiadł przy fontannie i zatopił się w lekturze.
Po kilku minutach spokojnego czytania poczuł, że ktoś od paru chwili intensywnie mu się przygląda.
Uniósł głowę znad książki i rozejrzał się dookoła. W cieniu drzew dostrzegł niebieskowłosą dziewczynę, która z zawzięciem coś szkicowała i raz po raz spoglądała w jego stronę.
Kiedy po raz kolejny ich spojrzenia się spotkały uśmiechnął się do dziewczyny wskazując miejsce obok siebie. Był ciekaw co ona tam tak zawzięcie rysowała.
[Przyzwoicie przeczytałam kartę i powiem, że oryginalna koncepcja na przedstawienie historii bohaterki, jak i sama Delilah niesamowicie mi się podobają. A dziewczęta mogą się przyjaźnić, wspólnie imprezować, a znać się ze szkoły, bo i Amelka chodzi na artystyczną uczelnię, tylko na wydział związany z projektowaniem mody. Co ty na to? :)]
[Musze jeszcze poodpisywać kilku osobom,a w dodatku ostatni u mnie kiepsko z pomysłami, więc prosiłabym cię ładnie o zaczęcie.]
[bardzo fajna postać, uwielbiam tatuaże :D hmmm. jakiś pomysł na powiązanie naszych postaci ?:))]
[hahah, dobre. hmmm. pierwsza opcja jakoś bardziej mnie zaciekawiła ;D]
[wow, strasznie mi miło! :) ja obiecuję jutro przeczytać Twoją :):)]
Sobotnia noc, klub wypełniony po brzegi dymem papierosów. Spocone, nagie może nie do końca ciała ocierają się w rytm puszczonej muzyki, która płynie z głośników. A pośród tych wszystkich osób znalazłam się i ja. W ręce z Jackiem Danielsem, kołyszę się w takt muzyki. Moja głowa już nie jest wstanie wymyślić czegoś mądrego, moje usta potrafią tylko bełkotać różne dziwne, pojedyncze słowa, które trudno zrozumieć. Nieopodal mnie ona, niebiesko włosa dziewczyna poznana w tym klubie. Dobra towarzyszka do imprez, chodź imię nie do końca mi znane. Świetnie czas mijał mi w jej towarzystwie. Tak właśnie minęła ta noc. Rano, dźwięk telefonu, który miałam ochotę po prostu wyrzucić przez okno, by rozbił się na chodniku rozpadając się na milion malutkich kawałeczków. Nie zrobiłam tego. Nie patrząc na wyświetlacz po prostu wyłożyłam baterie. Kac morderca zmusił mnie do wstania i udania się do kuchni. Na sobie miałam tylko koronkową bieliznę, która skąpo zakrywała miejsca intymne mojego ciała. Jaka byłam szczęśliwa gdy ujrzałam wodę w lodówce. łakomczywo zabrałam kilka łyków napoju i ruszyłam znowu do ciepłego łóżka. Niestety widok jaki zobaczyłam po powrocie zwalił mnie z nóg. - Co ty tutaj robisz? -wrzasnęłam głośno budząc dziewczynę. Starałam sobie cokolwiek przypomnieć, ale niestety obawiałam się najgorszego. - Ja nie jestem... no wiesz -próbowałam się tłumaczyć, chociaż tak naprawdę chyba nikomu nie było wiadome to co się działo tu po powrocie.
[Ochota oczywiście jest, gorzej z pomysłem, niestety :c]
- Może łaskawie coś ubierzesz? -zapytałam z niechęciom patrząc na jej rzuconą bieliznę obok łóżka. Nerwowo otworzyłam szafę z ubraniami i w poszukiwaniu czegoś wyciągnęłam koszulę, którą natychmiastowo narzuciłam na siebie. Co prawda ledwie zakrywała moje cztery litery i z łatwością można było zobaczyć pośladki a guziczki u góry wcale nie były zapięte, ale nie obchodziło mnie to już teraz skoro dziewczyna pewnie i tak już wszystko widziała. Zmieszana poszłam do kuchni zaparzyć sobie mocną kawę, ale jakoś nie bardzo interesowało mnie czy mój gość także ma na nią ochotę. Z ostatnich resztek szacunku zalałam drugi kubek także wrzątkiem i zostawiłam na blacie. Nerwowo krążyłam po kuchni próbując coś sobie przypomnieć, niestety bez jakiegokolwiek rezultatu. To fakt, nie raz budziłam się przy boku mężczyzny, którego widziałam pierwszy raz lecz to była dla mnie nowość, która nie do końca mi się spodobała.
[Dobra, mi pasuje :) Zacznę, mam nadzieję, że jeszcze dziś, ale jeśli masz pomysł, to oczywiście możesz ^^]
[oczywiście. c: mogli się poznać w studiu tatuażu, Rory ma ich parę, Lilah równie dobrze mogła je sama zrobić.]
Prychnęła głośno pod nosem, biorąc kolejny łyk kofeiny. Jeszcze przez chwilę wdychała parę z kubka napawając się aromatem.
- Ally. -powiedziała już spokojnie, spojrzała na niebiesko włosom licząc, że i ona także zdradzi swoje imię. Papierosy, pomyślała.
- Powinny być w tej szafce -pokazała palcem, jakoś nie miała specjalnej ochoty obsługiwać swojego gościa. Ruszyła do pokoju by po chwili wrócić i znowu zasiądź przy stole. Miała teraz ze sobą opakowanie bletek i mała saszetkę wypełnioną ziołem. Nasypała na bibułkę po czym zawinęła i odpaliła. Uchyliła okno i usiadła na parapecie. Porządnie się zaciągnęła, odczekała chwilę i zrobiła to drugi raz. Poczuła jak drapie ją w gardle, zakaszlała i podała dziewczynie. - Chcesz? -zaproponowała.
o, ja z kolei uwielbiam Twoją postać! :) oczywiście, że chętna na wątek, na powiązanie jeszcze bardziej, bo nie lubię nowych znajomości zaczynać, wypaliłam się :P co Ty na to, żeby znały się z imprez? Mila była swego czasu stałą bywalczynią :) zaczniesz, czy ja mam się pofatygować?]
[poprzedni komentarz nie z tego konta mailowego :P tutaj Mila Drozd!]
[Ach, och, dziękuję :D
Ja jestem za. Może znają się z jakiegoś forum dla lesb? Delilah jest młodsza, może Brandi udzielała jej rad, jak sobie poradzić z byciem homo? :D // Brandi]
[Pfpfpf. Ja wymyśliłam powiązanie! :D Ty więc zaczynasz ;p
Na spotkanie, okej. Ale nie w formie randki. Bran usiłuje być wierna komuś, kto zniknął.//Brandi]
A Brandi... Brandi była osobą, która rzadko korzystała z Internetu, głównie dlatego, że jej laptop miał swoje lata i niekoniecznie codziennie chciał łączyć się z Internetem. Poza tym, Bran wolała jeździć na desce czy bawić się z psem od siedzenia przed monitorem. Dlatego też nierzadko zanim ktoś się z nią umówił, zrywał znajomość ("weź, nie będę czekać na wiadomości od ciebie przez tydzień ;/////////") albo bluzgał na nią "niby w żartach", przez co ona ją kończyła. Niewielu pozostawało wytrwałych. Najczęściej były to stare lesby, brzydkie lesby albo ktoś, komu nie zależało zbyt specjalnie. I z tymi ostatnimi Brandi mogła się umawiać.
Jak przyszła na spotkanie? Cóż... Umyła buty. Związała włosy w luźny warkocz, pozwoliła kilku pasemkom opadać na twarz, na szyję. Bluzka była zwykła, taka, w której wyzwolone nastolatki idą do szkoły, ale dla Brandi taki dekolt był czymś - piersi miała ładne, ale gdzie w takich bluzkach jeździć na desce? Zwykłe spodnie. Bez udziwnień. W erze wyzwolenia, gdy wszyscy pokazywali pępki, ona ze swoją normalnością stawała się nienormalna.
Trudno było Delilah nie poznać. Większość ludzi nosiła czerwone włosy, jeśli już mówimy o odchyłach od normy. Jej włosy były niebieskie. Brandi więc podeszła bardzo spokojnie, usiadła naprzeciwko i uśmiechnęła się.
- Przyznaję - powiedziała z zadziornym uśmiechem - bardzo się wyróżniasz. Nikt tutaj nie ma tak idealnego tyłka, łatwo Cię poznać.
Jasne, że ją zbadała wzrokiem, zanim podeszła. Która lesba by tego nie zrobiła?
//Brandi
Ten wzrok, ten uśmiech... tak, Brandi doskonale znała te sposoby podrywu, bo sama z nich korzystała. Wątpiła jednak, by Lila chciała ją poderwać. Skończyłoby się to na brutalnym odepchnięciu, smutnym zakończeniu znajomości. Widocznie taka była wobec wszystkich, ale nie przeszkadzało to Brandi. Zupełnie. Lubiła być adorowana, nawet, jeśli nie oznaczało to miłej nocy w towarzystwie pięknej dziewczyny.
Brandi rozejrzała się. Wszyscy tutaj pili piwo, nie krzywili się w dodatku, zatem zapewne nie mieli byle czego.
- Ja chcę piwo. Nie jestem zbyt subtelną kobietą, wybacz - powiedziała, odchylając na moment głowę i tak, z zuchwałym uśmiechem na ustach, patrząc na Lil. Zaraz potem wyjęła kilka drobniaków z kieszeni.
Prawdę powiedziawszy, Bran nie czuła się zbyt dobrze w klubach. Były zbyt głośne, zbyt duże, śmierdziało w nich zbyt mocno. Teraz jednak uznała, że się poświęci, przynajmniej pół godziny. Potem pójdą do sklepu, kupią tanie wino i będą się upijać przed jedną z fontann.
- Jak zareagowałabyś na faceta, najpewniej homofoba, z przerostem ego, który właśnie pokazuje, co Ci zrobi, gdy już mu ulegniesz? - zapytała Brandi, prostując się i wskazując skinieniem głowy na jednego z dzieciaków siedzących przy jednym stoliku. - Wiem, że mówią o Tobie, słyszałam, jak tu wchodziłam.
Założyła nogę na nogę, położyła dłoń na ladzie. Wyglądała na zrelaksowaną, zaciekawioną, ale i pewną siebie. Jak gdyby spotkania z obcymi osobami już weszły jej w krew.
Brandi uśmiechnęła się, patrząc na owego kogucika. Wyglądał, jakby pozjadał rozumy. Czy był prawiczkiem, czy nie, nie rozpoznawała, głównie dlatego, że z facetem nigdy nie była i wątpiła, aby zdołała się do tego przekonać. Byli obrzydliwi, obleśni i stanowczo zbyt dumni. (Autorka musi tutaj podkreślić, że duma Brandi i duma męska były na tym samym poziomie, czego szanowna lesba nie zauważała.)
Brandi rzadko bywała w klubach. Jeśli już musiała kogoś nowego poznać, czy jakoś niemile spędzić czas, szła do tych zakopconych miejsc. Ale jeśli nie musiała, olewała to. W rodzimym mieście miała tylu znajomych, że nie potrzebowała poznawać nowych. Teraz jednak, będąc obcą...
- To dobrze, bo właśnie tutaj zmierza. Och, co za kogucik - dodała Brandi, a widząc, jak jeszcze pokazuje do kumpli jakieś wulgarne gesty, wywróciła oczami. - Jeśli masz ochotę zrobić przed nim przedstawienie, pozwalam na wykorzystanie siebie, przynajmniej w tym momencie.
Patrzyła Delilah w oczy wyjątkowo odważnie. Nie, nie było mowy o żadnym romansie, ale czy jeden całus, by wywabić piękność z męskiej opresji był czymś złym? Nawet przecież za czasów Słońca zdarzało się jej to robić. Nie przyznawała się, nie było do czego.
Upiła łyk swojego piwa. Odłożyła szklankę na bok i zdjęła nogę z nogi, lekko rozchyliła nawet uda, by był do niej łatwiejszy dostęp.
Brandi nie była tak ugrzeczniona w tych sprawach. Poza faktem, że ścisnęła dość mocno, niemalże brutalnie pośladki Lil, to wpatrywała się cały czas w chłopaka. Szkoda, że nie miała aparatu i wolnych rąk! To zdjęcie stałoby się kolejnym memem internetowym!
Twarz owego licealisty najpierw rozchyliła się w geście niemego zdumienia przechodzącego w kompletne zaskoczenie. Zaraz potem lekko pozieleniała, poczerwieniała, tak, że zaczęła tworzyć jakąś niebanalną flagę narodową. Oczy ciskały pioruny, jak gdyby to winą Brandi był fakt, że Lil rzuciła się na nią. W pewnym momencie nawet Jones była pewna, że chłopak zaatakuje je, lecz chyba się poddał - po chwili odwrócił się i zaczął powolnym krokiem wracać do swojej kompanii śmiejącej się do rozpuku - czy to z Lil i Bran, czy to z nieudanego podrywu, to już było dla Brandi niejasne.
Było... inaczej. Czuła, że Lil jest o wiele mniej doświadczona, jeśli chodzi o kobiety, ale nie winiła jej za to. Już jakiś czas temu zauważyła, że heteryczki, bi i lesby całują całkowicie inaczej - pierwsze strasznie nieśmiało, jak gdyby były dziewicami, drugie trochę śmielej, ale dość brutalnie - pewnie tego wyuczyły się od mężczyzn, uznawała Bran, ilekroć przychodziło się jej spotkać z biseksualną dziewczyną, kobiety z grupy trzeciej były... w sam raz. Nauczone. Pewne siebie, pełne czułości. Z nimi uwielbiała się bawić; zawsze było to trochę inne od tego, co dawało jej Słońce.
Wiedziała, że najbardziej fair byłoby, gdyby od razu odsunęła Lil od siebie, od razu po tym, jak chłopiec sobie poszedł. Ale jakoś nie miała na to ochoty. Ile już czasu nie całowała się? Będzie z rok. Ile czasu nie uprawiała seksu? Och. Nie ciągnęło jej tak bardzo, doskonale potrafiła sama o siebie zadbać (if U know what I mean), ale nic nie zastąpi dobrego przelizywania. Zwłaszcza z kimś, kto całował z takim zapałem jak Słońce.
Z delikatnością, jaką traktuje się dzieci, po kilku minutach odsunęła od siebie Lil. Powinna coś powiedzieć pewnie, ale nic nie mówiła, patrzyła tylko towarzyszce w oczy, uśmiechając się. I jeszcze jednego całusa jej skradła. I jeszcze jednego. Z czułością odgarnęła włosy z jej twarzy.
Nie było z jej strony żadnego napięcia erotycznego. Jak gdyby nic się nie wydarzyło.
Jednak to wszystko się różniło od siebie. Dwóch jednakowych pocałunków nie było, ale ludzie miewali różne techniki. A Brandi umiała je rozróżniać. Oczywiście, gdyby przyszło jej całować się z mężczyzną, pewnie byłaby tak samo niepewna jak heteryczki wobec niej... Nie wiedziałaby, jak się zachować. Byłaby nieśmiała.
Nic nie powiedziała w odpowiedzi, upiła jedynie łyk piwa. Lil była bardzo pewna siebie, bardzo zdecydowana - to Bran lubiła w innych ludziach, zwłaszcza, że sama taka była. Niemniej, do Słońca tej dziewczynie wiele brakowało. Nie mogłaby się nawet z nią przespać; kto wie, jak to by się skończyło. Zamknęłaby się w pokoju po grze wstępnej, bo nagle podniecenie by ją opuściło? Wątpiła, aby tak się stało, ale czasami wystarczy jedna myśl, uparta i denerwująca jak mucha, by wszystko prysło.
- Nie mam pojęcia, jak to wygląda w męskim gronie, nie przepadam za facetami.
Nawet można byłoby uznać, że Bran jest seksistką. Nie lubiła panów. Może nie przerodziło się to w pogardę, ale na pewno czuła do nich silną niechęć. Rzadko udawało się mężczyźni pozyskać jej sympatię, jedyny mężczyzna, którego lubiła (bo do miłości w życiu by się nie przyznała), był jej brat. Nikt więcej. No, może jeszcze braciszek Słońca, on i jego bardzo tolerancyjne podejście do świata. Chociaż Bran wątpiła, że gdyby dowiedział się prawdy i siostrze i jej "przyjaciółce", to jego poglądy pozostałyby niezmienne.
- Wracając do rozmowy z czata, właściwie dlaczego chciałaś się spotkać? Niewiele dziewczyn chce, jeśli partnerka nie jest zainteresowana seksem.
Dla Bran dzień bez alkoholu był dniem straconym. Nie upijała się jednak - po prostu rano zaczynała zawsze szklaneczką szkockiej lub jakiegoś wina. Dzięki temu się rozbudzała, krew w jej żyłach wreszcie zaczynała pracować. I co z tego, że to pewnie było niezdrowe - na coś trzeba umrzeć, tłumaczyła się, kiedy zauważyła, że śniadanie z alkoholem budzi ją lepiej niż kawa.
A Bran... Jej historia z byciem lesbą dziwnie się zaczynała. Od początku bowiem wolała bawić się z chłopakami, ale kiedy jeden z nich uznał, że Bran jest wyjątkowa i chciał pocałować, uderzyła go, a potem wyśmiała. Ludzie zaczęli nazywać ją lesbą, ona, nie wiedząc, co to słowo znaczy, ani nie zaprzeczała, ani nie potwierdzała. Było to jednak swoista przepowiednią... Czym jest bycie lesbą dowiedziała się jakiś czas później, gdy starsza o trzy lata dziewczyna przyparła ją do muru i zaczęła całować. I to się jej spodobało o wiele bardziej niźli to, co robił jej ten chłopak.
- Ale jak skończy się na upokorzeniu faceta, to jest okej, co? - Zaśmiała się Brandi, po czym odstawiła pustą szklanicę. Uśmiechnęła się, złapała Lil za rękę i pociągnęła ją w stronę wyjścia. - Idziemy już. Nie lubię barów, są zbyt zasmrodzone.
Bran ceniła w innych pewność siebie. Ale nie kochała tej cechy. W każdym starała się znaleźć choć odrobinę Słońca i nawet, jeśli znajdowała, to było to zbyt mało. Mimo, iż pogodziła się z jej zniknięciem - nie mogła nie porównywać wszystkich do niej. Nie mogła się nawet przełamać.
[ Całkiem zacnie, psze pani! Jestem za, pasuje to do jego charakteru.
swoją drogą, świetne zdjęcia @u@ ]
Bran nie lubiła smrodu jointów, ale palić, paliła. Kiedyś. Teraz zaczęła się ograniczać, zwłaszcza, że pety były drogie, a ona miała sporo wydatków. Zastanawiała się wcześniej, czy woli alkohol, czy pety, i zdecydowała się na to pierwsze. Nawet, jeśli czasami żałowała, bo ciągnęło ją niemiłosiernie.
Zanim ruszyły do parku, Bran zaciągnęła Lil do jednego ze sklepów monopolowych, otwartych tradycyjnie calusieńką noc. Zastanawiała się chwilę, przeglądając wszystkie trunki na półce - nie patrzyła na te tanie. Nie lubiła taniego alkoholu.
- Lubisz rum? - zapytała z uśmiechem. - Będziemy dzisiaj piratkami, jeśli lubisz. Jeśli nie, będziemy musiały pobawić się w coś innego.
Sprzedawca mruczał coś cicho, widząc, że dziewczyny trzymają się za ręce. Ale Brandi zupełnie tego nie zauważała. Prawdę powiedziawszy, dla niej to było normalne, naturalne, jakieś dziecięce. Ze Słońcem nigdy nie trzymała się za ręce w miejscach publicznych, stąd też ten gest był raczej przedszkolny - chwycenie się za dłoń, aby gdzieś iść, by się nie zgubić...
[ mówisz - masz; lekko bez sensu, ale kogo to :P ]
Amsterdam w deszczowe dni bywał przygnębiający, fakt. Dla Willa szczególnie. Nic mu się nie chciało. Wszystko go nużyło. Nawet w pracy, co chyba było najbardziej dołujące, bo zawsze odczuwał zmęczenie dopiero po dziewiętnastej, a dziś nawet nie dobiła szesnasta… a miał ochotę iść do domu. Jedynym wybawieniem była kawa, którą pochłaniał hektolitrami, przez co podwładni patrzyli na niego ze współczuciem. Oczywiście ukradkiem, bo nikt łachudrze, która była ich szefem, nie miał odwagi „powiedzieć” wprost, że wygląda dziś po prostu tragicznie.
Kurwa, kurwa, kurwa.
- Express nie działa – powiedział na głos w kuchni. Wszyscy zamarli. – Kurwa.
Przekleństwo w miejscu pracy było w jego wydaniu czymś nowym, także wszyscy znowu zamarli. Bardziej. O ile się dało. Nikt nie chciał być ofiarą jego frustracji, czemu trudno się było dziwić.
- Pójdę po… - zaczął ktoś, kto miał albo jaja, albo zwyczajne był nierozsądny. Will uciszył go ruchem ręki.
- Sam pójdę.
Jak powiedział tak i zrobił. Zarzucił na siebie płaszcz, zapalił papierosa i ruszył w ulicę w poszukiwaniu miejsca, gdzie może być chociażby automat z kawą. Musiał przejść na drugą stronę, a potem całkowicie pożegnać się z malowniczą uliczką, na której znajdowała się restauracja.
Księgarnia, sklep obuwniczy, sklep z zabawkami, studio tatuażu, sklep spożywczy…
Cóż to za boskie dzieło? Któż stworzył tak piękny przedmiot? Czy to nazywają życiodajnym automatem do kawy?
Oczywiście wlazł, wyjął drobne z kieszeni płaszcza, umieścił w maszynie… i nic. Westchnął podirytowany. Nacisnął przycisk. Dalej nic. Kopnął. Nic. Kopnął po raz drugi. Nic. Ekspedientka przy kasie zaczęła się na niego dziwnie patrzeć. Ktoś chyba za nim stał.
Kopnął po raz wtóry.
[Przepraszam, że tak dość krótko, ale się z rytmu wybiłam ;D]
Noah nigdy nie miał pod górkę. Wszystko przychodziło mu zadziwiająco łatwo - wysportowany, w miarę przystojny, wiecznie uśmiechnięty. Pewny siebie, nie bojący się podejść do dziewczyny i poderwać ją, nawet jakimś tandetnym tekstem. Jeszcze przed wypadkiem był łaknącym adrenaliny chłoptasiem, nie baczącym na uczucia innych, a teraz, wraz z utratą pamięci, utracił negatywne cechy. Nie, nie był chodzącą Mary Sue. Oczywiście, że nie. Zdarzało mu się boczyć, droczyć i kląć. Kiedy już był zdenerwowany, to wybuchał - pozwalał uwolnić się agresji, którą wcześniej wyładowywał w sporcie. Musiał znowu znaleźć jakieś zajęcie, ale nie chciał uczyć się wszystkiego od nowa. Żywił jednak nadzieję, że pewne umiejętności powrócą mechanicznie, jak mowa lub pisanie, czy też chodzenie.
Noah, jeszcze przed tragicznym wydarzeniem, miał w planach zrobienie sobie tatuażu i nie zapomniał o tym. Znaczy się, zapomniał, ale odnalazł specyficzny projekt, ponoć jego ręki. Uznał więc, że potrafił rysować i to całkiem nieźle, ale na razie nigdzie się nie wychylał. Wolał też zostawić swoją skórę w spokoju, przynajmniej do jakiegoś czasu.
- Jeszcze pytasz? Przecież masz moją mąkę... - wzruszył ramionami, jakby najnormalniejszą na świecie rzeczą było właśnie to, że przyjdzie na te naleśniki. Opierał się o próg i obserwował dziewczynę. Był facetem, nie mógł oprzeć się temu, aby przyglądać się jej szczupłym udom i krągłym pośladkom, które męska koszula nie zakrywała tak szczelnie, jak powinna. Przekrzywił nawet głowę, ale kiedy dziewczyna miała zamiar się odwrócić, wyprostował się i chrząknął, a na jego twarzy odmalował się uśmiech.
[ Postać mi się podoba niezwykle. Jakiś taki powiew świeżości wnosi.
Zaproponowałabym wątek, ale nie wiem, czy uda mi się wymyślić coś w miarę ciekawego.]
To było tak strasznie inne od tego, co przeżywała ze Słońcem, ale miłe, mimo wszystko.
- Znam taki jeden mały, miły park niedaleko. Fajna, czysta fontanna, zero menelstwa, bo park jest chroniony i podobno ma kamery, co jest kłamstwem... - powiedziała, idąc w stronę ciemnego miejsca. - Tylko lamp tam nie ma za dużo. Może jedna, dwie w fontannie, szczerze mówiąc. Ale przynajmniej będzie nastrój, nie?
Długo to nie trwało, dotarły tam koło dwudziestej trzeciej. Co prawda do parku trzeba było dostać się, przechodząc górą przez ogrodzenie, ale to nie było trudne. I choć było dość ciemno, Bran doskonale orientowała się w tym miejscu - kilkanaście razy przejeżdżała tędy na desce.
Fontanna była na środku placu, otoczona ławkami i krzakami. Za dnia było to jedno z ulubionych miejsc matek i dzieci, nocami stało puste ze względu na tabliczki na ogrodzeniu "miejsce monitorowane". Zważywszy jednak na to, że wokoło były drzewa, a na budynkach nic nie było przymocowane, Brandi uznała, że tabliczka jest tylko po to, aby odstraszyć wandali. Działało - dzięki temu Bran miała miejsce, gdzie mogła spędzić czas.
Czarnowłosa usiadła na jednej z ławek.
- Ahoj, szczurze lądowy! Zapraszam na pokład! - zawołała, machając ręką. - Już zaraz wypływamy... na Karaiby! Masz może ochotę?
Jeszcze mu brakowało wrzeszczącej wariatki, tudzież warczącej, jeden ciul. I tak wystarczająco był „zdenerwowany”, co by nie użyć innego, mało zacnego kolokwializmu. W głowie miał jeden wielki taśmociąg przekleństw i błagał samego siebie żeby nie wybuchnąć. Ktoś mógł pomyśleć, że ten koleś ewidentnie ma coś z głową. Cóż, zależy jak na to patrzeć. Will nie znosił, gdy coś nie szło po jego myśli, traktował to jako porażkę, a wiadomo – porażek nie akceptuje. Ten dzień był wyjątkowo paskudny, nie tylko dlatego, że biedny pan Holland trafił na jeden z wielu deszczowych dni i w pracy brakuje kawy. Zwyczajnie wstał „lewą nogą”, z przeświadczeniem, że ów dzień będzie zwyczajnie chujowy, co już kwalifikuje go jako niebezpiecznego dla społeczeństwa recydywistę.
I dlatego to matka natura wyposażyła go w opcję awaryjną – coś w rodzaju opóźnionego zapłonu samokontroli. Gdy po raz któryś miał zaatakować automat, który zżarł mu pieniądze, powstrzymał się, wziął głęboki wdech (jakby to miało co pomóc, no ale magia filmu), wypuścił powietrze i przyodziewając na twarz wyraz względnego spokoju, odwrócił się do delikwentki z wyjątkowo sztucznym uśmiechem i już coś miał powiedzieć…
- O. – wymruczał jedynie widząc istotę przed sobą. Oczywiście, nie wiedział od razu kim owa osóbka była. Musiał poszukać w swoich mglistych, czteroletnich wspomnieniach, ale było coś, co mu bardzo pomogło – błękit. Zamknął usta, bo w końcu tak nie wypada i po chwili roześmiał się sam do siebie. Po tak parszywym dniu, tego to się nie spodziewał.
[ Huh, zaraz napęcznieję z dumy. Co prawda sama nie rozumiem fenomenu Savvy, ale widać czerpanie inspiracji z wyglądu/zachowania znajomych daje dobre efekty.
Cóż, ja i świetne pomysły chwilowo chodzimy różnymi drogami, więc zostaje chyba tylko jakieś powiązanie. Jak dla mnie, całkowita dowolność - mogą się wielbić albo nie cierpieć, co wolisz.]
Jasne, zdobywali kobiece serca, aby potem je rozdeptać i rozgnieść. Ze zdjęć, które miał okazję oglądać, wywnioskował, że robił podobnie. Z resztą, parę dziewcząt zjawiło się u niego, tłumacząc mu, że kiedyś byli razem. Jedna powiedziała, że był z nią, aż przez miesiąc, ale ona przespała się z innym, on wziął odwet i przespał się z jej przyjaciółką. Druga stwierdziła, że dwa tygodnie, kiedy byli parą, były najcudowniejszymi dwoma tygodnia na świecie. Noah nie rozumiał, jak tak można było bawić się uczuciami, ale dotarło do niego, że wszystkie pannice były jego dziewczynami w okresie licealnym, góra - pierwszego roku studiów. Potem starał się ustatkować. Skupił się na nauce, która stała się jego priorytetem. Odkrył w sobie smykałkę do tego wszystkiego. Byłby całkiem niezłym kryminologiem, mógłby pracować w policji, zrobić karierę. Mówiono mu, że byłby również wspaniałym chirurgiem, bo takie miał plany i to stało się jego priorytetem, kiedy dyplom z kryminalistyki miał na wyciągnięcie ręki. Medycyna. A teraz był ofiarą wypadku i nie mógł zrobić nic. Nie szukał dziewczyny, przynajmniej nie takiej na dwa tygodnie. Wyrósł z tego. Z resztą, był bez pamięci. Był inny.
- Wpadnę, wpadnę... - dodał jeszcze, znowu obserwując ją, jak zmierza do drzwi. Nie mógł się nie uśmiechnąć, kiedy schyliła się po to, aby ubrać buty. Ale Noah to Noah. Facet. Z krwi i kości. Nawet, jeśli trochę zagubiony.
Nie minęło pół godziny, a ubrany nadal w te same jeansowe spodnie i czarną koszulę, zapukał do jej drzwi. Wiedział, że nie wypada paradować po klatce schodowej bez odzienia z nagim torsem, więc zachowywał się w miarę przyzwoicie. Zapukał po raz drugi, w dłoni trzymając pojemnik z rozpuszczalnym kakao.
Brandi nie mówiła o tym nikomu - nie chciała siebie dręczyć. Wspominanie Słońca przy kimś kojarzyło się jej z opisywaniem jej śmierci. Nie miała pojęcia, dlaczego. A nadzieja na to, że żyje, wciąż istniała!
Bo czarnowłosa lubiła się bawić, lubiła grać, lubiła się zgrywać. Nie była typowym przykładem ekstrawertyczki - tańczyła przeciętnie, może nawet poniżej przeciętnej, nie lubiła klubów. Ale lubiła spędzać czas z ludźmi. Najlepiej z jednym człowiekiem, zawiązywała się wtedy taka przyjemnie żywa intymność. Z jej strony żadnego erotyzmu. Była wierna swoim zasadom.
Dla Brandi takie buty na pewno byłyby niewygodne. Ona ledwo chodziła na niskim obcasie, w spódnicy czuła się dziko. Nie zmieniało to faktu, że potrafiła się wystroić, gdy trzeba było. W pracy, bądź co bądź, codziennie miała spódnicę do kolan i balerinki. Dobrze, że większość nie wiedziała, gdzie pracuje, jeszcze ktoś by ją wyśmiał za to, że usiłuje wyglądać dziewczęco... z dość marnym skutkiem, w sumie. Miała troszkę zbyt ciężki chód jak na dziewczę.
Upiła łyk rumu i z uśmiechem uznała, że dobrze wybrała. Zaraz potem zawołała "Aye!" i rozejrzała się uważnie po parku.
- Majtku! Widzę wrogi statek! - zawołała, wskazując w ciemność. - Jest pod angielską banderą! Angielskie psy, tfu! Dobrze uzbrojona galera! - dodała, udając, że po marynarsku spluwa na ziemię.
Stanęła na ławce i udała, że strzela z bazooki. A co, przecież nikt nie określił im ram historycznych...
Gdyby oboje mieli sklerozę, wywiązałby się między nimi całkiem ciekawy dialog i nuż – może powtórka z rozrywki? Holland błądząc po swoich wspomnieniach, zdecydowanie przypomniał sobie podobną sytuację, która miała miejsce niespełna cztery lata temu. Miał jeden z tych swoich parszywych dni i zahaczył o Oslo w drodze do domu. Dwa tygodnie później miał urocze, nocne sparingi z niebieskogłową Norweżką w hotelu, w którym się zatrzymał. I być może nie była w jego typie, ale stanowczo miała to coś – ha!, ano miała. Działała uspokajająco na jego zblazowany, sfrustrowany umysł. Na jakiej zasadzie to działało, nie wiedział nawet on, ale grunt, że było mu mimo wszystko lepiej.
Ach, tak. Wydymanie Norweżki o lazurowym obliczu kilka tygodniu po tym, gdy doznajesz bolesnego kosza od domniemanej miłości swego życia zawsze wpływa uspokajająco. Notujcie i pamiętajcie na przyszłość.
I jaka tam „Norweżka”. Miała na imię Liliah. To znaczy, to był jakiś skrót, od trochę dłuższego imienia… Chyba. Rany, naprawdę był AŻ tak nieodpowiedzialny? Winę mógł zrzucić na to, że był facetem po zawodzie miłosnym, ale mimo wszystko. Ona jego imię pamiętała, więc pozwolił sobie też pochwalić się umiejętnościami swojej pamięci.
- Liliah.
Teraz, po uroczych wspominkach, przyszła pora aby zejść na ziemię.
- Chyba ja powinienem cię o to zapytać – uniósł brew do góry. – Chyba pomiędzy rozszarpywaniem twoich majtek, a rzucaniem na łóżko, musiałem wspomnieć o tym, że jestem cholernie tępym i dumnym Amsterdamczykiem – dodał już szeptem, ale i tak wszyscy w sklepie patrzyli na nich.
Brandi zaśmiała się, a potem usiadła na ławce. Zerknęła na Lil i upiła kolejny łyk rumu.
- Znasz jakieś szanty? - zapytała, wykładając si na ławce tak, by mieć nogi na udach Lil. Patrzyła na nią przez ciemność i uśmiechała się. - Choć pewnie jeśli zaczniemy śpiewać... nie wiem, jak Ty śpiewasz, ale ja głos mam godny pożałowania, fałszuję co chwila. Jeśli też nie umiesz, to możemy, wezmą nas za dzikie koty i kto wie, może ktoś rzuci nam coś dobrego?
Gwiazdą Brandi być nie lubiła - samo tak wychodziło. Głównie przez wzgląd na to, że miała mnóstwo, mnóstwo energii. Energii, której nie potrafiła spożytkować, robiąc nawet najśmieszniejsze rzeczy - żeby się uspokoić, ona potrzebowała spokojnej osoby obok. To było dziwne, ale Brandi dobrze dopasowywała się do otoczenia.
Jones usiadła.
- Pasowałabyś na piratkę. Byłabyś dobra w gwałceniu - uznała ze śmiechem.
- Tak piratki-lesby... No, przynajmniej jedna z nich, które brutalnie wykorzystują biedne dziewczęta, łamią ich serca tak, że żaden mężczyzna nie jest w stanie ich później zaspokoić... - Parsknęła śmiechem. Rum zaczynał już odbijać jej do czerepu. - Żegnajcie nam dziś, pirackie dziewczyny, żegnajcie nam dziś erotyki ze snów... - zanuciła, łagodnie kołysząc ręką.
Spojrzała w granatowe niebo. Uśmiechnęła się marzycielsko.
- Nasz statek nazywałby się... Byłby pod różowym masztem, żeby wszyscy z daleka widzieli - to te pirackie gwałcicielki! I... Mężczyzn sprzedawałybyśmy na targi niewolników, kobiety albo przyłączałyby się do nas, albo za seks wykupić by się musiały...
Zaczęła się śmiać, a potem spojrzała na Lil.
- Zaczynam sobie wyobrażać gwałt na XVI-wiecznych kobietkach, więc może zmieńmy temat, co? - zapytała ze śmiechem.
Znowu spojrzała w gwiazdy. To dziwne, niebo w mieście rzadko było rozgwieżdżone, zazwyczaj te małe punkciki były samolotami lub ich wcale nie było. Może wszystko chciało, aby zrobiło się romantycznie? Nie ma mowy. Romantyzm nic nie znaczył dla Bran.
[ Huh, ja i jakieś propozycje. Ostatnio mam jakąś taką umysłową blokadę, ani napisać niczego, ani narysować, ani w ogóle nic :<
Ale twój pomysł jest oryginalny.]
On też wrócił do swojej rzeczywistości jak gdyby nigdy nic. W gruncie rzeczy dla ich obojga, to było praktycznie nic. Parę uniesień, parę orgazmów, trochę (u)śmiechu, strzępy majtek, krawat, spodnie, figi na ścianie, trochę egzotyki i tyle. „Egzotyki”, bo w gruncie rzeczy William nie spotykał się, tak normalnie, z dziewczynami pokroju Lilah. Jego wybranki były przebojowymi kobietami z pewną dozą nieśmiałości... natomiast ona była jak wulkan. Błękitny wulkan. No, i gdyby, dajmy na to, matka Hollanda ja zobaczyła, zapewne odmówiłaby zdrowaśkę albo coś. Millian pewnie też by nie uwierzył. Cóż, Norweżka była wyjątkiem. Bardzo przyjemnym wyjątkiem. I dalej sądził, że jest po prostu śliczna, chociaż uważał, że w brązowych naturalnych włosach byłoby jej lepiej, bo cenił sobie naturalność. Ale te lazurowe kosmyki po prostu jej pasowały i jakoś nie wyobrażał sobie, by ona miała się ich kiedykolwiek pozbyć na rzecz czegoś mnie rzucającego się w oczy. Abstrakcja.
Z tego „gdyby nigdy nic” w połączeniu z zaistniałą sytuacją nic nie zostało. Nie to, żeby zaraz drama – był w końcu dorosłym facetem, wtedy też, ale teraz szczególnie i jeszcze bardziej. Cóż, w końcu mawiają, że po przekroczeniu trzydziestki, magicznej granicy wieku, wszystko wydaje się inne. Było, minęło, nie wróci. Chociaż Holland pewnie dostałby szoku wiedząc, że… hm, powiedzmy wprost – spał z siedemnastolatką. Teraz ta siedemnastolatka liczyła lat dwadzieścia jeden, ale przecież on o tym nie wiedział. Gdyby wiedział, może nie groziłby mu stan przedzawałowy, ale gryzłoby go sumienie. Dobra, w sumie bardziej byłby w potężnym szoku, bo wówczas myślał, że miała lat co najmniej dwadzieścia trzy – wyglądała naprawdę dojrzale. Ale to nadal… było dziecko. Ech, William, ty nikczemna łajzo.
- Miałaś fajne cycki, nie moja wina – wzruszył ramionami. Spojrzenia, spojrzenia, spojrzenia. – Hm, w sumie i masz. – dodał po chwili z rozbawieniem. Teraz stwierdził to czysto przyjacielsko i obiektywnie, jako facet.
[ No nie ma sprawy :) To ja zaczynam wątek. Jeżeli się nie spodoba, krzycz a zmienimy :)]
Słońce leniwym krokiem zachodziło zza budynki miasta. Amsterdamskie życie noce powoli zawało o sobie znać. Miasto to, poniekąd przypominało Warszawę. Pomimo pory dnia i nocy tętniło życiem. Zawsze coś się działo i to było niezwykłe.
W Hard Rock Cafe, klubie znajdującym się w centrum Amsterdamu było dzisiaj głośniej niż zazwyczaj. Cóż się dziwić, skoro był Jam Session. Koncerty znanych kapel, tych znanych oraz nieznanych. W między czasie nawet zrobiono karaoke. Alkohol, dobre towarzystwo i rock & roll. Jedno było pewne - wszyscy świetnie się bawili. Obecnie mikrofon przejęła rudowłosa dziewczyna, która wraz z wytatuowaną blondynką śpiewały jeden, ze znanych utworów Breta Michaelsa " Go Taht Far". Z racji, że obie studiowały wokalistykę głosy miały dobre. Od razu można było rozpoznać, że to Lena oraz Amber. Zawsze lubiły śpiewać na karaoke przy okazji trochę się wygłupiać. Tym bardziej w pracy, lecz to nie oznaczało, że nie są dobrymi pracownicami. Dziewczyny po prostu uwielbiały rozkręcać tego typu imprezy. Po skończonym kawałku wróciły z powrotem za bar. Ostatnio, kiedy to jednak z koleżanek się rozchorowała Lena musiała nie tylko spełniać się w roli kelnerki, ale także i barmanki. Nalewając piwa do kuflów dla dwóch całkiem przystojnych mężczyzn przez oczami mignęły jej niebieskie włosy. Zlutowała wzrokiem ich właścicielkę, a jej uśmiech poszerzał się jeszcze bardziej. Od razu ją rozpoznała. Przecież to była
Delilah. Dziewczyna, którą poznała parę lat temu na Woodstock'u. Z którą świetnie się tam bawiła, piła , a nawet całowała ( tak dodałam od siebie, gdyż mimo orientacji Leny dziewczyna ma skłonności do kobiet ^^ ) i szczerze mówiąc podobało się jej to. Z pewnością być może doszłoby do czegoś więcej, lecz zabawę przerwał, im jej kumpel. Chłopak miał ciężko, gdyż dziewczyny klęły na niego przez całą noc. Bez wahania doszła do niej. - Deliah, jaka niespodzianka! - Krzyknęła, gdyż, gdyby mówiła normalnie z pewnością, by jej nie usłyszała. - Co Ty tu robisz? - Zapytała patrząc na niebieskowłosą z uśmiechem na ustach.
Ale nie miały kolacji, siedziały nietrzeźwe w parku, popijając i mówiąc o gwałcie, a jedyną rzeczą łączącą romantyzm przereklamowany i ich była gwieździsta noc. W końcu romantyzm był czymś... wyjątkowym i innym dla każdego. Jednego w miły nastrój wprawiały kwiaty, innych morderstwo, czyż nie?
Chyba przegięłam z tym porównaniem.
Nie mówiła już nic o różowym statku, tylko przez kilka minut piła i pozwalała pić Lil. Patrzyła na jej niebieskie włosy, na wodę strzelającą w górę obok nich i co chwilę opryskujących je jedną, dwiema kroplami. Czuła się spokoju i zrelaksowana jak dawno nie; może w tym rumie były jakieś leki uspokajające? To by wszystko wyjaśniało.
W pewnym momencie Jones usiadła, postawiła rum obok i wyciągnęła rękę w stronę Lil.
- Czy zechce mi pani towarzyszyć w kąpieli? Myśę, że z naszego statku trzeba będzie się ratować, Kraken go bowiem zaatakował, o, tam jest - rzekła najspokojniej i najflegmatyczniej, jak tylko potrafiła. - Na szczęście w wodzie jesteśmy bezpiecznie, przynajmniej do momentu, gdy stwór nie zauważy, że mu uciekłyśmy, co pani na to?
Było chłodno, ale przecież wypiły sporo. A w razie czego, niedaleko stąd mieszkała Brandi.
[ Z gracją, jaka charakteryzuje szafę trzydrzwiową spadającą z dziesiątego piętra, odpowiem - tak.]
Jonathan również należał do osób bardzo pracowitych i obowiązkowych osób. można by wręcz rzec, że był typem pracoholika. Zawsze musiał mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, no i mieć wszystko pod kontrolą.Bardzo często potrafił zostać do późnych godzin nocnych w klubie by po raz setny sprawdzić wyciągi z kas, faktury czy tak błahą rzecz jak porządek na sali.
Gdy niebiesko włosa pomachała do niego i przywołała go do siebie, przymknął książkę, otrzepał jasne jeansy i ruszył w stronę dziewczyny.
- Hej- przywitał się z uśmiechem- widziałem cię jak pracowałaś, co malujesz?- zapytał z ciekawością.
Złamane serca nie były najważniejsze. Złamane serca były chlebem powszednim i każdy musiał na tę przypadłość kiedyś zachorować. Niektórzy łamali serca, inni mieli je łamane. Było to zjawisko nie bardzo zależne od ludzi, przynajmniej według Noah, starego Noah, który kiedyś łamał serca, czując, że nie ma na to wpływu. Bo nie miał. Nie potrafił kochać albo nie trafił na osobę, która rozbudziłaby w nim te najsilniejsze uczucia. Był dość płytkim facetem. Zabawa, studia, seks, zabawa, studia, seks i tak w kółko. Tylko te trzy rzeczy były dla niego priorytetami. Jak dobrze, że przynajmniej myślał o tych studiach i miał w miarę zadowalające stopnie, right?
Seks bez zobowiązań najczęściej nie służył kobietom, które były tym całym, lirycznym puchem marnym. Przynajmniej większość z nich. Zdarzały się i takie, które jasno, jak Delilah, określały swoje stanowisko do danej sprawy. Ale istniały też takie, które wiedziały na co się piszą, a potem rozgrywały smutne scenki. One były najgorsze. Noah o tym nie wiedział, przynajmniej teraz. Musiał się domyślać.
Pomachał pudełkiem kakao, kiedy znalazł się już w kuchni i podszedł do dziewczyny, kładąc swój prezent na blat.
- Uznałem, że muszę ci jakoś zapłacić za robociznę - mruknął i pochylił się nad dziewczyną, unosząc obie brwi. Uśmiechnął się i musnął jej policzek, odsuwając się przy czym wskazał pudełko rozpuszczalnego napoju. - Mam nadzieję, że to ci wystarczy - mrugnął do niej i ot, wielce zadowolony usiadł przy stole.
Brandi parsknęła śmiechem, a widząc, co robi Lil, sama zdjęła szybko buty, skarpetki, spodnie i bluzkę. Wiedziała, że gdy stamtąd wyjdą, będzie trzęsła się z zimna. Dobrym pomysłem było zostawienie wszystkiego na ławce. I już ruszyła do fontanny, gdy sobie coś przypomniała i jeszcze zabrała rum. A co! Ucieczka przed potworem bez rumu nie ma sensu!
Już po chwili były w czystej, chłodnej wodzie. Mimo, iż Jones było ciepło, na jej skórze pojawiła się gęsia skórka - ale kto by się nią tam przejmował! Ważne było, że Brandi od razu pociągnęła łyk z butelki i wyciągnęła ją w stronę Lil.
- Zdrowie, jeśli czeka nas tu nawet śmierć! - zawołała dramatycznie, jednocześnie kobietę ochlapując wodą. - To będzie przyjemna śmierć!
Dawno się tak nie bawiła - nie przejmując się, że jest w samej bieliźnie, nocą, w miejscu nielegalnym, pijana, z jakaś obcą sobie kobietą. Zawsze coś ją hamowało. Teraz w pijackiej marze doszło do niej, że Mila, mimo tego całego spokoju, który jej ofiarowywała, zabierała jej pewną część szczęścia. To szaleństwo, to wariactwo, ta zdolność do zabawy z innymi, wolność. Brakowało jej tego.
Już po chwili była caluśka przemoczona. Ale to nie było dziwne, skoro stanęła w miejscu, gdzie z góry spadała woda.
[Ciekawa jestem, w której pierwszej obudzi się lesba - takie sytuacje praktycznie zawsze się kończą seksem xD]
A Noah nie miał złamanego serca. Przynajmniej nie w tym nowym życiu, a starego nie pamiętał. Co prawda, często zastanawiał się, czy kiedyś pojawiła się panna, która pierwsza go zostawiła, która to wykorzystała właśnie jego. Z tego co zdążył zaobserwować ze zdjęć i usłyszeć z opowieści starych znajomych, nie należał do grzecznych chłopców, ale kto mówił, że musiał być grzecznym chłopcem? Teraz też nie czuł się, jak grzeczny chłoptaś. Wiedział, czuł, że ma diabła za skórą i potrzebna tylko odpowiedniego impulsu. Wiedział, że niewiele brakuje mu pod pewnymi względami do starego Noasia, ale nie mógł nic z tym zrobić. Utrata pamięci nie czyniła go nowym człowiekiem, nie w całości. Jakaś odrobina charakteru, którym odznaczał się kiedyś, przecież w nim tkwiła. Potrzebowała tylko punktu zapalnego, iskry, która wyzwoli tego młodego mężczyznę, który nie liczy się z uczuciami innych. Nie chciał być kolejnym dupkiem, nie po to, uczył funkcjonowac się między ludźmi, aby potem nimi pomiatać.
- Ciepłym, mamo... - odparł grzecznie i wyszczerzył w uśmiechu rządek zębów. Przechylił lekko głowę, a potem przeczesał palcami włosy, które z pewnością nie pogardziłyby strzyżeń. Już nie mówił o wizycie u fryzjera, do których nie miał zaufania.
- Mój stary znajomy, no wiesz... - mruknął cicho. - Robi dzisiaj domówkę. Zaprosił mnie, a ten... Idziesz ze mną? - zdecydował się w końcu spytać bez owijania w bawełnę. Paradoksalnie, wolał na tej domówce pełnej znajomych, mieć naprawdę kogoś znajomego. A Lil chyba lubiła imprezy, prawda?
[Tak w ogóle piękne zdjęcia ^^ :)]
Lena zmierzyła dziewczynę wzrokiem. Jak zawsze wyglądała świetnie. Sama także nie sądziła, że kiedykolwiek spotka Lil. Coś takiego. Jednak dla niej była to świetna niespodzianka. - Ja? - Zapytała uśmiechając się lekko. - Mieszkam tu od kilku tygodni.- Odparła zgodnie z prawdą. - Zrezygnowałam z Akademii Muzycznej w Warszawie, przeniosłam się tu, naukę kontynuuje w konserwatorium no i pracuje tu. - Wyjaśniła się z delikatnym uśmiechem. Doskonale pamięta jak o swoich planach opowiadała dziewczynie na Woodstock'u. Jednak wtedy były zajęte bardziej czymś innym. - A Ty na urlopie?- Zapytała będąc pewna, że mieszka jeszcze w Oslo, lecz zanim niebieskowłosa zdążyła odpowiedzieć Lena szybko zapytała.- Czego się napijesz? Przygotuje nam drinki i zaraz przyjdę.- Mrukneła do niej i uśmiechnęła się. W końcu tyle czasu się nie widziały to trzeba było się napić i porozmawiać. Odnowić kontakt. Ruda także już kończyła pracę, więc miała dużo, dużo czasu.
Zaczęła się głośno śmiać. Śmiała się jak małe dziecko. W pewnym momencie musiała złapać się za brzuch, ponieważ strasznie ją zaczął boleć, ale pomimo tego ciągle się śmiała. Zrobiła przerwę by móc zabrać ostatniego bucha. Usiadła i znowu zaczęła się śmiać, tym razem odpaliła papierosa.
- A więc jak ci się spało? -zapytała się znowu przez śmiech. Nie czekając na odpowiedź wstała i otwarła lodówkę. - Dosyć marnie, ale może uda mi się zebrać produkty na jajecznice, co ty na to? -odezwała się znowu tym razem patrząc na Lilah. Zaciągnęła się fajką i zaczęła robić pierścienie z dymu.
Brandi śmiała się, piła i... tańczyła. Tańczyć nie potrafiła, więc całe pląsy były po prostu objęciem Lil i kołysaniem się w jakiś rytm, który wymyśliła sobie i słyszała w swojej głowie. I coś mówiła - Bran była pewna, że coś mówiła - ale najpewniej były to brednie, których nie warto przytaczać.
W pewnym momencie Brandi zauważyła policję za bramką. Pustą już butelkę wrzuciła do kosza na śmieci i trzymając Lil za rękę, wybiegła z fontanny, nadal dziko się śmiejąc. Nawet specjalnie się nie ubierała - narzuciła na siebie byle jak bluzkę i zaczęła biec w kierunku wyjścia.
Prawdę powiedziawszy, to pół godziny, w ciągu której wypiły resztę rumu nie zostało zapamiętanych przez Jones. Cokolwiek mówiła, nie pamiętała, albo nie chciała pamiętać, bo nie miało to sensu. Ze zdumieniem przyznała, że chyba biegły do jej mieszkania półnagie...
Kurtyna pamięci uchyliła się, gdy siedziała, już wysuszona, na łóżku w swoim mieszkaniu. Miała na sobie nową bieliznę i chociaż kręciło się jej w głowie i czuła się otępiała, przynajmniej była pewna, gdzie jest.
Wstała. Wasp, jej suczka, podniosła głowę.
- Chyba przysnęłam na chwilę... - mruknęła do siebie. Zaczęła się rozglądać po mieszkaniu, gdzie, u licha, jest Lil.
[Ja jestem uparta, Brandi będzie grzeczna i sama nic nie zacznie ;3 Swoją drogą, przenieśmy akcję trochę do przodu. Fontanna mi się znudziła.]
Ha, William też siebie nie wyobrażał w wieku trzydziestki, gdy miał lat tyle co Delilah. Z czasem jednak wszystko da się przyswoić, jak widać na załączonym obrazku. Miał już ponad lat trzydzieści i trzymał się świetnie, przynajmniej tak sądził. Cóż, kiedyś sądził, że w tym wieku będzie mieć już żonę, ba, nawet dziecko, może dwójkę, a tymczasem jest bezdzietnym kawalerem. Nie przejmowałby się tym zbytnio, ale wszyscy niewątpliwie twierdzili (rzecz jasna mamusia była numerem jeden), że gdy już się ustatkował powinien mieć przynajmniej narzeczoną, bo niczego mu nie brakowało – miał samochód, miał pracę, stałą, dobrą pensję, dom z ogródkiem, ba, nawet psa. William wzdychał wtedy, bo nie znosił takiego gadania – lubił jednak swoją wolność i nie poczuwał się jeszcze do roli bycia tatusiem. W ogóle, wyobraża sobie go ktoś w tej roli? Och, w porządku, gdy opiekuje się Derekiem, swoim młodszym bratem, całkiem nieźle mu to wychodzi i jest troskliwy, ale jego podejście nazwano by już kompletnie niewychowawczym. Cóż, grunt, że działało, nie?
- Dzieci też odziedziczyły lazurowy blond? – zażartował, uśmiechając się do niej.
Powinna się spodziewać takiego pytania z jego strony. Uważał w końcu, że niedaleko jej do trzydziestki, a wszyscy jego szkolni znajomi czy to byłe dziewczyny, pozakładali już nawet rodziny. Oczywiście nie wszyscy, ale takie prawa rządziły trzydziestolatkami, że zawsze pytali się o takie rzeczy, ot co. Tony mawiał, że ten rytuał jest odprawiany po to, by wiedzieć, czy stare znajome można jeszcze „poruchać”, albo ze starym znajomym można jeszcze wyjść na piwo, bo jeśli ma żonę, to nic z tego; kobiety, które staja się żonami, tracą około pięćdziesiąt procent na seksowności. Holland nie podzielał tej opinii, a spytał wyłącznie z ciekawości.
Brandi nie poczuła nic na początku, jedynie automatycznie zaczęła całować. Potem dotarł do niej zapach Lil - przyjemny, orzechowy, tak, jak jej szampon. Zrobiło się milej, zaczynała się angażować. Ale pragnienie to jedno, wspomnienia to drugie. Niechętnie, ale przerwała pocałunek.
- Nie mogę, ustaliłyśmy to na początku - powiedziała twardo, może nawet chłodno, wymijając Lilah i idąc w stronę kanapy.
Pamiętała zapach Mili i nie potrafiła się pogodzić z tym, że ktoś mógłby podobnie jak ona pachnieć tym szamponem. Nie mogła wymazać ze wspomnienia tego, jak Polka całowała i jak obejmowała, i że nigdy nie zaczynała. Zawsze Brandi musiała, ale doskonale znała tego powód. I to wszystko, nagromadzenie wspólnych nocy sprawiło, że nie mogła. Nie potrafiła.
Usiadła na kanapie i zamknęła oczy. Od roku z nikim nie była... ponad roku. Ale chciała być wierna. Mila może jeszcze wrócić cała i zdrowa, i będzie potrzebować opieki i dziewczyny, która może powiedzieć - wiedziałam, że wrócisz, więc nie miałam nikogo. Kocham Cię.
Westchnęła ciężko. Nie ma mowy. Żadnego seksu. Mila wróci!
[Wreszcie nie ja :D]
Nie odpowiedziała za tę zaczepkę, nie zacisnęła dłoni Lil, kiedy ona to zrobiła. Obojętność, chłód pozwalały jej odrzucać już przez rok wszelkie propozycje. Była piękna, młoda, seksowna i propozycje seksu zdarzały się często. Ale Brandi nie chciała. Wierność ponad wszystko.
Gdy Lil poszła do jej sypialni, Brandi zabrała jedną z poduszek, potem swój zielono-niebieski, patchworkowy koc, i przykryła się nim. Wasp zaraz skoczyła obok swojej właścicielki, ułożyła się i położyła, jeszcze na dobranoc liżąc Bran po policzku.
Jones śniła tej nocy o Mili. Ponownie. Obudziła się z mokrymi policzkami, bo chociaż obiecała sobie nie płakać za nią, jej podświadomość miała gdzieś tę obietnice. Na szczęście, Brandi w pomieszczeniu była sama.
Było grubo po dziewiątej, gdy wstała. Przeciągnęła się, zaczęła z psiną wykłócać o swoją piżamę, a potem weszła do kuchni. Postawiła wodę na kawę, zastanawiając się, co się wczoraj wydarzyło. Kaca nie miała, czyli bardzo nie przesadziła. Ale co z tą policją w jej wspomnieniach?
Stała, pijąc kawę. Ciągle w bieliźnie i z bluzką narzuconą byle jak. Musiała się wykąpać. Ale to za chwilę...
I tak było właśnie z osobami młodymi, którym daleko było do tworzenia rodziny, posiadania dzieci, ustatkowanego życia; to było dla nich odległe, bo bądź co bądź, sami byli jeszcze trochę (albo i więcej niż trochę, zwłaszcza w przypadku facetów) dziećmi. I nie było w tym nic złego, bowiem nie było na to jeszcze czasu. Młodość to korzystanie z życia, ot co. Chociaż Will nie wątpił, że sam teraz z życia nie korzysta, ale minęły mu chęci na jednorazowe zabawy i tym podobne. Cóż, chyba naprawdę się starzał, albo po prostu chciałby mieć przy sobie kobietę, która naprawdę by zasługiwała na jego miłość i szacunek, z taką z którą mógłby się zestarzeć – co chyba była normalne bez względu na wiek.
Nie zdawał. Jej reakcja nie była dla niego dziwna, akurat też nie wyobrażał sobie takiej osoby jak Lilah w roli ustatkowanej matki, ale późniejsze zdanie sprawiło, że uniósł brwi i zmarszczył je, patrząc na nią dość zdziwionym jak i zaintrygowanym wzrokiem, będąc jednocześnie lekko zmieszanym. Czy istniały kraje, które zabraniały kupno alkoholu chociażby dwudziestopięciolatkom?
- To znaczy? Co masz na myśli? – zapytał, a po chwili zerknął na ludzi w sklepie, którzy wciąż zerkali w ich stronę. Westchnął ostentacyjne. – Niby nie mam czasu, ale… Chodźmy na kawę, dobrze? – spojrzał na nią, wyczekując odpowiedzi.
Brandi uśmiechnęła się lekko. Gdyby nie fakt, że wieczór pamiętała, wywnioskowałaby, że musiały uprawiać mocny, brutalny seks, który skończył się kłótnią - obie wylądowały w innych pokojach. Ale nie, nie zrobiły tego. Brandi nie zamierzała zdradzić Mili. A na pewno nie po alkoholu i nie z pierwszą-lepszą osobą.
- Nie ma problemu - powiedziała. - Herbaty, kawy, wody z sokiem? - zapytała, odwracając się tyłem i biorąc kubek z szafki. - A ubrania wrzuciłam do pralki. Nie wiem, jak, ale Twoje były w błocie, a moje całe śmierdziały alkoholem, a z tego, co pamiętam, to je odstawiłyśmy, by nie pobrudzić... Rozmiar mamy mniej-więcej ten sam, będę musiała poszukać czegoś większego, bo masz większe cycki, ale z resztą spoko.
Otworzyła lodówkę i, drapiąc się po brzuchu, patrzyła, co w niej jest.
- Umiesz Ty gotować?
Długo nie musieli iść – gdyby William wcześniej nie miał podłego nastroju i w miarę trzeźwo myślał, zapewne skręciłby jeszcze raz w lewo do końca ulicy, na której znajdował się sklep, gdzie „lekko” poturbował automat, i trafiłby na kawiarnię. A jeszcze dalej był mini park, gdzie można spokojnie było spokojnie kawę wypić i na ławce nawet posiedzieć… Cóż, ten typ prawdopodobnie tak ma. Nie dzwonił do nikogo, bo nie odczuwał takiej potrzeby. Zresztą, wątpliwie by ktokolwiek się za nim stęsknił i Holland, na szczęście, nikomu nie musiał się tłumaczyć. Pół godziny jeszcze nikogo nie zbawiło i jego też nie zbawi.
Gdy dotarli do małej kawiarni, Will zamówił dwie kawy na wynos – dla siebie wziął z mlekiem i bez cukru, zaś dla swojej niebieskowłosej towarzyszki taką, jaką sobie zażyczyła. Po chwili mogli spokojnie usiąść na ławce we wcześniej wspomnianym parku i gdy Will spróbował kawy, automatycznie błogość wstąpiła na jego twarz i zapewne wypiłby całą na raz, gdyby nie fakt, że była strasznie gorąca.
- Pytałem co masz na myśli, mówiąc – tutaj na chwilę się zatrzymał, bo chyba podejrzewał odpowiedź Delilah, ale musiał, musiał się upewnić – że… to co wcześniej. Co chciałaś przez to powiedzieć?
To było typowe dla Drozdowej, że piekła dużo, ale prawie nigdy nic nie jadła. Ostatnio miała nawet sposób na swoje zapasy - publikowała na facebooku taki wpis jak teraz:
"Ciasto z truskawkami, wstęp wolny, ilość miejsc ograniczona. Proszę o potwierdzenie przybycia w lajku". I zawsze zdarzały się ze dwie, trzy osoby. Ale tego dnia nic. Trudno. Już pakowała ciasto, żeby opchnąć je jakiemuś sąsiadowi, ewentualnie sąsiadce, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Poszła więc do przedpokoju i otworzyła, uśmiechając się na widok niebieskich włosów.
- Cześć Delilah, w ostatniej chwili! Już miałam się go pozbyć.
- Nie przepadam za jajecznicą - odparła Brandi, a zaraz potem wyjęła chleb i zaczęła robić kanapki.
Kilka dni minęło (a przynajmniej tak uznajmy), gdy dotarło do niej wreszcie, że Mila nie wróci. Nie znaczyło to, że zacznie się od razu zacznie się puszczać i znajdzie sobie kochankę. Nie, jeszcze było za wcześnie. Jeszcze ni wyobrażała sobie, że jakaś kobieta zbliży się do niej i będzie ją pieścić czy kochać. Dlatego stanowczo odmówiła. Lil była piękną, seksowną kobietą, ale nie była Milą, nie łączyło Bran z nią nic. Więc nie mogło być seksu.
Po chwili postawiła przed Delilah kanapki i ową kawę. Uśmiechnęła się i usiadła naprzeciwko z herbatą.
- Wiesz? Po roku posuchy muszę przyznać, że fajnie jest, gdy ktoś ciągle mnie pragnie. Myślałam, że zrobiłam się stara i zmarszczona, i brzydka - powiedziała. - Ale nie mogę, przepraszam, jeśli inaczej odebrałaś moje zachowanie. Jeszcze nie teraz. Wpadnij za miesiąc lub dwa, może wtedy Cię zaprowadzę do sypialni.
Ostatnimi czasy Savva jakoś nie potrafił dotrzeć do własnego łóżka. Nie znaczy to bynajmniej, żeby grzał miejsce w cudzym, byłoby to chyba zbyt dużo (nie)szczęścia na raz. Nie, po prostu próbował pogodzić ze sobą naukę i nocne koncertowanie, często gęsto przekształcane w nocną włóczęgę po Amsterdamie. Coś takiego skutkowało zwykle bardzo bolesnym powrotem do rzeczywistości i podjęcie męskiej decyzji - albo rybki, albo akwarium. Istniała jeszcze ewentualność funkcjonowania jako zombie, co prawda bez opcji gnicia i pożerania mózgów, ale wywołująca wielce kłopotliwy stan permanentnego oszołomienia, oraz niemożność dotarcia do sypialni. Ale tym razem nie skończył przynajmniej na podłodze!, nie, spał na starym, pluszowym fotelu, zwinięty w mały, pożałowania godny kłębek. A teraz jeszcze kłębek ten musiał się rozprostować, po niemalże całej nocy i sporym kawałku dnia spędzonym w niewygodnej pozycji.
Ale wreszcie, przy akompaniamencie rosyjskich przekleństw i skrzypienia starych sprężyn, Savva wstał jakoś z fotela, rozglądając się niezbyt przytomnie po pokoju, aby zlokalizować źródło pukania. Tutaj nic. Czyli korytarz.
Szurając nogami, przeszedł do drzwi i otworzył je. Wedle wszelkich prawideł, a także z powodu swego nieciekawego wyglądu; potarganych włosów, worów pod oczami, wymiętego ubrania (oraz, jak najbardziej prawdopodobnego, nadchodzącego kaca) powinien wydobyć z siebie niezbyt wyraźne "Ae osso chosssi?". Powinien. Ale zamiast tego, używając wszystkich pokładów samodyscypliny i dobrego wychowania, wydobył z siebie inne słowa, i to tonem całkiem miłym, chociaż zmęczonym:
- Słucham?
Wieczór jak każdy inny. Koffler siedziała na jakimś wyższym murku i obserwowała ludzi. Tak przynajmniej nazwałby to zachowanie zwykły przechodzeń. Ale ona polowała. Zmrużonymi oczami szukała ofiary. Ofiary, za którą będzie potem upierdliwie latać, błagając o możliwość namalowania jej. Była jednak wybredna. Z nudów szkicowała kogokolwiek, ale szukała kogoś wyjątkowego. Kogoś... o matko.
Zeskoczyła z murku, pociągnęła w locie swoją poprzecieraną, rozlazłą dżinsową, naćwiekowaną torbę i ruszyła za niebieskowłosym stworzeniem. Jak studentka pierwszego roku sztuki leciała za potencjalną modelką... zaraz... byłą studentką pierwszego roku. Na dodatek historii sztuki. Kurwa.
- Przepraszam! Przepraszam! - Wrzasnęła parę razy za nieznajomą, bynajmniej nie czując się z tego powodu głupio. Wszystko dla sztuki.
- Pragnę cię... - wysapała zmęczona, bo biegła za dziewczyną już od kilku minut. Nizbyt to było łatwe z tą ciężką torbą i masą klamotów w rękach. I tak już się zasapała, że nie była w stanie dosapać porządnego "namalować". I wyszła z tego głupia, niemoralna wręcz propozycja. Koffler - jak Koffler.
[mam nadzieję, że wątek się przyjmie :D]
[zapałałam sympatią do kreacji Twojej bohaterki. i do zdjęć także. i założę się też, że nawet nie masz pojęcia, ile ja myślałam nad powiązaniem. tym bardziej mnie to dręczy, że nic nie wymyśliłam, bo i Margot i Delilah to dwa różne światy. znaczy, tak mi się zdaje.
czy mogę winę za brak jakichkolwiek pomysłów zrzucić na chorobę, która dopadła mnie złośliwie w czerwcu? a jeżeli coś wymyślisz, to krzycz, pisz, ja się dostosuje :)]
[Nie zapomniałam, tylko nie wiedziałam co odpisać. Teraz się rehabilituję i szczerze przepraszam za mój haniebny występek :D]
Sobota była dla Amelie jednym z tych nielicznych dni, kiedy w końcu mogła na spokojnie wszystko zrobić. Nagle pojawiał się czas zarówno na porządki, naukę, szycie, a także imprezowanie. Należąc do energicznych osób Amelie nie lubiła sypiać długo, ani wylegiwać się w łóżku, chyba, że zarwała kilka wcześniejszych nocy. Dzisiaj, nawet pomimo wcześniejszego zmęczenia i tak obudziła się wcześnie. Wstała, zabrała się za kończenie rozpoczętych w czasie tygodnia projektów, poszyła trochę, robiąc przy tym odpowiednio dużo hałasu, by zbudzić kochanego braciszka, a ostatecznie też wybrała się na niewielkie zakupy widząc jakimi pustkami może pochwalić się ich lodówka. I wydawało się, że dzień upłynie jej całkiem spokojnie, że może nawet odpuści sobie dzisiaj imprezowanie, a nacieszy się niedawno kupionymi magazynami, obejrzy jakiś film i w końcu się wyśpi, kiedy w czasie, gdy zabrała się za porządki , ktoś zaczął bezczelnie dobijać się do mieszkania. Jakże wielkie było jej zaskoczenie, gdy ujrzała swoich znajomych płci męskiej z uczelni, którzy obwieścili jej, że jest impreza, na której pod żadnym pozorem nie może zabraknąć i wesolutkiej panienki Morel.
Początkowo przyjęła taką wizję spędzenia wieczoru dość niechętnie, ale ostatecznie zakładając jedną z niedawno uszytych pastelowych sukienek, uznała, że chyba pora się porządnie wyszaleć. Ostatecznie dawno już tego nie robiła. Przynajmniej nie tak porządnie.
Zgodnie więc z zamierzeniami szalała co nie miara, jak zwykle oszczędzając z alkoholem, jednak nie wytrzymała w pomieszczeniu zbyt długo w momencie, gdy wszyscy zaczęli naraz palić. Co jak co, ale akurat tego nie znosiła i zaczynała się zwyczajnie dusić. Bywały dni, kiedy mniej jej to przeszkadzało, jednak ostatnio odzwyczajając się od imprezowania, znów nie była przyzwyczajona. Wtedy też, gdy kierowała się w stronę wyjścia i zaczerpnięcia świeżego powietrza, mignęła jej przed oczami niebieska, znajoma czupryna.
- Lilah!- zawołała wesoło, po chwili uwieszając się dziewczynie na szyi.- Chodź, pójdziesz ze mną się trochę poinhalować świeżymi spalinami. To lepsze, od tego.- zrobiła chaotyczny ruch dłonią, mający wskazywać na dym papierosowy w pomieszczeniu.
- Jak miło, że ktoś się pojawił - uśmiechnęła się szeroko. - Myślałam, że otrułam kogoś ostatnim razem i moje wypieki nie cieszą się już taką popularnością wśród wygłodniałych studentów.
Ha, sama dobrze pamiętała jak to było, gdy pierwszy raz kochała się z Parkerem. Było tak namiętnie, że zabrało im prezerwatyw. Gdy on poleciał do apteki ona znudzona przetrząsnęła mu lodówkę. Następnego do musiała iść na uczelnię dokładnie wypudrowana. Chociaż i tak wysypka zeszła następnego dnia, całe szczęście.
- Zajebiste legginsy - stwierdziła, prowadząc dziewczynę do kuchni. Może nie do końca w jej stylu, bo blondynka lubowała się w zwiewnych, eleganckich bluzkach i prostych sukienkach, co nie zmienia faktu, że i tak jej się podobały.
- Siadaj. Powiedz mi, napijesz się do tego... hm... - zmarszczyła czoło otwierając lodówkę i przebierając wzrokiem swoje zapasy. - Soku pomarańczowego, czy półsłodkiego wina? Białe mam.
[Witam! Karta jest świetna, dlatego nie mogłam nie zacząć wątku :D]
Melissa była wstawiona. I to bardzo. Już sama nie pamiętała, jak się tu znalazła. Siedziała nad szkicami do szkoły. Za nic nie mogła się skupić. Brak weny. Brak inspiracji. Projekt wyjściowej sukni miał być zrobiony... właściwie na wczoraj. Musiała jeszcze kupić materiały, no i uszyć 'swoją pracę domową'.
Ale nie. Melly wolała pzyjść i upić się w barze. Siedziała przy blacie i popijała jedną margaritę za drugą. Po chwlili w głośnikach popłynęła muzyka, która, po wysileniu szarych komórek, zdawała się być jej ulubioną melodią. Bez zastanowienia wskoczyła na pobliski stół i zaczęła energicznie się ruszać.
-Sorry for party rocking!-krzyknęła i zarzuciła włosami, kręcąc przy tym biodrami. Przyznajmy sobie szczerze; nie łatwo jest tańczyć na stole w 14 cm obcasach. Melissa przypomniała sobie, że przecież przy stole ktoś siedzi. Zwróciła uwagę na intrygującą dziewczynę, którą chwyciła za rękę i wciągnęła na stół. Spojrzała w jej wesołe oczy i łobuzersko się uśmiechnęła.
Nie to, żeby go zaraz zmiotło z ziemi, doprowadziło do stanu przedzawałowego czy coś, nie. Po prostu jak mu powiedziała tak wprost, bez ogródek, beztrosko i w ogóle swobodnie, to musiał opaść na ławkę, ulać trochę kawy z kubka, sparzyć rękę, podskoczyć, wylać kawy jeszcze więcej, przekląć siarczyście i na głos, a potem rzucić kubek w dal. I trzeba mu przyznać, że wyglądał jak wariat. Na szczęście była w tym nutka komizmu, więc bardziej bawił niżeli przerażał w takiej to postaci.
I jakby ktoś pytał, humor znów mi zły. Przykry. Zjebany nawet. Bo został brzydko oszukany, ot co. Nieważne, że to dawno było i nie został oszukany tylko co najwyżej niewtajemniczony. I w sumie patologiczne to było i poza prawem też. Nieładnie i nielegalnie pieprzyć jest… siedemnastolatki?
- Chwila… masz dwadzieścia jeden lat, i co? Myślisz, że przyjmę to tak… spokojnie? – zapytał, śmiejąc się. Właściwie trudno powiedzieć jego typu był jego śmiech, ale dało się w nim wyczuć ironię. Ogromny powiew ironii. – W świetle prawa jestem recydywistą i nawet o tym nie wiem, a ty mówisz to z uśmiechem na twarzy. I okłamałaś mnie.
Co najwyżej nie powiedziała prawdy, a ty już się Holland czepiasz...
Świadomie wyczuwał, że Delilah jest dobrą opcją na imprezę, jeśli można to tak ująć. Wiedział, że się zgodzi. A nawet jeśli, miałaby odmówić, to znalazłby sposób, żeby ją tam zaciągnąć. Z resztą, panienka Cassell nie wyglądała na taką, która spędza wieczory pod kocykiem, czytają romanse. Wyglądała na imprezowiczkę i nie trudno było to zauważyć. Tak, tak. Typowe ocenianie po pozorach, ale Noaś dopiero się uczył, prawda? Posmarował naleśnika nutellą - odkrył, że czekolada staje się jego uzależnieniem, ale nie komentował tego. Przecież najwyżej tylko przytyje, a to z pewnością mu się przyda.
- Dzięki - uśmiechnął się równie zadziornie, co niebieskowłosa i westchnął, wgryzając się w słodkiego naleśnika. - Ale wiesz... Ubierz się jakoś. W ogóle, wyglądaj jakoś... - mruknął, chcąc się z Lil tylko podroczyć. Nigdy nie ukrywał, że uważał ją za atrakcyjną kobietę, o czym mogły świadczyć spojrzenia kierowane w jej stronę, ot. Ale to był tylko Noaś. I tyle.
[Wybacz, że tak krótko, ale wypadłam z rytmu ;P]
[Gdzie seś ;<]
[Ty wiesz, że nowy wątek. Może... Może... Delilah wyciągnie Bran na randkę? :D]
Dochodziła do siebie.
Od pogrzebu minął tydzień i Brandi była w stanie już w miarę funkcjonować. Zaczęła chodzić do pracy, uczyła się, wróciła na deskę. Co prawda, do domu wracała totalnie wykończona, ale nie było to czymś złym, wręcz przeciwnie - gdy zasypiała, nie przekroczywszy jeszcze progu mieszkania, nie miała czasu myśleć o Słońcu. Mogła żyć.
Była północ. Właśnie nalewała piwa jakiemuś grubemu fanowi jazzu, gdy usłyszała znajomy głos. Podawszy facetowi jego napój i przyjąwszy kasę, odwróciła się. Pierwsze, co wpadło jej w oczy, to niebieska czupryna. Jones uśmiechnęła się. Od ich ostatniego spotkania minęło sporo czasu... właściwie, nawet przestały się ze sobą kontaktować. Brandi nie miała czasu ani ochoty wchodzić na forum w związku ze śmiercią i pogrzebem Mili.
Lil nie była sama, więc Brandi uznała, że Tom może obsłużyć dziewczyny - ot, nie chciała stawać przed Lil bez wyjaśnienia, a przy nowej dziewczynie tego wyjaśnienia podawać nie chciała. Skinęła więc na młodego geja, który pracował z nią; ruszył on od razu w stronę Lil i jej towarzyszki.
A Brandi zajęła się kolejnym grubasem, który już na wstępie zaproponował jej seks.
[Niech ta dziewczyna okaże się nudna, denerwująca albo coś :D:D]
Bar miał jedną wielką wadę - gdy ktoś był schlany, albo proponował wszystkim seks, albo zaczynał się żalić. Jednego i drugiego Brandi nie lubiła, ale z dwojga złego, zboczeńcy byli mniej uciążliwi.
Zauważyła, jak nastolatka ucieka od Lil i jak siada obok swoich kolegów, jednocześnie pijąc kieliszek za kieliszkiem. Nawet dla Bran byłoby to stanowczo za dużo i za szybko, zatem nie zdziwiła się, jak dziewczynka po kilkunastu minutach przyszła do baru po drinka. Jones nie chciała jej go dać, zakaz sprzedawania alkoholu nieletnim obowiązywał. Zatem młoda, popijając sok, zaczęła narzekać, że niebieskowłosa piękność jej nie chce. A Bran, chcąc-nie chcąc, musiała tego wysłuchiwać. Cholera.
W pewnym momencie młoda uznała, że czas wziąć sprawy w swoje ręce. Wziąwszy drinka jakiegoś mężczyzny, który rozmawiał z piękną kobietą siedzącą obok, ruszyła w stronę Lil. Brandi jedynie odprowadziła ją wzrokiem, kiedy jednak zauważyła, że niebieskowłosa zaczyna naprawdę się denerwować, szepnęła jednemu z ochroniarzy, że tej małej już chyba wystarczy.
Po chwili wielki, łysy mężczyzna podszedł do nastolatki, wyjął jej drinka, uśmiechnął się i odprowadził ją w stronę wyjścia.
- Już nie będzie Cię nachodzić, musiała wyjść - powiedziała Brandi, stając przed Lil. - Cześć.
- Wiesz co... Przykro mi, że tak wyszło, jak wyszło, nie chciałam tak zamilknąć, ale miałam powód. Tylko chyba nie bardzo Ci go wyjaśnię teraz, jestem w pracy, więc... Jakaś kawa, cokolwiek? Kończę za jakieś dwie-trzy godziny, więc...
Tom ledwo wyrabiał. Jakiś starszy facet zaczął domagać się, aby obsłużyła go kobieta i Tommy tylko cudem załagodził sytuację, powtarzając po raz setny, że Brandi zaraz przyjdzie i wtedy mu naleje piwa. Zboczeńcy bowiem mimo tego, że byli komiczni, nie chcieli, aby drinka im robił nawet najbardziej utalentowany barman. To musiała być barmanka i tyle.
- Poczekaj chwilę - powiedziała Jones, biorąc kufel do ręki, wypełniając go piwem i posyłając po ladzie. Mężczyzna złapał kufel, wyraził swoje zdanie na temat tego, że Bran powinna się z nim przespać, bo na niego zasługuje (sic!), a potem utopił się w gorzkim trunku.
Dwie godziny minęły szybko. Jeszcze przed końcem Brandi skoczyła do Tony'ego, mówiąc, że jutro też może wpaść, że nie ma problemu, i ruszyła na parkiet w poszukiwaniu Lil. Znalazła ją szybko, obściskującą się z jakimś długowłosym chłopaczkiem. Co ona w nim widziała? Przecież to prawie jak kobieta jest...
No nic. Wzięła sobie piwo i zaczęła je spokojnie sączyć, czekając, aż tamci skończą. Chyba, że nie mieli zamiaru, Brandi wtedy nie zamierzała przeszkadzać. Była zmęczona, wątpiła, aby uległa namowom na jakąś imprezę. Chciała tylko wyjaśnić i iść spać. Totalnie rzucić się na łóżko i nie wstawać do dwunastej.
Ów gruby, pijany facet, który wcześniej ją usiłował namówić na seks właśnie był wyprowadzany z baru. Brandi uśmiechnęła się, ale nie pomachała mu. Już się nauczyła, że takowi zdarzają się traktować zwykłe pomachanie jako zgodę na spółkowanie.
Brandi skinęła głową, ostawiła kufel tam, gdzie odstawiono brudne kufle, pożegnała się z Tomem i ruszyła w stronę wyjścia.
Spać, spać, spać...
- Gdzieś idziemy? Konkretne miejsce? Zawsze mamy park. I nie, tym razem bez alkoholu, muszę być trzeźwa rano... I nie na kacu - powiedziała, mając na myśli to, że znowu koniecznie trzeba było jej jechać na uczelnię. Dowieźć jakieś papiery. A pojechanie tam "pod wpływem" mogło być źle przyjęte. Zwłaszcza, że to medycyna.
Dziwnie jej będzie o tym mówić. Dopiero tydzień minął. Ale chciała tę znajomość utrzymać, w końcu Lil, mimo swojego popaprania, była jedną z niewielu osób, z którymi Brandi miała kontakt na samym początku pobytu tutaj.
Pokręciła głową. Nie, nie będzie palić. Rzuciła ponad rok temu, nie było sensu wracać do tego.
Gdy znalazły się w parku, Brandi usiadła po turecku i zerknęła na Lil.
- Nie wchodziłam na forum i tak dalej, bo pracuję, to raz. Do restauracji idę na piętnastą i pracuję do dwudziestej, a o dwudziestej trzydzieści lecę do baru. I jeszcze uczę się całymi dniami, i w ogóle... I miałam pogrzeb. Nie miałam głowy do spotkań ani do komputera, właściwie nie pamiętam nawet, jak się to cholerstwo uruchamia... - Uśmiechnęła się lekko. - Ale przepraszam. Wiem, zachowałam się jak krowa, tak milknąc.
Brandi uśmiechnęła się delikatnie, patrząc w stronę Lil.
Brandi uśmiechnęła się lekko, gładząc plecy dziewczyny. Jakoś... Dziwnie było. Teraz była wolna, mogła bez niczego powiedzieć "hej, chodźmy do mnie, chciałaś się ze mną przespać", ale nie potrafiła. Może było za wcześnie na seks? Nie, na seks nie, przecież... Tony... Ale dziewczyny nie mogła. Jeszcze nie. Firewall, który ustawiła w jej psychice Mila, nie wygasł.
- Musimy kiedyś znowu gdzieś wyskoczyć, hm? Masz telefon? Tak prędzej się zgadamy, nie wiem, czy siądę na kompa w najbliższym czasie - powiedziała Brandi, odsuwając się od Lil i wyjmując telefon. - Nie każdy wieczór mam zajęty, na szczęście. Jutro jeszcze pracuję, ale pojutrze mam wolne. A Ty?
Chciała się spotkać, bo wiedziała, że tego potrzebuje - zajęcia. Najlepiej i najchętniej poszłaby do pracy, ale Tony nie chciał jej widzieć siódmy dzień pod rząd. Specjalnie mu się nie dziwiła.
- Pewnie po dwudziestej, może... nie wiem, gdzie mieszkasz, więc nie mam pojęcia, gdzie nie będzie zbyt daleko... - powiedziała.
Porównując siebie i Lil, znowu piekielnie słabo wyszła. Ona w szpilkach, czarnej sukience, niebieskich włosach - wszystko, aby każdy na nią patrzył. Brandi zaś w wytartych dżinsach i bluzie, którą ktoś miły oblał tej nocy wódką. Cholera, może powinna bardziej o siebie zadbać? Nie, w sumie, po co. Wyglądała dobrze, nie chciała przecież, aby patrzył jej na tyłek.
- Kim był ten uroczy, długowłosy pan? - zapytała. - Mieszkam za rogiem, możesz mnie odprowadzić, jeśli chcesz.
Brandi zaśmiała się. No tak, cała Lil. Będziem pieprzyć się, uprawiać seks z nieznajomymi do rana i bawić się, bośmy młodzi. Tak... Brandi też kiedyś tak miała. Choć nie w klubach i nie z obcymi. Ale zabawa się liczyła przede wszystkim.
Zgodziła się na spotkanie w parku o dwudziestej pierwszej, przy fontannie, w której się kiedyś kąpały. I z której uciekały przed policją, porzucając biedny rum... Kto by pomyślał, że Amsterdam sprawi, że zacznie tyle pić? Nigdy wcześniej się to nie zdarzało, aby alkohol szumiał jej w głowie aż tak.
Kiedy weszła do klatki, zerknęła na niebieskowłosą.
- Jak chcesz, możesz iść do mnie. Mam jedzenie i picie, pewnie ciepłe łóżko też się znajdzie - powiedziała, patrząc na dziewczynę. - Jest już czwarta, większość klubów się zamyka, a śliczni panowie z długimi włosami leżą totalnie nachlani pod stołami.
Tylko chorzy psychicznie ludzie nie lubili tego, co zdrowe, sprawia przyjemność, nie jst tuczące i jest darmowe.
Brandi właśnie dlatego nie szła do łóżka z byle kim. Zazwyczaj wystarczył jej jeden dzień, aby ogarnąć, kim jest dana osoba i jeśli wydawała się jej interesująca... ale to wszystko było do czasu Słońca, nie ma sensu tego roztrząsać.
Mieszkanie Jones było w nieładzie artystycznym zupełnie tak, jak wtedy, gdy Lil była tutaj po raz pierwszy. Pośród tego bałaganu zaś biegał zadowolony pies.
Gdy dziewczyny weszły do mieszkania, Wasp siedziała pod drzwiami ze smyczą w pysku. Brandi pogłaskała suczkę, odłożyła smycz na wieszak i zdjęła buty. Rzuciła je w kąt i ziewnęła przeciągle.
- Jak chcesz się umyć... Wiesz, gdzie jest łazienka, koszulkę mogę Ci zaraz przynieść... Kawę, herbatę, mleko albo od razu jedzenie? - zapytała Brandi, przechodząc z salonu do kuchni. Jej osobiście potrzeba była kawa. Stanowczo. Ze dwa kubki naraz.
[ Jejku, już nie pamiętam dokładnie o czym to było, tak więc sory, jak coś :D ]
- Nie chodzi, że było mi źle – zmarszczył brwi z oburzeniem, ale potem uśmiech spłynął na jego wargi i pokręcił głową rozbawiony, kładąc dłoń na powiekach, a potem przesunął ją ku górze, mierzwiąc sobie włosy. – Czuję się po prostu… nie wiem, złym człowiekiem, może? – zapytał i zerknął na nią z tym samym uśmieszkiem. Właściwie to nie miało aż tak wielkiego znaczenia, no ale… Ale musiał wydusić z siebie swoje oburzenie, bo inaczej jakoś nie potrafił. Tak czy siak, było to dla niego, bardziej czy mniej, ale szokiem, bo cały czas przyjmował, że Delilah jest osobą dorosłą. Cóż, teraz też była, ale tak jakby… niewiele, po prostu.
Chuj, jak nieważne, to nieważne.
- To przerażające, że siedemnastolatka umiała TAKIE rzeczy – dodał po chwili i się roześmiał, patrząc na nią porozumiewawczo. Z pewnością wiedziała co miał na myśli… ekhem.
Brandi najpierw przyniosła Lil ręcznik i koszulkę. Potem postawiła wodę - dla siebie na kawę, dla niej na herbatę. I wyjęła z lodówki coś do jedzenia; czuła, że żołądek przywarł jej do kręgosłupa, że kwasy żołądkowe same zaczynają się trawić. Niestety, rzadko miała czas, aby w pracy zjeść coś ponad jedną kromkę. Ale to nie szkodzi, twierdziła, przynajmniej schudnę, bo od czasu pobytu w Amsterdamie przybyło mi kilogram czy dwa.
Usiadła przy stole, patrząc na Wasp. Starała się nie myśleć, ale coraz gorzej jej wychodziło. Potrzebowała odpoczynku i leków usypiających, które to odbierały jej sny. Nie chciała po raz kolejny przeżywać pogrzebu.
Brandi uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Dzięki, też ślicznie wyglądasz - powiedziała.
Gdy tylko woda zawrzała, Brandi zrobiła herbatę i kawę. Postawiła też na stoliku jakieś kanapki i zajęła się nimi, popijając co chwilę gorący napój.
- Też byś zmizerniała, tyle pracując. Nie było mnie stać na bilet do Anglii, musiałam wziąć drugą pracę. Tony jest okej, zgodził się na to, chociaż praca trochę po znajomości była... A teraz myślę, że nie będę tego rzucać, bo i po co? Popracuję do czasu studiów, a potem się zobaczy.
- Toś mi dopierdoliła – stwierdził ironicznie, bo i racji pewnie sporo miała, ale Will nie sądził, ze zachowuje się tak… ehm, „trzydziestkowo”? Zapewne nie brzmiało to pokrzepiająco, ale generalnie nie miał się czego wstydzić i wcale go tym nie zmieszała. Znał ludzi, którzy wstydzili się swojego wieku, zwłaszcza tych z pokroju Piotrusia Pana, dla których przyznanie się, że przekroczyli tą magiczną granicę wieku był praktycznie towarzyskim samobójstwem. Usiadł znowu na ławkę, by nie stać nad Lilah jak kat nad dobrą duszą. Chociaż nad tą „dobrą duszą” w tym przypadku należałoby się zastanowić, no ale… Zostańmy przy oficjalnej wersji. – Będę miał trzydzieści… niedługo.
Dokładniej to w grudniu, ale tego nie dodawał. Już wyobrażał sobie przyjęcie urodzinowe, którym zająć chciał się Tony. Will przypomniał sobie jego trzydzieste urodziny. Alkohol, dziwki i zapiekanki. Żyć, nie umierać, nie?
- Cóż, nabyte brzmiałyby przerażająco – dodał rozbawiony.
[ Odmłodziłam Willa jakby co, bo jak dobrze pamiętam, to chyba wcześniej pisałam, że już dawno jest po trzydziestce, a teraz jest przed :D ]
Blondynka nalała do wysokiej szkalnki wodę mineralną, postawiła ją przed niebieskowłosą, a potem wyłożyła trochę ciasta na talerz. Mila jednak widocznie była na wyższym levelu głodowania, bo ciasto było przez nią ledwo tknięte. Jeden malusieńki kawalątek, żeby spróbować, czy smak w sam raz i czy przypadkiem nie zakalec w środku. Ale to była Mila, chudzielec numer jeden, z nią się nie było co równać.
- Właśnie, mam buty do sprzedania. Kosztowały stóweczkę i byłam w nich może ze dwa razy, ale jakoś tak, nie w moim stylu... Tobie by pasowały w sumie. Chcesz zobaczyć? - zapytała z uśmiechem i ledwo usiadła przy stole, zaraz się poderwała i polazła do swojej sypialni, by wrócić z parą bucików. Faktycznie łądnych, ale faktycznie nie w stylu Mili. Czarne, lakierkowane sandały, na słupku, z kilkoma ćwiekami na paskach. Tylko cholernie wysokie.
- Co myślisz?
Zastanawiającym faktem była tak częsta obecność Amelie na rożnych imprezach choć cechowało ją kategorycznie stronienie od papierosów, narkotyków, a i alkoholu zbyt dużo wypić nie lubiła. Nie wpasowywała się ani trochę w kanion prawdziwych, szalonych imprezowiczów. Do tego niejednokrotnie wyróżniała się swoimi niecodziennymi kreacjami projektu własnego, które nie były o tyle szokujące, co po prostu... inne. A mimo to była zawsze pierwsza do zabawy na parkiecie, do tańczenia na barze, do wesołych, głupkowatych śpiewów i nierozważnych pomysłów na spędzanie czasu wspólnie. Cóż, Amelie była osobliwym człowiekiem, przede wszystkim jednak niezwykle energicznym, co zawsze rzucało się od razu w oczy. Tak jak i jej nieustająco dobry humor i optymizm.
- Trochę minęło, to fakt...- przygryzła lekko wargę, nie lubiąc takich momentów jak ten, bo nigdy nie wiedziała od czego należałoby zacząć. Bo raczej stosunkowo wiele się wydarzyło i tymi informacjami należałoby się z Lilah podzielić, ale Amelie musiała chwilę się nad tym zastanowić.- Co tam u Ciebie?
Brandi, przełknąwszy kanapkę, uśmiechnęła się. Popiła kawą.
- Medycyna. Jeszcze nie wiem, jaka, mam czas do czwartego roku, aby wybrać - powiedziała, rzucając psu kawałek szynki na podłogę. Wasp od razu go zjadła. Potem zaczęła prosić o kolejną, więc Brandi dała jej kromkę. Pies i nią się zajął. - U mnie wszyscy są lekarzami, farmaceutami i tak dalej. Rodzina lekarzy. Nawet mój brat się tu przeniósł i chyba będę studiować razem z nim... Modlę się tylko, abyśmy trafili do różnych grup, choć wątpię w to, w końcu to samo nazwisko...
Westchnęła, znowu upijając kawę.
Nie wiedziała, po co to mówi.
Brandi uśmiechnęła się jedynie w odpowiedzi. Miała już wyniki egzaminów wstępnych, dostała się jako jedna z lepszych. Wszystko układało się pomyślnie... z tym, że studiować chciała dla Mili, nie dla siebie. Wiedziała jednak, że da z siebie wszystko.
- Dziwnie patrzeć na Ciebie bez makijażu i nie w butach, w których bym mogła się zabić - powiedziała Brandi z uśmiechem, teraz podając psu kawałek pokrojonej wcześniej marchewki. Wasp chwyciła ją w zęby i zaniosła do swojej miseczki; tam zaczęła ją gryźć. - Jesteś pewna, że nie wywrócisz się?
[Niech coś się dzieje, bo nudno :D]
[Nie wierzę, że ktoś pochwalił powyższy twór *.* Dzięki. Nie ukrywam, że jestem z tego starego blogowego pokolenia, które nie pisało kart postaci, a wstępne opowiadania, wobec czego akceptacja karty przyniosła mi niemałą ulgę :)
Zgadzam się, banały są już męczące, ale jednak nadal funkcjonują. ;D Wiesz, co Ci powiem? Że dołączyłam na 3 blogi jednocześnie i każdy prosi o rozpoczęcie wątku, aż zaczęłam wymiękać. Bezczelnie więc skopiuję wątek z innego bloga (mojego autorstwa, ofc) i może nim zacznę. Na powiązanie pomysłu nie mam, może wspólny fryzjer? xD
Po prostu wymyśl, co Twoja postać mogłaby robić w niżej opisanym przeze mnie miejscu.]
Na tyłach sklepiku z artykułami dla magików urządzono prowizoryczną scenę dla amatorów. Każdy pokaz reklamowany był z dwutygodniowym wyprzedzeniem, dzięki czemu stali bywalcy byli w stanie zarezerwować rzadkie wieczory. Dlaczegóż rzadkie? Magia wymagała cierpliwości. Dzisiejsi ludzie są niecierpliwi, toteż niewielu decydowało się na zgłębianie tej tajemniczej sztuki.
Chiara uwielbiała wyzwania. Fascynowało ją również manipulowanie ludzkimi umysłami, lubiła przez te ułamki sekundy mieć nad nimi władzę. Nie wahała się ani chwili, gdy sprzedawca zaproponował jej występ.
Pewnego piątkowego wieczoru wyszła na scenę, by po dziecięcemu czarować. Czerwonowłosa omiatała zgromadzonych hipnotyzującym spojrzeniem zielonych, kocich oczu. Długie włosy spięła w luźny kok, zwykły, codzienny strój nadawał jej swobodnej niedbałości, nie odwracając uwagi od jej wyczynów.
Niesamowita była zręczność i łatwość, z jaką przychodziło jej uwalnianie dłoni z solidnie wyglądających więzów, w których weszła już na scenę. Gdy odrzuciła liny za siebie, wnętrze sali wypełnił jej niski, głęboki, nieco chrapliwy głos.
- Witajcie, kochani widzowie. Zapraszamy na przedstawienie. Pytacie, dlaczego zapraszamy? Przecież nie jestem tu sama, pomagać mi będą liczni asystenci. Są odrobinę nieśmiali, więc pewnie państwo ich nie usłyszą, ale pokazać się muszą. Chcecie wiedzieć państwo, czym jest iluzja? – spytała, zerkając w oczy kolejno każdemu z gości siedzących naprzeciw sceny. Doskonale zdawała sobie sprawę, że utrzymywanie kontaktu wzrokowego z publicznością było podstawą do zbudowania atmosfery. – Trzepotem skrzydeł… Kay, ukłoń się! – przy akompaniamencie przejmującego krzyku przebiła biały balon, z którego, trzepocząc skrzydłami, wyfrunął gołąb.
Nie przejmując się różnymi reakcjami publiki, przedstawiła jeszcze trzy gołębie i dwa szczury. Przyciemnione światła uwydatniały unoszące się w powietrzu drobinki kurzu, nadając występowi Chiary dodatkowego dreszczyku.
- Szmerem jedwabiu… - z pomocą drobnej jak na swój wiek, blondyneczki, owinęła się płachtą czarnego jedwabiu, po czym natychmiast odrzuciła ją od siebie, ukazując się widzom w całkiem innym ubraniu. Jej biała bluza, czarne rurki i bordowe glany ustąpiły miejsca czarnej, jedwabnej sukience i delikatnym balerinkom. Wyglądało to tak, jakby w ułamku sekundy utkała sobie z nową sukienkę.
- Tchnieniem trwogi, gdy mija nas nieznajomy… - Zamknęła w dłoniach niewidzialny przedmiot złapany gdzieś ponad głową, dmuchnęła w środek i rozłożyła ramiona, uwalniając żółtego motyla. Ten, jakby szukając wyjścia, przefrunął wzdłuż widowni, muskając miękkim skrzydłem policzki, ramiona i włosy.
- Pamiętajcie państwo, że mistrz magii stara się omamić raczej umysł, niż oko. Proszę nie zapominać, że biorąc udział w tym przedstawieniu, opuszczacie państwo realny świat. Choć bezgranicznie wierzycie swym oczom, możecie ulegać licznym złudzeniom. A to, co wydaje się wam iluzją, może okazać się gorzką rzeczywistością.
Delilah zadała najgorsze z możliwych pytań, bo choć Amelie chciała z całych sił wzruszyć tylko ramionami i uznać, że jest w porządku, to jednak nie przywykła do okłamywania ludzi, a przede wszystkim samej siebie. Do tego dochodziło jeszcze wrodzone gadulstwo, które również nie pozwalało jej tak wszystkiego przemilczeć. Dlatego też najpierw uśmiechnęła się krzywo, a potem westchnęła cicho, patrząc na dziewczynę wzrokiem w którym malowało się zakłopotanie, zagubienie i niepewność. Nagle wyparowała gdzieś tradycyjna radość, jaka cechowała panienkę Morel.
Koniec świata?
- No ja... wyprowadziłam się od brata, zamieszkałam z przyjaciółką, zajmuję się dzieckiem innej znajomej, staram się o wakacyjny staż, jednak z marnym skutkiem, trochę imprezuję, trochę się obijam... takie tam... No, ale przede wszystkim nie udało mi się zaliczyć jednego egzaminu i czeka mnie poprawka.- westchnęła ciężko, bo i to trapiło ją najbardziej. To nie był byle jaki egzamin z wiedzy, to było zadanie na wykazanie się praktycznie. Niestety jej projekty nie przypadły akademickiemu jury do gustu i tylko cudem dostała szansę na zrehabilitowanie się, o mały włos unikając wyrzucenia z uczelni. A przecież wcale nie była najsłabsza na roku! Czemu nikt nie potrafił jej docenić?...
Cóż, Mila też oszczędzała na jedzeniu, jednak w związku z tym, że artystką nie była, to pieniądze wolała przepierdalać na ubrania. Wszystko wina jej byłego męża, sorry no, ale ją rozpieszczał na tyle, że teraz dżinsy za 20 euro nie kręciły ją ani trochę. No chyba, że wisiały na wyprzedaży w markowym sklepie. Tak właśnie, Mila była cholernie zepsuta i nic się nie dało z tym zrobić.
- No trudno, opchnę na allegro - wzruszyła ramionami, odstawiając buty z należną im czcią, bo to w końcu buty, pod ścianą, sama sobie zaś nalała szklankę soku pomarańczowego, w którym zamoczyła usta, siadając przy stole.
- No i jak, dobre?
- Zawsze warto zapytać, czy ktoś kogo nie widziałeś przez… duży kawał czasu nie zaciążył się, albo nie hajtnął. - Kąciki jego ust uniosły się lekko do góry, tworząc lekki, choć nieco ironiczny uśmiech. – Żeby przypadkiem nie zrobić czegoś nietaktownego czy coś – wzruszył ramionami, bo jedyny nietakt jaki wykonał do tej pory, przynajmniej w jego mniemaniu, to oparzenie się kawą. Szczęście, że nie była gorąca, chociaż Will musiał przyznać, że ostatnio ten jego stoicki spokój wcale nie był taki stoicki. Cóż, składało się na to wiele czynników, chociaż było już lepiej, wspominając sytuacje z niedawna...Właściwie, to sam nie wiedział co o tym myśleć. Może właśnie to na niego tak wpływało?
Jean gardziła starbaksem [którego autorka swoją drogą uwielbia xD], tak samo jak i makdonaldem i ejczendemem. Była na to zwyczajnie zbyt alternatywna. Ubierała się przecież cała na czarno, w dodatku w lumpeksach, jeździła poniszczonym, starym składakiem i nie było w niej nic mainstreamowego. Ale to nic, udawała, że nie widzi tego kubka w dłoni niebieskowłosej.
A jak usłyszała jaka z tego wyszłą "gorąca" konwersacja, to roześmiała się wesoło. Złapała oddech, nieco przy tym machając rękami, poprawiła zaraz torbę na ramieniu i uśmiechnęła się uśmiechem numer jeden - tym słodkim i niewinnym, w stylu "cześć, mam szesnaście lat i nic nie wiem o życiu". Bulszit, podwójny na dodatek.
- Miałam na myśli... pragnę cię namalować. Jesteś zajebista.
Niezbyt wygórowany komplement, wiadomolo. Ale w tym stanie nie było jej stać na coś więcej.
- Przepraszam, nie mogę złapać oddechu - wysapała i wyjęła z torby butelkę wody. Napiła się i tak pociągnęła, że po chwili nie było już pół litra.
[hahaha, wybacz, odpierdala mi dzisiaj zdrowo]
Ona była zbyt ugodowo po alkoholu nastawiona, żeby się opierać, wyrywać i wyzywać. Raczej doceniała pomocną dłoń. No, sprawa będzie się miała inaczej, gdyby Visser przypadkiem zacząłby się dokopywać do jej majtek. Zwłaszcza, że nie miał trudnego zadania, w końcu na majtkach miała tylko króciutką, zdecydowanie ZBYT króciutką czarną spódniczkę. Ale na razie nie podejrzewała żadnego podstępu, to i była grzeczna jak baranek.
Chwyciła swoją torbę i w sumie jak już wstała, to mogła stwierdzić, ze owszem, jest nieźle napierdolona. Głównie dlatego, że wszystko w koło tak fajnie wirowało i jednak gdyby nie to pomocne ramię to by się zatoczyło.
- Szczać mi się chce - szepnęła mężczyźnie do ucha, nie przejmując się, że brzmi to niezbyt atrakcyjnie czy coś w ten deseń. Zresztą, atrakcyjność to ostatnia rzecz na której jej zależało w kontaktach z facetami.
[sorryyyy nie tu!]
_______________________________________________________________
Zabawy, bankiety, eventy, domówki, imprezy plenerowe zawsze czymś skutkowały. To znużeniem, to wymęczeniem, to kacem - moralnym i papierosowym zmieszanym z wódką. Niedosytem, przesytem i kłamliwym twierdzeniem, że to ostatnia impreza, że ostatni raz się pije i pozwala oddać zabawie i tańcu pogo.
Czy to był Londyn czy Amsterdam, zabawa była i tak ponad wszystko. Człowiek mógł oddać się wielu ciekawym motywom, choć czasem kolidowały one z jego moralnością, ale kiedyś trzeba nieco nagiąć swoją granicę, by zasmakować tego wszystkiego, nieprawdaż?
Po tygodniu pracy i siedzenia w warsztacie samochodowym, Lily wzięło się na zabawę. Co prawda, w księgarni duży ruch nie był, a warsztat samochodowy wymagał od niej nieco wysiłku fizycznego, choć i tak niewiele robiła. Faceci byli dziwni pod tym względem, nie ufali kobietom, które wiedzą, gdzie są takie i takie zbiorniki,gdzie przykręcić, czy nad- czy podsterowność ustawić. Zawsze jakies problemy.
Akademiki miały to do siebie, że impreza nie odbywała się w jednym z mieszkań, ale na dachu budynku mieszkalnego dla studentów lub na korytarzu, przez który aktualnie rudowłosa się przeciskała, mrużąc oczy, gdy ktoś jej zaświecił latarką. Po kiego kija była jakiemuś jasnowłosemu idiocie latarka? Jarzeniówki się pokazywały, oświetlały, skrzecząc niemiłosiernie. Ktoś gdzieś walnął lampę o tysiącu kolorów, jakimi się mieniła, uderzając snopami różnobarwnych świateł o ściany, prowadząc na schody do wejścia na dach.
U góry - jak się spodziewała - full ludzi, stojących w grupkach, z papierosami wetkniętymi między wargi, z fioletowymi i plastikowymi kubeczkami w dłoniach; dziewczęta wyczekujące wypełnienia między nogami, a mężczyźni łatwiej zdobyczy, lustrowali każdą wchodzącą.
Holmesówna uchwyciła jeden z kubeczków i pomknęła do metalicznej beczułki, by nalać sobie odpowiednią ilość trunku.
Lilianne to nie miała pojęcia, czy to były urodziny, czy wieczór kawalerski, czy becikowe. Po prostu impreza i to się liczyło.
Może się wydawała taka, że to chodzi wszędzie i ją widać i tu i tam, ale obowiązki swoje miała, więc nie zawsze mogła sobie pozwolić na takie słodkie, oprocentowane roztargnienie, gdy ciała wiły się w orgii muzyki.
Uniwersytet był na tyle wielki, że nie było możliwości, by wszystkich poznała. Może ze swojego roku udało jej się poznać znaczną większość, ale i tak jakoś nie przystępowała do pogłębiania znajomości, na jakiejkolwiek bazie byłaby ona oparta.
Spojrzała na dziewczynę, później na jej włosy i w końcu otaksowała ją nieco zmarkotniałym spojrzeniem. Nie dość, że ludzie sądzili, iż Holmesówna ma te worki jakby nie spała tygodniami albo oczy wydawały się tak sine, jakby "przećpała" tyle, ile zdołała, to jeszcze się dowiadywała, że jej spojrzenie jest pogardliwe.
Doprawdy, nie wiedziała, skad im się to do głowy bierze, ale nic nie mówiła w związku z tym.
W odpowiedzi na przywitanie uśmiechnęła się jedynie. U niej może nie tyle problem był z nawiązaniem znajomości, ale nieraz rozpoczęcie rozmowy i tego wszystkiego wydawało się być nadzwyczaj trudne i upierdliwe.
Dlatego, by nie było, że Lilka tutaj taką nieśmiałą dziewicą orleańską jest, upiła porządnego łyka alkoholu, w międzyczasie zastanawiając się, co też mogłaby powiedzieć.
Nieraz jeszcze utkwiła spojrzenie w którymś z przedstawicieli brzydkiej płci, bo ten raczył ją zmierzyć. Najzwyklejsze szorty oraz bluzka, a raczej bezrękawnik, którego dziury były tak wyświechtane, że sięgały do pasa, ujawniając jej tułów po bokach.
Impreza. Dawno na takowej nie był. I nie dlatego, że brakowało czasu, bo i faktycznie czasami tak było, ale zwyczajnie nie miał ochoty. Rany, Clayton się starzeje! Koniec świata, armagedon, Chrystus nadchodzi!
Jednakże, siedzenie w domu trzeci weekend z rzędu, dodatkowo wolny weekend, nie było dobre. Należało wyjść do świata, ludzi, whatever. Rozprostować te kości, odetchnąć świeżym powietrzem, trochę się odprężyć w dobrym towarzystwie. Wódka i kobiety mogły być tak traktowane, ale w niezbyt dużych ilościach, sam się chyba o tym przekonał. Chyba. Musi się przekonać znowu, koniecznie. Z takim nastawieniem skorzystał z zaproszenia na domówkę u jednego znajomego. Właściwie, znajomego znajomego. Claytonowe nazwisko było tak znane, że ludzie wcale nie musieli go znać, żeby zapraszać. Skoro był „dobrą dupą” i umiał rozkręcić towarzystwo, to czego chcieć więcej, ot. Nie ma to jak renoma, c’nie?
Przyszedł trochę spóźniony, ale zaraz szybko wkręcił się w tłum – tam z kimś wypił, tam zapali, tu pogadał z ludźmi, którzy wieki go nie widzieli, a znali go z imprez, więc nie dziwota. W końcu znalazł się na balkonie, paląc zwykłego papierosa, bo od tych imitacji jointa tylko kręciło mu się w głowie i to akurat przyjemne nazbyt nie było. Oparty łokciami o barierki czekał, aż minie działanie tego gówna.
Lilianne należała do tych osób, co to wolą przemilczeć kilka spraw i zbędnych wypowiedzi, aniżeli pleść jęzorem w jedną i w drugą stronę, całkowicie bez sensu. Gdyby takowy miało, to kto wie, może pokusiłaby się o jakąś rozmowę, która mogłaby być coraz ciekawsza?
Jakoś nie zdziwiła się otwartą propozycją dziewczyny. Może minimalnie, ale tego nie można było po niej poznać bowiem, Lilka potrafiła się ukryć z kilkoma odruchami, choć trzeba było na to poświęcić i czas i cierpliwość, której ma dostatecznie tyle, żeby wytrzymać z idiotami, z jakimi uczęszcza na wykłady. Wręcz powinna otrzymać order cierpliwego człowieka, bo równie dobrze mogłaby ugodzić kogoś pierwszym, lepszym, ale ciężkim tomiskiem, który pozostawiłby trwały ślad na mózgownicy debila. O ile takowy posiadał, a to był warunek najważniejszy!
Jakoś nie miała sumienia odmówić. Nie dlatego, że współczuła dziewczynie czy coś w tym stylu, aczkolwiek była na imprezie, więc wypadało pozwolić swojemu ciału wojować na parkiecie, który został wyznaczony przez jakąś taśmę, nawet nierówno był nakreślony.
Mogłaby palnąć, że nie potrafi tańczyć, ale wtedy improwizacja by nadchodziła, a to jej się nie widziało.
- Pytasz tak każdą osobę? - spytała i choć nie miało zabrzmieć to złośliwie, to pewnie tak zabrzmiało. Ot, złośliwość jej życia, ale kiwnęła głową, samej ruszając w kierunku miejsca, gdzie to można było sobie pozwolić na wygibasy.
Clayton przeważnie dostawał od kogoś cynk, czy też sms na telefon komórkowy. Częściej to drugie, bo ostatnio był zajęty pracą i studiami, by dało się go gdzieś złapać na mieście, w knajpce czy gdziekolwiek. Nie posiadał czegoś takiego jak laptop, bo jedyny komp jaki miał, to stacjonarny gruchot w Londynie. Teraz jednak nie miał ani komputera, ani internetu i wcale jakoś nie ciągnęło go do tych fejsbuków, sruków i innych bajerów. Owszem Caleb nie znał facebooka, ale facebook znał go, ponieważ dziwnym trafem zawsze załapał się do jakiegoś zbiorowego zdjęcia. Ale generalnie, miał to wszystko gdzieś.
Caleb nie zwracał uwagi ludzi ubiorem, a swoim wzrostem, który był naprawdę imponujący. Tak samo jak rozmiar jego buta, bo zawsze gdzieś się przeciskając deptał te wszystkie drobne nóżki. Przyciągał wzrok każdego, a dodając do tego jego ogólną aparycję, to można powiedzieć, że nawet cieszył oko. Najlepszą miejscówą dla niego był więc balkon, gdzie rzadko kto wchodził, chyba, że zaczerpnąć świeżego powietrza, ale balkon był mały, a Clayton nawet duży, więc przychodzili i zaraz wychodzili. Idealny azyl.
Zwrócił swoje zielonkawe patrzałki w stronę istoty, która coś do niego powiedziała. Nie tam, żeby był jakoś wielce zdziwiony czy zszokowany niebieskimi włosami czy ogólnym ubiorem. Takich ludzi w Amsterdamie co prawda nie było zaraz na pęczki, ale było sporo. Tak czy siak, wydawało mu się, ze skądś ją znał, ale było zbyt ciemno by Clayton mógł coś więcej wyhaczyć.
Nie odpowiedział na jej pytanie, tylko pomachał lekko papierosem za pomocą ust, który miał w kąciku, a z którego sączył się leniwie szary dym. Mógł jej udostępnić tylko żar swojego szluga, bo sam ogień wziął z kuchni, uruchamiając chwilowo kuchenkę. Wyproszenie od tych wstawionych ludzi ognia równało się z cudem. Prędzej dostałby trzy puszki piwa, zmiętolonego jointa i cztery siarczyste pocałunki w policzek.
To tyle, jeśli chodzi o komunikację na imprezach.
A tam. Najlepiej było trzymać jadaczkę na kłódkę i robić to, co człowieczkowi się żywnie podoba.
Nieraz takową zasadą kierowała się rudowłosa, podążająca za niebieskowłosą, co na swój sposób rzucało od razu kontrast w oczy innych osób.
Nie skomentowała jej słów, nie widząc takowej potrzeby. Jeszcze otaksowała chłodnym spojrzeniem dziewczynę, która miała pługi wielkości podstawek pod kubek do kawy.
Może i tolerancja, akceptacja i te wszystkie bzdety były, ale Lilka z pewnością nie chciałaby płatków swoich uszu rozszerzyć do średnicy mającą ponad cztery centymetry czy więcej. Wtedy to wręcz latać można było, o!
Dobre było to że pomimo stężenia alkoholu i jego oparów, nie było tego tak bardzo czuć, gdy znajdywały się na dachu. U nóg cieplej duszniej, zaś czubki głów mogły wyczuć chłód na swoich czołach.
Holmesówna, gdy oddawała się tańcu to nie zwracała uwagi na swojego partnera, tudzież partnerkę, lekko przymrużając oczy i powolnie poddając się każdej gamie z nagrania wydobywającego się z głośników wciśniętych wrogach, gdzieś obok "bezpiecznych stołów", gdzie to człowiek nie rozlewał alkoholu, więc rudowłosa powoli poruszała biodrami, choć zarazem zgrabnie i zdecydowanie okręcając je w kształt ósemek.
Jedna rzecz, której za żadne skarby nie da się uniknąć, na którą zawsze jest się skazanym, idąc na domówki, imprezy w klubach to wpadanie na kogoś.
Lilianne dochodziła do szewskiej pasji, gdy ktoś na nią wpadał co chwila. Miała ochotę wtedy wziąć i zajebać, raz a porządnie. Ja ktoś wpadł przez przypadek i od razu przeprosił, to poszło to w zapomnienie, jednak gdy jedna osoba po raz enty wpadała na plecy dziewczyny, ta od razu coś sarknęła w jej stronę i pod nosem dopowiadając resztę, rozbestwiając się nad idiotami świata.
Albo jej się wydawało albo więcej osób przybyło na parkiet, ponieważ rudowłosa była zmuszona do zbliżenia się do dziewczyny.
I tak jej to nie przeszkadzało. Orgie w akompaniamencie muzyki i kilku innych ciał, które rozkoszowały się ciepłem oraz zapachem drugiego, doprawiając o woń alkoholu i palonych skrętów, było czymś na porządku dziennym.
Nawet dostała jednego, by móc się sztachnąć porządnie i nieco zamruczeć z aprobatą.
[Skoro chęć na wątek jest, to może masz również jakiś pomysł? Lub chociażby jego zarys? Jeśli coś podrzucisz, oczywiście zacznę.]
U mojej Brytyjki było tak, że kilka osób omijało ją szerokim łukiem. Sama nie wiedziała dlaczego - może jej ogon z tyłka wyrósł, może kosmici chodzili wokół niej albo miała jakąś tabliczkę z napisem uwłaczającym jej osobie. Nie miała bladego pojęcia. Wątpiła też, żeby to była sprawka brata, bo Charles mieszkał już tutaj kolejny rok, a jakoś nie chodził niczym ochroniarz, będąc na każdym kroku młodszej siostry.
Ponoć ona miała takie spojrzenie i wyraz twarzy, choć niejedno usłyszała i niejedno zapewne usłyszy. Ile ludzi - tyle opinii, proste.
Najgorszym i tak było, gdy wpadała osoba ociekająca potem, dysząca w kark niczym jakiś napierdolony gwałciciel. Wtedy to nawet pentagon nie byłby w stanie powstrzymać dziewczyny, gdyby taki typ zaczął na nią naskakiwać.
Wiele osób ocierało się niemalże od razu, inni stronili od takiego tańca. W tym wypadku, nawet jeśli Lilianne nie chciałaby się ocierać o ciało Delilah, przy czym to ona bardziej na nią napierała, była do tego zmuszona.
Jej to właściwie nie robiło. Sam uśmiech i spojrzenie dziewczyny było dość zastanawiające, co jedynie Holmesóna skwitowała zagryzionymi wargami, które miały swój kształt i pomimo bycia nagryzionymi, ich pełność nadal mogła być obiecująca.
Caleb zawsze patrzył na ludzi z góry, czy tego chciał czy nie. Rzadko spotykał kogoś, to chociaż by mu dorównywał wzrostem – jakoś tak się obracał w towarzystwie kurdupli, cóż poradzić. Najzabawniejsze było to, że zawsze myślano, iż jest koszykarzem albo siatkarzem, a gdy dowiadywali się o prawdziwym hobby tego wielkoluda nie mogli uwierzyć. Dopiero potem patrzyli na ręce – długie, smukłe palce, szeroka podstawa – to mówiło samo z siebie. Chociaż nie wyglądał na pianistę, bo ci kojarzyli się przeważnie jako kurduple wciśnięte w garniturek z iście artystyczną fryzurą i arystokratycznym facjatami. Clayton nie spełniał żadnego tego kryterium nawet w jednej piątej. Twarz miał co prawda ładną do popatrzenia, ale czy jakąś szlachetną czy coś? Sam osobiście uważał, że nie.
- Nie ma za co – odparł, zaciągając się ponownie, a w ustach dalej miał papierosa. – Znamy się – zapytał po chwili, bo jednak ta jej kolorowa aparycja nie dawała mu spokoju. A nuż, może ona zna odpowiedź na to pytanie.
Prześlij komentarz