Margot, lat 25
skrzypaczka z agencji towarzyskiej
Na początku było Słowo,
a Słowo było u Boga,
i Bogiem było Słowo.
Na początku było Słowo, a właściwie kilka wyszeptanych słów, drinków i wreszcie rozpalone łóżko. Trochę zbyt wcześnie, bo po ośmiu miesiącach, 8 marca 1987 roku pańskiego Słowo zmieniło się w Marguerite de Pouppart i zamieszkało w Reims. Tam nabrało kształtów i przemieniło się w niewysoką, chudą i płaską blondynkę. Całe znaczenie i moc utknęły w jasnych oczach o kształcie migdałów.
Ono stało się początkiem, światłością, niosło ze sobą radość i życie. Dopiero później, gdy pojawił się mężczyzna, promienie przygasły, zmieniając Słowo w ciemność. Zastanawiasz się pewnie, jak coś stworzonego przez Pana mogło utracić chwałę. Po kolei, czytelniku. Nawet archaniołowie upadali.
A Słowo stało się ciałem
i zamieszkało wśród nas.
Marguerite. Margot. Głupie imię. Takie twarde, niekobiece. Dlaczego nie Adelaine albo Mélanie? Język tak delikatnie dotykałby podniebienia, gdyby je wymawiał. Można by je szeptać, wykrzykiwać. Nadal brzmiałoby pięknie. Tymczasem Margot. Tak do niczego niepodobnie.
Kiedy Karl przyprowadził tamtą kobietę, nie miał pojęcia, że już po dziewięciu miesiącach w jego przestronnym, jasnym domu da się słyszeć płacz małego dziecka. Pamiętał dokładnie tamtą zimną noc, gdy ściany tłumiły jęki. Ona była piękna. Smukłe, gładkie ciało, długie włosy i ten figlarnie zadarty nosek. Później się zmieniła. Przestała nosić korale i kolczyki z zielonymi kamieniami, które pasowały do jej oczu. Czas mijał tak szybko. Niedawno leżeli razem w błękitnej pościeli. Teraz znów jęki i krzyki, tylko tym razem bólu, nie rozkoszy. Jedna godzina. Druga. Trzecia. Kto by pomyślał, że tak maleńka postać wychodzi na ten świat tak długo? Wreszcie uczucie ulgi, ciche kwilenie. Zdrowa, mówilis lekarze, bo to dziewczynka. Dali ją Karlowi. Była krucha, bał się zrobić jakikolwiek ruch, choćby najmniejszy. Wtedy poczuł w sercu to „coś”. Ciepłe, rozpływało się na całe ciało. Miłość? Nie. Przecież jest zbyt młody, ma firmę, duży dom i szybki samochód. A może?
Jest taka książka autorstwa rosyjskiego pisarza. W niej też jest Margot, również piękna. Jak ta istotka, co w nocy wślizguję się do łóżka, a w dzień każe się szukać. Karl zawsze udaje, że nie może jej znaleźć, choć słyszy wyraźnie nieudolnie tłumiony śmiech i widzi kolorowe skarpetki wystające zza zasłony.
A co z Nią? Zniknęła wraz ze swym zadartym noskiem. Później widział ją nieraz, ponownie w koralach. Odzyskała piękno, ale straciła wiele. Nie mogła widzieć, jak dziecina stawia pierwsze kroki, pierwszy raz wykrzykuję „Tata!”. Jak uczy się liczyć, choć cały czas myli jej się szóstka z siódemką. Jak idzie do szkoły, gdzie już pierwszego dnia gubi błyszczący, zielony pantofelek. Jak w akcie buntu sama ścina sobie włosy, a potem postanawia uciec, choć płacząca znajduje się już następnego dnia. Jak przeżywa swą pierwszą miłość, by po dwóch tygodniach łkać, że wszyscy faceci to świnie i dodając z lekkim uśmiechem „oprócz ciebie”. Jak ewoluuje z zamkniętej w sobie dziewczynki w otwartą na świat kobietę. Jak odnajduję swą największą pasję - muzykę i poświęca siebie. Kaleczy palce na strunach, tupie ze złością, gdy zafałszuje nutę, by wreszcie stać się prawie idealną. Karl wie, że sama dla siebie nigdy nie będzie grać wystarczająco dobrze, nie będzie się doceniać mimo trofeów stojących na półce, ale dla niego właśnie tak brzmiałaby muzyka grana przez anioły.
Na świecie było [Słowo],
a świat stał się przez Nie,
lecz świat Go nie poznał.
Słowo, wiadomo, zawsze nieokrzesane. Niczym kot chodzące własnymi ścieżkami, płynące jak Mu się tylko podoba. Dlatego postanowiło uciec z poukładanej, delikatnej Francji i przenieść się do rządzącego się całkowicie innymi zasadami Amsterdamu. Bez pomysłu na życie, pieniędzy, zostawiając ukochanego Karla. A wszystko przez Adama. Bo był wysoki, miał ładne włosy i ubierał się w za duże koszule. Szkoda tylko, że pozostały po nim łzy i kilka płyt Guns N' Roses. Zabrał ze sobą swoje knockin' on heaven's door, a pozostawił zmienione zamki w drzwiach.
Takim sposobem została sam na sam ze skrzypcami i białym, puchatym, bezimiennym kotem, który pozostawiał na ubraniach masę jasnych długich włosów. Aż znalazł się On. Benji, wraz ze swym domem uciech. Sterylnym, dyskretnym, pełnym barwionego jedwabiu.
Margot została. Miało być na chwilę, by zarobić dostateczną ilość pieniędzy, a potem jak najszybciej zapomnieć. Tylko że im dłużej zwlekała, tym trudniej było jej spojrzeć w lustro. Powrót do Francji, stanięcie twarzą w twarz z Karlem, okazało się rzeczą czysto niemożliwą, a marzenia o tłumach słuchających muzyki skrzypiec, stały się złamaną obietnicą, niegojącą się raną.
I oglądaliśmy Jego chwałę,
chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca,
pełen łaski i prawdy.
Marguerite nie zachwyca się byle czym. Nie piszczy, gdy widzi pająka, za to chowa głowę pod kołdrę, kiedy nocne niebo przecinają pioruny. Łatwo się gubi, szczególnie w ciemności, której nienawidzi za każdym razem bardziej. Nie śmieszą ją żarty o lekarzach. Zmienna, nieposkromiona, niepoprawna romantyczka.
Włosy jasne. Po mamusi. Niesforne kosmyki, które wymknęły się z luźnego koka, lekko spływają na szyję. Margot może zwiać każdy silniejszy podmuch wiatru. Mała, jednak już nie tak jak tamtej parnej nocy, kiedy tak bardzo nie chciała pokazać się wszystkim. Chudziutka, wątła. Oczy mocno podkreślone, usta też. Na nadgarstkach multum łańcuszków. W dłoni futerał ze skrzypcami.
[ojeżu, karta stara bardzo. zawsze się zabieram za jej poprawianie, ale nigdy mi nie wychodzi. mimo to się postaram. póki co przepraszam za wszelkie błędy i zapraszam do wątków.]
23 komentarze:
[Podoba mi się ta postać jak cholera, choć for me, za mało jest o niej samej.//Brandi]
[Z Binion's Horseshoe kojarzę ;) Witam!]
[jaka cudowna postać! i karta! jaram się. sorry, już jesteś na celowniku koffler :D]
Tylko ona mogła robić coś takiego. Siedzieć na murku ze szkicownikiem, naprzeciwko domu publicznego, machając w powietrzu nogami, nie zbaczając na to, że dochodzi już piąta. Nad ranem. Mała Koffler. Zajechała nawet policja, by upewnić się czy to nie jakaś małolata uciekła z domu. A Jean tylko ze stoickim spokojem pokazała im dowód osobisty. Przepraszamy panią, wygląda pani bardzo młodo - powiedzieli i odjechali, nie poznając w ogóle w ładnych niebieskich oczach, że powinni ją przymknąć, odesłać do Hiszpani. Nikt nigdy nie zauważał.
Świtało, a z domu publicznego zaczęły wychodzić kurwy. Tak mówiły jakieś kobiety przechodzące wzdłuż muru, na którym siedziała brunetka. Ale ona tylko czekała na tą chwilę. Paliła wiśniowego papierosa i wypatrywała takiej, którą pragnęła namalować. I zobaczyła. Blond włosy. Nie była zbyt wysoka, a głównie w tych wyższych gustowała ciemnowłosa. To nic. W jej chodzi było coś, co przyciągnęło niebieskie oczęta od razu. Nie wyglądała na pustą, może trochę zmarnowaną. Koffler zgasiła papierosa i podeszła do kobiety, której stukot obcasów zakłócał poranną ciszę. Kroki Jean były za to ciche, niewinne, mimo dosyć ciężkiego obuwia na nogach.
- Przepraszam panią... wiem, że pani na pewno jest zmęczona, ale chciałabym panią zaprosić na drinka - uśmiechnęła się tym swoim niewinnym uśmiechem szesnastolatki. Nie miała na sobie makijażu, ubrana tylko w leginsy i luźną, sfrędzlowaną na końcach tunikę na ramiączkach. Było jej ciepło.
- Proszę, bardzo mi na tym zależy - dodała, przypatrując się w szarówce oczom kobiety. Pragnęła ją namalować, tak, jak dawno jeszcze nikogo nie pragnęła.
[ Pierwsze zdjęcie - *__________* ! Postać wydaje się świetna i mam ochotę na wątek bądź powiązanie. Masz może jakiś pomysł? C; ]
Cóż, spora część ludzi podchodziła dosyć sceptycznie do jej wręcz dziecinnego "chcę cię narysować!". Zwłaszcza, że wyglądała na takiego gnojka i zwłaszcza, że zaczepiała tych najmniej sympatycznych i najbardziej zmęczonych. Te uśmiechnięte twarzyczki, może i ślicznych, ale raczej tanich panienek zupełnie ją nie kręciły. Chociaż takowe niejednokrotnie chciały wkręcić się na jej obrazy.
Niedoczekanie!
- Tutaj obok jest jakiś pub - wskazała chudziutkim paluszkiem na przeciwną stronę ulicy. Wiedziała, że czynne całą dobę, bo jeszcze chwilę temu siedziała na murku obok baru. Przeszły razem przez ulicę, a potem weszły do lokalu. Był właściwie pusty. Nieco obskurny, ale nie przeszkadzało jej to specjalnie. Pod ścianą, oparty łokciami o stół spał jakiś pijaczek, a przy barze stał znudzony barman, czytając jakiś stary kryminał. Rzucił tylko spojrzenie w stronę kobiet i nawet nie pofatygował się, żeby ich przywitać, uznając, że jeśli czegoś zapragną - same poproszą.
- Coś mocnego proszę, fajnie jakby pan miał tequile, tylko prawdziwą - powiedziała niemalże tonem znawcy, mimo tak młodziutkiego wyglądu, a potem trochę jak szarmancki mężczyzna zwróciła się do kobiety:
- A dla pani? Coś lekkiego, czy...? - spojrzała jej prosto w oczy. Światło było słabe, ale w końcu mogła zobaczyć cokolwiek. I musiała przyznać, że to były jedne z tych ładniejszych oczu jakie widziała. Może poza czarnymi oczętami Marii.
Gdy kobieta zamówiła to, co chciała, a Koffler - oczywiście na samym początku, bo barman był nieufny - zapłaciła i usiadły przy jednym ze stolików, Jean upiła łyk, po czym bez pardonu oświadczyła:
- Masz fascynującą urodę. I bardzo chciałabym cię namalować. Tylko jest jeden mankament - maluję tylko i wyłącznie akty. Czy zgodziłabyś się? Mogę zapłacić.
I dlatego właśnie brunetka klepała biedę. To, co dostawała od ojca (który i tak opłacał rachunki córki) przeznaczała głównie na płyty, płótna, farby... i zapłatę dla modelek. Jak już zostało wspomniane - malowała osoby z charakterkiem... które nieraz były dosyć chytre. I nie chciały pokazywać wdzięków za darmo.
[Znają się, bo kiedyś pies Bran ledwo nie zeżarł kota Margot. Znaczy, tak się wydawało, ale wcale nie zjadł, bo po prostu chciał się bawić i poznać pierwszego w życiu kota. Czasami wychodzą gdzieś na piwo - Bran głównie wyciąga, bo ona lubi piwo (czego autorka po trosze nie rozumie, ale cóż...). I może zaczniemy wątek, w którym Bran po kilku piwach zaczyna flirtować z Margot? :D]
- Mi to nawet na rękę - stwierdziła, odnośnie pozowania za pieniądze i roześmiała się, przecinając barowy szum tym dźwiękiem. Szum źle nastawionego radia i chrapania pijaczka. Dla jasności.
- Powiedz mi tylko, kiedy znalazłabyś dla mnie czas. Zależałoby mi, żeby to było pod wieczór, i uwaga, mogłoby zejść całą noc.
Cóż, jak na malarkę miała dziwne upodobania względem światła. Nie przeszkadzało jej tworzenie przy słabej żarówce, zwłaszcza, że całości nadawała konkretnego kształtu dopiero o poranku, okna w końcu miała skierowane na wschód. A dla niej nie było nic piękniejszego od poranku.
Zresztą, nad dziwactwami Jean jako artystki można by rozprawiać godzinami, bo była bardzo wybredna, ale zajęłoby nam to niepotrzebnie pół dnia.
- A tak poza tym jestem Koffler - oznajmiła jeszcze, z tym swoim niemieckim, chociaż o dziwo bardzo przyjemnym i melodyjnym akcentem.
Zawsze przedstawiała się nazwiskiem, kolejne jej dziwactwo, a ludzi zwykle dziwili się skąd takie dziwaczne i na pozór męskie imię.
A potem napiła się tequili, rozkoszując się, jak ta przyjemnie piecze ją w gardło.
Jean uśmiechnęła się pod nosem, w ten swój typowy sposób, unosząc jeden kącik ust, oczy zaś wbijając w złoty trunek, w którym leniwie pływała cytryna. Miała milion powodów. Margot spodobała jej się od razu. Może nie była wysoka, jak wszystkie dziewczyny, w których się kochała, ale było w niej coś... to jak się poruszała, z klasą, mimo upodlającej pracy, jej ładne, jasne włosy, pozbawiona teraz makijażu twarzyczka młodej kobiety, która w pewnym momencie zeszła na złą drogę. Koffler wiedziała coś na temat pracy prostytutki. Tylko warunki, w których ona to robiła, były jeszcze gorsze. Nie były to wyłożone czerwoną satyną amsterdamskie domy publiczne, ale zimne, bezpłciowe i ordynarne, obleśne wręcz baraki. Ale ona robiła to za działkę heroiny. A narkoman jest zdolny do wszystkiego, jakkolwiek nisko by upadł.
- Myślę, że masz klasę - oświadczyła krótko, mając nadzieję, że to wystarczy. Nie chciała odstraszać dziewczyny swoimi lesbijskimi komplementami, nie będąc pewna jej orientacji. Nie chciała, żeby uciekła. Koffler była zupełnie nią zauroczona i w planach miała ją już jako swoją kochankę. Jednakże były to plany bardzo odległe.
- Mimo tego, przepraszam, jeśli cię urażę, że zajmujesz się czymś tak podłym, to jednak idziesz z podniesioną głową. I myślę, że oprócz nocy tutaj, jesteś wspaniałą kobietą. Taki... gej-radar - zażartowała na koniec, żeby nie brzmieć zbyt patetycznie.
Brandi była już po trzech piwach. Ostatnio piła więcej - może Amsterdam tak na nią działał? - ale wciąż miała lekką głowę. Trzy piwa wprawiały ją w lekko napruty stan, w którym jej gesty były bardziej niż zwykle wylewne, była mniej grzeczna i zdarzało się jej przekraczać pewne granice subtelności. Nie stawała się okropna, ale widać było sporą różnicą w zachowaniu.
- Gimbusy się na Ciebie patrzą - powiedziała Brandi z uśmiechem; często obserwowała ludzi. To było jej pasją, zatem komentarze, kto co robi, jak jest ubrany i co powinien bądź też nie robić, były dość naturalne. - Znam tego kogucika, Ty! Jak byłam tu z jedną dziewczyną, próbował zagadać, ale go przepędziłyśmy... Chyba mnie nie poznał - dodała.
W myślach stwierdziła, "albo myśli, że ja i Delilah jesteśmy razem".
- Cześć - powiedział chłopak z pryszczem na czole, stając obok Margot. Dla Brandi było to stanowczo za blisko. W myślach wyobraziła sobie, jak go odpycha. - Można się dosiąść?
Brandi zerknęła na koleżankę. Nie, nie zamierzała nic robić, dopóki ona nie da jej jakiegoś znaku. Spojrzenia choćby. Wtedy kolegę weźmie za fraki i wyrzuci spoza ich kręgu. Tak. Nikt się nie będzie przy niej dobierać do koleżanek, jeśli one tego nie chcą.
Uśmiechnęła się do Margot i przechyliła lekko głowę w bok.
[ ajm sori, ale dzisiaj jakoś jestem uboga w pomysły :D Tony przesiaduje prawie cały czas w barze, albo w swoim mieszkaniu, więc może tam? chociaż, może się to okazać oklepane, bo wszyscy tak zaczynają. chociaż dla mnie zero różnicy :P]
[ problem w tym, że Tony tam nie chadza, że się tak wyrażę ;) może przez pomyłkę przyjść do niego do mieszkania nad barem, mogłoby być ciekawie. wiesz, dowcip jednego z pracowników lub jego przyjaciela.]
Chłopak dalej stał, nawet coś tam gadał, wchodził dziewczynie w słowo. Bran czuła się coraz bardziej rozdrażniona jego obecnością. I właściwie chciała wstać, przywalić mu i się go pozbyć raz na dobre, ale to tylko gimbus, nie? Agresja nikomu nie pomoże przeciwko głupocie. A on najwyraźniej był głupi.
Brandi odwróciła wzrok od chłopaka, a potem z uśmiechem wyjątkowo zuchwałym, całkowicie ostentacyjnie założyła Margot włosy za ucho. Nie zerkając nawet na samca, nachyliła się nad dziewczyną.
- Zaraz się go pozbędę - powiedziała szeptem i zachichotała kobiecie wprost w ucho.
Za nimi, w miejscu, z którego przyszedł ów gimbus, zaczęły dobiegać śmiechy. I gimbus, najzwyczajniej zbity z tropu, zaczął się wycofywać do kumpli, którzy właśnie pokładali się ze śmiechu.
Bran nigdy nie rozumiała, co śmiesznego jest w homoseksualizmie, ale jednego była pewna - chcesz się kogoś pozbyć, zacznij robić coś, przy czym poczuje się głupio. Wystarczy zacząć śpiewać nieznaną piosenkę, a inni wyjdą; wystarczy, że Bran poudaje choćby jakieś związki, jakąś czułość wobec innych... i gimbusy od razu idą. Chociaż raz się jej zdarzył dzieciak, który zaczął się ślinić, widząc, jak Bran całuje inną...
- To zawsze działa - powiedziała, jednocześnie lekko dotykając nosa Margot. - Więc musisz mi wybaczyć, ale będę Cię dotykać caluśką noc, by Cię ochronić.
Czy to był żart, czy słowa kompletnie na poważnie... cóż, z Bran czasami wszystkiego można się spodziewać.
[Zaproponowałabym coś, ale mam pustkę w głowie. Może ty masz jakieś pomysły?]
- No dobra, gej radar brzmi głupio - sama zaczęła się śmiać, ale zaraz się poprawiła: - Niech będzie, że to jest art radar. Mam na głowie niewidzialne czułki i ona wyczuwają panienki, więc jak cię zobaczyłam to nie tylko kontrolki mi zaczęły migać, ale doszły do tego dźwięki rodem ze statku kosmicznego.
No tak, teraz to już sama tak zaczęła się śmiać, że prawie strąciła łokciem szklankę. Właśnie,w obecności dziewczyny zupełnie zapomniała o swoim trunku. Wypiła tequile i machnęła ręką na kelnera, by przyniósł kolejną kolejkę. Zwłaszcza, że kieliszek Margot także został już opróżniony.
- Dobra, ostatnia kolejka i zmywam się do domu. Ale żebym nie zapomniała... - przygryzła lekko dolną wargę i sięgnęła do swojej torby, wyciągając szkicownik. Otworzyła go na końcu i urwała kawałek kartki, na której po chwili zaczęła coś bazgrać ołówkiem B6.
- To mój adres. Cały niedzielny wieczór będę w domu, więc przyjdź jak będzie ci pasować, byle nie za późno.
Widząc jednak nieco zdziwiony wzrok dziewczyny dorzuciła.
- Wiem, wiem, jestem człowiekiem absolutnie nienowoczesnym i niezdatnym do kontaktów, ale nie posiadam telefonu. Więc jeśli ktoś chciałby mnie znaleźć, to nie ma wyjścia, jak walić mi pięściami w drzwi.
Kelner przyniósł dziewczynom kolejne kieliszki. Koffler uśmiechnęła się do niego w podzięce i zapłaciła mu od razu, bo wyraźnie się domagał.
- Opowiedz mi coś o sobie - mruknęła do dziewczyny, przecierając jeszcze oczy, które nagle zrobiły się nieco lepkie od nadchodzącego snu.
Było kiepsko. Nie, nie z Tony'm, on się czuł absolutnie bosko, wstał prawą nogą i świat uznawał od samego rana za wspaniały i pełen radości. Kiepsko było z Buddy'm. Pies nabawił się jakiegoś zatrucia i ledwo dychał, a jego pan ledwo wtaszczył go na górę. Teraz pies leżał na jego łóżku, skomląc cicho, a Visser zaczynał mieć tego dość. Nie, nie irytowało go to. Po prostu nienawidził patrzeć na cierpienie, a już na pewno nie na cierpienie psa, który niezmiennie towarzyszył mu od pięciu lat i Tony zdążył się z nim zżyć.
Właśnie szykował sobie spóźnioną kolację, próbując zrobić omleta(śmiech na sali, od kiedy to Tony umie gotować?!), gdy niespodziewanie zadzwonił dzwonek do drzwi. Spodziewał się albo współpracownika, albo Hollanda i stawiał raczej na tego pierwszego. Czyżby znowu doszło do bójki? Niech to szlag.
Klnąc pod nosem podszedł do drzwi i kopara mu opadła. Tego się nie spodziewał. Zlustrował stojącą przed nim blondynkę zdziwionym wzrokiem, patrząc raczej na jej ciało, niż w oczy. Cóż, takie widoki na mężczyznę zawsze działały, a już na pewno na Vissera, który chłonął go bez opamiętania.
- Taaak - odparł, kiedy spytała go, czy jest Tony'm Visserem. A kim innym mógł być? - Pani do mnie?
No kurwa, dosyć tego gapienia się - pomyślał się i spojrzał w jej oczy. Skąd to dobro się tutaj wzięło? Nie przypominał sobie, żeby się z kimś umawiał, fakt faktem może ostatnio za dużo wypił, ale pamiętał wszystko. No dobra, prawie wszystko. Czyżby to był element z czarnej dziury w jego głowie? Cóż, zaraz się dowie.
[Zdaje się, że dobrze kojarzysz ;)]
[O, w takim razie dobry, dobry ^^ i raczej do widzenia, bo chyba zmieniam bloga ;D]
[Ej, dobrze zrozumiałam? Margot leci na Bran w TAKI sposób? xD]
Nigdy nie przypuszczał, że w jego progach pojawi się prostytutka. Nigdy nie korzystał z ich usług. Powód? Był za młody i za piękny, by płacić za seks. Nie musiał iść do burdelu, by przeżyć ognistą noc. Wychodziło na to, że ktoś zrobił mu głupi żart, ale zamiast wściec się, Tony roześmiał się głośno, chcąc rozładować sytuację.
- Zaszła pomyłka - powiedział, gdy się trochę uspokoił. - Ale możesz wejść, bo chłodno tutaj.
Nie mógł nie zauważyć, że raczej w tym skąpym stroju blondynce za ciepło być nie może.
Ale skoro już tu jest, to może...? Nie, nie będzie płacił za seks. Równie dobrze może zaraz ją wyprosić i zejść na dół, a tam poznać dziesiątki dziewczyn, które chętnie spędzą z nim noc. Jednak Tony nie miał dzisiaj specjalnej ochoty na łóżkowe igraszki. Pies nadal skomlał cicho z jego sypialni i zajmował potencjalne miejsce do kochania się. No chyba, że kanapa. Musiałaby jednak baaaardzo rozbudzić jego zmysły, by zechciał przelecieć prostytutkę.
- Też mam kota. Ale czarnego i chudego. I wrednego - uśmiechnęła się, a w jej oczach zapłonęły wręcz ożywione iskierki. miło było odkrywać ludzi, którzy mieli coś podobnego do niej. Na przykład kota. Poza tym okazało się, że Margot jest też artystką. Przecudownie!
- Myślę, że jak będziesz dostatecznie długo próbować, to w końcu ci się uda i ze skrzypcami. nie ma rzeczy niemożliwych, coś o tym wiem - powiedziała ciepłym tonem i upiła łyka swojej tequili. Nie zamierzała jednak ujawniać więcej. Chociaż pewnie by odnalazły wspólny język. Gdyby tylko się przyznała, że sama z drugi dawania dupy za pieniądze, a właściwie za działkę wyszła na prostą, studiuje historię sztuki i maluje ludzi. Kiedyś wydawało jej się to nigdy nie mającym się spełnić marzeniem. Ale Jean nie mogła za dużo mówić. Musiała trzymać to wszystko w sobie i zapomnieć. Chociaż rana ciągle była niezagojona.
[Aaa, nieważne.]
Brandi uśmiechnęła się lekko. Szumiało jej lekko w głowie, więc zamiast się kontrolować - olała sprawę i postanowiła się zabawić. Na seksie się nie skończy, Brandi nie potrafiła jeszcze... ale kto powiedział, że nie mogą poudawać kogoś, kim nie są?
Dotknęła policzka Margot samymi opuszkami palców; przesunęła nimi subtelnie po linii jej szczęki. Lekko uniosła jej głowę do góry.
- Twój biały rycerz? Rycerka, jeśli już, Kawalerka Orderu Łaźni. Mój kraj jest tak wykwintny, jeśli chodzi o nazwy...
Pochyliła się nad szyją Margot i niczym w filmach, rzuciła najpierw spojrzenie rywalowi. Krótkie, wyjątkowo krótkie spojrzenie w oczy, takie kompletnie prowokujące. Świadomość, że on nic nie zrobi, sprawiała, że Bran czuła się o wiele lepiej.
- Ładnie pachniesz. Jak kiełbaska - powiedziała w końcu, kładąc głowę na ramieniu dziewczyny.
O, nie, nie, nie. Bran, choć może nie wyglądała, nie była z tych, które całują... tak szybko, jeśli nie muszą.
[ Przepraszam, że dopiero teraz, ale miałam mały zastój :D Niestety, wena do mnie wróciła tylko po części i nie jestem w stanie zacząć żadnego wątku :C może ty coś dasz radę wykombinować ;)]
Prześlij komentarz