LISTA POSTÓW

czwartek, 28 czerwca 2012

    
JAMES DAVEY

Psychiatra w klinice.
Trzydziestojednolatek.
Szkot z „czarującym” akcentem.


Ulatujący zapach papierosów, kępka kociej sierści wplątana w rękaw płaszcza, przyczajona plama po paście na policzku, trzydniowy zarost i krawat luźno przywieszony przez kołnierz koszuli. Pan psychiatra od zadań specjalnych, wielbiciel ludzkiej natury, szkockiej i białogłowych. Niektórzy uważają, że spokojnie można zaliczyć go bardziej jako pacjenta, niżeli lekarza. Ale to właśnie on. Przemierza ulice Amsterdamu lekko posuwistym krokiem, obserwuje mijanych ludzi wzrokiem, dzieli ich, sortuje, nadaje życiorys, zastanawiając się ile z tego, co wywnioskował może być prawdą. Poranna rozrywka dla pobudzenia ospałego umysłu, bo wczoraj za długo siedział przed laptopem, czytał kryminały do pierwszej, albo za późno wrócił z pubu ze znajomymi. Kart wyboru jest wiele, lecz konkluzja tylko jedna – ulokowanie swojej kwatery niedaleko miejsca pracy należy do jednych z rozsądniejszych wyborów ubiegłego roku. Good job, Jimmy.
W świetle opinii społecznej powinien być schludny, wierzący, żonaty, będący wręcz istnym wzorem w byciu człowiekiem. Dla pacjentów czy pracowników, to już nie jest ważne. Liczy się stereotyp, utarta kwestia, która winna zostać zrealizowana. A nie jest, nigdy nie była i nie będzie, bo James to geniusz chaosu i poplątania, któremu powinno się powiesić na szyi „nie powtarzajcie tego w domu”. Wskazuje na to zarówno ubiór, będący luźną imitacją bycia eleganckim dżentelmenem, jak i burdel na głowie w kolorze ciemnego blondu. Ni to artystyczny nieład, ni to przyczesany fryz, ot, coś powstało rano na tej czuprynie, to i na niej zostało do wieczora. Powiedziałby, że ceni sobie naturalność, ale nikt mu nie uwierzy, zerkając na zarośniętą twarz. Nie żeby zaraz spodziewać się hodowli bujnej brody, ale obserwacja wskazuje na niezbyt głęboki związek z żyletką. Narząd wzroku ma wyjątkowo magnetyzujący, bo wściekle niebieskie oczy zawsze były określane mianem czarujących i przeszywających na wylot. W jego przypadku faktycznie coś może w tym być, chociaż on traktuje to jako niezbędny organ do przetrwania, nic więcej. Ogółem studiując tą plastyczną facjatę – popisującą się wachlarzem wyuzdanych grymasów jak i nieocenianą twarzą pokerzysty – trzeba przyznać, że jest miła dla oka. Nie jednoznacznie, ale nie odpycha, a pomaga w kontaktach międzyludzkich. Określiłoby się ją mianem wystarczającej i właśnie taka jest.
Pan psychiatra ma zawsze wiele do powiedzenia na każdy temat, bądź i nie na temat. Częściej też na to drugie, bo lubi gubić wątek i rozwodzić się nad, wydawać by się mogło, błahymi rzeczami. Takich jak on mianują gadułami, ale należy podkreślić, że językiem posługuje się znakomicie (subtelny ukłon w stronę pań?) i mówi z sensem. Chociaż nie jest szczególnie wylewny w tej kwestii, bo mało mówi o sobie. Praktycznie w ogóle. Ogranicza się do wymienienia imienia i nazwiska, wieku, swojego zawodu, pochwalenia się szkockimi korzeniami i, ewentualnie, adresem miejsca zamieszkania. Gadulstwo idzie w parze z byciem aktywnym słuchaczem; uwielbia historie obcych ludzi o ich życiu, w ogóle, uwielbia słuchać, obserwować i analizować. Wyciągać wnioski, odnotowywać spostrzeżenia, śledzić gesty i mimikę. Człowieka uważa za byt fascynujący, chociaż zdarza mu się dzielić ludzi na tych ciekawych i tych zdecydowanie mniej. W gruncie rzeczy, podziałów nie toleruje, bo uważa to za absurd, co wydaje się komiczne zważywszy na poprzednie zdanie. Nie znosi więc polityków, homofobów, zakonnic, rasistów i samobójców. Uważa, że wolność to obłuda, stworzona przez ludzi nie mogących pogodzić się z obecnym kształtem tego świata. Seks, pieniądze, narkotyki, słodycze, państwo, rodzina, zasady i normy społeczne, marzenia, wszystko. Człowiek musi być przez coś zniewolony. Inaczej umiera. Po prostu.
Zadeklarowany kotofil, bo hołduje sobie niezależność, swobodę bycia sobą i lekką nieprzystępność. Słabość do kotowatych objawiła się w trzech osobnikach tego gatunku, przygarniętych z ulicy – Barny’ego, Sophii i Apolla. Tajemniczość została jakby zapomnianą cechą w tych czasach, więc James tym bardziej przywiązuje do tego uwagę. Ceni sobie rzeczy ulotne, rzadkie, czy dla innych trywialne. Prawdziwa bliskość, która według niego stała się teraz tak rzadka i nieprawdziwa, jest wręcz magiczna. Mimo tylu powodów do załamań, wydaje się odporny psychicznie, a stres zabija śmiechem. Właściwie, to uważa śmiech za cudowną zdolność ludzkiego organizmu, melodię wypływającą z głębin duszy i łagodzącą obyczaje… ale nie na tyle, by nie wytworzyć sobie nawyków. Pali, pije narodową whisky, zajada się fast foodami, nie dba o swoje zdrowie, w ogóle. Nie ma na to czasu, siły i chęci, poza pracą jest zbyt leniwy.
Dlatego jego mieszkanie jest wzorowym mieszkaniem bezdzietnego kawalera. Zbyteczne szukać tam nowoczesnego stylu, bo kawalerka ma klimat lat dziewięćdziesiątych, w których została zresztą wybudowana. Gdy znajdziesz się tam chociaż przelotnie, zapamiętasz z tego wydarzenia zapach odświeżacza powietrza wymieszanego z wonią papierosów, gromadę kotów, cicho sączącą się muzykę Beatelsów z wieży CD, ogrom niepoukładanych tomiszczy, upierdzielony kawą laptop i jakieś ładne kwiatki na parapecie. Takie dziwnie zadbane. Ale to naprawdę nic dziwnego. W końcu to tytoń.
Oprócz predyspozycji oratorskich, jego zdolności manualne kończą się na grze w bilard, produkcji własnych papierosów i przygotowaniu owsianki na śniadanie. Czasem zmianie żwirku w kuwecie dla kota czy okazyjnym szkicowaniu panoramy miasta. Słabość do starszych modeli samochodów skończyła się zakupem Forda Mavericka z siedemdziesiątego.
W Amsterdamie jest od prawie roku, gdy tylko udało się mu ukończyć studia w Szkocji. Pomysł o tym wyjeździe tlił się w jego głowie kilka lat, aż w końcu doczekał się realizacji. Rodzimy Edynburg był miłym miejscem, ale zbyt znanym, uklepanym. Z roli czarnej owcy w rodzinie został zdetronizowany przez dziada, Szkota z krwi i kości, Carola Daveya Sr., który go wychowywał po śmierci rodziców. Czyli od zawsze i na zawsze – guru, mistrz, mentor, kumpel i papa w jednym.


58 komentarzy:

Unknown pisze...

[ chyba Tony zostanie gejem <3 ]

Ivett Carter pisze...

[Witam,
Zgłaszam się z sugestią, nie pytaniami. Mianowicie wpadło mi do głowy, że Ramona mogła popełnić pewne wykroczenie, po którym, dzięki jej kontaktom i pozycji, jedyną karą jaką otrzymała było kilka wizyt u psychiatry. Mogła powiedzmy potrącić dziecko na pasach, bądź powiedzieć kilka niemiłych słów w stronę pewnego mężczyzny, który zgłosił skargę o zniewagę. Może jakieś inne pomysły tlą się jednak w Twojej głowie? ;))
PS: Piękne zdjęcie, oddaje zarys postaci <3

lilac sky pisze...

[Przegenialny opis Jamesa, a do tego to psychiatra <3 Kopsnę banalny wątek, może ujdzie i nie wystraszy.]

Cechą charakterystyczną Amelie były niespożyte pokłady energii, które sprawiały, iż rzadko kiedy panienkę Morel było można zastać w mieszkaniu, gdzie notabene spędzała wyłącznie noce, ale też nie każde. Jeśli nie na uczelni, czas spędzała gdzieś między jedną kawiarnią, pubem, mieszkaniem znajomych, a drugą kawiarnią, klubem... Wszędzie zaś dostawała się o własnych siłach, najczęściej w biegu pokonując kolejne kilometry, by zdyszana dotrzeć na wyznaczone miejsce o czasie. Ceniła sobie punktualność, choć w praktyce, w jej wykonaniu, miała dość osobliwy wygląd. Zdana na wiarę we własne nogi, zawsze wychodziła z domu odrobinę za późno, a potem musiała zabawą w sprintera nadganiać stracony czas, by pojawić się punktualnie. Dzisiejszy wieczór, też pełen był atrakcji, a panienka Morel biegała od jednych znajomych do drugich, w międzyczasie uzgadniając jeszcze najważniejsze informacje dotyczące zbliżającej się imprezy jej znajomej, w końcu też decydując się na małe zakupy, aż przed oczami mignęła jej, jak się ciemnowłosej zdawało, znajoma postać. Czym prędzej zabrała kupione produkty, wrzuciła je niedbale do torby i pobiegła co sił w nogach, by dognić, jak myślała, przyjaciela. Z radosnym okrzykiem na ustach wskoczyła mężczyźnie na plecy, a dopiero wtedy zorientowała się, że chyba coś jest nie tak. Na moment zamarła i ze strachem w oczach spojrzała na twarz osobnika, którego zaatakowała, a który był jej całkowicie nieznany. Nawet jeśli niesamowicie przypominał Carlosa, to ewidentnie Carlosem nie był.
- Przepraszam...- wymamrotała, potulnie i ze skruchą, a przede wszystkim ogromnym zawstydzeniem zeskakując na ziemię. Podniosła swoją torbę, która uprzednio upadła na chodnik, jednocześnie starając się unikać wzorku mężczyzny, w obawie, że jeszcze ją zwyzywa, albo będzie prawił morale, w taki sposób, by czuła się jeszcze gorzej. Choć... zastanawiając się nad tym głębiej, można by rzec, że w sumie to całkiem zabawne było. Całkiem, całkiem.
I nagle parsknęła śmiechem, sama nie wiedząc, co ją tak nagle w tym wszystkim rozbawiło, więc czym prędzej zakryła usta dłonią. To było głupie.
Czy powinna przepraszać jeszcze raz?

mo pisze...

[Arianne to pediatra, a James to psychiatra... Jakby tu ich połączyć w jakiś wątek? Czy pracuje on w jakiejś prywatnej klinice?
Ewentualnie Aria mogłaby ze swoim bagnem wybrać się w końcu do jakiegoś specjalisty...]

Brandi pisze...

[Psychiatra, psychiatra, ja mam słabość do psychiatrów, oni są uroczy ><
Wymyśl powiązanie, a ja ładnie zacznę. Ale nic z alkoholem, bo Bran wyjdzie na alkoholiczkę :D]

Unknown pisze...

[Zajebiście się składa, Mila ma na swoim koncie epizod z kliniką i leczeniem psychiatrycznym, po tym jak stwierdziła, że sensem jej życia jest alkohol i dieta. zwłaszcza ta dieta, wpadła w anoreksję, czy James zechce się zająć tym przypadkiem? :)]

Unknown pisze...

[ ba, ale jakiegoś byś nie dobrał to i tak Dżud jest zajebisty :D ]

Brandi pisze...

[O, tego jeszcze nie miałam :D]
Bran nie lubiła poniedziałków.
W poniedziałki o godzinie piątej nad ranem trzeba było wyjść na godzinny spacer z psem, podczas powrotu przejść się po sklepach i odwiedzić pocztę w oczekiwaniu na wyniki egzaminu decydujące o tym, czy dostanie się na medycynę, czy nie. Następnie należało wrócić do domu i iść na szybko do pracy. Wieczorem jeszcze zająć się nauką, bo przecież nie mogła iść na studia z wiedzą ledwo-ledwo.
Tego dnia wyniki dostała. Przyjęto ją, jako trzecią - zastanawiała się, który był jej brat. możliwe, że wyżej, on przecież ledwo skończył szkołę, więcej pamiętał. Od razu zadzwoniła do pracy, mówiąc, że dzisiaj nie da rady przyjść, bo będzie świętować dostanie się na studia (Will zaśmiał się tylko i nakazał jej przynieść wódkę do oblewania na wtorek), potem do brata, ale on nie odebrał. Zaszła do sklepu, zaszalała, kupując pierogi z serem i truskawkami, i ruszyła do domu.
Tuż przed klatką schodową Wasp, bo tak miała na imię jej suczka rasy border collie, zaczęła szarpać siatki w przypływie szału. Skończyło się to tym, że wszystko, co w nich było, malowniczo wysypało się na ziemię. Bran jednak miała zbyt dobry humor, aby się gniewać na psa. Chwyciła ją jedynie za uszy.
- I coś Ty zrobiła, co? Jak my to teraz pozbieramy? - zapytała, mocniej chwytając smycz i próbując jakoś zebrać wszystko, co wypadło.

Unknown pisze...

[cóż, zdarzają się ciekawsze przypadki. swoją drogą - zdjęcie cudowne, już mam mokro w majtach hahahha :D ale jako, że to miłość mojego życia, boski Jude, to masz przejebane u Mili. xD jako jej lekarz musisz wiedzieć, że lubi się ruchać z kim popadnie, ma depresję, bierze psychotropki i jest ogólnie bardzo rozchwiana emocjonalnie. powiedz mi tylko, czy Twój chłopiec pracuje w prywatnej klinice, czy nie?]

W takim miejscu trudno spotkać takie kobiety jak Mila Drozd. Z cudownymi, jasnymi włosami upiętymi w mocnego koka, w obcisłej, seksownej sukience i w butach na obcasie. Obok znerwicowanych starszych kobiet i facetów z obłędem w oczach, ona naprawdę się wyróżniała. Wyglądała na najbardziej normalną. Z ujmującym uśmiechem i nogami do nieba. W sumie sama też się miała za całkowicie normalną. Tylko potrzebowała... odpoczynku. Wszystko przez stres.
Zapukała do drzwi swojego psychiatry. Tak właśnie, psychiatry.
- Można? - zapytała niskim, miłym głosem,a gdy mężczyzna skinął głową, weszła do gabinetu, mając nadzieję, że tym razem nie będzie jej ważył. Nie miała ochoty na picie litrów wody, liczyła na łut szczęścia. Liczyła na to, że ta sukienka wcale nie podkreśla tak jej wystających żeber. Jakby na to nie patrzeć - wyglądała całkiem seksownie.
Pamiętał ją już, bo wyciągnął jej kartę bez pytania o nazwisko. Trudno było ją jednak zapomnieć. Zwłaszcza, jak ciągle machała rzęsami w stronę lekarza. I jej tętno było w jego obecności raczej przyspieszone. Cholernie jej się podobał.
- Skończyły mi się tableteczki. Ale tak szczerze mówiąc całkiem nieźle się czuję - stwierdziła ze wzruszeniem ramion, zanim zdążył jeszcze zapytać o jej samopoczucie.

lilac sky pisze...

[E tam zdjęcia wszystkie cacy, gif też. Choć wiem, że czasem długo można szukać.]

- Elementy zaskoczenia to moja specjalność.- Amelie uśmiechnęła się wesoło i mrugnęła porozumiewawczo do mężczyzny, który jeszcze przed chwilą był ofiarą jej szalonych pomysłów i czynów. Ale skakanie na plecy, było jedną z ulubionych form powitania w jej wykonaniu. Ktoś by rzekł, że to nie do końca normalne, a ona wzruszyłaby tylko obojętnie ramionami. A co jest normalne?... Grunt, że nikogo nie zabiła, nie połamała, ewentualnie tylko wkurzyła, ale na tym się kończyło. Żadnych poważniejszych obrażeń nie było. W wypadku jej rozmówcy raczej też nie.- Ogólnie lubię jak coś się dzieje, jest głośno, itd. W każdym razie przepraszam Pana jeszcze raz. To nie miało być osobliwe zabójstwo z premedytacją, tylko spontaniczne przywitanie przyjaciela. Niestety pomyliłam go z Panem. Głupio wyszło.- założyła kosmyk włosów za ucho, dalej uśmiechając się wesoło, bo skoro i stojący naprzeciwko niej mężczyzna miał dobry humor, to i ona nie musiała udawać poważnej. Takie głupie zrządzenie losu, taka wpadka, a jak cieszy!- W każdym razie... zakupy całe? Mogę pomóc w ramach przeprosin, czy coś...

Hope Winter pisze...

Złapała się obręczy schodów, odchylając do tyłu i spoglądając na świat za sobą do góry nogami. Z tej perspektywy był nawet ciekawszy i bardziej interesujący. Hope miała nadzieję (!), że przez odwrócenie go w widoku, da się odwrócić i w rzeczywistości. Zmieniła pozycję, opierając się teraz o poręcz biodrami i balansując na krawędzi równowagi, nogami machając w powietrzu. Stanęła znów na ziemi, gdy w pewnym momencie omal nie runęła głową w dół, ku parterowi Centrum Handlowego, w którym się znajdowała.
Usiadła na ziemi, tupiąc nogami w złości. Cholera, cholera, cholera!
Co było nie tak w jej CV, że nigdzie nie chcieli przyjąć jej do pracy? Ukończenie prestiżowych szkół do niczego się nie miało.
- Hgfmgfp... - wymamrotała pełna bulwersu.

Anonimowy pisze...

[Też wolę koty. Mam dwa ;3 I uznajmy, że opakowanie pierogów (też mam) xD]
- Dzisiaj mnie to nawet nie zdenerwuje - powiedziała Brandi, zaczynając wszystko pakować do obszernej torby. Pomyśleć, że jeszcze niedawno, gdy ją otrzymała od koleżanki na urodziny, uważała, że jest beznadziejna! A ratowała jej tyłek już drugi czy trzeci raz. - Tak w ogóle, to zapraszam na pierogi, jeśli chcesz. Nielepione, kupne, ale są smaczne, więc tym bardziej zapraszam. Zdałam egzaminy, więc dzisiaj będę wszystkich częstować jedzeniem, alkoholem nie, bo mi się skończył, chociaż pewnie na wieczór coś się znajdzie... Zwykle nie jestem taką gadułą, musisz mi wybaczyć.
Jej radość była wręcz dziecięca. Miała ochotę wstać i zacząć kręcić się w kółko, piszczeć z radości et cetera. Po prostu... Medycyna była marzeniem od czasu, gdy się kroiło martwą żabę na ulicy...

Hope Winter pisze...

Jak tak, jak tak można, na czyjąś głowę wylewać tak fe napój, jak kawa? Ja bym zrozumiała gdyby tu o herbacie mowa była. Ale na litość Boską: kawa?! Uniosła zielone oczęta, na mężczyznę patrząc, włosów dotykając i oblizując palce.
- Z cukrem, czy bez? - zapytała, bo to pierwsze do głowy jej przyszło. Bo jak pić kawę, to tylko z mlekiem. A jak herbatę, to tylko gorzką.

Liliana Windrose pisze...

[OMG JUDE <3]

Unknown pisze...

[to dobrze. blondi by nie było raczej stać. lepiej przepierdalać kasę na wódę trololololo :D]

Wywróciła oczami na jego wiadomość i nie była z tego faktu zbytnio zadowolona. To zresztą mało powiedziane. Cholera, ostatnio schudła dwa kilo. Piękne dwa kilo w dół, co bardzo ją cieszyło. Tyle tylko, że lekarzy, pielęgniarki i jej przyjaciół jakoś to nie cieszyło. Ciekawe dlaczego? Chyba ważne było to, że ona czuła się piękna - i co za tym idzie - szczęśliwa.
Poza tym - naprawdę była normalna! Była najlepszą studentką na wydziale filologicznym, pracowała, planowała wakacje, umawiała się na randki. To przecież robią normalni ludzie, nie? Jedyny jej problem polegał na tym, że miała kilka dołków tej zimy, bo olało ją dwóch facetów na raz. Przecież to miało prawo zdołować, prawda? Prawda?!
- Czy to konieczne - zapytała niepewnie, a uśmiech już dawno zszedł jej z twarzy, zamieniając się w niezadowolony grymas. A miała już taki dobry humor!
- Bo mi się nie wydaje takie ważne. Wpieprzam ostatnio marchewki, nawet jadłam wczoraj ciasto. Takie prawdziwe, domowe, a nie jakieś gówno w stylu "light" ze sklepu - powiedziała przekonującym tonem, odwieszając torebkę na krześle. Oj, czuła, że się dzisiaj nie wywinie.

Hope Winter pisze...

- Fuj. - jawnie wyraziła swoje niezadowolenie, nie tylko z możliwości picia kawy z cukrem, jak i z tego, że taką kawą ją oblano. Nie lubiła. Jak cholera, nie lubiła.
- Bo mnie do pracy nie przyjęli. Kurczaki zielone. - jęknęła, zrywając się na równe nogi. Co, że przed obcym. Co, że przed kimś, kto pewnie zaraz za wariata ją weźmie. Co, że przez to za desperatkę ją okrzykną. Co, że jeszcze nie wie, że przed psychiatrą.
- No bo czego mi przepraszam bardzo, brakuje? No czego?!

Hope Winter pisze...

- Kawa z cukrem jest jak picie ciepłego piwa. FUJ. - odparła, ponawiając uparcie swoją niechęć do tego rodzaju napojów. To niszczyło ich smak, może dlatego też, że Hope piła bardziej dla smaku, niż dla samego picia i właściwości.
- A gdzie miałam usiąść? Nie stać mnie nawet na ławkę. Za dużo kroków. - usiadła z powrotem na ziemi, opierając się głową o barierkę schodów.
- Spędziłam piętnaście lat na pracowaniu. Jak ja mam nie ześwirować, jak w tak dużym mieście nie ma miejsca dla jednej biednej studentki?!

Hope Winter pisze...

Grzaniec. Fe. Choćby nawet taki od górali, to fe. Zaraz, że młoda to się nie zna. No skandal. Skandal! Założyła ręce pod piersiami, patrząc na mężczyznę spode łba, bo jak nie odebrać jego słów jako obelgi.
- Fizykę studiuję. Jak mam być leniwa, hę? Jak nie znajdę pracy, to... Będę musiała powiedzieć bratu, że musi wcisnąć gdzieś trzeci etat, a tego, to ja mu przecież za nic nie powiem. A jest dobry wiek na zrzędzenie? Nie ma. Jak nie ma dobrego czasu na rodzenie dzieci. - popadała w lekką paranoję. Ale moment, chwilunia, kilka zdań i otrząśnie się. Znormalnieje. Zbierze w sobie, chwyci teczkę i dalej pójdzie podania o pracę składać.

Unknown pisze...

W zasadzie miała kilka gorszych dni... zwłaszcza na początku, gdy pomachała na pożegnanie kilku butelkom dobrego wina albo whiskey, które Piotrek zabrał do siebie, ażeby ją uchronić przed pokusą. Zabawne było eksperymentowanie, jak raz wzięła jedną więcej... czasem dwie... cholera, była naprawdę popierdolona, prawda?
Co prawda jeszcze trochę jej zostało... ale nie mogła odmówić sobie spotkania z Jamesem? Tak właśnie, tym Jamesem, na którego widok robiło jej się gorąco. Cholera, mocno popierdolona.
Podniosła się z ciężkim westchnieniem z miękkiego krzesła i stanęła na wadzę, przyglądając się jej z wyraźną niechęcią.
Kurewskie pięćdziesiąt trzy. Dobrze myślała, straciła dwa kilo. Cudownie.
- Waga się nie zmieniła - skłamała z zadziwiającą szczerością w oczach, licząc na to, że może jednak jej nie uwierzy i nie zajrzy, albo może ubzdura mu się, że ostatnio faktycznie, mogła ważyć tyle samo. Może jak wcześniej się jej nie poszczęściło, to teraz wyjdzie?
- Poza tym, bez przesady. Nie rzygam. Jakbym była jakąś pieprzoną bulimiczką, to bym nie miała tyle seksu. Kto by się chciał całować z kimś, kto ciągle rzyga? - zapytała wywracając oczami, po raz kolejny i zeszła z wagi, licząc na to, że ten temat go zajmie. Uwielbiała go, jego cudowną aparycje jak i te złośliwe docinki, które niekoniecznie sprawiały jej smutek. Wręcz przeciwnie, kręciło ją to. Mówiłam, pojebana.
Widząc jednak raczej srogie spojrzenie lekarza, wróciła na wagę, krzyżując ręce na piersiach jak mała, nadąsana dziewczynka, chociaż już od dawna nie przypominała małej dziewczynki. Głównie przez ten wzrost. I patrz się no, co za cholera, nie ufał jej!
- I wcale ich tak szybko nie połykam... gdzieś zgubiła mi się resztka. Wprowadziła się do mnie przyjaciółka i przez kilka dni miałam totalny rozpierdol w domu.
Kolejne kłamstwo. Cholera, jak jej to łatwo szło. No ale w to mógłby chociaż uwierzyć!

Unknown pisze...

- Mogę ściągnąć, jak to konieczne. Ale żebym nie czuła się samotnie, to też byś musiał - wyszczerzyła zęby w wesołym uśmiechu, zupełnie nie jak ktoś z depresją (chyba jednak łykała tych proszków za dużo). Oczywiście powiedziała to bardzo żartobliwym tonem, ale jednak... coś w tym jednak było. Chętnie zobaczyła by go bez ubrań. Obok siebie bez ubrań. Na tej leżance. Tak, to by było niezłe. Matko, blondi, ogarnij się!
- Nie wiem, po prostu... nie jestem głodna - przyznała. A potem wpadło jej jeszcze coś do głowy, chyba najbardziej szczera wypowiedź jak dotychczas, ale było jej z tym cholernie głupio. W końcu wyjdzie na tę wariatkę, jak mu powie. A wcale nie zamierzała wychodzić przed takim facetem na wariatkę. Chociaż... w sumie cieszył się niby, jak mu tam coś opowiadała, nie zmyślała i szukała jednak pomocy. To może jednak?
- Skręca mnie na samą myśl o jedzeniu. Znaczy jak coś ugotuję Angie, mojej nowej lokatorce, to mi tak pachnie, że czasem coś spróbuję... i zjem talerz makaronu... ale potem sobie myślę, że przekroczę to magiczne pięćdziesiąt pięć, że będę, jejku no, ważyć cholerne sześćdziesiąt... - ukryła twarz w dłoniach i aż się wzdrygnęła, wspominając tę gigantyczną liczbę. Sześćdziesiąt to strasznie dużo. Zdecydowanie za dużo. Kto by chciał się umówić z sześćdziesiątką? Jasne, chyba w biodrach.
- Nie mogę być GRUBA. Mam tyle rzeczy do zrobienia, świetlaną przyszłość przed sobą, a grubi ludzie... - wzdrygnęła się ponownie. - Grubi ludzie są straszni. Robi mi się słabo, jak myślę, że tyję. Na początku się cieszyłam, jak już przytyłam. A teraz jak się znowu najem to robię sobie trzy dni głodówki.

Unknown pisze...

[e, trzy miesiące za długo. Mila wylądowała w kwietniu na oddziale i spędziła tam miesiąc]

Hope Winter pisze...

Prychnęła, nic a nic niezrażona.
- Statystycznie człowiek na spacerze z psem ma trzy nogi. - odparowała, krzyżując nogi i siadając po turecku. Co miała powiedzieć, że potrzebowała pracy, bo studia kosztują, bo mieszkanie kosztuje, bo życie kosztuje, bo ubezpieczenie kosztuje, bo zdrowie kosztuje, bo rodzicom trzeba pomagać, a to też kosztuje, że związek kosztuje? A gdzie to jeszcze pomiędzy wierszami dodać, że i ślub, i dziecko, i małżeńśtwo kosztuje? Hope nic nie mówiła więcej. Zamilkła tylko, wdychając ciężko powietrze. A pierś unosiła się i opadała, jak u konia po wyścigach.
- Otworzę budkę z watą cukrową. - oznajmiła, przypominając sobie o obecności małej cukrownicy, znajdującej się w szafie, w rodzinnym domu w Rugby. Gdzieś pomiędzy paletą do rożna a tortownicą. Tak, na sprzedawaniu waty zarobi kokosy.
Hope to zawsze pełna nadziei była...

Anonimowy pisze...

Brandi... cóż, ona żywiła się lepiej, bo mrożonkami i czasami kilkoma obiadkami, które udało się jej ugotować. Za każdym razem mówiła sobie - tak, Bran, czas zrozumieć tajemnice garnków i patelni. Nie miała jednak komu gotować, a samej sobie... Jej wystarczyły mrożonki. Były smaczne, nawet, jeśli nie tak bardzo jak gotowane obiadki były pożywne. Ale kto by się przejmował tym w wieku dwudziestu lat.
Jones zaśmiała się. Jasne. Młodzi wcale nie piją od razu. Nigdy. W ogóle. Jesteśmy tak strasznie grzeczni, że to aż boli, alkoholu się brzydzimy i będziemy czekać na ukończenie trzydziestu lat, aby zacząć.
- Wódka mi do pierogów nie pasuje - powiedziała - ale ja się nie znam. Po pierogach jednak jak najchętniej się zgodzę, tak w drodze wyjątku.
Och, Bran tak miała po alkoholu. Więc mogą się dopasować do siebie. Jej nie przeszkadza.

lilac sky pisze...

- No jasne, że Pan jest!- przytaknęła wesoło i nawet klepnęła niezbyt mocno mężczyznę w plecy. Ot, taki przyjacielski gest, bo już zdążyła polubić dopiero co spotkanego mężczyznę, który w dodatku był jej ofiarą.- Znaczy trzyma się Pan dobrze, wygląda też nieźle, jest dobrze. Naprawdę.- uśmiechnęła się wesoło, a potem przyjrzała się uważniej jego zakupom, bo była z niej już taka ciekawska istotka. Wciąż drzemała w niej dziewczynka, trzeba dodać, że bardzo niepokorna i szalona. Ale za to w końcu tak ją lubiano.- Ma Pan koty? Ja strasznie je lubię, choć nigdy nie miałam okazji żadnego posiadać. Rodzice nie chcieli zwierzaków, choć i tak nie wiem, czy nawet zauważyliby obecność jakiegoś. Niemniej kiedyś hodowałam dżdżownice w doniczkach. Tylko wszystkie uciekły nie wiadomo kiedy i gdzie.- wzruszyła lekko ramionami, nadal będąc niezwykle radosną i wesołą. Do tego jeszcze się rozgadała. Ale Amelie już taki miała charakter. Wieczna optymistka, okropna gaduła i mała wariatka z wiecznie przyklejonym do twarzy uśmiechem.

lilac sky pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ramona van der Lohren pisze...

Nazwisko van der Lohren było powszechnie znane w świecie biznesu, a dzięki najmłodszej i w praktyce ostatniej, żywej przedstawicielce rodziny, także w mediach. Mimo iż Ramona nie chciała rozgłosu w sferze prasowej, jej działania i prywatne zachowanie, sprawiło, że stała się bywalcem artykułów plotkarskich. To wydarzenie udało się jej jednak zatuszować. Na szczęście.
Ramona była kobietą władczą, która nigdy nie pozwoliła sobie na jakąkolwiek zniewagę w jej stronę, jednak również taką, która często znieważała innych. W końcu więc musiała ponieść tego konsekwencje. Lohren Industry posiadało najwspanialszych, holenderskich prawników, którzy już niejednokrotnie sprawiali, że zarzuty kierowane pod adresem pani prezes znikały, a prasa nie miała prawa publikować żadnych doniesień w tych sprawach. W końcu jednak przyszedł dzień, w którym czara goryczy się przelała i kobieta była zmuszona ponieść konsekwencje swoich czynów.
Zawsze działała pod wpływem impulsów oraz nerwów, których nie potrafiła utrzymać na wodzy. To właśnie przez te cechy jej osobowości w dość impertynencki sposób wypowiedziała wszelkie swoje najskrytsze myśli, ubrane w przekleństwa, względem właściciela pewnej, mało ważnej firmy, którą chciała przejąć. Tym razem nikt nie mógł wyplątać jej z postawionych zarzutów, a jedynie jak najbardziej załagodzić karę. Sąd orzekł pięć, dwugodzinnych spotkań z psychiatrą, który miał wyplenić z niej złe maniery. Lekarz ten został wybrany odgórnie, więc także w tej kwestii, kobieta nie miała nic do powiedzenia.
Stała przed drzwiami jego gabinetu, wciąż zastanawiając się czy w ogóle zapukać. Choć wewnątrz czuła się bardzo zdenerwowana, nie miała zamiaru okazać tego. Ubrana była jak zawsze, w białą, zakrywającą jedynie uda, elegancką sukienkę, pozbawioną wszelkich, zbędnych ozdób. Czarne szpilki wyraźnie akcentowały każdy jej krok. W końcu zdecydowała się wziąć głęboki oddech, złożyć drobną dłoń w piąstkę, założyć na swoją twarz maskę i zapukać. Nie czekała długo na zaproszenie.
Pewnym krokiem weszła do środka i uśmiechnęła się subtelnie w stronę mężczyzny. Nie spodziewała się tak przystojnego widoku, lecz nie dała poznać po sobie zaskoczenia. Gra aktorska w jej branży była niezbędną umiejętnością.
- Ramona van der Lohren - przedstawiła się i wyciągnęła drobną dłoń w kierunku mężczyzny. W końcu według najstarszych zasad to kobieta musi wyrazić chęć na przywitanie przez mężczyznę.

Eva Smit pisze...

[Jude <3 Ten gif na końcu notki sprawia, że mam ochotę krzyczeć *.* Witam na blogu i życzę miłej zabawy!]

Unknown pisze...

[ Jeruna, dzięki za uwagę, bo sama na to uwagi nie zwróciłam... No cóż, jak mówią, głodnemu chleb na myśli :> Jeszcze raz dzięki! ]

Presta pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Ramona van der Lohren pisze...

Ramona odrzuciła pukle włosów za plecy, by odsłonić twarz i ramiona. Szarymi oczyma zerknęła w stronę kozetki, typowej dla takich gabinetów. Nie usiadła na niej. W końcu w jej mniemaniu cała ta szopka z wizytami u psychiatry była wręcz zbędna. Pozwoliła sobie usiąść na fotelu. Założyła nogę na nogę tym samym sprawiając, że materiał jej sukienki lekko się zmarszczył i odsłonił kolejną część jej ud. Ręce ulokowała na podłokietnikach, jednak nie rozsiadła się na tyle wygodnie, jakby chciała. Zachowała nienagannie wyprostowaną postawę. W końcu nie mogła pozwolić na to, by ktoś wmówił jej potrzebę odkrywania przed kimś swojego oblicza.
Z lekkim, acz wymuszonym uśmiechem spojrzała na mężczyznę siedzącego za biurkiem.
- Do twarzy panu w okularach - stwierdziła, chcąc oddalić się od prawidłowego, a raczej wymuszonego tematu rozmowy. Mimo iż było to jedynie zagranie, miało w sobie prawdę. Ramona starała się nie kłamać, choć kiedy musiała to zrobić nie odczuwała wyrzutów sumienia. Widząc jego nieugiętą minę zawodowca, odetchnęła ciężko i niczym rozkapryszona nastolatka wywróciła oczyma. Zaraz jednak zreflektowała się i wróciła po poprzedniego, kamiennego wyrazu twarzy.
- Dokładnie wie pan z jakiego powodu umieszczono nas we wspólnym pomieszczeniu. Zadawanie takich pytań jest zbędne, nie sądzi pan?

Brandi pisze...

Bran zaśmiała się, kiwając głową. To się jej podobało.
- A Twoje koty nie zjedzą mi psa? Wasp jest dość... miła w stosunku do kotów, ale koty niekoniecznie - powiedziała. - Choć może najlepiej... Daj mi dziesięć minut. Tylko psa zaprowadzę do domu i się rozpakuję. I przyjdę z pierogami. Garnek jakiś masz, czy przynieść?
Łagodzenie obyczajów było dość specyficznym zadaniem. Zależało wszystko bowiem od osoby, z którą się owe obyczaje łagodziło. Niektórzy po alkoholu stawali się o wiele gorsi niż przed, awanturowali się... na szczęście Brandi taka nie była. Ona zaczynała się śmiać i wygłupiać. Po brandy - i dlatego nie lubiła tego alkoholu - zawsze stawała się bardzo tulaśna. A to nie pasowało do wojowniczej lesby, którą była.
[Jak ja znam to miauczenie kotów "bo pani gdzieś wyszła a mnie nie zabrała!"... zawsze mnie to rozczula <3]

lilac sky pisze...

Zmarszczyła gniewnie brwi w geście oburzenia, że śmie oskarżać ją o kłamstwo. Co to, to nie!
- Ten Pan to kwestia dobrego wychowania.- mruknęła wyniośle, zaraz jednak westchnęła ciężko, a na jej malinowych wargach pojawił się znów uśmiech.- Albo raczej coś wpajane mi od dzieciństwa, przez szanowną i zapobiegliwą Panią Matkę. Ale tak szczerze... Jeśli tak bardzo Ci to przeszkadza, to mógłbyś się chociaz przedstawić. Ja jestem Amelie.- wyciągnęła swoją smukłą dłoń w stronę mężczyzny, nie wątpiąc, że poznanie tajemnicy jego imienia będzie czymś fascynującym. Bądź co bądź, był naprawdę ciekawym człowiekiem, kimś kogo polubiła od razu i zwyczajnie się jej podobał. Nawet jeśli nie było to logiczne i brakowało jakiegoś sensownego wytłumaczenia ku temu, to czasami tak się działo, po prostu.
- Z tym garbieniem to też nie prawda. Żadny z ciebie dziad, tak jak ze mnie dama.- wyszczerzyła swoja białe zbąki, wyjątkowo ucieszona i dumna z tego porównania. Pomimo usilnych starań rodzicielki Amelie zawsze była nieposkromioną panną, która uwielbiała szaleć, żartować i płatać figle innym, czasem również gustując w delikatnym podburzaniu innych. W końcu irytowanie snobów, to nie byle atrakcja.

dewiacja pisze...

{Ojejku... Ten ostatni gif :) W sumie, może wpadniemy razem na jakiś wątek lub powiązanie? Przecież nie ma rzeczy niemożliwych...}

Mila pisze...

- Ale SZEŚĆDZIESIĄT? Na Boga, Ty siebie słyszysz? Wiesz jak to brzmi. SZEŚĆDZIESIĄT - powtórzyła bardzo wolno i z wyraźnym niesmakiem. Nawet dla niego by tyle nie przytyła. Nie z własnej woli. - Tak jakoś... pełno. A poza tym... - zmrużyła niebezpiecznie oczy - Masz coś do moich cycków? Są piękne. Małe jest piękne. Takie w sam raz, mieszczą się w dłoniach. Sam zobacz!
Cóż, jej zdaniem była to propozycja nie do odrzucenia. Bo któż nie chciał sam zobaczyć, jakie to ona ma idealne, piękne piersiątka. Właśnie, takie w sam raz.
- To jest taki cholerny lęk, że aż boli mnie głowa - w tym momencie złapała się za skronie - jak sobie pomyślę, że mam być gruba. Wiesz kiedyś ile ważyłam? Sześćdziesiąt siedem, serio. Chodziłam wtedy do liceum. Jezu, w lustro nie mogłam patrzeć. Założę się, że wtedy Marc miał najwięcej panienek na boku, frajer - skrzywiła się, ciągle mając ogromną urazę do swojego byłego męża.

lilac sky pisze...

- Komplement? Chyba raczej fakt.- stwierdziła, jednak zaraz zamilkła na chwilę poważnie się nad tym zastanawiając. Rzadko kiedy zdarzało jej się prawić komplementy, raczej zawsze uznawała wszystko za fakty, albo szczere wyznania, ale w tym wypadku nie mogła jednak tego nazwać komplementem. James nie wyglądał na dziada i każda przechodząca tędy kobieta niewątpliwie przyznałaby jej rację.- Nie... Ja w swoim egoizmie nie prawię komplementów.- wyszczerzyła swoje bielutkie ząbki w popisowym uśmiechu, choć jej słowa prawdą nie były. Przynajmniej nie zupełnie, tak jak i nie zupełnie była z niej egoistka. Czasami miała tylko takie wredne i apodyktyczne zachowania, nieraz zahaczające pod egoizm, ale poza tym szczyciła się mianem niezwykle pozytywnej i radosnej osóbki, której wszędzie było pełno.- Teraz dopiero powiem komplement, bo od zawsze uwielbiałam imię które nosisz. Choć... akurat ono nie było twoim wyborem, więc sama nie wiem czy to taki komplement... ale zawsze to coś miłego?- przymrużyła lekko jedną powiekę, patrząc niepewnym wzrokiem na mężczyznę. Udało jej się jakoś uratować z tej opresji słownej?

Mila pisze...

Spuściła głowę w dół, ale tylko po to, by przyjrzeć się swojemu ciału. Szczupłe uda, idealne wręcz, płaski, prawie już wklęsły brzuch. Sukienka maskowała wystające żebra. No i te cycki... w sumie... w sumie było jej szkoda, ale te cycki. Może warto? Ale M-ka... Ojezu, ojezu, ojezu, to brzmiało zbyt brutalnie!
- A jak przytyję do pięćdziesięciu dziewięciu, to czy umówisz się ze mną na randkę? - zaproponowała i roześmiała się lekko, rozsiadając się wygodnie na krześle. Po małej wagowej histerii znowu potrafiła być pewna siebie, znowu zaczęła się bawić w całe to flirtowanie i machanie rzęsami. Było bardzo niewielu, którzy jej się opierali, i niestety, James do nich należał. Może to dlatego, że była jego pacjentką? Pewnie na pewno. Ale i tak nie dawała za wygraną.

dewiacja pisze...

{Skoro jest elastyczny to może jakiś tani klub, gdzie zaciągnie go ktoś znajomy? I dajmy na to, ten ktoś znajomy od czasu do czasu, kupował u Sashy dragi i tam się spotkają? No nie wiem, nic innego mi do głowy nie przychodzi...
Wiadomo, Jude Law to zawsze dobry wybór;)}

mo pisze...

[ To ustalamy, że znają się już jakiś czas z pracy i czasami jedzą razem lunch? No kiedy oboje są danego dnia w pracy... spotykają się w bufecie i takie tam gadaninki? Ale na ogół już trochę się znają - za dobrych znajomych można ich uznać? :) ]

Anonimowy pisze...

Ja osobiście, będąc mężczyzną, obawiałabym się chodzić nago przy kotach. Przecież coś tam zawsze dynda, a zwierzęta te - jakże wdzięczne - uwielbiają gonić za tym, co dynda... Ale cóż. Skoro koty Jamesa były wychowane, to dobrze.
- Przyniosę swój - powiedziała Brandi, już po chwili znikając za swoimi drzwiami.
Wróciła z garnkiem i opakowaniem pierogów, i jakimiś ciastkami czekoladowo-orzechowymi. Zapukała do mieszkania w ramach ostrzeżenia i weszła.
- Już jestem! - zawołała. - Pies schowany w otchłani mojego pokoju, a ja mam pierogi i ciastka do owych alkoholi, nie miałam ogóreczków kiszonych, niestety, bo ja sama wódkę rzadko piję... A ciastka zawsze mile widziane...
Rozglądała się po mieszkaniu. Było... kocie - nigdzie kwiatków długich, bo przecież zwierzęta mogłyby to zrzucić. Żadnych droższych ozdób, bo one zrobiłyby sobie z nich zabawki. Po półkach przechadzały się owe trzy koty, które tak pięknie, z ogromnym zaciekawieniem wbiły wzrok w Bran, gdy tylko weszła.
- Wiesz co, ja się boję Twoich kotów, gapią się na mnie - powiedziała.

foksu pisze...

[Ja tutaj domagam się wątku i powiązania, więc można coś zacząć tworzyć, prawda? ;>]

foksu pisze...

[Tak sobie myślałam nad tym, że mogłoby być... Jako że Lily (a także i autorka) gustuje w mężczyznach o aparycji Jamesa, to po mógłby zaistnieć pomiędzy nimi romans od dłuższego czasu, mający już pewne aspekty za sobą, że zdarza jej się czasem spędzić noc u mężczyzny i pomimo różnicy wieku, nie mają problemy by ze sobą się dogadać, choć nieraz mogłyby być jakieś zgrzyty, a to się wydaje ciekawe do spróbowania; ba! nawet mogłaby robić coś więcej niż owsiankę! :D Też mogło to zapoczątkować się wizytą dziewczyny u mężczyzny lub jego wizytą w warsztacie samochodowym, gdzie to była w chwili, gdy jej brat coś modyfikował w aucie Jamesa, gdzie to drugie jest mniej krępujące. I tak rozmawialiby na ogół.
Co o tym sądzisz? :>]

Cosmos pisze...

[Twój komentarz obudził mnie z krótkiego, lekkiego snu. Nie miałam czasu i weny na odpisywanie, aż tu nagle bach! Ktoś komentuje moją Anikę i Johansson. Mówisz, że przywołałam Cię na Scarlett? To chyba nie wiesz, jak bardzo zaczęłam wzdychać, kiedy zobaczyłam Juda. O mój Boże, co za genialny pomysł na dobranie wizerunku. Do tego Szkot, a Anika jest brytofilką, również jeśli chodzi o Szkocję. No i do tego ta karta... Gdzieś Ty się nauczył tak pisać? Matko boska. Jestem tak zauroczona, że biorąc pod uwagę charaktery i osobowości naszych postaci (a także wzajemne zachwycanie się wizerunkami - gif boski, rozpływam się), wpadłam od razu na wątek romantyczny. Jednakże pewnie mnie uprzedzono, więc daj mi znać, czy idziemy w tę stronę (bo coś ich łączy), bo jak nie, myślę dalej. A tymczasem jeszcze chwilę się pozachwycam, dobrze?]

foksu pisze...

[Jak chcesz, bo mi to obojętnie.
Posłużę się, cytując: "Jako nowicjusz poczuwam się tylko do podsunięcia powiązań/pomysłu, a zaczynacie wy.", więc wychodzi na to, że ja nowicjuszka, ty już weteran, więc w jakiś sposób powinieneś zacząć :D]

foksu pisze...

[Teraz już nie, wcześniej był, zatem się nie liczy :D
W porządku :>]

Cosmos pisze...

[Nie dziw się, że ludzie wzdychają do tego zdjęcia, bo to całkiem normalne. W końcu to Jude Law, a gif na końcu to jest po prostu esencja jego całego uroku. I przy okazji Jamesa. Nie chcę, żebyś osiadał na laurach, ale jednak nadal jestem po wrażeniem jego opisu. Moja karta jest w porządku, nawet mi się podoba. Chociaż wiem, że stać mnie na więcej, mnie nie zachwyciła specjalnie. Ale dosyć o kartach. Możemy przyjąć, że tak się poznali, właśnie na stołówce, kiedy jej matka, na przykład, była na badaniach i Anika ją odwiedzała. Takie kompletnie normalne spotkanie jest dużo lepsze, bo mam dość już wybuchowych okazji do zapoznawania się. Teraz pozostaje nam wybrać fabułę do wątku, ja mogę zacząć, chociaż jestem nowicjuszką, bo nawet mnie tutaj tydzień (jeszcze) nie ma ;) I cieszę się ogromnie,m jednocześnie zaskoczona, że pasuje Ci taki a nie inny motyw ich znajomości. Ogromnie.]

lilac sky pisze...

[No to może... nie wiem mogą się spotkać w kawiarni, albo James spotka Melkę w parku jak będzie szkicowała, ostatecznie jakiś klub czy cóś. Tyle pomysłów ode mnie. I cieszę się że zaczniesz xD]

Brandi pisze...

[True... niech się dobrze już znają, hm? :D]

Cosmos pisze...

[No i pomysł masz bardzo dobry, wcale nie banalny. Jasne, postaram się zacząć, to nie będzie żaden problem. Chociaż nie wiń mnie za ewentualne głupie błędy albo zdania nie po polsku, bo chyba nie mam weny, a perspektywa opowiadania, które planuję napisać na innym blogu jeszcze bardziej wysysa ze mnie resztki pomysłów. Ale już nie marudzę, tylko zaczynam.]

Czasami miała wrażenie, że sprzedała swój samochód tylko i wyłącznie po to, by szlajać się z rowerem po całym wielkim Amsterdamie i narzekać, że ma wszędzie tak daleko. Była naprawdę niezdecydowana, za co krytykowała samą siebie w kółko. Raz była z siebie dumna, że potrafiła pozbyć się całkiem dobrego auta za przyzwoitą cenę, raz mruczała pod nosem, że rowerem nie dostanie się człowiek wszędzie i jest mniej wygodny. Nie, żeby nie lubiła jeździć. Zwyczajnie człowiek, który jedzie długą alejką i czuje, że zaczynają spadać pierwsze krople dawno nie widzianego deszczu (takie były najgorsze), nie ma dobrego przeczucia siedząc na rowerze. "Dojadę", pomyślała, brnąc dalej przez ulicę i czując, jak zapach powietrza zmienia się, a duchota opada. Gdzieś daleko przed nią błysnęło się i dał się słyszeć cichy grzmot. Miała nadzieję, że chmura idzie w drugą stronę.
Niestety. Nadzieja matką głupich. Nie minęły dwie minuty, a była zmuszona zeskoczyć z siodełka i wejść na chodnik z rowerem, żeby schować się gdzieś przed deszczem. Chociaż padało tak, że deszczem ciężko to nazwać. Chmurę zwyczajnie oberwało i nadeszła ulewa.
Cała morka, z kosmykami włosów przyklejonymi do czoła, znalazła wreszcie jakąś bramę, prowadzącą na drugi koniec kamienicy. Wpakowała się do niej, niewiele myśląc. Nie była sama, co ją zdziwiło, bo ulice opustoszały. Ale coś zaskoczyło ją o wiele bardziej. Nie tylko ona szukała tutaj schronienia przed burzą.
Najpierw zobaczyła jego charakterystyczne tęczówki, które tak dobrze zapamiętała. Potem rozpoznała całkowicie jego ujmującą twarz, nieśmiało uśmiechając się i przypierając plecami do suchej ściany.
- James - wypowiedziała jego imię w dosyć dziwny sposób, o czym na szczęście zorientowała się w porę. Odetchnęła głęboko. - Miło cię widzieć.

Brandi pisze...

Tak, Bran od zawsze była kumpelą. Tą, do której idzie się z winem, gdy okazało się, że dziewczyna rzuciła czy zdradziła; tą, do której idzie się z czekoladkami, gdy ona miała jakieś smutki i nie chciała znowu pić alkoholu. Nie seks-przyjaciółka, nie przyjaciółka do płakania, raczej do śmiechu i do poprawiania nastroju. Bo kto by pakał przy tak energicznej osobie? Juz lepiej się przy niej najebać i mieć problemy z głowy. Przyjaciółka-kumpel po prostu.
Ale ostatnio się coś zmieniło. Nie chciała być wiecznie kumplem i wiecznie mieć wódki w barku "na wszelki wypadek". Nie chciała nosić spodni, wyglądać jak czupiradło i umieć przeklinać. Stąd te sukienki, błyszczyk, zmiana fryzury i nowe buty. Przekleństw, co prawda, nie dało się od razu opanować, tak samo jak i picia, ale postęp był. Dlatego zamiast wracać w rozwalonych trampkach do domu, usiłówała iść prosto w butach na obcasie.
Nigdy więcej żab. Ani ślimaków. Jasne cholery były zbyt drogie, nawet pomimo tego, że smaczne, żeby można było sobie pozwalać na takie wydatki. Chociaż dziś było warto! Zwłaszcza, że James się bał zjeśc pierwszego ślimaka, a ona usiłowała zrobić sekcję zwłok na żabie - oczywiście, t było stanowczo daleko za granicą trzeźwości. Kiedy więc szła obok niego, opowiadając, jakie to życie jest piękne i jak jego oczy wyglądały, gdy mu pokazywała żabie serce, śmiała się. Cholera, tak dawno się nie śmiała! Tak awno nie czuła choć odrobiny szczęścia w swoim życiu! I co z tego, że zimno mocno krzywdziło jej nogi i ramiona.
Kiedy stanęli przed klatką, zaczęła w torebce szukać kluczy. Trzymała się przy tym lekko pana psychiatry, niepewna, czy nie wywróci się, jeśli zda się tylko na siebie.
- James, nie piję z Tobą więcej - powiedziała po raz kolejny, wyjmując klucze. - I nigdy nie jem z Tobą, bo jesteś mało wytrzymały na anatomię ślimaków... I czego mam jeszcze z Tobą nigdy nie robić, co?

foksu pisze...

Noc była intymnością, skrywającą sekrety życia. Z ciemnych zaułków między starymi kamienicami wychodzili ludzie wraz ze swoimi sekretami, o których najbliżsi nie mieli pojęcia. Kobiety stawały w poszczególnych miejscach na Dzielnicy Czerwonych Latarni w oczekiwaniu na zapłatę za godzinę umożliwienia przyjemności. Gdzieś naprzeciw, paliło się światło w salonie, gdzie małżeństwo - na oko - nowożeńców, sprzeczało się, a następnie oddawało pożądaniu, nie bacząc na oglądających.
Sama tajemnice. Tak myślała o niej Lilianne.
Jako że przez kolejny dłuższy czas będzie miała szansę przebywania w tymi mieszkaniu samej, raczyła się wszystkim, co tylko było możliwe. Najpierw szły porządki,a później przyjemności, by ciało, które wydawało się być zmęczone, nagle ożywiło się nocą, zmuszając rudowłosą do zajęcia miejsca na balkonie, którego szerokość dopuszczała umiejscowienia kanapy. Jeszcze kubek gorącej kawy w ręce, a żarząca się końcówka papierosa kręciła się po ściankach popielniczki.
Siedziałaby tak do wschodu słońca, nie mogąc odpuścić pierwszych promieni słonecznych, ale głuchy stukot sprawił, że Holmes dźwignęła się z początku niechętnie, zmierzając długość z balkonu do drzwi wejściowych, po chłodnych panelach. Poprawiła jeszcze męską, koszulę, której guziki nie zapięła równo.
- James. - mruknęła, przywołując na twarz leniwy uśmiech, gdy z początku niepewnie otworzyła drzwi, a później uchyliła je znacznie wiedząc, kto zawitał w jej progach. - Wejdź. Co tutaj robisz? - spytała, unosząc brew ku górze.
Czasem dla niej wizyty o późnej porze nie zdawały się przyprowadzać dobrych informacji.

Bran pisze...

Pan psychiatra i nie wiedział? Dobrze, streszczę.
Brandi obwiniaa się za to, że Mila nie żyła. Depresja jednak przekształciła się w nieudolne zadowalanie osoby, która nie żyła, osoby, której wszystko wcześniej się podobało. Brandi zaczęła w głowie tworzyć sobie obraz jej osoby i żyć zgodnie z tym, co ona by powiedziała... lub czego nie, ale co obraz jej podpowiadał. Stąd żółta sukienka, błyszczyk i buty. Bo Słońce to nosiło. I pewnie chciałoby widzieć w tym Bran.
- A tam, Szkot nie Szkot, ja jestem Angielką i...
Uśmiechnęła się, kiedy udało się jej otworzyć drzwi. Weszła do klatki schodowej, potem wciągnęła doń Jamesa i zaczęła prowadzić go na górę. Cicho, tak, by nie obudzić Wasp; ta zaraz rozszczekałaby się na całą kamienicę i Bran zapewne miałaby problemy. Więc nie odzywała się, po prostu wchoziła po schodach, trzymając rękę Jamesa, gdyby nage zachciało mu się wywrócić.
I zachciało mu się. Czy właściwie, Brani zatrzymała się na sekunę, James dobił do niej, nie wymierzył w ścianę, by się oprzeć i wylądował na ziemi, a Bran, która trzymała jego rękę, poleciała za nim, bo zamiast go puścić - rękę na jego dłoni zacisnęła mocniej. Skończyło się to tak, że avey leżał na plecach na zimnej połodze, a Bran leżała na nim. I się śmiała, a choć niegłośno, już po chwili z jej oka spłynęła łza. Wtedy też przytuliła się do Jamesa, wciąz się chichrając z tego głupiego upadku.
Jeszcze tego nie zauważyła, jeszcze nie dotarło do niej, ale czuła bicie serca Jamesa przez ubrania i liczyła je w głowie. Jeszcze nie zarejestrowała, że wcale nie ma ochoty go puszczać. Nikogo nie miała ochoty puszczać tej nocy. A zwłaszcza mężczyzny, który pachniał cierpkimi perfumami i słodkim winem.

foksu pisze...

Każdy miał swoją własną definicję nocy.
Dziewczyna nie tyle, co zmieszana, ale zdziwiona była wizytą. Zazwyczaj to mogłaby stwierdzić, że pijany kolega zapomniał gdzie mieszka, więc cisnął na pamięć przez uliczki Amsterdamu, chcąc się odnaleźć w odpowiednim miejscu, a zawsze było odwrotnie.
Wsłuchiwała się w słowa mężczyzny, stając nieopodal i przypatrując się, jak ściąga buty a następnie kurtkę, którą od niego wzięła. Oczywiście, że inwestycja w wieszak była nieopłacalna! Poza tym ściany przy wejściu zabrudzały kredową barwą, a nie chciała później ponosić kosztów w pralniach.
Każdy, kto wchodził do tego mieszkania, a w nim nie przebywał dużo, narzekał na chłód, jaki rudowłosa wprowadzała. Dla niej to był wręcz błogostan, kiedy chłodny wiatr delikatnie muskał jej skórę.
- Przestań się krytykować i opisywać jako egoistę. - machnęła lekceważąco ręką, kiedy przewiesiła kurtkę na jednym z oparć krzeseł. - Faceci zawsze byli egoistami, nie musicie jeszcze tego nagłaśniać. - oznajmiła z delikatnym, choć i złośliwym uśmiechem.
- Jakbym nie chciała czyjegoś towarzystwa to nawet nie kwapiłabym się do zejścia z balkonu. - wyjaśniła pokrótce oczywistą sprawę, tym samym dając mu odpowiedź, że nie chce, by mężczyzna wyszedł. - Napijesz się czegoś? - spytała, kierując najpierw swoje ciało do łazienki, z której wyciągnęła gumkę, zawijając ją wokół włosów na krótki moment.

[Nie mogłam ogarnąć drugiej części przedostatniej linijki "ale możemy nie spać razem, zawsze raźniej, czyż nie?" XD]

Brandi pisze...

Bran zgodziła się ze śmiechem.
- Zawsze. Gdybyś nie by tak pijany, pewnie przespałabym się tutaj z Tobą, na tym korytarzu. Ale jesteś i... to się nazywa niedogodna sytuacja - dodała. - Chcieć, a nie móc.
Rozejrzał się, szukając swojej torebki. Sięgnęła po nią i uśmiechnęła się radośnie, znowu się przytulając do mężczyzny Nie, za bardzo się jej kręciło w głowie, żeby wstawać i gdzieś iść. Ciekawiej było leżeć tutaj przy nim, na nim, z zamkniętymi oczami, i zastanawiać się, dlaczego szumi w głowie.
Ach, bo Mila była do zabicia, czy właściwie - ona zginęła dawno, a ja w końcu rozwiązałam zagadkę. I Bran ledwoprzeżyła to rozwiązanie zagadki; chciała rzucić wszystko w cholerę, bo uznała, że bez Słońca nic się nie uda. Czuła się winna, bo jednak coś się udawało, nawet bez Mili. Przespała się z szefem bo potrzebowała bliskości - o czym pan psychiatra na pewno wie - jak i z jego kochanką, bo była wściekła, że oni z nią sypiają, do czego jednak się nie przyznała. Zachowywała się więc jak każdy silny, który stracił coś cennego - szamotała się ze światem niesamowicie. W imię utraconej miłości.
Ale teraz znowu zaczynało być dobrze. Znowu się śmiała i cieszyła ze świata.

foksu pisze...

Miała ochotę zapytać, że niby dlaczego kobietom to nie robi różnicy, aczkolwiek zrezygnowała z ciągnięcia tematu, bo to temat-rzeka, więc mogliby tak mówić i mówić, czasem się zgadzać, zaprzeczać sobie.
No oczywiście, że nic się nie zmieniało. Lilianne nie miała bowiem, czasu na to, by zrobić jakiś remont, choć takim by nie pogardziła. Niemniej, musiałaby się zastanawiać, co robić, czego nie robić. Zwłaszcza, że Frank kilka razy wspominał o wyprowadzce, więc te przestrzenne mieszkanie byłoby wręcz puste, jak dla dziewczyny.
Przeważnie to Lilianne spędzała wieczory u Jamesa ze względu na współlokatora, który kotłował się w pokoju naprzeciw jej sypialni. Nie mogli wtedy pozwalać sobie na wiele, a też Lawler czasem spoglądał na nich dziwnie, gdy to Lilka była w towarzystwie starszego od siebie o kilka lat mężczyzny.
Zaśmiała się cicho, kręcąc delikatnie głową.
- Miła, czasami? Czyżbyś mi coś sugerował, James? - spytała cicho, lekko przechylając głowę na bok. - Wiesz, ja mogę przestać być miła lub zacząć taką być, choć to by się znudziło. Nie tylko mi, ale i tobie - dodała z westchnięciem.
Ona zazwyczaj miała dystans do siebie. Często należała do tych złośliwych osób, jednak nie robiła tego z zemsty tylko dla żartu. Gorzej, jak większość tego nie mogła zrozumieć.
- Na nic nie masz ochoty? - kolejne pytanie padło z jej ust, gdy przystanęła naprzeciw mężczyzny, odruchowo sięgając dłonią do jego szczęki, która skryta była pod kilkudniowym zarostem. W przeciwieństwie do wielu kobiet, ona uwielbiała taki zarost.
- Jakbyś wypił, mógłbyś się przespać i wtedy jechać.
Nie będzie w niego wciskać alkoholu, ani innych napojów. Poza tym wiedział, gdzie jest kuchnia i gdzie są poszczególne napoje, więc sam mógł po nie sięgnąć.

[Nie no spoko, mózg zlasowany :D]

Cosmos pisze...

Gdzieś obok porządnie huknęło, a chwilę wcześniej błyskawica przeszyła jasne niebo. Od razu przypomniał jej się ten dziwny dokument, jaki oglądała na jednym z kanałów przyrodniczych o burzach na Florydzie i w Afryce Równikowej. Serce na chwilę aż jej stanęło, kiedy uświadomiła sobie, jak bardzo niebezpieczna jest taka pogoda. Tak, Anika czasami zachowywała się jak przewrażliwione dziecko. Co na swój sposób mogło być też urocze, szczególnie teraz, kiedy doszła do wniosku, że ma o wiele gorsze zmartwienie na głowie - była cała mokra, szczególnie na włosach. Kosmyki przylepiły jej się do czoła, wyglądała niekorzystnie ładnie, a przecież przed sobą miała Jamesa. Poznała go wieki temu, jakby się wydawało, aż do dnia dzisiejszego. Kiedy tak na niego patrzyła, uśmiechając się delikatnie, przypomniała sobie wszystkie szczegóły tamtego przypadkowego spotkania, kiedy jedynym wolnym miejscem na szpitalnej stołówce było to obok niego. Co ciekawe i jednocześnie niefajne, lepiej pamiętała rozmowę z nim niż z lekarzem matki, który mówił coś o uważaniu na stres (co przy niekończącym się rozwodzie rodziców było rzeczą niemal niemożliwą jak oderwanie wzroku od Jamesa w jej przypadku).
W końcu jednak zorientowała się, że coś do niej mówił, kilkakrotnie zamrugała oczami i wzruszyła ramionami.
- Jak widać - udało jej się oderwać wzrok, żeby spojrzeć na rower, oparty o ścianę przejścia pod kamieniczką. - Mam trochę daleko do domu, a tylko wariat jechałby w taką pogodę...
Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna trzyma w rękach siatkę z zakupami.
- Widzę, że też nie wybrałeś sobie idealnego momentu na uzupełnianie zapasów z lodówki.

Anonimowy pisze...

[Coś nowego? :D]

Amelia Rose pisze...

[Wiitam.
Proponuję wątek, ale nie mam pomysłu, niestety. O ile więc podrzucisz mi pomysł na ewentualne powiązanie i okoliczności spotkania, zapraszam ;)]

Huddinge Mingel pisze...

Możesz ponownie wcielić się w postać żyjącą w sercu Nowego Jorku. Pamiętasz High-School-Life i atmosferę tam panującą? Jeśli tak, to zapraszam ponownie, jeśli nie to koniecznie musisz sprawdzić!
www.bradley-high-school.blogspot.com