LISTA POSTÓW

wtorek, 26 czerwca 2012

I nazwali ją Hope, bo miała dawać nadzieję. [Hope Winter]

Hope Winter


    Niemowlę narodziło się zgodnie z terminem, dnia siedemnastego lipca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku w Anglii, zaś młoda kobieta, którą widzisz na załączonym obrazku ma dziś dziewiętnaście lat i studiuję fizykę na amsterdandzkim uniwersytecie. Jako specjalizację wybrała nanotechnologię, zaś jej skrytym marzeniem jest zbudować pierwszy prototyp komety, która można by posłać w kosmos. Zanim jednak przenieśmy się historią z Anglii do Danii, warto posłuchać o początkach tej opowieści...
    Hope Winter urodziła się jako drugie dziecko w średniozamożnej rodzinie, gdzie na pierwszym miejscu stała wiara, upadający w ojczyźnie, katolicyzm, oraz miłość, propagowana na każdym kroku i przekazywana nie tylko ze strony rodziców do swoich dzieci, ale też, a może i w szczególności, od potomków do rodzicieli. Należący od kilku pokoleń dom w Rugby, miał funkcję nie tylko mieszkalną, ale biurową, bo niezmiennie od wielu lat, wolne pokoje wykorzystywano pod wynajem, nie tylko dla studentów czy uczniów tutejszej szkoły, ale także dla turystów i przejezdnych. Alicii i Thomasowi Winter zależało, aby ich dzieci otrzymały to, co uważali za najpotrzebniejsze: dobre wykształcenie, samoocenę godną swojej wartości, wiarę, nie tylko w Boga, ale i w siebie samych, oraz miłość, która pomagałaby im stać się ludźmi dobrymi i empatycznymi. Niezaprzeczalnie odwalili kawał dobrej roboty, bo i Richard, i Hope wyrośli na osoby dojrzałe emocjonalnie, pewne siebie, zdecydowane, a także uczuciowe. Nie skąpią innym czasu, ani ciepłych uczuć, starając się być zawsze dla tych, którzy ich potrzebują. Oboje pracują w wolontariacie, poświęcają swoją energię nie tylko na zabawę i rozrywkę, ale przede wszystkim na pomoc biednym. W tym wypadku jest to praca w jadłodajni. Rodzeństwo ukończyło jedną z najbardziej prestiżowych szkół publicznych w Holandii. Ani Richardowi, ani Hope nie można odmówić ponadprzeciętnej inteligencji i ambicji. Hope udała się na holenderski uniwersytet idąc za przykładem starszego brata, który w tym roku ukończył resocjalizację. Obecnie mieszka wraz z nim w trzypokojowym mieszkanku na obrzeżach miasta.
    Opisując cechy jej charakteru skupiłam się głównie na tych pozytywnych, ukazujących młodą kobietę w jak najlepszym świetle i nasycając Was dobrym wrażeniem, które mam nadzieję nie zniknie, wraz z dalszym czytaniem tekstu. Panna Winter jak każdy człowiek posiada wady, jedną z nich, najważniejszą, jest chorobliwa ambicja, która doprowadza ją nierzadko do nieprzespanych nocy, bezpodstawnych kłótni i płaczliwych wieczorów przy kieliszku taniego wina. Hope zawsze starała się dorównać bratu, żeby udowodnić wszystkim naokoło, że jest równie świetnym uczniem jak on. W szkole zawsze porównywano ją do Richarda, co powodowało tylko dodatkowy stres i nie potrzebnie nadrywaną więź z bratem. Nierzadko daje swojemu rozmówcy sygnały i znaki, nie zdając sobie sprawy z ich dwuznaczności, co nie raz prowadziło do niezręcznych momentów i przykrych wydarzeń. Ma ambicję zbawienia świata, wierzy w to, co mówią jej inni, nieważne, czy są wobec niej szczerzy, czy też próbują ją wykorzystać, używając do tego jej dobroci i naiwności. Uparta w dążeniu do celu, co ściśle łączy się z ambicją. Zdarza się, że rani bliskich sobie ludzi, idąc po trupach po ścieżce, jaką sobie wyznaczyła. Zaletą, działającą na jej korzyść jest to, że gdy tylko zda sobie sprawę ze swojego błędu, to robi wszystko, co się da, żeby go naprawić.
    Hope odziedziczyła urodę po matce, co uwydatniło się kiedy zaczęła dojrzewać. Posiada długie włosy, w kolorze jasnego blondu, które upina w wysoką kitkę, żeby nie przeszkadzały jej podczas pracy czy nauki. Kiedy wybiera się ze znajomymi splata w warkocz, a jeśli na umówione spotkanie przyjdzie w rozpuszczonych włosach, to wiedz, że zależy jej by dobrze przed Tobą wyglądać, bardziej niż przed innymi. Zielone, używając terminów typowo literackich, przypominają zieleń świeżej trawy, tej zakrapianej rosą, bądź świeżo po przycięciu trawnika. Niektórzy poeci powiedzieliby, że w takich tęczówkach marzeniem jest utonąć przez zapatrzenie się, ze swojej strony dodam tylko, że oczy są najpiękniejszą częścią w całym wyglądzie dziewczyny. Nie będę rozpisywać się nad jej nosem, bo nie można powiedzieć więcej niż to, że jest drobny i uroczy, wpasowuje się w symetrię twarzy, a usta nie wyróżniają się czerwonokrwistą barwą, a malinowym kolorem. Sylwetka Hope dopasowana jest do jej wzrostu i nie można zarzucić dziewczynie, ani zaniedbania fizycznego, ani przesadnego wychudzenia. Będąc szczerą przyznam, że obraz jaki przedstawia innym, jest wynikiem umiejętnego dopasowywania ubrań i nie uwydatniania fałdki na brzuchu, a zalet, których pokazywanie nie wchodzi pod kategorię grzechu cudzołóstwa.  Styl ubierania się całkowicie oddaje jej kobiecość. Lubi, kiedy strój, jaki danego dnia założy, będzie odzwierciedlał jej nastrój oraz ważność dnia. Pomimo, że elementy elegancji towarzyszą prawie zawsze, to nie chodzi ubrana oficjalnie. Nie ma osoby, pamiętającej dzień, w którym Hope ubrana była w spodnie. Sukienki oraz spódniczki, w różnych krojach i fasonach, a także koszule, koszulki czy swetry są znakiem rozpoznawczym. Jak każda kobieta ma słabość do kupowania butów, a ich par nie zliczył chyba nikt.
    Wchodząca w dorosłość młoda kobieta przeżyła tylko jedną prawdziwą miłość. Zaczęła się ona na początku liceum i trwa do dziś: razem udali się na jedne studia, żeby nie rozstawać się, ani nie być jedną  z tych par na odległość, gdzie wciąż istnieje ryzyko zdrady. Choć nigdy się Tommy'emu nie przyznała, to ostatnio co raz częściej myśli nad ich wspólną przyszłością. Widzi w nim przyszłego męża, ojca swoich dzieci. Chciałaby z nim zamieszkać, ale nie jest na tyle odważna, żeby mu to zaproponować, więc czeka, aż Thomas sam to zrobi.


Karta użyta na innym blogu, ale była tam zaledwie jeden dzień. Podpis zostaje, bo mejl do różnych kont. Nie zaczynam, bo jestem już rozleniwionym umysłem ścisłym, który odpoczywa. A jak są błędy w tekście, to mi je wypisać, bo ja będę szukać igły w stogu siana. Na zdjęciu Rosie Tupper.

31 komentarzy:

Jacqueline pisze...

[ Ojj, biedactwo. Jakbym wiedziała, to bym Cię nie zmuszała;p
Tak czy inaczej, dobra, taki pomysł mi całkiem pasuje, bo przynajmniej wiem w jaką stronę pisać. Tak więc zacznę za chwilę ;) Ewentualnie będziemy coś zmieniać na bieżąco, ok? ]

Kotofil pisze...

[ No to c'mon czekam na pomysł :) ]

laqueum pisze...

Jackie nie miała nic przeciwko tańczeniu z Nate'm. Lubiła tego chłopaka, poza tym miał talent i niewątpliwie zależało mu na tym co robi. A że przypadło im pas de deux... Cóż, cieszyła się, że to właśnie z nim będzie tańczyła występ solowy.
Miała tę bolesną świadomość, że za parę lat skończy się jej kariera i pozostanie jej powolna egzystencja nauczycielki baletu. Będzie miała surową twarz, chłodne spojrzenie i wymagający głos. Piękny obrazek, prawda?
Niemniej do tego momentu zostało jej trochę czasu, więc wykorzystywała go jak mogła. Co w praktyce oznaczało skakanie po sali i niesamowite zmęczenie. Skok z dwóch nóg na jedną, z jednej na drugą. Podskok z obu nóg i wyrzut nóg..
Przy normalnym trybie życia, te kilka godzin dziennie jest trudne do wyobrażenia, a co dopiero do zniesienia. A przy rygorystycznej diecie składającej się z jogurtów w przerwach i sałatek owocowych.. Trudno pamiętać jak się ma na imię.
Z cichym westchnieniem osunęła się na ziemię, kiedy ich instruktorka zarządziła przerwę. Większość tancerek poszła jeść, ona zaś niezwłocznie zabrała się za rozmasowywanie obolałych łydek.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i uniosła głowę.
- Hope - uśmiechnęła się słabo.

Brandi pisze...

Nie-wierzyła.
Co jej popaprany brat robił w Holandii?! Jak on mógł opuścić mamę i szukać jej, Brandi, w obcym mieście!? Przecież to chore i nieodpowiedzialne! A w dodatku Bran nie miała ochoty być tutaj z bratem za żadne skarby. Będzie wtrącał się w jej sprawy, jego cholerna (wyjątkowo seksowna, niestety) dziewka będzie próbowała być miła. I kto wie, może zechce się z nią umówić na szalone zakupy? Nie ma mowy! Nie ma mowy, aby Tommy tu został! Trzeba go wykurzyć z tego miasta. Tylko jak?
Trzymając deskę pod pachą, a psa na smyczy, Bran mocno zastukała w drzwi mieszkania, w którym miał w przyszłym tygodniu zjawić się jej brat. Chciała go zagryźć, zabić i wywalić przez okno. Przyda mu się przynajmniej egzamin z medycyny, jasna cholera.
Z sąsiedniego mieszkania wyszła aż sąsiadka. Spojrzała na Brandi ostrym wzrokiem.
- Niech pani zostawi tę miłą parę! Zaraz zadzwonię po policję! Obdartuska jedna!
No tak, pomyślała Bran, stwierdzając w duchu, że nie będzie się odgryzac. Jej braciszek chodził w wyp[rasowanych koszulach, jego dziewczyna z sukienkach. Brandi na nogach miała rozwalające się trampki i spodnie z dziurami w strategicznych miejscach.

Brandi pisze...

- Co-wy-tu-do-cholery-robicie - cedziła przez zęby, rzucając na podłogę deskę i trzymając na smyczy Wasp. - Nikt, do jasnej cholery, Was tu nie prosił! Tommy miał rekomendacje na angielskich uniwersytetach, po coście przyjechali tutaj? Do kurwy nędzy! Czy ja naprawdę nie mogę mieszkać sama w jednym miejscu bez dbania o to, że mój popaprany braciszek też chce tutaj być?!
Gryźć, zabijać, mordować - tego pragnęła w tamtym momencie. I nieważne, że Hope wyglądała na półprzytomną, że Wasp chciała zabłocić mieszkanie, a wchodzenie do mieszkania obcej osoby o siódmej rano i wrzeszczenie na nią było niegrzeczne. Bran została oszukana, zdradzona przez własnego brata.
Ale to nie pierwszy raz.

Brandi pisze...

- Wiem! Ma być za tydzień, mama do mnie dzwoniła, ale ma być! Co wyście sobie myśleli, przylatując tu? Że ktokolwiek Was chce w Holandii? Do kurwy nędzy! Jeszcze macie czas, wynocha mi z tego miasta.
Wiedziała, że dziewczyna braciszka jest nienormalna i zdążyła się do tego przyzwyczaić. W sumie, była podobna w tym do Słońca, ono też rzadko się denerwowało. To Bran była - pewnie w całej rodzinie - osobą o gorącej krwi. Łatwo poddawała się emocjom, dużo krzyczała i żywo gestykulowała.
- Jasna cholera, jak ten kretyn mógł zostawić mamę samą? Przecież mówiłam idiocie, aby nie wyjeżdżał od razu, bo mama się załamie i w ogóle, dlaczego nie posłuchał? Pieprzony wnuczek popapranych dziadków... Po co on w ogóle chce tutaj mieszkać? Uniwersytet w Holandii nie jest najlepszy, jeśli chodzi o medycynę.

Brandi pisze...

- Będzie wracać do Anglii z podbitym okiem - powiedziała Brandi ostro, ponownie (?) wchodząc do mieszkania, w którym już tu była. - Pozwolisz, że zrobię sobie kawę i zobaczę, których noży mogę użyć w zabawie z moim szanownym braciszkiem?
Od zawsze taka była: bezpośrednia, szczera, bardzo dominująca. Oczyściła więc łapy Wasp i puściła ją, by suczka pobiegała sobie po pokoju. Sama zaś ruszyła po pokojach, szukając kuchni. Gdy tam trafiła, zaczęła najzwyczajniej przeglądać szafki.
- Mój kretyński braciszek złożył już papiery na uczelnię? - zapytała, stawiając czajnik na gazie. - I wiesz może, na kiedy ma wstępny egzamin? Mam nadzieję, że trafimy do różnych grup, bo gdybym miała uczyć się razem z nim, coś by mnie trafiło...
[Ej, a co Hope sądzi o lesbijstwie Bran? Też jst przeciwko?]

Anonimowy pisze...

[miałam na myśli to ze nie tańczą w grupie i źle to sformułowalam, a nawet nie zwróciłam na to uwagi. dziękuję za zwrócenie na to uwagi. Jeśli zaś chodzi o sałatki, to wspominałam o przerwach nie zaś całym jej życiu. ;)]

J. D.

Anonimowy pisze...

[wybacz powtórzenia, odpisuję z telefonu i nie ogarniam ;/]

Tommy Jones pisze...

Ostatni kilometr dzielący go od lotniska przebył w biegu. Pewnie osiągnął niezły czas - w tej chwili jednak o tym nie myślał. W "Anim"-ie mieli sporo problemów; myszy uciekły z klatek, płosząc damulki przybyłe po kocie żarcie po piętnaście euro puszka, a jeden z najspokojniejszych szczurów ugryzł jakiegoś nierozgarniętego dwunastolatka-dręczyciela zwierząt; koniec końców, Tommy mógł wyjść dopiero przed siódmą. O tej zaś godzinie zaplanowany był przylot samolotu Hope. Naprawdę nie chciał jej zawieść, nie był jednak głupcem - chcenie nic tu nie ma do rzeczy.
Stojąc już w zatłoczonej hali doznał małego szoku. Hope nigdzie nie było. A raczej - on nie zobaczył jej w pierwszej chwili.
Zaraz potem dostrzegł ją - małą, skuloną na ławce. Podbiegając zauważył, że zasnęła.
- Hope - szepnął, bardziej przez zmęczenie niż przez celowy zabieg, jednocześnie dotykając jej ramienia.

Brandi pisze...

- Przez telefon nie podbiję mu oka, poczekam, aż przyjedzie - powiedziała, już po kilku chwilach stawiając przed Hope kawę. - A wtedy stracicie połowę dekoracji w mieszkaniu, mój pies wgryzie się mu w pewne czułe miejsce i osobiście doprowadzę do tego, że na piechotę będzie uciekał z Holandii.
Uśmiechała się do siebie. Była pewna, że uda się jej Tommy'ego przekonać do tego. Co prawda od dawna się z nim porządnie nie kłóciła (a ważyłby się zbliżyć i próbować zaśmiecać jej życie po zaginięciu Mili!), ale tera wiedziała, że nadszedł taki czas. Przegryzie mu tętnice. Wszystkie.
- Gdzie właściwie pracujesz obecnie? Radzicie sobie, hm?

Brandi pisze...

- Czeeekaj, czekaj, czekaj! - zawołała Brandi. - Jesteście tyle od domu, macie możliwość mieszkania razem i nie mieszkacie razem? No chyba sobie żartujesz. Mój brat jest kompletnym kretynem - stwierdziła po chwili, siadając na krześle.
Zawsze uważała jego i jego dziewczynę za kompletnych sztywniaków. Ale nie do tego stopnia! Każdy normalny człowiek poszedłby mieszkać z ukochaną osobą. Uprawiałby z nią seks do białego rana... A przynajmniej tak robiła Bran, gdy udawało się jej i Słońcu wynająć pokój w hotelu, gdy nikogo nie było w mieszkaniu mamy Brandi albo gdy strażnik w akademiku sobie ucinał drzemkę. A oni...
- Mój brat jest nedoruchany - stwierdziła po chwili Brandi. - Super. W którym?

Tommy Jones pisze...

Tommy nawet nie odwzajemnił pocałunku. Nie był zbyt wylewny; w ogóle nie przywykł do tak zwanego "bycia w związku", toteż nic dziwnego, że jego odruchy były mało romantyczne. Wiedział, że Hope jest zmęczona; uznał więc, że najpierw muszą jak najszybciej znaleźć się w jej domu.
Złapał taksówkę, gdy tylko znaleźli się na ulicy. Czas upływał naprawdę szybko na samym wpatrywaniu się w Hope - Tommy nie wyrzekł przez całą drogę ani słowa, wiedząc, że dziewczyna jest ledwie przytomna.
Gdy tylko wysiedli, chwycił jej walizkę.
- Twój brat jest w domu? - zapytał, spoglądając na dziewczynę.

Tommy Jones pisze...

- Jak podróż? - zapytał, gdy znaleźli się w środku. Jakby doznał nagłego olśnienia i zrozumiał, że należało zapytać o samopoczucie wcześniej. Jaki on był niedelikatny.
- Pewnie jesteś strasznie zmęczona. Zobaczę, czy macie coś w lodówce - rzucił, wchodząc do kuchni. - Może coś ci kupić? Wodę, sok? - Na nowo jakby wrócił do zwyczajowego pędu, przytłumionego na moment przez widok śpiącej Hope. - Nie wiem, czy sklepy będą otwarte...
Gdy mijali się w korytarzu, przez moment stali naprzeciwko siebie, twarzą w twarz. Tommy nigdy nie wiedział, jak ma się w stosunku do dziewczyny zachowywać. Wiedział o jej postawie; była niemalże wzorem, jeśli chodzi o zachowywanie katolickich zasad; w związku z owymi zasadami - choć brzmieć to może głupio i niedorzecznie - nigdy nie był pewny, na jakie gesty może sobie pozwolić. Ostatecznie ujął jej twarz w dłonie i odgarnąwszy z jej czoła niesforny kosmyk, delikatnie ją pocałował.
- Przepraszam. To nie był dobry dzień. Mam nadzieję, że twój był lepszy - powiedział cicho.

Unknown pisze...

[ żeście się na niego wszystkie tak rzuciły, że odpisywać nie nadążam :D i pojęcia nie mam, co to może być, fizyka to raczej temat kompletnie nie dla Vissera, prosty chłop i rozróżnia tylko rozmiary cycków, a nie komety od zwykłych gwiazd ;p ]

Tommy Jones pisze...

Prawie nikt tak się do niego nie zwracał. Thomas albo Tommy - to były jedyne dostępne opcje. Zresztą, nie to było teraz ważne.
Słowa dziewczyny grały mu w uszach. Do tej pory rozpatrywał kwestię wspólnego zamieszkania raczej pod względem emocjonalnym, bardziej prywatnym, takim... młodzieńczym. Teraz jednak wiedział, że musi wziąć pod uwagę też inne elementy.
- A twoi rodzice? A mieszkanie? Żadne z nas nie ma domu tylko dla siebie. To trudniejsze niż myślisz...
Jego słowa dziwiły nawet jego samego.

Unknown pisze...

[ jak coś wymyślę, to się z pewnością odezwę :D ]

Tommy Jones pisze...

Tommy spojrzał na nią przelotnie. Przez chwilę układał w głowie zdanie - nie mógł przecież urzić jej swoimi słowami.
- Do tej pory byłaś temu przeciwna... zresztą, widząc miny twoich rodziców podczs tmtej wspólnej kolacji doszedłem do wniosku, że nic z tego nie będzie. Nie łudziłem się. A dzisiaj... dziś słyszę, że sama tego chcesz. Zadziwiasz mnie. - Stanął naprzeciw niej i spojrzał jej prosto w oczy. - Odeszłaś od swoich zasad?
Nie mówił tego ze złością ani z cynizmem. Po prostu nie rozumiał, co mogło tak nagle na nią wpłynąć. W zasadzie była to dla niego bardzo dobra sytuacja. Wyprowadziłby się z ciasnego mieszkania, matka pożyczyłaby mu trochę forsy, wreszcie byłby samodzielny. No i... Byłby z Hope.

Brandi pisze...

Brandi pokiwała głową.
- Wiedziałam! Mój brat jest dalej prawiczkiem - stwierdziła, patrząc pusto w ścianę. Uświadomiła sobie, że dość okrutnym było opisywanie mu, jak strasznie Mila krzyczała, ilekroć Bran się zaczynała do niej dobierać. Jasna cholera, był mężczyzną. Musiał o niej myśleć, nieświadomie i kompletnie niechętnie wyobrażać ją sobie. Chociaż raz. Jones poczuła złość na samą siebie. - Ale spoko, nie pcham Wam się z butami do łóżka. Róbcie co chcecie, kiedy chcecie i z kim chcecie, mi to lotto.
Czystość, też mi coś. Bran nie była rasową dziwką, która pcha się do łóżka każdej, była wybredna w tym temacie. Żadne ekstremum jednak nie było dobre w jej opinii. Ani to reprezentowane przez Hope, ani to, które reprezentowała obecnie część zdziczałej i łaknącej seksu społeczności.
[Ej, ale nie popędzaj tak brata, mi też mi odpisywać. Jeszcze się prześpicie ze sobą :D]

Brandi pisze...

Bran również upiła kawy. Usiadła na blacie półki i rozejrzała się.
- Musi Cię bardzo mocno kochać. Bo może i jest kretynem, ale rzadko mu zależy na kimś tak bardzo, jak na Tobie.
Ziewnęła potężnie. Nie powinna była jechać aż tyle, by dorwać Hope; powinna zaraz po spacerze z psem iść do łóżka, a ją dorwać później, co najmniej po piątej. I może od razu brata? Chociaż Tommy był raczej człowiekiem, który nie pozwoliłby jej nawet zadać tych kilku pytań. Czasami był tak uparty, jak Bran. A podobno nie był kobietą.
[Ale pozwól mu odpisać też mnie xD]

Bran pisze...

- No co Ty, jak ja zasnę, to Wasp urządzi sobie z Twojego mieszkania co najmniej kuwetę - powiedziała, dopijając kawę. Wstawiła pusty kubek do zlewu. - Zarz się zmyję. Wiem, ostrzeżesz go przez sztormem, jaki wywołam, ale należy mu się, nikt mu nie pozwalał tu przyjeżdżać. Swoją drogą, na ile normalna jest Twoja sąsiadka?
Brandi uśmiechnęła się lekko i gwizdnęła. Wasp przybiegła do kuchni, trzymając w pyszczku jakiegoś ciemnobrązowego kapcia.

Anonimowy pisze...

[Whooooa ;)]
Kopnął coś. Na pewno coś kopnął. Zerknął w dół. O, to tylko dziewczyna, siedząca z niewiadomej przyczyny na podłodze, w centrum handlowym. To akurat nie było aż tak dziwne; dziwne było bardziej to, że Jamesa wcale to jakoś nie zdziwiło. Dodatkowo, trafiając na przeszkodę na drodze ulało mu się trochę kawy z papierowego kubka i jak łatwo można było się domyśleć, życiodajna ciecz skapnęła odrobinę na głowę nieznajomej. Nieznajomej blondynki, warto dodać.
- Hm? – zapytał, unosząc brwi.

Tommy Jones pisze...

PRzez chwilę nic nie mówił.
- Myślę, że możemy spróbować. Jeśli chcesz. - Pocałował ją w czubek głowy. - Ale może zacznijmy od twoich rodziców, co? - Uśmiechnął się słabo. Właściwie... pomysł wspólnego mieszkania podobał mu się coraz bardziej. Będzie ciężko, ale przecież takie jest życie.

Anonimowy pisze...

- Z cukrem – odparł, dalej przypatrując się jej z góry. Reakcja nietypowa bądź co bądź, a przynajmniej wybijająca się z przeciętnych standardów. I to go aż zaciekawiło i chyba AŻ za bardzo. – Lubisz? I czemu reflektujesz siedzenie na podłodze w centrum handlowym?
Kawa w przypadku Jamesa był czymś nierozłącznym, świętym, coś bez czego nie mógł żyć. A herbatkę to sobie pijał jak był chory. Z rumem, ha.

Anonimowy pisze...

- Jakie fuj? Kawa bez cukru jest bezwartościowa – mruknął, zabawnie marszcząc nos. No proszę, jak można nie doceniać kawy z cukrem? Kawa z mlekiem była mniej wartościowa, zresztą, cukier w ilości jakiej zaserwował go sobie Davey mógł zemdlić. Oczywiście nie jego, bo on na te wybryki był już odporny.
- Co trzecią osobę nie przyjmują do pracy, więc – napił się trochę kawy z kubka – nie jesteś jedyna. Zresztą, też bałbym się ciebie zatrudnić, zważywszy na to co teraz robisz. Ale to całkiem interesujące –bezwstydnie rozłożyłaś dupsko na zimnej podłodze.
Gdy zadała mu te pytanie pochylił się nad nią trochę i rzekł:
- Prawdopodobnie cierpliwości.

Anonimowy pisze...

E tam, młoda była to i się nie znała. Ciepłe piwo, było dobre na kaca, a takie jeszcze bardziej ciepłe nieźle rozgrzewało. Ale przeważnie James zapominał, że robi sobie coś takiego jak grzańca i często zostawiał garnek na pełnym gazie… Cóż za strata.
- Leniwa jesteś, więc to pewnie to – rzekł, drapiąc się po policzku. Oparł się o barierkę, patrząc w dół, gdzie ludzi było jak „mrówków” i owe stworzonka z tej odległości przypominali. – Nie za młoda jesteś na zrzędzenie? – uniósł rozbawiony brew i zerknął na nią, znów sięgając ustami do kubka z kawą.

Anonimowy pisze...

Rozmowa z zrzędzącymi nastolatkami była jednak na swój sposób… orzeźwiająca.
- Ano, to powiedz chłopom w siedemnastym wieku, którzy musieli, kolokwialnie mówiąc, zapierdalać na polu. Używanie mózgu nie boli, chociaż w tych czasach należałoby się nad tym zastanowić – stwierdził szczerze i opróżnił zawartość papierowego kubeczka. – Dobry wiek na rodzenie dzieci zaczyna się od szesnastego roku życia, przynajmniej tak mówią statystyki – dodał jeszcze, patrząc na kolorowe mrówki na najniższym piętrze. Statystyki kłamią, prawie zawsze, ale przyjmowanie matek z pierwszą cyfrą jedynką w wieku nie należało do przyjemnych wydarzeń.
- Ale nie przejmuj się, stary jestem, lubię podcinać młodym skrzydła – roześmiał się i uśmiechnął do niej przyjaźnie.

Unknown pisze...

[ Dobry Dzień! Powiązanie.. Um, będzie ciężko, gdyż nasze postacie pochodzą z całkowicie różnych światów i środowisk. Jedyne co przychodzi mi do głowy to znajomi z parku, którzy nie znają się zbyt dobrze, właściwie to zamienili ze sobą zaledwie kilka słów. Odpowiada Ci coś takiego, czy mam myśleć dalej?: >]

Kotofil pisze...

[ Zacznę, ale nie teraz, bo brak mi do tego jakoś weny... Zresztą, żyjesz? :D ]

Brandi pisze...

[Nie lubię wątków przedawnionych, może coś nowego? :D]

Brandi pisze...

Brandi nie zwiedzała Amsterdamu, nie chodziła do pracy już od tygodnia (kochany Will), prawie nie jadła, zaprzestała nauki. Czasami tylko zdarzyło się jej wyjść z Wasp - gdy pies pobiegał, Brandi wraz z suczką wracała do domu. Wciąż nie mogła się pozbierać. I chociaż była pewna, że powinna wrócić do pracy i oderwać myśli od Słońca, nie potrafiła tego zrobić. Brakowało jej siły, zarówno fizycznej, jak i psychicznej.
Tego dnia wyszła z Wasp na dłuższy spacer, psina tego wymagała. Szła więc z kapturem na głowie, patrząc tylko na ogon suczki i co jakiś czas potrącając ludzi. Nie przepraszała za to, miała gdzieś, co inni o niej pomyślą. Czuła okropną pustkę. Nieznośna lekkość bytu, chciałoby się rzec.
Kolejną osobą, którą potrąciła, była Hope. Zaklęła w myślach. Unikała i brata, i jego dziewczyny jak się tylko dało w ostatnich dniach, nie odbierała od nich telefonów. Musieli wiedzieć, że sprawa Słońca rozwiązana, że Mila nie żyje. A Brandi nie chciała z nimi o tym rozmawiać. Nie rozumieli jej, nie rozumieli Słońca, całej tej sytuacji. Gdzieś ciągle była w nich nadzieja, że Bran stanie się straight po tym. To ją brzydziło; brzydziło ją ich pocieszanie, podszyte tak wstrętnymi myślami.
Tak, Brandi była wrogo nastawiona do świata. Świat ją zawiódł.