Urodzona 7 maja 1986 roku w Nancy
Pediatra
Dwudziestosześciolatka, która właśnie postanowiła opuścić rodzinne miasto. Poznajemy ją, gdy wysiada na peronie z niedużą walizką i mapą w dłoni, uciekającą od swego dotychczasowego życia. Nie, nie będę tu się rozwodzić nad jej zranionym serduszkiem, historią dla niektórych smutną czy ckliwą, a dla innych śmieszną i głupią. Ona sama nie patrzy już wstecz, traktując ostatnie pięć lat jak coś, czego była tylko świadkiem, nie aktorem pierwszoplanowym. Ale wracając… Poznajemy ją, gdy Amsterdam nie był dla niej pewnym miejscem do osiedlenia na stałe, a jednak minęło już dziewięć miesięcy i nic nie zapowiada zmian. Zatrzymała ją stara kamienica z do dziś nie wyremontowanym mieszkaniem, kiosk z dołu z przemiłą starszą panią i dzieci. Uwielbia dziecięce uśmieszki, rozczulają ją radosne, roześmiane buzie maluchów. Od razu budzą się w niej matczyne instynkty. Lubi pomagać, co po części robi bezinteresownie, a po części dla siebie, bo uważa, że takie uczynki dowartościowują człowieka w jego istocie. Łatwo wywnioskować, że właśnie dlatego została pediatrą – powołanie, ot co.
Arianne od zawsze pragnęła zostać lekarzem. Być może początkowo było to nakierowane z góry rodziną lekarską, otóż jej matka - Audrey jest stomatologiem, a ojciec – Milan, był ortopedą. Nigdy jednak jej to nie przeszkadzało i przez wszystkie poziomy kształcenia wybierała klasy z rozszerzoną biologią i chemią, aby w przyszłości dostać się na studia medyczne do Paryża. Od dzieciństwa też, spełniała wszystkie zachcianki rodziców, chodzi oczywiście o te, które w jakiś sposób miały przygotować ją do przyszłego, dorosłego życia. Jeśli miała dostać piątkę z matematyki, uczyła się sumiennie i miała ją. Ta jedna z cech wskazywała na całkowite przeciwieństwo jej starszej o dziewięć lat siostry – Hannah, tej która nigdy nie słuchała się rodziców i po uzyskaniu pełnoletniości wyjechała z domu z jakimś wytatuowanym hipisem. Zaowocowało to tym, że mała Aria czuła, iż jest coś winna rodzicom i musi się postarać by również nie sprawić im zawodu. W każdej więc sprawie radziła się dorosłych, mając ich zdanie na największej uwadze.
Panna Lemaire jest bardzo skomplikowana w swej istocie, ale przez to bardziej interesująca, można by rzec? Emanuje urokiem osobistym jak i charyzmą, chociaż przy dłuższej znajomości nie nazwiesz jej już uroczą i do bólu słodką – twardo stąpa po ziemi i absolutnie nie da sobą manipulować. Nie zaśnie już na poduszkach napełnionych zakazami i nakazami, ponieważ reguły i ograniczenia tworzy wyłącznie ona sama. Jak kiedyś było inaczej, tak teraz wywiera to w niej głębszy nacisk, by nie dać się kontrolować, by umieć decydować samej, by nie radzić się mamy. Oczywiście nie ma w tym przesady, ale też nie jest jak dawniej. Jednocześnie nie stara się za bardzo patrzeć w przeszłość, bo zbyt wiele mogłaby sobie zarzucić, a nie należy do osób, które lubią to robić. Pogodziła się z wcześniejszymi porażkami, ale te teraźniejsze nadal ciężej przeżywa. Chociaż stara się uchodzić za pozytywną, często brakuje jej do tego motywacji i siły. Po dniu pracy wraca do pustego mieszkania – nie ma nawet zwierzaka, bo pewnie zdechłby z głodu przy najbliższej okazji - i mimo namów przyjaciół na wyjście, ona wybiera koc, ciepłą herbatę i film z wypożyczalni na rogu. Oczywiście, nie jest to notoryczne i jak już zawita do jakiegoś klubu bawi się jak należy.
Arianne w szpilkach, kiedyś nieodzownym elementem jej ubioru, mierzy sto siedemdziesiąt dziewięć centymetrów. Od czasu jednak kiedy przyjechała do Amsterdamu nieczęsto je nosi, a jak już to tylko jedną, ulubioną parę w kolorze nude. Wszystkie inne dalej zalegają w walizce.
Czy jest ładna? Większość stwierdzi, że tak, sama zainteresowana jednak dawno straciła pewność swojej urody. Typowe blondynkom zielone oczy z gąszczem ciemnych rzęs i delikatne piegi na nosie – stwierdzi. Na jej ramiona kaskadą opadają długie jasne włosy, które w pracy jednak są stale związane w wysoki koczek. Nie za chuda, ani nie za gruba. Waży niepełne sześćdziesiąt kilo. Co to jest przy jej wzroście? Jak każda kobieta chciałabym mieć dłuższe nogi, większe piersi i większe wcięcie w talii. Zadowolona jest jednak z pupy. Tak, pupa jej się udała.
Arianne od zawsze pragnęła zostać lekarzem. Być może początkowo było to nakierowane z góry rodziną lekarską, otóż jej matka - Audrey jest stomatologiem, a ojciec – Milan, był ortopedą. Nigdy jednak jej to nie przeszkadzało i przez wszystkie poziomy kształcenia wybierała klasy z rozszerzoną biologią i chemią, aby w przyszłości dostać się na studia medyczne do Paryża. Od dzieciństwa też, spełniała wszystkie zachcianki rodziców, chodzi oczywiście o te, które w jakiś sposób miały przygotować ją do przyszłego, dorosłego życia. Jeśli miała dostać piątkę z matematyki, uczyła się sumiennie i miała ją. Ta jedna z cech wskazywała na całkowite przeciwieństwo jej starszej o dziewięć lat siostry – Hannah, tej która nigdy nie słuchała się rodziców i po uzyskaniu pełnoletniości wyjechała z domu z jakimś wytatuowanym hipisem. Zaowocowało to tym, że mała Aria czuła, iż jest coś winna rodzicom i musi się postarać by również nie sprawić im zawodu. W każdej więc sprawie radziła się dorosłych, mając ich zdanie na największej uwadze.
Panna Lemaire jest bardzo skomplikowana w swej istocie, ale przez to bardziej interesująca, można by rzec? Emanuje urokiem osobistym jak i charyzmą, chociaż przy dłuższej znajomości nie nazwiesz jej już uroczą i do bólu słodką – twardo stąpa po ziemi i absolutnie nie da sobą manipulować. Nie zaśnie już na poduszkach napełnionych zakazami i nakazami, ponieważ reguły i ograniczenia tworzy wyłącznie ona sama. Jak kiedyś było inaczej, tak teraz wywiera to w niej głębszy nacisk, by nie dać się kontrolować, by umieć decydować samej, by nie radzić się mamy. Oczywiście nie ma w tym przesady, ale też nie jest jak dawniej. Jednocześnie nie stara się za bardzo patrzeć w przeszłość, bo zbyt wiele mogłaby sobie zarzucić, a nie należy do osób, które lubią to robić. Pogodziła się z wcześniejszymi porażkami, ale te teraźniejsze nadal ciężej przeżywa. Chociaż stara się uchodzić za pozytywną, często brakuje jej do tego motywacji i siły. Po dniu pracy wraca do pustego mieszkania – nie ma nawet zwierzaka, bo pewnie zdechłby z głodu przy najbliższej okazji - i mimo namów przyjaciół na wyjście, ona wybiera koc, ciepłą herbatę i film z wypożyczalni na rogu. Oczywiście, nie jest to notoryczne i jak już zawita do jakiegoś klubu bawi się jak należy.
Arianne w szpilkach, kiedyś nieodzownym elementem jej ubioru, mierzy sto siedemdziesiąt dziewięć centymetrów. Od czasu jednak kiedy przyjechała do Amsterdamu nieczęsto je nosi, a jak już to tylko jedną, ulubioną parę w kolorze nude. Wszystkie inne dalej zalegają w walizce.
Czy jest ładna? Większość stwierdzi, że tak, sama zainteresowana jednak dawno straciła pewność swojej urody. Typowe blondynkom zielone oczy z gąszczem ciemnych rzęs i delikatne piegi na nosie – stwierdzi. Na jej ramiona kaskadą opadają długie jasne włosy, które w pracy jednak są stale związane w wysoki koczek. Nie za chuda, ani nie za gruba. Waży niepełne sześćdziesiąt kilo. Co to jest przy jej wzroście? Jak każda kobieta chciałabym mieć dłuższe nogi, większe piersi i większe wcięcie w talii. Zadowolona jest jednak z pupy. Tak, pupa jej się udała.
Co powinieneś jeszcze o niej wiedzieć?
- mieszka w kawalerce [klik], w jednej ze starych kamienic w centrum miasta
- uwielbia kawę z mlekiem, cukrem i cynamonem – na słodko + maślane ciasteczka
- ma uczulenie na czekoladę i mandarynki, co nie znaczy, że całkowicie z nich rezygnuje
- po nocnym dyżurze często najpierw odwiedza basen, a dopiero później wraca do mieszkania – lubi sport i jak ma do tego predyspozycje, aktywnie spędza czas wolny
- ma bliznę po wyrostku i mały ślad w okolicy kolana po wypadku z dzieciństwa
- lubuje się w czerwonym winie, to tyle z alkoholi
- nie jest zbyt dobra w kuchni - zwykle je coś na wynos.
81 komentarzy:
[Ładna pani ;)]
[Aj noł. Doutzen jest ładną panią ;)]
[Skoro możesz zaczynać, to ja bardzo chętnie z tejże możliwości skorzystam, jako że spodobała mi się karta.:)
O ile rzecz jasna masz ochotę na wątek z Jacqueline..]
[No proszę, grono francuskich postaci nam się powiększa ;d Jasne, może być liceum, ba! można nawet zrobić z nich sąsiadki i licealistki jednocześnie. Jak Ci wygodnie, ja wybredna nie jestem ;) ]
[ Nie mam nic przeciwko ;) ]
Jeśli można być czegokolwiek pewnym w kwestii pewnej uroczej blondynki, to z pewnością tego, że poranki wręcz nałogowo spędza na piciu kawy. Często wychodzi z domu bez śniadania, ale rzadko rozpoczyna dzień bez odrobiny kofeiny. Tego dnia postanowiła ową dawkę uzupełnić w kawiarni, jako że piękna pogoda skłoniła ją do wcześniejszego wyjścia z domu.
Zajęła więc swoje ulubione miejsce w lubianej przez nią kawiarni i oddała się tej cudownej czynności jaką jest obserwowanie innych ludzi. Kawa rozkosznie rozchodziła się po jej ciele, a ona błądziła swoimi szarymi tęczówkami po kawiarni. W rogu siedziała kobieta z gazetą. Z pozoru spokojna, jej filiżanka zielonej herbaty parowała sobie na stoliku. Jackie jednak dostrzegła, że oczy kobiety nie błądzą po literach, utkwione są raczej w jednym punkcie.
Dalszą obserwację przerwał jej dzwoneczek przywieszony obok drzwi, który wydał ów wdzięczny dźwięk oznajmiający czyjeś przyjście. Z czystej ciekawości, jaką wręcz nagminnie grzeszyła, spojrzała w tamtą stronę.
Musiała zamrugać kilkakrotnie, aby się upewnić, że to co widzi jest prawdą. A widziała kobietę idącą w stronę wolnego stolika. Znajomą kobietę.
- Aria - stwierdziła po prostu, kiedy kobieta przechodziła obok niej.
[ My sweet darling! <3 Wącimy jak nic, tylko muszę ja innym podopisywać i wtedy coś zacznę... chyba, że ty chcesz :) ]
[Więc trzeba pochwalić Hollanda ;D]
[ masz mini opowiadanie... XD ]
Will zastanawiał się, czy wszystko z nim w porządku. Czy przypadkiem się nie przepracowuje, bo ostatnio roboty miał sporo, a odpuścić wcale nie chciał z oczywistych powodów – poddanie się i porażka kompletnie nie wchodziła w grę; przynajmniej w jego wypadku. Tak czy siak, zaczęło mu przychodzić na myśl, czy ten cały tryb jego życia nie wykończy go w końcu. Bo to co widział, a przynajmniej wydawało mu się, że widzi, kompletnie zbijało go z tropu. Prawie że doprowadzało do szaleństwa.
Za pierwszym razem, to było wtedy, gdy jego motor się zepsuł, a w samochodzie zabrakło mu benzyny, bo w końcu jeździł nim tylko wtedy, gdy musiał podjechać po Dereka czy cokolwiek innego, podobnego. Nie miał swojej własnej rodziny, a samochód kupił tak profilaktycznie, na zaś, i w ogóle wypadałoby go posiadać. Wtedy to skorzystał z komunikacji miejskiej i padło na metro, jako najszybszy środek transportu. Może niezbyt wygodny, ale nie przesadzajmy zaraz, bo Holland i nie był przyzwyczajony do tłoku. I w tym tłoku zobaczył ją. Wsiadał akurat do wagonu i obracając się do zamkniętych drzwi, wydawało się mu, że ją widział. Przetarł parę razy zaspane oczy i spojrzał znowu, lecz ktoś zasłonił mu widok. Gdy próbował się przedrzeć przez ów nieznajomego, nagła fala ludzi wepchała się do wagonu.
Następna sytuacja miała miejsce w pubie. Nie Tony’ego, bo on akurat stwierdził, że muszą iść gdzieś indziej, niż w jednym miejscu siedzieć, ale… wtedy też mu się wydawało. Ona. Zaczął się zastanawiać… nie, to nie możliwe. Została we Francji, tak? Więc dlaczego ją widzi? Denerwowało go to. Doprowadzało do apogeum złości. Przecież ni za nią nie tęskni, ani nic, kompletnie, zero. Cóż za, kurwa, niefart. W najbardziej męczącym momencie w jego życia musi mieć wizje osób, które nie maja prawa bytu w ogóle… nie, nie, nie.
Kolejny wieczór, kolejny bar. Z Tony’m. Stały kompan, któremu wyżalił się z niedorzecznych wizji. A Tony klepnął go tylko o ramieniu i powiedział, że miał tak samo. William mu uwierzył, bo przecież wiedział, że tak właśnie było. Tylko w jego przypadku było nawet gorzej…
Po kolejnym drinku postanowił iść do łazienki. Powiedział o tym Visserowi, ale on tylko machnął ręką, bo właśnie zajął się jakąś zacną panią. Whateva, i tak miał się wynosić, w końcu dochodziła druga w nocy, a należałby się kiedyś porządnie wyspać. By przypadkiem nie dostać kolejnych omamów.
Wszedł do łazienki, przeciskając się uprzednio przez tłum przy damskiej, i podchodząc do umywalki, odkręcił kurek i nabierając trochę wody w dłoń przemył sobie twarz. Nagle drzwi od jednego z sedesów otworzyły się, a w odbijającym się obrazie w lustrze…
- Kurwa mać – wymamrotał tylko.
[ Hej, sama to proponowałaś, w sumie… ;D Zresztą, jest fun, czyli git majonessu! <3 ]
Rozdziawił japę, jakby się mu Matka Boska objawiła przed oczami w męskim kiblu. Przetarł oczy, chcąc odpędzić te wstrętne, nienormalne halucynacje i ponownie spojrzał w lustro. Może brak mu odwagi było, ale bał się, że jak się poruszy, to może mu ziemia się zawali pod nogami, albo co. Zresztą, poważnie zaczął się zastanawiać, czy nie choruje na chorobę psychiczną. Może ma schizofrenię? A może, tak już schodząc z tego ciężkiego levelu, ktoś mu coś dosypał do szklanki? Chciał wierzyć to, ale obraz przed nim wydawał się tak realistyczny… Patrzył jak zaczarowany na taflę lustra i ponownie przemył twarz wodą. Znów podniósł głowę. Kurwa. Ona wciąż tam była. Zaczął klepać się po twarzy, zacisnął paczydła, odmówił zdrowaśkę – za każdym razem stała tam, w lustrze, z beztroskim uśmiechem.
Zaczął się denerwować. Zaczął, bo denerwowało go to. Denerwowało go to, że ją widzi, denerwowała go jego dziwna co najmniej reakcja, denerwowało go w ogóle jego wyczulenie na jej osobę. Przecież to było tak dawno; tak dawno temu, że w ogóle nie powinien pamiętać o niej, a w tej chwili pamiętał o każdym centymetrze kwadratowym jej cała, niemalże o każdym pieprzyku, pamiętał jej twarz, jej usta, wszystko. I mamrotał do siebie, że to chore, ale jednoczesne pragnienie i lęk przed odwróceniem się były tak wielkie, że mętlik jak powstał w jego głowie, był nie do ogarnięcia.
MUSK ROZJEBANY, jednym, prostym określeniem.
Chciał jeszcze wierzyć, że to nieznajoma, która wygląda podobnie. Ale skąd znałaby jego nazwisko?
Nie mógł już tak dłużej. Odwrócił się. Gwałtownie i stanowczo.
- Aria? – zapytał, będąc dalej w szoku. Szoku tak ogromnym, że aż nie do ogarnięcia.
Swoją drogą, wymówił jej imię na głos po raz pierwszy od trzech lat.
To było jak surrealistyczny sen, który nagle doczekał się spełnienia. Gdy widział jej twarz, jej cudowną, śliczną twarzyczkę, zaraz cała złość mu uleciała i została tylko błogość, która zaraz została okraszona na twarzy sielskim uśmieszkiem, którego niestety nie można było podziwiać w pełnej krasie. Pan Holland pokłócił się ostatnio z maszynką, więc troszkę brodaty był i żałował teraz bardzo, że przed tą oto kobietą wygląda jak stary, śmierdzący capiszon.
I jednocześnie znów był na siebie wściekły, bo pozwolił sobie na takie coś. Winien być wściekły, ale nie potrafił. Nie potrafił oprzeć się tej durnej miłostce… nie, wcisnął do swojej wiadomości, że to sentyment, a jego reakcja jest zrozumiała. W końcu ją kochał. Bądź co bądź, naprawdę ja kochał i do tej pory nie zdarzyło się jeszcze, by darzył kogoś tak silnym uczuciem, więc można to w logiczny sposób usprawiedliwić, ot co. Nie ma się co rozczulać, że miłość odżyła, czy coś tam. Przecież dawno temu powiedział sobie, że to nawet miłość nie była. W końcu, nie w jej przypadku, prawda?
Dajże spokój, stary.
- Hej, czekaj! – Właściwie, to sam nie wiedział czemu ja zawołał, skoro wcale mu nie zależało. Ale rzucił się wręcz w pogoń za nią, bo nie chciał stracić jej z oczu. Zwyczajnie nie chciał.
Udało mu się ją złapać za nadgarstek, choć był to ruch gwałtowny i odrobinę bolesny z pewnością.
- Ty w ogóle dojdziesz do domu na nogach… albo chociaż nie wiem, na czworakach? – zapytał z powątpiewaniem i jawną kpiną w głosie, której tutaj stanowczo nie zabrakło. Ale nie zabrakło też troski, której zwyczajnie nie mógł odrzucić, ot tak. Zmartwiła go w tym stanie równie mocno, jak zezłościła… Bo w sumie nigdy jej takiej nie widział… Okej, raz. Było to jeszcze we Francji, gdy byli w odwiedzinach o tamtejszych znajomych i on prowadził, a ona mogła pozwolić sobie na odrobinę relaksu. Pamiętał, to było nad morzem, chociaż kompletnie nie kojarzył nazwy miejscowości. W każdym bądź razie później skończyło się to… nie, czekaj, stop. Po cholerę to teraz wspominasz?... Po co ci to? Wspominki kurwa, sobie udumał. A idź precz!
Ciesząc się z trzeźwego w miarę umysłu jaki właśnie osiągnął, dalej trzymał ją za ramię i chociażby ze zwykłej przyzwoitości chciał się upewnić, że wróci bezpiecznie do domu.
- Dobra, w takim razie ja zawiozę cię do domu, okej?
To był zwyczajny impuls, coś co powiedział zanim zdążył to dobrze przemyśleć. Ale zaraz usprawiedliwił to troską, zwyczajną „obojętną” troską o drugiego człowieka (jakby w ogóle pojęcie „troska” mogło być obojętne w jakimkolwiek znaczeniu). I że każdy w jego sytuacji zachowałby się tak samo. Cóż, historia o upiornym taksówkarzu była na tyle przerażająca, że wystarczyła mu ta informacja, by zaproponować podwózkę. Taki braterski instynkt. Na bank. Na pewno.
Przez moment przyszło mu nawet, by poinformować Tony’ego, że on się zmywa i ten musi sobie radzić teraz sam, ale olał ten pomysł równie szybko, co się pojawił. Raz, że zdecydowanie za dużo będzie musiał się mu tłumaczyć, a dwa, że pewnie i tak nic z tego nie wyjdzie, bo Visser w ogóle był w innym świecie i jeśli ma z nim pogadać, to stanowczo rano. Ale zapewne zrobią to po południu, jak wytrzeźwieje on, a Will się wyśpi po tej nocy pełnej wrażeń.
Nie czekając na odpowiedź, po prostu wyprowadził ją z lokalu; pogoda nie dopisywała jeździe, bo padało i to dość mżyście. Will przeklął cicho pod nosem, prowadząc blondynkę. Dzisiaj skorzystał z samochodu, bo był razem z Visserem. Cóż, niby na motorze są dwa miejsca, ale dwóch facetów na tym dwuśladzie. Nie, nie, nie.
Na parkingu dopadł swój samochód i otworzył jej drzwi pasażera kierowcy. Wsiadła, ledwo co, ale jednak. Szybko zamknął jej drzwi i po chwili zasiadł na swoje miejsce.
Gdy powiedziała to, uśmiechnął się lekko kącikiem ust i ten głupi uśmieszek nie chciał mu zejść z twarzy. Po prostu nie chciał. Dlatego też starał się nie patrzeć na nią, ani na jej wyciągnięte nogi.
- Taa. Ale wiało jak cholera – mruknął tylko, bo sam nie wiedział co ma powiedzieć.
Pamiętał ten dzień bardzo dobrze, bo spędzili go cały dzień razem na seansie filmów z Audrey Hepburn; i choć Will momentami usypiał, to czuwał w najważniejszych momentach, a czasem też rzucał komiczne uwagi na temat tego, co się dzieje na scenie. Arianne była wtedy zła na niego, że niby psuje urok chwili, a jednocześnie śmiała się z jego durnych żartów. Później restauracja, oglądanie gwiazd… te wszystkie romantyczne pierdoły, które były dla niego zazwyczaj tylko pierdołami, przy niej były jednak czymś więcej. I było to mile uczucie. Potem, faktycznie odwiózł ją do domu i zaprosiła go do środka na „herbatę”. „Herbata” zakończyła się dość późno, a towarzyszyły jej same przyjemne doświadczenia.
Taaaaak, to była ich pierwsza „herbata”.
Zastanawiał się czy specjalnie wspomniała o tym zdarzeniu, czy może wyrzuciła moment „herbaty”, nawiązując po prostu, by coś powiedzieć, czy cokolwiek. Odpalił samochód i już zaraz wyjechał na ulicę, a deszcz coraz bardziej rypał w szyby.
- Gdzie mieszkasz?...
- Aria?... – zapytał z wzrokiem wlepionym w przednią szybę samochodu, bo jechał, a w gruncie rzeczy nie wiedział gdzie. Może nie usłyszała, albo co? Absolutnie nie dopuszczał do siebie myśli, że mogła zwyczajnie zasnąć, co w jej stanie byłoby całkiem normalne. Zerknął na nią.
Spała.
Złapał ją delikatnie za ramię i potrząsnął parę razy. Bezskutecznie. Spała jak zabita, a gdy próbował ją obudzić, chrapnęła cicho, czym spowodowała u niego rozbawiony uśmiech, i odwróciła się do niego plecami. Westchnął; miał tylko jedną opcję o wyboru.
Skręcił w lewo na ulicy, kierując się w stronę swojego domu, bo przecież nie porzuci jej, a sam nie wie gzie mieszka. Tak, czuł się trochę z tym dziwnie, bo nie chciał, by ktokolwiek pomyślał, że robi to celowo, albo coś. Chociaż nie było tu żadnego „ktokolwiek”. Był tylko on i ona.
Do domu zajechał szybko – obyło się bez żadnych korków, ruch był mały, a sam Holland wcale daleko nie mieszkał, jakby się mogło zdawać.
Zajechał zajazd swojego domu i wysiadł z samochodu zostawiając ją na chwilę samą. Dalej padało jak z cebra, i po piętnastu sekundach podczas których otworzył garaż i wrócił z powrotem do pojazdu (dobrze, że Aria nie lunatykowała., był mokry od stóp do głów.
Chcąc czy nie chcąc, musiał wziąć ją w ramiona, bo była kompletnie nieprzytomna. Szybkim krokiem ruszył w stronę domu, bo nie chciał, by zmokła.
[Hmm.. Mogłyby wpaść na siebie na zakupach, może znały się wcześniej z LA- w końcu Aria mieszkała w paru miejscach.. I nie zwracaj uwagi na wiek-możesz spokojnie coś wymyśleć, ja się podpasuję :)]
Była już trzecia i gdy tylko wszedł do mieszkania, to z progu przywitała go zniecierpliwiona White, suczka rasy beagle, dość nieprzyjazna dla nieznajomych, czyli w skrócie – istny demon. Widząc Arię w ramionach swojego pana fuknęła nosem i zaczęła szczekać; jego znajomi często śmiali się, że momentami zachowanie White przypominało zazdrosną żonę i teraz Holland musiał przyznać, że faktycznie mogło w tym coś być.
Szybko jednak uciszył suczkę, posyłając jej srogie spojrzenie. W domu panował półmrok, ale zapewne gdyby nie ciężkie, deszczowe chmury, zapewne zaczynałoby o tej porze powoli świtać. Tak czy siak nie zapalił światła, a zdjął tylko swoje buty i ruszył w stronę sypialni, a pies naturalnie zanim, bo absolutnie musiała obadać tą ową nieznajomą. W końcu, tak znowu dużo kobiet tu nie przychodziło, a jeśli przychodziły, to z pewnością nie w ramionach Willa.
Deszcz walił w szyby i był istną kołysanką do Hollanda; był śpiochem z natury i wiedzieli o tym wszyscy. Teraz dodatkowo był zmęczony, bo nie spał bądź co bądź od wczorajszego ranka. Położył Arię na łóżku, zdjął jej tylko szpilki, a ona zaraz zwinęła się w kłębek czym spowodowała u niego lekki uśmiech. Sam po chwili przysiadł po drugiej stronie wyrka, przecierając zmęczone powieki…
[ i w ten uroczy sposób *łubudu* i zasnął obok Arianne, haha ;D ]
To była chwila. Chwila, gdy przymknął na oczy, a potem już tylko ciemność i błogi sen. Również drzemał w najlepsze – cóż, gdy Will już zasnął trudno było go obudzić, więc całą noc spał spokojnie i dosłownie w takiej samej pozycji, w której opadł na materac. Obrócony trochę w stronę Arii, ale rączki stanowczo miał przy sobie.
White warowała całą noc przy łóżku, nie mogąc najwidoczniej znieść widoku owej blondynki, której ani trochę nie znała, a którą jej właściciel przyniósł na własnych rękach i położył na łóżku. Oczywiście, że zwierzę było złe, bo w końcu zajęła jej miejsce na materacu, a suczka uwielbiała spać z Hollandem, tuż przy jego nogach. Oczywiście Will za bardzo nie lubił spania z własnym psem, ale przecież nie mógł kontrolować jej całą noc, bo White zawsze robiła to, co chciała.
Tak czy inaczej, gdy Arianne chciała się po prostu ulotnić, White zaczęła na nią szczekać i warczeć; w końcu nie znała jej, a nieznajomych wręcz nie cierpiała. I to wystarczyło by Holland się obudził. Przetarł zaspane paczydła, ziewnął i po chwili natychmiast odnalazł się w sytuacji, a wszystkie wspomnienia z wieczoru uderzyły w niego z dwojoną siłą.
Szlag… To jednak działo się naprawdę. Nie było snem. ONA naprawdę tu była.
- Siad, White! – skarcił psa ostro, a White fuknęła obrażona i usiadła, zastawiając przejście Arianne.
- Co ty robisz?... – Tym razem zwrócił się do Arii i podniósł plecy, siadając na brzegu łóżka.
Wstał, przeciągnął się, potężnie ziewnął, „uroczo” zamlaskał i obrócił się w jej stronę, bacznie obserwując jej sylwetkę. Tak, teraz mógł się jej dokładnie przyjrzeć, od góry do dołu, wzdłuż i wszerz, a jasne światło wpadające do pokoju dawało dobre oświetlenie, także nic z obserwacji mu nie umknęło. Widać było, że minęło parę lat, ale te lata dodały jej jeszcze więcej kobiecości. W końcu, ile to, cztery lata prawie, nie? To duża różnica, bądź co bądź i teraz to widział. Obawiał się tylko, że to jemu niestety czas nie szczędził i nie jest już taki piękny i młody, czy cokolwiek.
Pozwolił sobie postawić parę kroków jej stronę. Wkurzyło go jej zachowanie, to raz. Tak już koniecznie chciała stąd wyjść, chciała by zniknął z jej oczu? W jego mniemaniu, to on bardziej cierpiał po ich rozstaniu niż ona. Był o tym święcie przekonany, w końcu to ona rzuciła jego. Tak po prostu, bez żalu. A teraz co? Zamierza udawać, że nic takiego się nie wydarzyło? W ogóle co do cholery ona robiła w Amsterdamie?...
- Już wychodzisz? – zapytał z lekka ironią w głosie i uśmiechnął się pod nosem, zerknąwszy na nią.
[ *- Już wychodzisz? – zapytał z lekka ironią w głosie i uśmiechnął się pod nosem, zerknąwszy na nią. - Co ty w ogóle robisz w Amsterdamie?
ućło! ]
Nienawidził tego w niej. Przynajmniej w tej chwili. „Przepraszam”? Za co niby? Myślała, że to wszystko załatwi? Że to go usatysfakcjonuje i powie „w porządku” z uśmiechem? Robiła przez to z siebie sierotę, ale wiedział, że było to nieświadome. Za dobrze ją znał, żeby pomyśleć, iż mogło być inaczej. Ona po prostu taka była i wcale nie zamierzała osiągnąć efektu pt. „jestem taka biedna, a ty się nade mną znęcasz”, wiedział to. A może chciał wiedzieć? Sam już nie wiedział i wkurzało go to. Tak mocno go to wkurzało…
Znowu przestąpił parę kroków i zrobił coś niespodziewanego; dla niej, a co dziwniejsze – dla siebie. Leciutko popchnął ją swoim ciałem na ścianę, którą w gruncie rzeczy miała niedaleko od siebie. Oparł dłoń tuż obok jej głowy i pochylił się nad nią. Był to sprawdzian i dla niej, i dla niego. Może chciał sprawdzić samego siebie? Że jej bliskość jest dla niczego czymś neutralnym, że już nic się w ich wypadku nie liczy, że są dla siebie obcymi ludźmi…
- A może… przyjechałaś to do mnie? – Niezdecydowanie na początku pytania szybko zamienił na pewność z siebie, ale nie przemieszaną z kpiną czy ironią. Nie. Ale też nie nadzieją. Chociaż może chciał w to wierzyć? Tak czy inaczej, to była ciekawość. Chociaż ich bliskość… dawno nie byli tak blisko, nie?
Jej reakcja całkowicie zbiła go z tropu. Nie, no… ona tak na serio? Ale po co? Dlaczego? Przecież jej nie zależało wtedy, wiec czemu miałoby zależeć, teraz? Poczuła się samotna, czy coś?... Nie no, proszę, przecież takich jak on albo i nawet lepszych, mogła mieć na pęczki. Wiedział to doskonale i zdawał sobie z tego sprawę, i tak po prostu nagle się zezłościł. Znowu, wydawać by się mogło, że bez powodu…
Pochylił się jeszcze ku niej, a gdy zdała pytanie, uśmiechnął się tylko kącikiem ust. Nie odpowiedział na to. Przecież nie mogła wiedzieć, gdzie mieszkał, gdyby hipotetycznie przyjąć tezę, że przyjechała tu tylko po to, by go zobaczyć. Ale on już sam nie wiedział co myśleć – jej zachowanie przeczyło temu, co powszechnie sobie przyjął.
Może należałoby to sprawdzić?, przeleciało mu tylko przez myśl i nawet nie zdążył zdać sobie sprawy z tego co robi, a pochylił się na tyle, że…
Musnął jej usta swoimi. Lekko, a gdy nie zauważył żadnego protestu (przynajmniej tak mu się zdawało), naparł na jej wargi mocniej, by nie wydawało jej się, że zrobił to przez przypadek. Bo było to jak najbardziej zamierzone. Kolejny brak protestu spowodował, że wysunął język delikatnie drażniąc jej podniebienie.
Co ja do cholery robię? Chciał przestać... ale nie potrafił.
[ Mrrrraśnie jest ;d <3 ]
Gdy odwzajemniała jego pocałunki, spowodowało to, że w ogóle porzucił myśl o jakimkolwiek zaprzestaniu tego działania. Lubił jej usta. Rzec można, że uwielbiał. Kochał. Te pełne, miękkie, lekko zaróżowione, jasne usta. Rozpaliła go i przestał się po prostu kontrolować, choć nie wyłączył, ot tak, myślenia. Rejestrował każdy jej ruch i z każdą kolejną chwilą, robił się coraz to bardziej zaborczy, nachalny wręcz. Jakby nie mógł się nasycić. Objął ją w pasie, przyciągając do siebie na tyle, na ile się dało. Jego dłonie zjechały na jej pośladki, uda… były, mogło się wydawać, wręcz wszędzie jednocześnie.
Zaskoczyła go, ale przecież, mógł się tego spodziewać, prawda?
Mógł?...
Czuł jednak, że przesadził. Po prostu przesadził. I dla siebie i dla niej. Nie powinien był tego robić – w końcu nic już ich nie łączy, kompletnie nic.
- Aria! – zawołał tylko za nią. W tym samym momencie trzasnęły drzwi. Myślał, ze wyszła, ale czy udałoby się jej to zrobić tak szybko? Wyskoczył na korytarz…
I ujrzał swoją matkę, Arię i Dereka.
- Arianne? – Esther Holland wytrzeszczyła oczy do granic możliwości. – Arianne Lemaire?...
Jedyne co mógł wymamrotać pod nosem to „ja cię kurwa pierdolę”, ale zważywszy, ze to była rodzona rodzicielka i braciak, choć nierodzony, to braciak, mały srylo-cwaniak z pięknymi wiosnami w liczbie pięciu na karku, to już się powstrzymał. Bo jeszcze mu tu ich brakowało. Próbował sobie w ogóle przypomnieć, czy przypadkiem dzisiaj nie miało być dzisiaj u niego Dereka, ale nie. Nie miało go być, więc to wizyta niezapowiedziana. Co oznaczało też tyle, że to wcale nie Willa wina, że jego matka widzi to, co właśnie widzi. Tzn., rozmazaną Arię, Willa z spieczonymi jakby, czerwonymi ustami i w ogóle zaistniałą sytuację, ze właśnie przed chwilą wyskoczyli oboje z pokoju. SYPIALNI, dokładniej mówiąc.
- D-dzień dobry – powiedziała Esther, dalej patrząc na Arię tępym wzrokiem. Ewidentnie była w szoku. Była narzeczona jej syna objawia się tutaj, gdy nagle znowu zaczyna się martwić o jego i brak partnerki. I wiedziała, że się rozstali, ale nie wiedziała w jaki sposób. Will jej nie powiedział, ale pamiętała, że nie mogła aż tego znieść. Bardzo podobała jej się Aria, jako żona jej syna. Była elegancka, śliczna, stonowana i taka całkiem normalna. I po prostu urocza. Och, i studiowała. Normalnie anioł, wymarzona żonka dla Willa.
- Siema – Derek wyszczerzył mleczaki wesoło w stronę Arianne.
William nie powiedział nic. Bo nie wiedział nawet co. Sprawa była… cóż. Zła. Kurewsko zła.
[Szczerze mówiąc, przeczytałam kartę Arii i wszystko fajnie, tylko, że ja nie mam żadnego pomysłu. Chyba że mi coś podrzucisz, to ja nawet mogę zacząć, ale tak to jednak nic mi do zmęczonej łepetyny nie przychodzi.]
Uśmiech pojawił się na twarzy panny Darrieux, kiedy upewniła się co do tożsamości osoby, z którą się przywitała.
- Twoja niepewność rani moje uczucia. Czy naprawdę tak się postarzałam? - udała zdziwienie, ale oczy miała radosne.
Doskonale wiedziała jak to jest spotkać kogoś znajomego w miejscu, gdzie najmniej się tego spodziewamy. Z drugiej strony nie wiedziała co takiego jest w Amsterdamie, że większość jej znajomych z Francji znalazła się nagle w tym mieście. Magia? Jakieś tajemnicze przyciąganie francuskich obywateli?
Nie wiedziała.
W końcu. W końcu mogła wyrwać się z uczelni. Owszem uwielbiała modę, projektowanie, ale ile można słuchać o historii sztuki? Dziewczyna wolała pochodzić po galerii, odkryć nowo otwrte butiki, poszukać inspiracji.
Był już początek lata, a ta nie ruszyła ze swoimi projektami. Racja, miała w głowie kilka stroi, ale teraz musiała znaleźć odpowiednie materiały. W sumie sama nie wiedziała czego chce, miała nadzieję, że na miejscu coś ją natchnie.
Po wejściu do swego ulubionego sklepu poczuła się trochę pewniej. Chłonęła wzrokiem tasiemki, wstążki, kokardki, guziki, paciorki, broszki. Zauważyła nowe rodzaje materiałów, z zadowoleniem podeszła i je dotknęła. Po obejrzeniu całego asortymentu wybrała parę metrów miętowych, brzoskwiniowych tkanin i tasiemek.
Melissa ruszając do wyjścia galerii poczuła miłą woń, która połechtała jej zmysły. Zaburczało jej od tego w brzuchu. No tak.. Jak można przejść koło kawiarni i nie wstąpić na ciastka? Zgłodniała ruszyła do kolejki, nie mogąc się zdecydować, co wybrać. Po chwili usłyszała głos pewnej dziewczyny i się odwróciła. Zobaczyła trochę wyższą od siebie blondynkę z grymasem na twarzy.
-Masz rację, często tu bywam, a dziś zdecydowanie nie widzę w nich zapału do pracy- mruknęła. -Świetne filiżanki-dodała wpatrując się w zakupy nieznajomej. Spodobały jej się uchwyty owych towarów. -Jestem Melissa- przedstawiła się, wyciągając przed siebie dłoń.
Nie daj Boże, żeby ona pomyślała, że to jego dziecko, co byłoby całkiem możliwe, gdyby to przekalkulował obcy człowiek niezaznajomiony w sytuacji. A ona w sytuacji nie była zaznajomiona. W końcu Derek był adoptowany i wiedział o tym, nawet on. Miał tylko pięć lat, ale Esther nie zamierzała go okłamywać, więc postanowiła od razu powiedzieć mu, ze nie jest jego biologiczną matką.
Aria wyszła bardzo szybko. Niemalże z prędkością, światła i nie zdążył się nawet z nią pożegnać. Esther dalej była w szoku, ale powoli wracała do normalności. Derek patrzył tylko to na mamę, to na Willa pytająco, ale żadne nie zamierzało mu odpowiadać. Esther nie wiedziała nawet co, bo sama zastanawiała się, skąd Arianne się tu wyczarowała, Will… cóż, w gruncie rzecz Will też nie wiedział. Nie potrafiłby ubrać w słowa teraz to, co kłębiło mu się w głowie.
Gdy Derek poszedł bawić się z White, Esther skierowała syna do kuchni i szeptem zapytała:
- Co tu się działo?...
- Nic – mruknął Will.
- No tak, jasne – powiedziała rozbawiona sięgnąwszy ręką w stronę jego twarzy i opuszkiem palca wytarła kącik ust. – Och, wybacz. Miałeś trochę szminki.
W tej chwili Holland kompletnie się zatkał i nie powiedział już matce nic. I wszystko nadal było w sferze jej domysłów a domysły miała różne i dręczyła nimi wszystkich – poczynając od męża a kończąc na swojej córce, z którą szczegółowo omawiała wszystkie niewiadome. Denerwowały go tym, ale nie pisnął im ani słowa przez cały czas. Zresztą, Aria znowu zniknęła. Zniknęła tak szybko jak się pojawiła… w ogóle, gdyby nie Esther, zapewne William byłby święcie przekonany, że może coś omyłkowo wziął i naprawdę miał halucynacje. Dręczyła go ta cała sprawa. Myślał o tym zdarzeniu przez kolejne trzy tygodnie. Będąc w pracy, jedząc, sprzątając, robiąc pranie, pijąc whisky z Tonym… niby był zajęty, ale miał sporo czasu do rozmyślań.
Jakiś miesiąc później, Derek zachorował na zapalenie płuc. I niefortunnie okazało się, że oprócz Williama nikt nie ma się nim zająć; Esther musiała wyjechać dwa dni przed jego trafieniem do szpitala, więc został ze Svenem, który nie miał też zbytnio czasu, bo dostał większą sprawę. A Beatrice miała koncert w Kopenhadze, więc został tylko Will, który musiał pięciolatka odwiedzić.
Kupił mu owoce, jakieś komiksy do poczytania i wziął z domu jego ulubione zabawki, ruszając motorem do szpitala. Pogoda dzisiaj dopisywała, chociaż dało się wyczuć, ze powietrze jest ciężkie. Zapewne burza, cholera.
Trochę musiał się pokręcić, zanim trafił na odpowiedni oddział, a od pielęgniarki dowiedział się, gdzie leży braciak. Ruszył tam żwawym krokiem, bo wiedział, że Derek nie lubił siedzieć sam, wśród obcych mu ludzi.
Wszedł do jego Sali, gdzie był tylko Derek w najlepsze rozmawiający z… Arią.
- Cześć? – mruknął, trochę zszokowany. Chyba powinien się przyzwyczajać, co?...
[Niezmiernie dziękuję i mam nadzieje, że uda mi się utrzymać Ramonę właśnie w takich kryteriach, jak ją opisałam. Jeśli masz pomysł na wątek to z chęcią go wysłucham i zacznę ;)]
[Pomysł bardzo mi się podoba, więc z pewnością zacznę wątek, jednak dopiero jutro, dziś jestem już trochę zmęczona ;)]
[ Duma mnie rozpiera, ale… nie miałaś wyboru! ;D ]
Znaczy… mógł się spodziewać, ze Arianne pracuje w szpitalu, prawda? W końcu studiowała pod kierunkiem skłaniającym ku pracy w szpitalu, z dziećmi… Ale dlaczego akurat w tym? Dlaczego akurat rozmawiała z Derekiem? Czy przypadki naprawdę tak chodzą po ludziach? To jakieś fatum, ślepy los, przeznaczenie? Nie wierzył z żadną z wcześniej wymienionych bzdur, więc jasno sobie powiedział, że to przypadek. Totalny, kompletny przypadek i nic więcej.
Jednocześnie, trochę… rozczulił go widok Arianne i Dereka. Zawsze lubiła dzieci, pamiętał o tym i dlatego właśnie wybrała taki zawód. Zobaczył w niej tą samą osobę co kiedyś, wrażliwą i kochającą dzieci. Było to miłe wspomnienie, ale trzeba pamiętać, że było już tylko wspomnieniem i teraz rzecz może być kompletnie inna. Ona się zmieniła, on się zmienił i nic już nie było takie same.
- Zobacz, jaki ma superaśny plaster! – Derek natychmiast pochwalił się plastrem ze Spiderman’em. Will uśmiechnął się na to wynalezisko, udając, że obecność Arii tutaj, to coś kompletnie normalnego. No bo, przecież było nie? – Twoja dziewczyna mi go nalepiła!
William wytrzeszczył oczy na młodego, a po chwili spojrzał i na Arię. Zmieszał się nieco, ale nie dał po sobie tego poznać. Jak zwykle. Zresztą, był przyzwyczajony do, nieraz durnej wręcz, paplaniny Dereka, bo ten zawsze gadał jak najęty i co mu tylko ślina na język przyniosła. Nie raz musiał za niego przepraszać nieznajome osoby. Taki urok tego smarka. A Holland jako osoba szalenie spokojna (pomijając miejsce pracy) nie dawał się wytrącić z równowagi. W tej kwestii można byłoby go uznać za super nanię, albo kogoś w tym tylu.
- Nie dziewczyna, a… - No właśnie, kto? Zawiesił się, dosłownie na moment… jakby kompletnie miał na czym. A przecież nie miał. – Znajoma. Aria to moja znajoma.
Po chwili pochylił się nad Arianne i szepnął jej do ucha:
- Przepraszam za niego. Zawsze mówi to, co mu ślina na język przyniesie.
Will usiadł na brzegu łóżka Dereka, kładąc jego plecak z rzeczami obok siebie. Mały zaraz go pochwycił i zaczął wszystko wypakowywać, mamrocząc, że nie ma tutaj żadnych słodyczy.
- A więc tu pracujesz… - mruknął cicho Will.
[Żaden problem, ale.. Wolałabym raczej wspólnych znajomych :) ]
Jako że Jacqueline była raczej z tych żywo usposobionych do życia osóbek, a i humor miała tego dnia dobry, nie mogła się nie roześmiać razem z Arianne. Po prostu nie i koniec kropka.
- Uff.. Czyli nic się nie zmieniło. Kamień spadł mi z serca - odetchnęła, kładąc rękę na klatce piersiowej. Nie, nie grzeszyła skromnością. Po cóż miała udawać skoro prawda była o wiele ciekawsza?
- Przyleciałam - odparła bez namysłu, uśmiechając się szeroko. - Wymarzona praca, piękne miasto. Dziwisz mi się? - zapytała. Cóż, fakt że jej chłopak ją zdradzał, kiedy ona zmieniła całe swoje życie dla niego, był mało istotny w tej sytuacji. Taki malutki szczególik.. Tyci, tyci.
- A ty przybyłaś olśniewać swoją urodą, jak mniemam? - spojrzała na nią spod przymrużonych oczu. O tak, panna Lemaire była piękna i co do tego Jackie wątpliwości nie miała.
- Spoko, braciak ze mną zostanie, nie? – Tutaj Derek zwrócił się do „Braciaka”, czyli Willa. Ten pokiwał głową rozbawiony zdaniem młodszego brata i spojrzał kątem oka na Arię. To wcale nie tak, że obchodziła go jej reakcja. Czysta, ludzka ciekawość, ot co. Oczywiście chodziło mu o to, że Derek zwrócił się do niego „brat”, nie „tata”. Z powodów oczywistych można było wywnioskować, że Derek to syn Willa, a prawda była taka, że jego rodzice zapragnęli męskiego potomka. Z powodu wieku niestety nie było to możliwe, więc jedyna droga jaka im pozostała – adopcja.
- Damy radę, w końcu jesteśmy we dwóch – William uśmiechnął się do Arii i poczochrał młodszego brata o blond czuprynie, podczas gdy ten właśnie wcinał banana i na potwierdzenie słów Willa pokiwał głową.
Ramona miała to do siebie, ze mimo swojego poważnego stanowiska i władzy, którą posiadała, nie zwykła bagatelizować błahych spraw, które mogą zaważyć na większych aspektach jej życia. Wiedziała, że aby osiągnąć sukces nie należy pilnować jedynie ogółów, ale zwracać uwagę na szczegóły, często z pozoru, mało istotne.
Lohren Industry było firmą z korzeniami, głębokimi niczym u stuletniego dębu. Nic więc dziwnego, że najwierniejszych pracowników, Ramona sprowadziła do Amsterdamu wprost ze stolicy Wielkiej Brytanii. Byli to ludzie sprawdzeni, godni zaufania i rzetelni, kiedy tego wymagała od nich sprawa. Cała firma tworzyła funkcjonowała jak dobrze naoliwiona maszyna, przy czym w tym wypadku smarem była sama Ramona van der Lohren.
Jeśli mowa już o niej, to stała właśnie wewnątrz windy, która z szybkością opadała na coraz to niższe piętra, by w końcu zatrzymać się na parterze, który był celem jej niespełna minutowej podróży. Pewnym siebie krokiem wyszła ze środka, widząc, że ludzie grzecznie ustępują jej miejsca, dopiero później pchając się do niewielkiego dźwigu. Ubrana w elegancką, granatową garsonkę szła przed siebie ze sztucznym, przyklejonym do twarzy uśmiechem.
- Pani van der Lohren, pani van der Lohren! Proszę zaczekać! - Usłyszała głos recepcjonisty, którego imienia nawet nie znała.
- Pani szofer Guernsey potrącił chłopca. Może dziesięcioletniego. Przyjechała po niego karetka. Wolałem, żeby pani wiedziała - mówił, jednak z każdym kolejnym słowem jego twarz bladła, a policzki Ramony stawały się bardziej szkarłatne.
- Zadzwoń do radcy prawnego i któregoś z piarowców. Niech postarają się o zatuszowanie sprawy, media nie mogą zrobić z tego szopki. Jadę do szpitala - powiedziała, rzuciła zimne spojrzenie na niedokładnie zawiązany krawat portiera i wyszła z budynku.
Stojąc w szpitalu, przed gabinetem, w którym aktualnie znajdował się chłopiec wraz z matką, jego ojciec bowiem własnie rozmawiał z prawnikiem firmowym, Ramona utrzymywała poważny i niewzruszony wyraz twarzy. Prawie wszystko miała już pod kontrolą. Brakowało jedynie wiadomości o braku trwałych uszkodzeń ciała. Mimo iż doskonale potrafiła to ukryć, strasznie się niecierpliwiła, chcąc jak najszybciej zakończyć ów farsę.
Uśmiechnęła się lekko dopiero gdy w drzwiach ukazała się twarz znanej jej osoby. Uroczej blondynki, którą miała okazję poznać na jednym z charytatywnych bankietów.
- Co z chłopcem? - spytała nim ojciec dziecka zwrócił na nich uwagę.
[Odrobinę chaotycznie, ale lubię kiedy coś się dzieje ;))]
[ tak <3 mogą się nawet przyjaźnić czy coś <3 ] / Lilah
[Jestem przy pierwszej wersji, tej z pracowaniem w tej samej klinice. Mogą się też znać, bo jakiś znajomy by się przydał. ;)]
- Pewnie, dzięki – odparł Will z uśmiechem i odprowadził ją wzrokiem do wyjścia póki nie znikła. Oczywiście skarcił się potem o to w duchu, ale Derek zaczął się śmiać i coś opowiadać, więc odegnał z głowy szybko te myśli i zajął się młodszym bratem, w końcu to go odwiedził. Bo przecież nie wiedział, ze Aria tu pracuje… ale i tak przyszedł do Dereka. Stanowczo. Na pewno.
Derek wymęczył go kompletnie – bawił się z nim, przeczytał mu jakaś bajkę, potem Derek go podrażnił głupimi komentarzami na temat pani lekarki w kolorze blond, a potem znowu się pobawili, a potem… Derek poszedł spać. Mimo wszystko był chory i choroba dawała o sobie znać, jeśli nawet nie było tego widać, bo zachowywał się jak zwykle. Tak czy siak Will sam czuł się zmęczony. Przybył tutaj z pracy, bo się zwolnił, ale zdążył się nieco naharować. W końcu pora lunchu go nie ominęła, a jak wiadomo – ruch był wtedy największy. I teraz, bo zabawie z Derekiem, sam poczuł, że oczy mu się kleją. Dochodziła już ósma.
Zerknął na kroplówkę. Była pusta. Zgodnie z radą Arii poszedł szukać pielęgniarki, ale nigdzie nie mógł jej znaleźć. Jakby się rozpłynęły wszystkie na raz. Zrezygnowany zapuścił się w głąb oddziału i zauważył połowicznie sylwetkę podobna do sylwetki Arii wystającą za ściany. Ruszył w tym kierunku.
- Aria…
Uniósł brew. Kpiąco, sarkastycznie, spojrzał na tego, pożal się Boże, doktorka. I nieprawdą byłoby gdyby, ktoś teraz stwierdził, że Holland miał ochotę go uderzyć. Hm, szczerze mówiąc nie uderzyć, a p r z y p i e r d o l i ć. Dlaczego? Bo może jakoś tak za blisko stał przy Arianne, zdecydowanie za blisko, jak na takiego kurdupla. Taaak, w takich momentach, Will myślał sobie, że to tak cudownie wykurwiście, że mierzy sobie te metr dziewięćdziesiąt i starszy wzrostem. Wcale nie podobał mu się też fakt, że ta rozmowa nie wyglądała na rozmowę służbową, a bardziej prywatną… a przecież nie powinno go to obchodzić, ale w tym momencie poczuł gniew. I miał go ochotę wyładować na tej chłopinie.
Być może wkurzył się też tym, że ten miesiąc temu prawie, z Arią miał d z i w n ą sytuację. A ona teraz… sobie tak po prostu, zwyczajnie… Po prostu, kurwa, no.
Doktor musiałby być ślepy, by nie zauważyć, morderczego co najmniej, spojrzenia Hollanda. Nawet nie wiedział, ale nie ukrywał się z tym wcale. Nawet odrobinę, w ogóle praktycznie. Zachowywał się jakby był zgorszony. Jakby z Arią łączyło go coś więcej niż… niż co?...
- Kroplówka się skończyła, ale może nie będę przeszkadzał? – uśmiechnął się tak jadowicie, na ile było go stać. – Nie, żebym szukał ciebie. Ale pielęgniarki rozpłynęły się w powietrzu.
Will tego nie skomentował, tylko ruszył za Arią, ciesząc się bardzo, że zostawiła tego oto pana i poszła do Dereka wedle jego „prośby”. Oczywiście, że był zadowolony, tylko mu nieco triumfalny uśmiech z kudłatej facjaty zszedł, gdy doktorek ruszył za nimi. I po cholerę, i na co? Łypnął na niego niezbyt przychylnie, ale nie powiedział nic. Trochę skarcił się w myślach, za to nieco absurdalne zachowanie, ale jednocześnie zaczął się usprawiedliwiać, ale gdy chciał już wcisnąć sobie kit, że to normalne, pokręcił tylko głową. W porządku, przegiął, ale wtedy miał na uwadze to, że pomiędzy nim a Arią nie tak dawno zaistniała pewna sytuacja…. Prawda?
Pierdolony samiec alfa. Haha.
Kto by pomyślał, Holland?
Derek spał w najlepsze i gdyby nawet Arianne nie była delikatna, to i tak pewnie by go nie obudziła. Will miał nadzieję, że jakoś zniesie tą noc w szpitalu.
Znowu zastanawiał się, co robił ten doktor tak się czając, więc przybierając, a przynajmniej się starając, najnormalniejszy ton na jaki było go stać, zapytał:
- Kończysz już pracę?...
- W takim razie podwiozę cię – odparł niemalże natychmiast, gdy usłyszał te krótkie „tak” i nie czekał już na resztę zdania. Bo i po co? Akurat to wystarczyło mu całkowicie do szczęścia i nie daj Bóg, gdyby ten doktorek chciał go prześcignąć. W końcu po coś tu czekał i Will oczywiście od razu przejrzał jego „niecne” zamiary. Oboje byli facetami, Aria była kobietą i to jednak nie byle jaką. Gdyby była byle jaka, to… nie byłoby go tu teraz i tam wtedy, w tamtych czasach…
- O ile chcesz, oczywiście – uniósł brew, tylko udając, że daje jej możliwość wyboru. Bo wcale nie przewidywał opcji, że Aria może się nie zgodzić. I był to tak jakby mały test. Skoro zabrnął w swej nachalności na tyle, musi brnąc w to dalej. Samiec alfa nie poddaje się tak łatwo, o njjjjeee.
[ Mwahaha. Samiec dominujący! xD ]
- Skoro to proponuję, to uważam, że nie nadużywasz – pokręcił głową z rozbawieniem. Zawsze taka była i zawsze taką zostanie i właśnie taką ją pamiętał. Bardzo chętnie ruszył kapsko w troki i podążył za Arianne. Przyjechał do szpitala motorem, więc automatycznie nasunęły mu się wspomnienia. Dobre wspomnienia.
- Gdzie mam na ciebie czekać? – Najchętniej to by poszedł i za nią, ale jednak stwierdził, że dla dobra swojego wizerunku w jej oczach, zatuszuje swoje skłonności do stalkerowania i grzecznie zapyta. Jeszcze przejmie ją ten durny doktorek i co wtedy?...
Nie podobało mu się to, ale zgodził się na to, by poczekać koło windy. Samiec alfa mode został tymczasowo dezaktywowany. Nie daj Boże, jeszcze by to zauważyła. A może jednak zauważyła? Teraz gdy o tym pomyślał, wydawało mu się to niewyobrażalnie śmieszne. Nie, nie dlatego, że łypał groźne na tego gostka, a dlatego, że ten gostek nie ma z nim żadnych szans, oczywiście. Po prostu – w końcu Aria jedzie z Hollandem, a nie z doktorkiem. Ha.
Gdy czekał przy windzie na Arię, dopiero teraz zdał sobie naprawdę sprawę z tego co też uczynił. Przecież jeszcze nie tak dawno?... Ta sytuacja sprzed trzech tygodni?.. Jej pobyt w Amsterdamie?... W ogóle?... Pokręcił głową, bo to wszystko było zbyt pogmatwane. Jej zgoda na jego propozycję też była dziwna. Nic nie kleiło się kupy, a konkretnie – nie kleiło się do tego, co przyjął bardzo dawno temu i trzymał się do dziś. Nie pasowało do jego własnej osobistej teorii o kombinacji „Arill”, ich wzlotach i upadkach i ostatecznym rozstaniu. I przez to, jego maluśki, męski rozumek tego nie pojmował.
- Szybko – powiedział, gdy się pojawiła i uśmiechnął się kącikiem ust, gdy Arianne pojawiła się przed nim. Zlustrował bacznie jej strój. – Nie wiem czy, będzie ci ciepło…
Will chciał o wielu rzeczach porozmawiać z Arią a jednocześnie się bał. Bał się jej odpowiedzi, ale nie tego, że mu się nie spodobają, bo tego w sumie był pewien. Chodziło o jego reakcje, to jak podświadomie reagował na obecność samej Arianne jak i na interakcje z nią. To było dziwne i nie potrafił tego powstrzymać; chyba dobrym przykładem będzie sama sytuacja z doktorkiem, gdy zupełnie niepotrzebnie uruchomił mu się samiec alfa mode i robił rzeczy kompletnie niepotrzebne. Jakby byli parą… albo coś. Znaczy byli! Ale teraz już nie są. Nigdy nie będą?...
- Jak to co? – uśmiechnął się do niej wesoło. On też pamiętał, że wtedy też o mało jej nie zabił. Chociaż nigdy nie wyjaśnili tego, czyja to była wina, stanęło w końcu na tym, ze obojga, ale gdyby teraz Holland miał szczerze to stwierdzić, wytypowałby jednogłośnie Arię. Wybiegła sobie beztrosko na ulicę, a on przez to całe hamowanie o mało nie poleciał do przodu prosto w jej… no, o mało, w każdym bądź razie. – Na motorze bywa zimno.
- Nic ci się nie stanie – mruknął wesoło, gdy spojrzała na niego znacząco. A przynajmniej takie wrażenie odniósł. I nic w tym dziwnego, bo w końcu amnezji nie miał, chociaż starał się od trzech lat wyrzucić wspomnienia z Paryża z głowy. Arianne nie lubiła siadać na motorze, a z kolei Holland traktował to, jako jedyny, możliwy środek transportu. Samochody były nudne, a motory był klimatyczne, z charakterem i miały moc. Musiała to dla niego znosić i czasem myślał sobie, że nawet polubiła ten środek transportu. Chyba jednak teraz jej przeszło, pomyślał Holland obserwując twarz Arii. Ni to zmieszana, ni to przestraszona, ale wiedział jedno – na pewno nie przekonana. A przynajmniej nie do końca.
- Zaparkowałem tam dalej, za tą żółtą furgonetką z czerwonym napisem – pokazał i automatycznie pociągnął ją za rękę w tę stronę. Nie zauważył tego nawet, że po prostu ujął ją za dłoń i ciągnął w wyznaczonym kierunku. Kiedy w końcu dotarli, nie zauważył nawet, że ową rączkę puścił. Może był bardzo przejęty tym?... A dajcie spokój. – Nie mam dwóch kasków – powiedział, otwierając bagażnik znajdujący się pod siedzeniem i wyjął z niego jeden kask i parę okularów. Wręczył jej to pierwsze z uśmiechem. – Wkładaj.
[jasne, z przyjemnością, jeśli tylko coś wykminisz ambitnego :D albo średnio ambitnego chociaż xD]
- No ja myślę – Mrugnął do niej. Bo niby z kim miałaby jeździć na motorze? Cztery lata czterema latami, ale… jakoś nie wydawało mu się by względem motoryzacji Aria posunęła się gdzieś dalej. Zawsze tylko z nim jeździła na motorze i jakoś dziwnie było przyjąć mu do wiadomości, że mogłaby to robić z kimś innym. I wiele innych rzeczy robić z kimś innym…
Oczywiście wiało to hipokryzją, bo w końcu sam Will robił różne, mniej grzeczne rzeczy z innymi kobietami, ale gdy pomyślał, że Aria by mogła, to automatycznie spochmurniał. Założył swoje gogle na oczy i trzeba przyznać, iż wyglądał komicznie. Nie wiedział co będzie dalej, a to co chciał żeby było, zostawił na razie w zakamarkach podświadomości. Na razie…
Zasiadł na motorze, a ich śmiechy przeplotły się ze sobą. To było miłe. Miła powtórka z dawnych czasów – ale wiedział, dobrze wiedział, że teraz było inaczej.
- Dasz radę wsiąść? – zapytał, odwracając się jeszcze do niej. Powinna dać, ale pamiętał jak na początku miała problemy z… „podejściem” do tego typu wozu.
Zacisnęła się tak mocno, że przez chwilę Will nawet myślał, że zmiażdży mu wnętrzności. Na szczęście przypływ tej siły był chwilowy i rozluźniła się nieco. Holland odetchnął cicho pod nosem, uśmiechając się kącikiem ust i ruszył, wyjeżdżając dość sprawnie z parkingu – tzn. Aria nazwałaby to pewnie niebezpiecznym i zbyt brawurowym wyjazdem, ale nie mogła odmówić mu tej wyrobionej pewności, gdy prowadził. Żaden jego ruch nie był zbyteczny i zdecydowanie jazda z nim wydawała się bezpieczna.
Doskonale już wiedział gdzie ma jechać, bo Amsterdam, bądź co bądź, znał jak własną kieszeń. Odwrotna sytuacja miała się z kolei w Paryżu, w którym zawsze błądził, mimo dokładnych i szczegółowych opisów Arianne. W gruncie rzeczy pozostał tam najdłużej tylko z jej powodu…
Gdy dotarli na miejsce, zatrzymał się, zsiadł z motoru i zdjął te śmieszne gogle. Spojrzał na Arię znacząco, chcąc dowiedzieć się, czy tutaj właśnie mieszka. Cóż…
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się patrząc na Arię, a potem zerkając na starą kamienicę. Cóż, spodziewał się czegoś bardziej „wytwornego”, jeśli mamy być szczerzy, ale absolutnie nie dał po sobie tego poznać. Oczywiście, nadal po głowie mu chodziło co Arianne robi tutaj, w Amsterdamie, ale… jakoś nie miał odwagi o to zapytać? A może bał się odpowiedzi?...
Dodatkowo był nieco zmęczony. Nie spieszyło mu się nigdzie, ale właściwie chciał już powiedzieć, że sobie jedzie, bo nie chciał wprowadzać jakiejś niezręcznej sytuacji pomiędzy nimi, ale… Aria się odezwała. Spojrzał na nią, unosząc brew i czekając na dalszy obrót sprawy.
- Tak?...
Roześmiał się.
I nie mógł przestać.
Po prostu wywołało to w nim taki odruch, łącząc do tego końcową minę Arii i ogólny kontekst tej wypowiedzi. Oczywiście, zdanie brzmiało normalnie, ale HERBATA w przypadku tej dwójki była bardziej specyficzna, co już wszyscy wiemy. Wiedział, że nie miała tego na myśli, oczywiście. Miała na myśli zwyczajną herbatę, a jakby kto wątpił, wystarczyło spojrzeć na jej zmieszaną twarzyczkę. No, ale… zwyczajnie nie mógł.
Chyba na serio był zmęczony?...
- Ch-ch-chętnie… wypiję… herbatę – mówił przez śmiech. Cóż, w tej chwili to nawet jak szaleniec wyglądał, ale chwile potem powstrzymał się resztkami sił. Chociaż uśmiech błądził na jego ustach i tego już pozbyć się nie mógł. – Przepraszam – dodał już spokojniejszym tonem, choć dalej wesołym. – Sama… wiesz. Ale tak. Dzięki za zaproszenie. O ile dalej mogę z niego skorzystać.
I znowu do głowy nasunęła się mu ta cholerna myśl „i znowu jak za dawnych czasów”, a przecież chciał ją wyprzeć, zapomnieć, przestać porównywać, bo przecież nie było czego, nie było już sensu. Ale gdy ich śmiechy znów się ze sobą splotły, nie mógł wyprosić z głowy tego porównania. Zwyczajnie nie mógł.
Poszedł za nią z uśmiechem i właściwie sam nie wiedział czego się spodziewać.
[ krótko, ale napisz już,że znaleźli się w jej mieszkanku, o xD ]
Zaskoczyło go to, że Arianne mieszkała w takim miejscu. Samo mieszkanie nie wzbudzało w nim jakoś szczególnie skrajnych emocji i a mimo wszystko dało się w nim żyć; zresztą, jakby też nie miał pieniędzy, to by nie wybrzydzał. Willa to to nie była, ale rudera też nie. Ot, nieco „podrujowane” mieszkanko członka klasy średniej.
Tylko, że Aria nie była członkiem klasy średniej.
Miał do niej tyle pytań, że nie wiedział od czego zacząć. Już nie chodziło o fakt, że bał się odpowiedzi, bo troska, jak i zwyczajna ludzka ciekawość aż zżerały go, by zasięgnąć trochę informacji od samej zainteresowanej. Postanowił jednak zrobić wszystko małymi kroczkami - powolutku aż do skutku. Obsypanie gradem pytań raczej nie byłoby zbytnio stosowne.
- To co z tą… herbatą? – uśmiechnął się kącikiem ust. Wielce niestosownie, chciałoby się rzec.
Czy wiedziała, że kokietuje czy też nie, skutek był dokładnie taki sam – William uśmiechnął się na to, trochę to zadowolony, trochę to zmieszany, ale jednoznacznie było na plus. Podążył za Arią do jej małej kuchni, jakby bał się stracić ją z swych niebieskich ocząt. Oparł się o ścianę, krzyżując ręce na piersi i przyglądał się jej poczynaniom.
- Imbirową z miodem – odparł, jakby wymienił najzwyklejszy smak na świecie, na przykład malina, albo dzika róża, ogólnie dostępna w podrzędnych sklepach i sklepikach. Wiedział jednak, że takie „fantazje” nieobce Arianne, ponieważ była i pozostała smakoszką herbaty, więc z pewnością miała i taką opcję w swoich zasobach.
Na widok kawalątka jej gołych pleców (bo stała tyłem do niego, próbując dosięgnąć koszyczek), dostał dziwnych myśli. I nie każ biednej narratorce powtarzać jakie były to myśli…
Automatyczne podszedł do niej, stojąc tuż za nią – mogła doskonale wyczuć jego obecność, a nawet poczuć ciepły oddech na czubku blond główki – i sięgnął po ów koszyk z opakowaniami, dotykając ją przodem o jej tył.
- Proszę – odchrząknął, podając jej koszyczek. Jakby sobie właśnie w tej chwili zdał sprawę, że był ciut za blisko. Niebezpiecznie.
[ To wyżej to oczywiście ja :D - Will Holland ]
[ Dobry koncept, like it!
A taki tam lachon… ;D ]
Problem polegał na tym, że Will nie chciał wierzyć w to, że Aria może na niego tak oddziaływać. Tak jak dawniej, bo to oznaczałoby porażkę. Oznaczałoby, że się z niej nie wyleczył. A ona znowu zasadziłaby mu kopa… prosto w to durne, zakochane serce i na tym by się skończyło. Znowu by miał „babowstręt” i nie daj Boże, przeszedłby transformację w takiego Tony’ego. Powodów do myślenia, że Aria dalej dla niego wiele znaczy miał tysiące, bo zdążył je wystarczające uzbierać i dzisiaj… i trzy tygodnie temu. Wtedy ją pocałował, a teraz… machinalnie, automatycznie pragnął jej bliskości. Dziwnie się z tym poczuł; jego świadomość powoli wyciągała te wszystkie rzeczy z podświadomości, których do siebie nie dopuszczał.
Zaczął się dusić. Poczuł cholerne napięcie i w chwili, w której je poczuł wydało się one prawie że nie do wytrzymania.
- Lubisz herbatę imbirową? – uniósł brew nieco zaskoczony, nieco rozbawiony. Oparł się o szafkę obok kuchenki, krzyżując ramiona na piersiach. Udawanie, ze wszystko jest w całkowitym porządku zaczynało go niemal powoli… zabijać?
Przesunął się, ale machinalnie, bo w tym momencie zajmował się bardziej frapującymi rzeczami. Dokładniej rzecz ujmując właśnie tym, co teraz powiedziała mu Aria. Odrzucił wszystkie założenia jakie przyjął i postawił jeden wniosek – Aria się czegoś boi, lęka. Przyszło mu od razu na myśl, że coś przed nim ukrywa. Co ją przywiodło do Amsterdamu? Co?...
- Dlaczego tu jesteś? – zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język. Spojrzał na nią ślepo, niewyraźnie. Uśmiech miał blady, ogólna mimika twarzy jakby była wykrzywiona w wewnętrznym bólu. On tego nie rozumiał, zdał sobie sprawę, że nie może tego tak długo ciągnąć. Rozstali się w gniewie – jego czy jej, nieważne. Wiedzieli dlaczego, wiedzieli co ich łączyło, wiedziała… że ją kochał. Żadnej kobiety nie obdarował tak głębokim uczuciem – i nazwał to uczucie miłością. Spędzili ze sobą tak dużo czasu, chociaż dla innych półtora roku wyda się czymś błahym, dla Willa było to w cholerę długo. Dlaczego teraz udają, że nic się nie stało?...
By było ładniej, bo oboje w końcu nie słodzą, więc cukiernica była dodatkiem.
- Szkoda, że trzy lata temu nie przyjęli cię tu do pracy, co? – powiedział z jawną kpiną w głosie i nie ukrywał swojego rozgoryczenia wcale. Jednocześnie nie chciał, aby pomyślała sobie, ze mu jakoś zależy, czy coś. Chciał, aby pomyślała, że wytyka jej hipokryzję. Jak mu to wyszło, to kompletnie inna sprawa. W ogóle fakt, że powiedział to co powiedział, było czymś niewiarygodnym. Sam nie mógł uwierzyć to, że te słowa wypowiedział tak „gładko”, ubierając je jeszcze w ironię.
Odkleił się od swojego oparcia, dalej krzyżując ręce na piersi; przestąpił parę kroków, stając do Arii tyłem. Czuł, ze gdyby mógł, wybuchnąłby niepochamowaną złością. Dusił to jednak w sobie.
Czuł, że nadchodzi powtórka z rozrywki sprzed trzech lat. I mimo wszystko, za cholerę nie potrafił tego powstrzymać, po prostu nie. Musiał jej to wyrzucić, prosto w twarz; wszystko to, co gotowało się w nim odkąd tylko ją zobaczył.
- Tu nie chodziło o twoje cholerne studia! – odwrócił się do niej twarzą, wrzącą wręcz od złości, zresztą jak sam właściciel. – Chodzi o twoich rodziców! Cały czas patrzyłaś tylko na nich! Oczywiście, kurwa, bo przecież co by ci matka nie powiedziała, to to zrobiłaś. Kiedy ci powiedziała, żebyś zgodziła się na te zaręczyny, to to zrobiłaś, pierdolona, kochana córeczka. Kochałaś ty mnie w ogóle? Nie sądzę – warczał, mówiąc wszystko to, co naprawdę myślał. A przynajmniej chciał wierzyć, że tak było. To Aria była tą złą, nie on. – Nie wyjechałabyś z kraju, dopóki oni by ci nie pozwolili. Więc pewnie otrzymałaś boskie uprawnienie, co? Najwyższy, kurwa, czas. Szkoda tylko, że tak późno. I nigdy nie waż się mówić, że to ja sobie odpuściłem. To ty sobie odpuściłaś. Było ci tak łatwiej. Ptf.
- Wiedziałaś, że nie będę wiecznie tam siedział, w Paryżu byłem tylko dla ciebie. Nie widziałem innego sensu… czegokolwiek… - urwał, bo nie wiedział sam już co chciał powiedzieć. Tyle myśli plątało się po jego głowie, ale ton głosu zelżał, gdy Arianne podjęła jego zarzuty i odpowiedziała. Na pewno nie krzyczała, ale była dużo „delikatniejsza” jeśli można to tak w ogóle nazwać. Nie chciał, aby go rozmiękczyła, ale czuł, że tak się właśnie dzieje. Że usłyszał słowa, które chciał usłyszeć, a nie te, których się bał, tych, które chodziły mu po głowie. Można uznać to za głupie, albo co gorsza, za nienormalne, ale to on wolał być tym złym. Jakby nie mógł znieść faktu, że Aria mogłaby... Wolał to wziąć na siebie? Sam już nie wiedział co myśleć.
- Tęskniłaś, ta? Kochałaś?! – wychrypiał sarkastycznie i z niezbyt przyjaznym uśmiechem na ustach oparł się o ścianę. Najchętniej to by w nią kopnął, ale wątpiłby czy wytrzymałaby to. Pewnie nie, patrząc na całość samego budynku. Jak państwo Lemarie mogli pozwolić, by ich kochana córeczka tu mieszkała? Niepojęte.
Kpił z tego co mu mówiła, ale tak naprawdę cieszył się, że to słyszy. Mimo, że w czasie przeszłym. Zaczął się zastanawiać nad wszystkim tym co zaszło i do jego myśli przyszła to cholerna, bolesna myśl, że, że on… że Will może ją kochać. Teraz, już. Że kochał ją cały czas, co spowodowało w nim ogromną złość. Jak mógł być aż tak SŁABY?...
- Chciałaś mi opowiedzieć? Może jest już za późno, nie sądzisz? I cóż za poświęcenie… wow – Wcale nie chciał tego powiedzieć. Holland chciał udawać twardego, więc te słowa przyszły mu bardzo łatwo. Kolejna fala złości, bo ten cały argument o byciu stęsknionym i przyjechaniu do Amsterdamu właśnie dla niego… Nagle się stęskniła? – Nie jestem twoim posłusznym, pierdolonym psem. Myślisz, że wyjaśnienia cokolwiek zmienią?
Will sam już nie wiedział co chciał osiągnąć, zdobyć, potwierdzić, cokolwiek. Mętlik powstały w jego głowie był nie do ogarnięcia. Ta sytuacja go przerastała, bo czuł, że całkowicie spieprzył to. Spieprzył wszystko; począwszy od miłości a zakończywszy na tej ich całej pseudo-przyjaźni, jaką chcieli osiągnąć. A może tak tylko mu się wydawało? Sam nie wiedział jak do tej pory traktował Arię. Jako starą znajomą? Dawną kochankę? Jako kogo do tej pory ją traktował?...
Również nie sądził, że ta rozmowa obierze taki bieg, ale była to tylko i wyłącznie jego wina, i on wiedział o tym. Ta wiedza go przygniatała, bo nie mógł znaleźć żadnych słów by się jakoś usprawiedliwić, cokolwiek. Cóż, istniał jeden argument a zwał się urażoną głęboko dumą, która nie mogła zdzierżyć porażki. Jak mógł tą całą sytuację a nawet i samą Arię potraktować tak… przedmiotowo? To nie było w jego naturze, nie traktował tak ludzi, brzydził się tym, a teraz sam z hipokryzją zachował się tak wobec kobiety, którą kochał. Dał ponieść się własnym emocjom i w tej chwili chętnie sam sobie by przyjebał; mocno, bez ogródek. Ta jego spokojna osobowość gdzieś uleciała, bo w końcu nie był człowiekiem, który na co dzień ta wybucha, o ile w ogóle. Przecież był znany z tego, że poza swoim miejscem pracy był niemalże oazą spokoju, nie dawał się porwać emocjom, a teraz… teraz…
Było chujowo.
To pierwsze, co przebiegło mu „trzeźwo” przez głowę. Nad wyraz dobitne i jakże prawdziwe. Nie mógł odpowiedzieć na żadne jej pytanie; w chwili gdy zdał sobie sprawę ze śmieszności własnej osoby, z jego agresywności wobec tej kruchej, delikatnej blondynki… Nienawidził łez u kobiet. Nienawidził tego jeszcze bardziej, gdy on był sprawcą tych łez. Kobiece łzy były jedną z rzeczy, które zawsze go rozmiękczały. Nieważne czy szczere czy nie. Zawsze żałował. Nawet jeśli miał rację. A jak jej nie miał… Mógł powiedzieć chyba tylko jedno.
- Przepraszam – powiedział cicho, ale wiedział, że słyszała. Na pewno. A nawet jeśli nie, to po tej minie zbitego psa (powiało ironią, nie?), przepraszającym wzroku i żalu jak wpłynął na jego twarz.
Odwrócił się i pokierował kroki w stronę drzwi – wyszedł z jej mieszkania. To nie miało sensu, ciągnięcie tego wszystkiego; najlepiej jeśli po prostu zejdzie jej z oczu. Po prostu, tak było najlepiej. Szkoda tylko, że zapomniał wziąć kurtkę i bez precedensu wsiadł na motor. Było chłodno, ale nie odczuwał tego, był zbyt zajęty wyrzucaniem sobie w myśląc, jakim to człowiek tępym chujem może być, a jakim nietaktownym… taaak, w tej dziedzinie stanowczo wzniósł się na wyżyny. Spojrzał jeszcze raz na kamienicę i odjechał.
Głupi chuj.
[ Kurczę, jaki dramat! Nigdy więcej! xD ]
[ Pewnie tak, ale ja bym długo tego nie pociągnęła xD ]
William był przybity. Przybity tym wszystkim co wydarzyło się cztery dni temu, przybity tym, że tak potraktował Arię, przybity swoją reakcją i końcowo – przybity chorobą, która dopadła go wkrótce po tym, jak wyszedł z domu Arianne bez kurtki i w chłodną noc dosiadł motoru. Skutek choć nie natychmiastowy, to jednak bolesny – Willa od dwóch dni męczyła gorączka, z którą nic nie robił. Nie miał siły, chęci, czegokolwiek. Owszem, to zachowanie było cholernie nieodpowiedzialne, ale jedyne co zrobił, to przedzwonił do pracy i powiedział, że go nie będzie. Cóż… jedna dobra decyzja w tym tygodni.
Braku kurtki zauważył, ale nie miał zamiaru z tym robić cokolwiek. Odszedł wtedy z mieszkania Arii z przeświadczeniem, iż to definitywny koniec ich znajomości. Był pewien, że ona nie chce go widzieć. W sumie, on też nie chciał jej widzieć; to byłoby dla niego zbyt bolesne. Pogodził się więc z tym wszystkim i kompletnie olewając gorączkę, paradował po domu w wyciągniętym dresie, bez żadnej koszulki, owinięty jedynie kocem, sącząc burbon ze szklanki i skacząc po kanałach telewizyjnych. Czuł się kompletnie nijak. I to go dobijało najbardziej.
Ktoś zadzwonił do drzwi. White od razu się ożywiła, ciesząc się, iż ktoś odwiedził jej pana i w ogóle, ten dom. Odkąd jej właściciel wrócił cztery dni temu kompletnie ją ignorował i ani razu nie wyszedł z nią na spacer. Była więc markotna i rozłoszczona, ale gdy Will parę razy nakrzyczał na nią, nie chodziła już za nim z cichym piszczeniem, bo po prostu się bała. Holland nie miał nawet siły wstawać, ale zrobił to ostatkiem sił, doczłapał się do tych cholernych drzwi i w końcu je otworzył – z rozczochraną fryzura, lekkimi sińcami pod oczami, czterodniowym zarostem i owinięty kocem, z którym właściwie się nie rozstawał.
Jego szok prawdopodobnie jest do nie opisania. Po prostu zamarł. Zamarł i kropka. White wyskoczyła jak szalona na zewnątrz, biegając po podwórku, aż w końcu podbiegła do Arii i chwyciła zębami koniec jej sukienki [nie wiem w co była ubrana, strzelam xD] i pociągnęła ją. William zamrugał kilkakrotnie oczami, jakby powoli dochodził do zaistniałego faktu.
- Aria… White, przestań – skarcił psa ostro, choć nie krzyczał. Sam ton jego barytonu wystarczał, by pies się go usłuchał. White usiadła tuż przy nogach Arianne, ignorując ją i patrząc na swojego pana z merdającym ogonem.
- Ty. Co tutaj robisz? – zapytał, przybierając „zwyczajną” barwę głosu. Ot, tak zapytał, jakby jej pojawienie się tutaj było czymś normalnym.
Po co miał jej to tłumaczyć? Po co z jej życia miał robić jakieś bagno?... Po co miał jej mieszać w życiu jeszcze bardziej?
Te właśnie myśli plątały się po głowie Willa, gdy zadała pytanie dotyczące jego samopoczucia. Czuł się nijak i wiedział, że szybko mu to nie minie, ale wiedział, że kiedyś w końcu musi. Postanowił przeczekać dzielnie ten okres bez marudzenia, a że dołożyła się do tego wszystkiego gorączka, to już odrobinę inna sprawa. Wzruszył ramionami na jej pytanie, a potem zerknął na kurtkę wiszącą na klamce. Więc po to tutaj przyszła, tak? Tylko i wyłącznie po to, tak?... Znów się w nim zagotowało, ale zdążył stłamsić to w zarodku. Nie, nie pozwoli ponownie dać wygrać złym emocjom. Nie tym razem, nie teraz. Nie będzie patrzył, jak kobieta, na której najbardziej mu zależy zerka na niego ze strachem i żalem w oczach. To by go prawdopodobnie skuteczniej dobiło niż ta cała, zasrana gorączka. Teraz, Holland postanowił, że rozegra to inaczej. Postara się.
- Aria… - mruknął, opatulając się bardziej kocem. Właśnie zdał sobie sprawę jak idiotycznie musiał wyglądać i że pytanie Arii wynikało zapewne z troski o takiego pajaca, bo każdy poczułby troskę, gdyby tylko na niego spojrzał. – Przepraszam za to co powiedziałem.
Przyznanie się do błędu przyszło mu z trudem, bo w gruncie rzeczy nie był pierdolonym panem idealnym. Wiedział, że szybko nie powtórzy tych słów, dlatego też powiedział je pewnie, głośno i stanowczo. Żeby wiedziała, że były one całkowicie szczere. Bo były.
- W porządku – uśmiechnął się kącikiem ust. – Dobrze jest czasami wiedzieć, że w czymś nie miało się racji, wiesz…
I faktycznie, bo według jego teorii, którą przyjął, Arii nie powinno tutaj być. A była, przyniosła mu kurtkę, pytała jak się czuje i co ważniejsze, nie patrzyła na niego z odrazą. Will westchnął rozbawiony. Patrzył na nią i stwierdził, ze jest naprawdę słodka. Cholernie słodka. Jak kurwa mógł na nią krzyczeć? No jak?
Nie ruszał się, bo nie miał zbytnio siły. Zresztą, ledwo co stał, a na dworze było zimno i z tego co pamiętał, zapowiadali chyba burzę.
- Cieszę się, że tu jesteś.
I cholera, mogłaby pomyśleć, że strzelił sobie małego buraka, gdyby nie fakt, że cały był lekko czerwony od gorączki. Te słowa również nie przyszły mu łatwo, bo nie spojrzał jej prosto w oczy, był to raczej urwany kontakt wzrokowy, bo Will przygotowany był na kompletne odrzucenie. W takiej sytuacji, według niego, nie mogło nastąpić nic innego, ale musiał powiedzieć w końcu coś szczerze. Tak po prostu, bez ogródek, szczerze.
- Cóż, może teraz mógłbym zaryzykować – roześmiał się razem z nią i uśmiechnął lekko. Jego oczy, mimo że dalej nieco podpuchnięte i z lekkimi sińcami, wyglądały o wiele radośniej niż przed pięcioma minutami. Cóż, sam by sobie rosołek zrobił, ale nie miał i siły, i chęci i żadnej głębszej motywacji. Chociaż aspiryna by się przydała. Tego akurat miał zawsze mało w domu, ale my nie o tym…
I nadszedł moment, gdy ich spojrzenia spotkały się i zieleń jej tęczówek napotkawszy się z brązem jego oczu, zastygły na moment. I byłby to moment niezwykle romantyczny, dramatyczny i w ogóle iście sielski, bo już jedno i drugie instynktownie dążyło do jakiegoś bliższego kontaktu; Aria postawiła krok, Will również miał się ruszyć… tylko coś go zaswędziało w nosie i potwornie kichnął.
Zapadła cisza… po czym Holland zaczął się śmiać.
[ przynajmniej to coś innego, niż bar :D zaczniesz? :P ]
Zaczęło padać. Tak nagle zaczęło lać jak z cebra z samego rana. Nieco zaskoczony Will spojrzał na Arię, która prawie od razu zmokła, jakby ktoś wylał na nią kubeł wody. White natychmiast skryła się w domu, wymijając Arianne i Williama, weszła do środka, otrzepała się z wody i uciekła. Holland niewiele myśląc, po prostu rozłożył swój koc w rękach i objął Arię, przez co opatulił i ją.
- Chodźmy do środka – powiedział, po czym podniósł ją odrobinę do góry i zaniósł do swojego mieszkania. – Chyba cię nie zarażę, co nie? – zapytał, gdy byli już w salonie, a on właśnie zamykał drzwi. Ta bliskość była dla niego niecodzienna, dziwna, ale…
Ale co?
Jakoś po prostu nie wypuszczał jej z objęć koca.
[ hahaha :D ]
Patrzył na nią i roześmiał się wesoło, a potem jakby spoważniał, patrząc się w jej piękne, zielone oczęta, uśmiech zelżał, zrobił się ciut poważniejszy, ale nadal był uśmiechem. Takim miłym, przyjemnym, takim, który zawsze posyłał jej w Paryżu, gdy odbierał ją z pracy, od rodziców, zabierał na kolację, przejażdżkę motorem czy zwyczajny spacer po Polach Elizejskich...
Nie wiedzieć czemu, nagle pochylił się nad nią, wyłaniając swoją prawą dłoń z koca i objął jej idealną, śliczną twarzyczkę unosząc do góry jej głowę, tak, by patrzyła na niego, prosto w jego oczy. Nie protestowała. Lewą dłonią objął ją w pasie, lekko odchylił do tyłu i musnął delikatnie jej usta swoimi, wysuwając język i delikatnie przejechał koniuszkiem po jej pełnych, ciepłych wargach.
Tym razem pozwolił innym emocjom brać górę nad sobą. Nie były to emocje negatywne, a pozytywne, tylko czy do końca takie poprawne? Chyba nie, ale w tej chwili postanowił odsunąć od siebie ten wniosek, zajmując się Arianne, jej ustami, jej idealnemu ciału, wszystkim, co było z nią związane. Gorączka przestała mieć jakiekolwiek wrażenie, cała „nijakość” uleciała gdzieś. W tej chwili nie obchodziło go nic, z wyjątkiem tej uroczej istotki w jego objęciach.
Gdy zaczęła go całować bardziej zachłannie, nie pozostawał wcale jej dłużny, obiema teraz rękoma błądząc po jej plecach, udach, pośladkach. W pewnym momencie ją złapał tak, by mogła owinąć go w pasie, sam zaś oplótł jej biodra dłońmi i oderwał się do Arii na chwilę i spojrzał na nią pytająco.
Gdy tylko ujrzał tę iskierkę, błysk, nie wiedział jak to nazwać; ale gdy tylko zauważył w jej oczach tą pewność, że ona jest tego świadoma i chce, sam nie miał już kompletnie żadnych oporów. Wszystkie wątpliwe kwestie jakie go trapiły przez tę krótką chwilę zniknęły jeszcze szybciej niż się pojawiły. Arianne i tylko Arianne, nikt więcej w tej chwili się nie liczył.
Skończyli na kanapie, bo właśnie tam przeniósł ją Will, dosłownie stała dwa kroki od nich. W tym czasie obdarowywał ją pocałunkami, jej szyję, obojczyki, muskał czule, ale też zachłannie i nieco gwałtownie. Upajał się smakiem i zapachem jej skóry, jej delikatnością i miękkością. Wystarczyło samo to, a był już gotowy. Ponownie złożył głęboki pocałunek na jej ustach, a jego ręce błądziły pod sukienką, muskając wewnętrzną stronę jej ud palcami, ugniatając, naciskając i ciesząc się tym dotykiem.
Była absolutnie cudowna. I żadne cztery lata tego nie zmieniły. Nie zmienią.
Chwycił za krawędź jej koronkowej bielizny i pewnym siebie, gwałtownym szarpnięciem, może nie zdarł, ale obsunął je do kostek Arii; oderwał się od blondynki i odgiął jej sukienkę do połowy brzucha, przez co zakrył jej twarz. Roześmiał się na to i pochylił się nad jej kobiecością, ale…
- White! – mruknął z lekka podirytowany Will, gdy zobaczył swojego psa merdającego wesoło ogonem i patrzącego na ową dwójkę. Stała właściwie niedaleko ich i bardzo bacznie się im przyglądała, co dla Hollanda było takie… peszące. Gdy suczka podeszła jeszcze bliżej, kiedy tylko usłyszała swoje imię, wybuchnął śmiechem.
- Przepraszam, nie sądziłem, że mam zboczonego psa – wymamrotał rozbawiony, biorąc Arię w ramiona i kierując swoje kroki do sypialni. I to tak migiem, że zatrzasnął psu drzwi pod nosem. – Możemy kontynuować – zamruczał jej do ucha i popychając ją lekko, tak, by opadła na materac łóżka, pochylił się znów nad nią.
Wessał się w jej szyję, dłonie położył na jej udach rozsuwając je nieco od siebie po czym wszedł w nią w miarę gładko. Sam zaś był gotowy od prawie samego początku, gdy tylko oplotła nogi wokół jego bioder i zaczęła obdarowywać go pocałunkami. Ujął jej nadgarstki i przygwoździł tuż przy głowie, poruszając się w niej gwałtownie i szybko; nie było w tym nic z delikatności, ale z namiętności za to sporo. Ich biodra stykały się ze sobą co chwila tworząc charakterystyczne puknięcie, a Will patrzył prosto w oczy Arii, obserwując jej twarz, jej usta, jej lekko zaróżowione policzki…
Czuł już ten charakterystyczny przypływ gorąca.
Rytm jego bioder był cykliczny, ale też miał w sobie mocną nutę brutalności; oczywiście, Will potrafił być delikatny, tylko jak ugasić, ot tak, pożądanie, które zbierało się w nim od prawie czterech lat, a potem już tylko kumulowało od tamtego pamiętnego pocałunku miesiąc temu? Jednak, obojgu sprawiało to przyjemność, a Willy napawał się widokiem twarzy Arii, po której spływała przyjemność. To tylko jeszcze bardziej go podnieciło; poczuł narastające, wszechogarniające gorąco… szczytował. Wewnątrz Arii, zatrzymał się, westchnął błogo i opadł lekko na blondynkę.
- Aria… - wymamrotał, składając na jej policzku lekki pocałunek. Wyszedł z niej i przewrócił się na plecy obok niej.
[ Jestem mega zażenowana, mwahahahha xD ]
To był baaardzo dobra herbata.
Spojrzał na nią, a jego oddech powoli się stabilizował. Westchnął radośnie znów, a potem patrzył na sufit. Dziwny uśmiech błąkał mu się po ustach, ale jedno można było o nim powiedzieć – na pewno był zadowolony. I to bardzo. Nie ma to jak dobry seks o poranku, nie? Co z tego, że miał gorączkę, skoro czuł się naprawdę świetnie? Teraz, to pewnie temperatura skoczyła mu o parę stopni, ale chyba nie ma się co dziwić.
Nie żałował niczego. Kompletnie niczego. Nawet taka myśl nie przeszła mu przez głowę od chwili, kiedy to spojrzał na nią pytająco, gdy byli jeszcze w salonie owinięci kocem. Czy zrobił coś niepoprawnego? Cóż, jeśli chodzi o to, to w tych sprawach cechował się nieraz mistrzostwem.
Chwilowo nie miał siły wstać, więc objął ją tylko ramieniem, gładząc opuszkami palców jej ramię. Przełknął ślinę.
- Gdy wyjechałem, byłem naprawdę rozgoryczony. Byłem pewien, że pojedziesz ze mną. Rękę dałbym sobie za to uciąć – zatrzymał się na chwilę i spojrzał na nią z rozbawieniem. – Gdy odmówiłaś… Nienawidziłem ciebie, twoich rodziców i tego całego zasranego Paryża. Znaczy, wmawiałem sobie, że ciebie nienawidzę… - westchnął. Przypominając sobie tamten dzień, to było dla niego naprawdę ciężkie. Bo był naprawdę zakochany. – Pojechałem wtedy do Oslo. Przespałem się z pierwszą lepszą dziewczyną. No, w sumie nie z pierwszą lepsza, ale.. Rany, Aria. To naprawdę mnie bolało. Czułem się zdradzony. Myślałem, że ułożyłem sobie życie, ale… nie potrafię dać sobie z tobą spokoju. Przepraszam.
Visser był głodny emocji. Nie, nie chodzi o zaliczenie jakiejś kobiety. Miał ochotę obejrzeć film, dobry film. Fortuna jednak była tego dnia wyjątkowo kapryśna, bo kiedy już miał czas, by dostać się do komputera, najzwyczajniej w świecie okazało się, że działa mu internet. Po kilku próbach zaklął tylko głośno, zatrzasnął laptop i usilnie zaczął zastanawiać się, co teraz ma zrobić. Telewizja odpadała, bo tam cały czas leciały jakieś mdłe gnioty dla przeciętniaków. wypożyczalnia filmów była dobrym pomysłem, o ile Tony'emu chciało się wędrować taki kawał drogi. Był jednak na tyle zdesperowany, że zwinął z krzesła kurtkę wraz z portfelem i wyszedł z mieszkania. Droga zajęła mu całe dwadzieścia pięć minut, ale ktoś taki jak on nie może się nudzić. Kilka spojrzeń za kobietami, parę brzydkich gwizdów - oto sposób na nudę według Vissera. Wszedł do wypożyczalni z błyskiem w oku, witając się z dobrze znanymi pracownicami, a potem ruszył wzdłuż półek. To znaczy, ruszyłby, gdyby jakaś piękna blondynka nie stała na środku przejścia i nie taranowała mu drogi. Zobaczył tylko, że zastanawia się nad wyborem filmu. Ach, wy kobiety. Niezdecydowane samice były najgorszą rzeczą z możliwych.
- Masz dylemat? - zapytał, zwracając się do niej na ty. Nie będzie przecież mówił do kobiety na pani, skoro jest nawet młodsza od niego.
[ ja tez nie pracuję na wysokich obrotach, ale ja nigdy tak nie pracuję :D ]
[ może być tak, że Carlie przychodzi do niej, kiedy jest potrzebna interwencja chirurga i wtedy jej pomaga? ; D ]
[ friends fron hospital? może być XD kto zaczyna? ]
[ nieładnie, nieładnie! ; D ]
Uśmiechnęła się sennie do Marka, kiedy w towarzystwie studentów trzeciego roku opuszczali salę operacyjną. Dzisiaj to oni byli jego prawą ręką, ona miała za zadanie jedynie nadzorowanie ich pracy, co, jak się później okazało, było o wiele gorsze. No bo jak można nie wiedzieć po której stronie znajduje się wyrostek, albo w jaki sposób go wyciąć, no jak? Przecież na medycynę nie dostają się głąby, a owi praktykanci właśnie nimi byli.
Jednak jej rozpacz pogłębiła informacja jaką przekazał jej doktor: od dzisiaj, wraz z niejaką Arianne, miała sprawować nad nimi opiekę. Uczyć ich podejścia do pacjentów, pilnować by zawsze zjawiali sie na czas i, o zgrozo, przeprowadzać wspólnie z nimi operację.
Jednakże do pokoju weszła z uśmiechem na twarzy i po krótkiej wypowiedzi Marka, podeszła do Arianne z wyciągniętą przed siebie dłonią.
- Carllton - przedstawiła się. - Będziemy razem opiekować się tymi 'studentami'
[ jest na piątym XD kolejna rzecz, której nie zmieniłam ; D ]
[ Jak się pojawisz dłużej niż dwie godziny, to napiszę! :D ]
[ tak, teraz jest na piątym roku.
a co do pokrywania się ich obowiązków - czy to ważne? ; > to w końcu tylko wątek, coś zawsze się wymyśli ; D ]
[ Chyba wolałbym jakieś tam już powiązanie, ale z wspólnych rzeczy dostrzegam tylko basen, więc jakoś nic innego mi do głowy nie przychodzi. Ewentualnie poznali się tak po prostu już kiedyś, gdziekolwiek? ; > ]
[ Clayton chce wątek z blondynką! ;d Dawaj pomysła, a ja zacznę. ]
[Pewnie, że tak ;) Czasem nawet mogą wyjść do baru na drinka albo do kina, czy na bilard, etc. Pytanie tylko kto zaczyna? Masz jakiś pomysł na zaczęcie?]
Prześlij komentarz