LISTA POSTÓW

sobota, 1 czerwca 2013

Jest jakiś ponury fatalizm w mechanizmie zemsty.

Stephen 'Steve' Underwood
26 lat
28.02.1987
Anglik
Ochroniarz w jednym z klubów nocnych w dzielnicy czerwonych latarni, lecz tak naprawdę pracuje na zlecenie holenderskiej mafii

Myślisz, że go znasz?

To zadanie zdecydowanie z tych trudniejszych. Nie bywa przewidywalny, chociaż? Jeżeli uda ci się podejść do niego od odpowiedniej strony, może nawet uda ci się go rozgryźć. Lubi robić wszystko na przekór innym, dlatego częstym słowem padającym z jego ust jest po prostu „nie”.
Czy należy do tych złych i negatywnie nastawionych do świata? Raczej nie, to jedynie maska, którą nakłada na twarz, ponieważ nie lubi zbytniego zainteresowania swoją osobą. Nie przepada za byciem w centrum uwagi. Co w przypadku jego lewych interesów całkiem przydatna cecha, jednak nie zawsze jest łatwo zostać niezauważonym zważając na jego wzrost – mierzy ponad metr dziewięćdziesiąt.
Nie pozwala sobie na stawianie warunków, których i tak nie spełni, jeżeli będzie uważał, że ograniczają jego wolność. Zdecydowanie jest zawistny i nie zapomina win innych.
Jednak w gruncie rzeczy nie jest złym człowiekiem, tyle że każdy z osobna musi to odkryć osobiście.

Co lubi?

Zamykać się w swoim garażu, ubrudzić się pod maską własnego samochodu i usiąść za jego kółkiem w nielegalnych wyścigach, z którymi ma naprawdę dużą styczność. Rozpoznawalna twarz na płycie opuszczonego boiska tuż pod Amsterdamem, gdzie pojawia się prawie za każdym razem innym autem - co z tego, że były kradzione, mało który klient klubu nocnego (albo jak kto woli - burdelu) się orientował, że jego auto zniknęło na parę godzin.
Nie zapominajmy o tym, że lubi zatracać się w dźwiękach muzyki, którą nie tyle lubi, co kocha. Nie wyobraża sobie życia bez swojego idola Slasha, Guns’N’Roses, Nirvany, OMEGI, Muse, Apocaliptica’i czy wielu innych.
Jest tylko człowiekiem, całkiem normalnym, z paroma brudnymi zajęciami, ale jednak jego  dzień nie zacznie się póki nie zje miski płatków cynamonowych, zadowoli się też takową gumą do żucia, jednak to i tak nie jest do końca to.
Bywają dni, że nie rozstaje się ze swoją czerwoną Aldonką, a któż to? To gitara elektryczna, którą dostał od ojca.

Jak go rozpoznać?

Wiemy już, że jego głowa wystaje ponad połowę naszego społeczeństwa. Ale nie wyróżnia się za to kolorystycznie, jakoś stroni od jaskrawości. Czerń, biel ewentualnie czerwień przemycana jest do jego ubioru. No cóż, lubi swoje czerwone glany.
Nie stosuje jakiś wymyślnych modowych trików, właściwie w ogóle nie jest modny. Matka powtarzała mu ciągle, że jest fleją, ale czy miała do tego prawo tylko dlatego, że jeżeli zrobi dziurę w spodniach to dorzuci jeszcze kilka nowych od siebie i uważa, że ma spodnie z kolekcji a la Underwood?
Koszulki, bluzy z podobiznami idoli i ulubionymi zespołami są na porządku dziennym. Ale i jakaś koszula się w jego szafie znajdzie.
Co do jego ciemnych włosów. Zazwyczaj chodzi w rozpuszczonych.

Coś z przeszłości?

Księciem z żadnej bajki z pewnością nie jest. Do rodziny arystokratów też nie należy. Chociaż może miał niemałe szczęście urodzić się w prawniczej rodzinie, jednak to ten zawód zrujnował mu całe prywatne życie. Oczywiście nie raz rodzice ratowali mu tyłek przed sądem. Raz nawet został oskarżony o śmiertelne pobycie, jednak czy był winny? Do dziś nikomu się nie przyznał, a dzięki ojcu dostał kilkuletni wyrok w zawieszeniu, który na szczęście już wygasł.
 W wieku lat piętnastu przeprowadził się z rodziną z Londynu do Amsterdamu. W końcu to tu były największe przekręty i inne ponure zbrodnie, które wymagały wyjaśnienia w sądzie, a co za tym idzie i prawników. Ostatnia ich sprawa dotyczyła oszustw w jednym z kasyn, gdzie jeden z biznesmenów (tam graczy), zrobił przekręt na kilka milionów euro. Sprawa nie została zakończona przez rodziców Underwooda, ponieważ, to ich wyłowiono z basenu w ich posiadłości. Steve po ich śmierci dostał pokaźne odszkodowanie, które ulokował bezpiecznie na koncie. Poprzysiągł sobie, że zemści się za śmierć rodziców, a że na jego drodze stanęła mafia, stwierdził, że dzięki niej prędzej dojdzie do sprawcy i zemści się.

"Jest jakiś ponury fatalizm w mechanizmie zemsty. Jest coś nieuchronnego i nieodwracalnego. Bo nagle spotyka cię nieszczęście i nie możesz dociec - dlaczego? Co się takiego stało? A to po prostu dosięgła cię zemsta za zbrodnie twojego żyjącego dziesięć pokoleń temu praojca, o którego istnieniu nawet nie myślałeś."
– Ryszard Kapuściński


[Witam, nie gryzę. Steve to dobry facet, zapewniam]

17 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Bran pamiętała, że Mila niespecjalnie kuzyna lubiła. Zawsze ją przerażał w jakimś stopniu, chociaż nie wydawał się być złym człowiekiem. Ilekroć bowiem go widzieli, zawsze zauważał to, czego nie zauważali inni ludzie - a to, że Bran i Mila przyjaciółkami bynajmniej nie są, że bliżej im do kochanek, a to, że Mila nie zawsze jest szczęśliwa z Bran, a to, że Bran życie by oddała dla Mili. On to wiedział i to przerażało Słońce; zagrożenie, że rodzina wszystkiego się dowie było przerażające i uosabiało się w jego postaci.
Brandi za to go lubiła, bo on jako jedyny nie bał się być sobą. Widywali się rzadko, tylko wtedy, gdy przyjeżdżał do rodziny do Anglii. Ale to wystarczyło, by utrzymać przyjazne relacje.
Kiedy Mila zaginęła, ich relacje jakby również zniknęły; Brandi totalnie nie interesowało nic prócz poszukiwań. I kiedy okazało się, że wciąż jej nie znaleźli, wyjechała. Podświadomie skierowała się do Holandii, myślę - bo niby dlaczego miałaby wybrać ten kraj, skoro język znała doprawdy przeciętnie? Chyba kiedyś usłyszała, że on tam mieszka. I nieświadomie wybrała Amsterdam, bo uznała, że w razie czego będzie tam pomoc.
O Steve'ie przypomniała sobie kilka dni temu, kiedy przepisywała ze starego notatnika wszystkie kontakty. Na początku totalnie nie wiedziała, o kogo chodzi; Steve, Steve, ale jaki Steve? Dopiero potem ją olśniło. I zrobiło się jej smutno. I miała wyrzucić numer, by się nie dręczyć, ale ostatecznie uznała, że nie warto tracić dobrego, starego przyjaciela.
Zadzwoniła. Automatycznej sekretarce przedstawiła się i zaprosiła na kawę; podała godzinę, miejsce, obiecała, że będzie.
I poszła. Usiadła w kącie i czekała. Bogowie, ostatni raz widzieli się na pogrzebie Mili rok temu... Była wtedy ledwo żywa, brat musiał ją podtrzymywać, bo nogi uginały się pod nią, gdy patrzyła na dębową trumnę, wiedząc, że w środku jest tylko stary szkielet. To nie było dobre wspomnienie. Nie mógł jej dobrze wspominać.

Angel Evans pisze...

[ To skoro Steve nie gryzie, to ja się ładnie przywitam :D Mniemam, że chęć na wątek jest? :>]

Anonimowy pisze...

Nie słyszała na pogrzebie jego słów. Nie słyszała niczego. Słyszała tylko bicie swojego serca i płakała, że nigdy nie usłyszy jej bicia przy sobie.
- Steve! - zawołała z radością, a potem najzwyczajniej rzuciła mu się na szyję. Zaśmiała się przy tym; zabolało to, że on tu jest. Zabolało cholernie. - Cześć! Kurcze, myślałam, że nie przyjdziesz. To było trochę niefajne, że zawołałam Cię ot tak, że podałam sobie godzinę i czekałam. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłam Ci w niczym?
Kelnerka spojrzała na nich i uśmiechnęła się. Brandi poczuła się głupio; najwyraźniej zachowała sie jak kobieta wielce zakochana. Tak nie było.
- Tyle czasu minęło... Znalazłam Twój numer w notatniku i uznałam, że głupio byłoby tak zaprzepaścić starą znajomość. Co u Ciebie? Jak Ci się żyje? Tak w ogóle, Ty pewnie nie wiesz, że ja w Amsterdamie już prawie rok jestem.
Błagała w myślach, by nie wspominał Mili; gdyby musiała coś o niej powiedzieć, byłoby jeszcze gorzej. Już wystarczyło, że żołądek nieprzyjemnie się skurczał, ściskał na jego widok. Myślała tylko i wyłącznie o tym, by nie zaczął tego tematu, by nie zapytał, jak jej się powodzi po Jej śmierci.
Ale ja myślę, że jej obawa bardziej się nad nią znęcała. Mniej bolałoby, gdyby to pytanie zadał i gdyby musiała odpowiedzieć.

Angel Evans pisze...

[ Hm.. A co powiesz na jakieś powiązanie? Bo jeśliby im wymyślić coś fajnego, to mogłoby być ciekawie :D Tylko zastanawiam się, co to by mogło być. ]

Angel Evans pisze...

[ W takim razie może być i bliższa :D Tylko teraz jeszcze - bliska przyjaciółka, czy raczej coś w stylu romans był kiedyś dawno, takie gorszej jakości 'przeminęło z wiatrem'? XD

Angel Evans pisze...

[ Okej :D Więc może sklep muzyczny Angel? Tam teraz najczęściej przebywa. No i w parku pod dużym drzewem, gdzie gra na gitarze :D ]

Angel Evans pisze...

A Angel nie mogła narzekać. Sklep prosperował coraz lepiej, występując gościnnie na paru koncertach udało jej się chociaż w małym stopniu "rozsławić" swój mini biznes czym przyciągnęła w dość krótkim czasie tłum ludzi. Potem zainteresowanie stopniowo rosło, następnie malało; teraz znowu było lepiej. Miała pieniądze na jedzenie i inne wydatki, więc się nie martwiła. Ważne, że mogła grać - niczego więcej do szczęścia nie potrzebowała. No, może jeszcze też kogoś bliskiego. Tak, stanowczo wolała spędzać coraz więcej czasu z drugim człowiekiem. Chociaż z drugiej strony wciąż pozostawała tą samą Angie, która potrafi zamknąć się w swoim świecie i nie wyłazić z niego przed dobre kilka godzin, a jak na skrajność padnie, to nawet i kilka dni. Ale chyba już wszyscy artyści tak mają, że potrzebują odskoczni. Chyba. A przynajmniej ona tak ma.
W tym momencie akurat głównie zainteresowana była grupą młodych ludzi, którzy przyszli do jej sklepu po to, aby zaopatrzyć się w sprzęt lepszej jakości, niż tego, którego do tej pory używali. Stawali się bowiem dość sławnym zespołem, a teraz dodatkowo chcieli ulepszyć charakterystyczne dla swojej grupy brzmienia.
Kiedy już wybrali potrzebne im instrumenty, idąc oczywiście za radą blondynki, skierowali się razem z nią do kasy. Angel była lekko zdumiona, kiedy zauważyła Steva za ladą. Uniosła obie brwi, a po chwili uśmiechnęła się lekko. Patrzyła się na niego przez chwilę, a potem zakończyła transakcję z chłopcami (bo to z nich składała się grupa), przyjęła odpowiednią kwotę, wydała resztę i życzyła im powodzenia. Następnie, gdy już wyszli, kucnęła przy długowłosym, skrzyżowała ręce i tak złożone oparła o kolana chłopaka, wziąć się w niego wpatrując.
- No? To co jest? - spytała od razu. - Kochanka cię porzuciła, jakiś drań cię ubił, czy Aldonka się zbuntowała? - uśmiechnęła się zadziornie rzucając mu zaciekawione spojrzenie.
[ Dobrze jest :D ]

Bran pisze...

Nie powinien był pytać. Patrzyła na niego tylko chwilę, potem odwróciła wzrok.
- Szukasz w Amsterdamie tych, którzy zamordowali Ją w Londynie? Słabo Ci pewnie idzie - powiedziała.
Tęskniła, cholernie tęskniła, chociaż było to już w pewnej mierze uspokojone. Nie myślała o niej dniami i nocami, pozbyła się wrażenia, że zadręczanie się jest jedyną drogą, by ją pamiętać. Wszystko wracało do normy, ale ten temat jednak był trudny, nawet po takim czasie. Słońce było dla niej wszystkim, co tylko mogła osiągnąć kiedykolwiek, było jej maleńkim szczęściem, wyrwanym tak nagle i tak boleśnie z jej ramion.
Pozbyła się myśli, że to ona jest wszystkiemu winna.
- Nie chcę o tym rozmawiać. Nie ma sensu ciągle o tym rozmawiać. Zwłaszcza, że nie widzieliśmy się ponad rok i nie chcę, by każde spotkanie zaczynało się od Niej. Życie płynie do przodu.
Ona by tego nie chciała, pomyślała Brandi. Była lepsza w radzeniu sobie z problemami emocjonalnymi. Jej pierwszą zasadą było nie przywoływać smutku przy każdej możliwej okazji. Nie prowadziło to do niczego prócz jeszcze większego smutku. Tak nakręcali się ludzie, a potem mieli depresje i poważne problemy życiowe.
- No więc? - spytała, czekając na odpowiedź na poprzednie pytania.

Bran pisze...

Ale z drugiej strony, miał własne życie; nie warto było go tracić z powodu czegoś, co się nie odstanie. Brandi właśnie dlatego przestała drążyć, interesować się śledztwem i chociaż niektórzy mogli uznać to za obojętność, za zapomnienie, dla niej po prostu znaczyło to jedno - musiała iść dalej. Zamęczenie siebie nie było zgodne z tym, czego pragnęła Mila. Zamęczenie siebie nie było zgodne z tym, kim była Brandi. I wreszcie, śmierć Mili nie mogła odebrać życia Bran.
- Wodę, gazowaną - powiedziała Bran, uśmiechając się do kelnerki. - No... Widać, że wracasz z pracy. Cztery lata temu nie wyobrażałam sobie Ciebie w garniturze... To do Ciebie nie pasowało. Ale dobrze wyglądasz, tak po... męsku. Jak gangsterzy z początku dwudziestego wieku. Powinieneś słuchać jazzu i mieć kolekcję starej broni, wtedy byłby pełny obrazek.
- Znudzony kobiecym ciałem? Chyba sobie żartujesz. Rasowa lesba Ci może powiedzieć, że tym się nie da znudzić.
Aha, rasowa, pomyślała, po czym przypomniała sobie, ile razy pochylała się nad ciałem Tońka. Rasowa, jasne.
Tak, wyobraziła sobie Steve'ego na tle Nowego Jorku, z piękną kobietą u boku. Trzymał dłoń na broni, cygaro miał w pyszczku. I kapelusz, jaki noszono w tamtych czasach.
- Ja? Studiuję. Medycynę, drugi rok, u mnie w rodzinie to dośc normalne, że wszyscy to studiują. Zajeżdżam się jak cholera, chociaż teraz są wakacje, więc mam cudowny okres praktyk. Nie muszę się przemęczać, wracam o trzynastej do domu i resztę dnia mam wolną. A czemu tu... Sama nie wiem, wiesz? W domu uczyłam się niderlandzkiego, więc nie było tak źle, chociaż częściej uczę się z angielskich książek niż z holenderskich. Uciekałam głównie przed dziadkami, bo to tacy... typowi lekarze, wiesz. "Musisz iść naszymi śladami, bo jak nie, to Ci nie opłacimy studiów i skończysz jak Twoja matka, która, zachodząc w ciążę, spieprzyła sobie życie"...

Angel Evans pisze...

Panna Evans też nie raz wystraszyła ludzi swoim widokiem, a potem charakterem. Bo chyba człowiek, który robi sobie makijaż a la panda nie wzbudza dobrych emocji, a wręcz przeciwnie. Często przechodnie patrzyli się na nią, jak na pokrzywdzonego przez los dzieciaka. Cóż... Coś w tym może i było, ale trzeba pamiętać o tym, że blondynka sama wpakowała się w mnóstwo kłopotów, narażając w dodatku na niebezpieczeństwo swoją rodzinę.
Mafia - właśnie. Skąd mógł wiedzieć, czy nie miała z nią nic do czynienia? O paru rzeczach z życia dziewczyny wie tylko ona sama. I pewne osoby, które w danym momencie w jakiś sposób uczestniczyły w tych wydarzeniach. Poza tym Angie nie bardzo się chwaliła, bo i miała czym? Raczej można by ubolewać nad tym, do czego się dopuściła. Ale też obiecała sobie, że więcej to się nie powtórzy.
Dlatego wróciła do Amsterdamu. Nie chciała ciągle uciekać - postanowiła, że trzeba zacząć od początku i zmierzyć się z przeciwnościami losu. I tak też zrobiła.
Zmrużyła lekko oczy.
- Hm - mruknęła, zastanawiając się nad sposobem, dzięki któremu mogłaby jakoś poprawić humor chłopakowi. Przydałoby się też coś na ból pleców. I jedyne, co przychodziło jej teraz do głowy, to babcina nalewka. O tak, ten trunek jest dobry na wszystko! Tylko nie była pewna, czy na pewno dobrze jest go spożywać jeszcze za dnia, a w dodatku wtedy, kiedy człowiek chce mieć panowanie nad sobą. Bo ta nalewka... No, nie owijając w bawełnę, każdy po niej zaczynał szaleć.
- Poczekaj - powiedziała wstając i kierując się do jednego z regałów. Chwilę zajęło dziewczynie szperanie między rzeczami, ale kiedy już coś wybrała, wróciła do niego.
- Masz, te powinny być wytrzymałe. Dopiero co przywiezione, jeszcze nie testowałam, ale kumpel powiedział, że naprawdę są dobre - stwierdziła, podając mu struny. - A na poprawę humoru mogę zaproponować całą tabliczkę czekolady. Albo herbatkę z miętą. Ona mi ostatnio pomaga, zwłaszcza, gdy nawiedza mnie ciotka - przewróciła oczami, nieco się krzywiąc. - A jeśli nic z tych rzeczy ci nie odpowiada, to niestety, jesteś skazany na moje parszywe towarzystwo - wyszczerzyła się do niego zadziornie, krzyżując ręce i opierając się o ladę.

red shoes pisze...

{Przeczytałam kartę i usilnie szukam czegoś, co mogłoby dać ciekawy wątek, ale na razie mam pusto w głowie. Może Ty na coś wpadniesz? ;)

No i znalazłam literówkę, napisałaś "śmiertelne pobycie" czy coś w ten deseń ;)}

Bran pisze...

Brandi nie chciała wiedzieć, nie potrzebowała tej wiedzy. Pogodziła się z myślą, że Słońce zniknęło z jej życia. Gdyby poznała imię i nazwisko... co by to zmieniło, prócz dodania jej bólu? Nic a nic. Gdyby poznała przyczynę, może zniknęłoby pytanie "dlaczego?"... Ale i to nie było jej potrzebne do życia. Uwolniła się i to wystarczało.
- Nie, ale przyzwyczaiłam się do wody, odkąd w moim portfelu jest coraz mniej pieniędzy. Po prostu to się stało naturalne, że piję tylko wodę. Nawet herbaty i kawy mi nie smakuję... Woda, alkohol, alkohol, woda, nic więcej nie pijam. To chyba dobrze o mnie świadczy, nie?
- To proste. Kiedy ostatnim razem Cię widziałam, maiłeś na sobie koszulkę i kiedy spadła Ci pizza na nią, uznałeś, że nic się nie stało. Garnitur zaś to taka... nie wiem... ważna rzecz. Coś jak suknia wieczorowa. Tego nie można ot tak ubrudzić. W sumie, nie wiem, czemu to taka świętość, no ale...
Uśmiechnęła się lekko. Nawet jej sukienki musiały być wiecznie czyste. Ot, dbała o nie jak o nic innego.
Brandi nie skomentowała jego słów o życiu erotycznym. to musiało być smutne, nie mieć z kim... Pomijając fakt, że sama nie miała nikogo w swoim łóżku od ponad pół roku. Od odejścia Tone'a starała się znaleźć kogoś, ale po kilku tygodniach uznała, że to na nic; nie interesowały jej jednonocne przygody, a na związek - kolejny - było za wcześnie. Nie kochała się więc z nikim ponad pół roku. Nawet się ze sobą nie bawiła, bo ilekroć próbowała, widziała przed sobą Tone'a albo Milę. Nie mogła, gdy oni tak patrzyli na nią w jej wyobraźni.
- Wiesz co, nie mam pojęcia. Myślałam nad dziećmi, ale to niespecjalnie jest... rozwojowa specjalizacja. Może dostanę się do laboratorium, chociaż trochę byłoby żal, zwłaszcza, że mam raczej dobre wyniki. Ale przynajmniej nikt mi nie umrze, raczej. Cholera wie, kim będę. Póki co, praktyki mam. Podoba mi się neurochirurgia.
Jej krew nie podniecała. Nie była aż takim zbokiem, by iść na medycynę tylko z powodu krwi.

Bran pisze...

- Moje kiecki plamoodporne nie są. Miałam nawet taką, która miała plamy, gdy się na nią wodę wylało... I to prania nie chciało zejść. Dość szybko się jej pozbyłam, denerwowała mnie, chociaż nawet ładna była. Cóż, teraz mam normalne, nieplamoodporne i wodoodporne po części ubrania, więc chyba jest okej.
Brandi też nie chciała mieć dzieci; nie w tym wieku. Jej mama zaszła, mając szesnaście lat i jako, że nie zamierzała dzieci opuszczać (wtedy jednego dziecka - Bran), to nigdy nie została panią doktor. Zaszczepiła jedynie miłość do medycyny w swoich dzieciach, sama zaś pracowała jako sprzątaczka. Nie narzekała, chociaż Brandi wiedziała, że czasami żałowała tej jednej nocy ze Stanem.
Stan. Zła myśl...
Drugim powodem, dla którego Bran nie chciała mieć dzieci to trochę smutne wspomnienie. Była już w ciąży, poroniła, niby nic wielkiego. Dla niej był to tylko zlepek krwi, który mógł stać się człowiekiem, ale obumarł, i wypłynął z jej macicy. Niestety, nie każdy zniósł to tak łatwo, jak ona: Tone. I Brandi czuła się w pewnym stopniu odpowiedzialna za to, co zrobiła ukochanemu, bo przecież gdyby nie chodziła na boks, ten mały skurczybyk w niej by nie obumarł. Coś poszło nie tak - dostała silny cios w brzuch. I coś się stało, i jej dziecko umarło.
Nie powiedziałaby tego na głos, ale cieszyła się, że tak się stało. Trochę więcej wolności dla niej.
- Nie namówi szybko, ale pewnie kiedyś namówi. Ewentualnie znajdź sobie taką, która dziecka nie chce. Albo taką, która już ich mieć nie może.
Uśmiechnęła się złośliwie. No tak, siedemdziesięciolatce nie będzie musiał wybijać z głowy ciąży. Właściwie, pewnie będzie sam musiał mieć wybite robienie dzieci...

red shoes pisze...

A Sasha narzekać nie mogła. Cztery noce zmarnowała w klubie, a dzisiaj przyszedł wolny, upragniony dzień i chociaż Siemionow nie lubiła nic nie robić, bo wtedy dopadały ją wątpliwości, miała ochotę znaleźć najbliższego dilera i znowu się zaćpać, to dzisiaj przyjęła dzień wolny z ulgą. Nie wytrzymałaby kolejnej nocy biegania między stolikami z ciężką tacą, z uśmiechaniem się przez kilkanaście godzin i rozmawianiem z ludźmi. Sasha nigdy nie należała do gaduł, do otwartych osób, które nie mają problemy z zawarciem znajomości, dlatego praca w Placebo była dla niej wyzwaniem. Ale podjęła się go i na razie zdawała egzamin.
Wyszła jednak na spacer, właściwie chciała wstąpić do sklepu, ale po drodze przestała być głodna i zadowoliła się gumą do żucia, więc ruszyła w wędrówkę wśród ludzi. Nie był to jednak spacer pozwalający na totalne odcięcie się od cywilizacji. W pewnym momencie wyciągnęła telefon i chciała odpisać na wiadomość, kiedy ten przestał działać. Sasha ścisnęła go mocniej, a potem ten padł na brukowaną drogę, pokonując spory jak dla niego dystans. Już szła w stronę swojej własności, już miała się po nią schylać, kiedy dostrzegła, jak jakiś długowłosy nieznajomy wziął jej telefon. Podchodząc do niego, zaczesała blond włosy za ucho i pokręciła lekko głową, wyciągając otwartą dłoń w jego stronę.
- To moje - mruknęła cicho, zadzierając głowę ku górze.

Angel Evans pisze...

To mogło oznaczać, że Angel jednak nie dla każdego od samego początku jest czarownicą. A to bardzo dobrze, zważywszy na fakt, że nawet momentami starała się, aby ludzie postrzegali ją nieco inaczej, widzieli w niej te cząstki dobra, a nie tylko oceniali powierzchownie. Bo się zmieniła. I może nawet wcześniej o jakichkolwiek dobrych elementach jej egzystencji nie było mowy, teraz dało się je odnaleźć.
Człowiek jest tylko człowiekiem i chyba już w naturze ma wpisane popełnianie błędów. Najważniejsze jest to, żeby w odpowiednim momencie zdał sobie z czegoś sprawę, a potem próbował naprawić to, co zniszczył. Reszta nie ma znaczenia, a przynajmniej tak sądziła Angel.
Cóż, gdyby się uprzeć to można powiedzieć, że i blondynka mogłaby pić o każdej porze dnia. Jednak ostatnio - i tu znowu nawiązując do tych cholernych zmian - wolała się nieco ograniczać. Nie tak dawno pozwoliła sobie na zbyt dużo i... I jak się potem wszystko skończyło wiedzą najlepiej sami zainteresowani. Chociaż i tak wszystkiego można się domyślić.
Spojrzeniem przeniosła się na swój brzuch w momencie, gdy ją dźgnął. Potem uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, patrząc na chłopaka.
- I dlatego właśnie mnie molestujesz? - spytała, a potem zaśmiała się wesoło. - Jeszcze jakieś pół godziny. No, ale jak bardzo chcesz, to SPECJALNIE dla ciebie mogę zamknąć wcześniej - wystawiła mu język, kręcąc lekko głową. - Możemy gdzieś iść. Albo zostać. To zależy, jakie są twoje niecne zamiary - skrzyżowała ręce, unosząc jedną brew i dalej się w niego wpatrując.

Bran pisze...

Właśnie upiła wody. Spojrzała na kelnerkę, która podawała kawę jakiemuś mężczyźnie. Uśmiechnęła się, widząc, że oa kelnerka, brązowowłosa, jest piękna; gdyby nie motyle w brzuchu, umówiłaby się z nią.
Właśnie serce zabiło jej raz. A potem usłyszała przerażający huk, pęknięcie szkła i urwany krzyk owej kelnerki, a potem dźwięk, jaki wydaje ciało przy upadku. Filiżanka z kawą rozbiła się.
Brandi ledwo połknęła wodę, zaraz potem została pociągnięta na ziemię. Co to, u kurwy, było? Nie miała pojęcia, nie wiedziała, czuła tylko, że świat niesamowicie przyspieszył i że jednocześnie wszystko dzieje się powoli; w jednej chwili obserwowała tyłek kobiety, teraz patrzyła, jak ta sama kobieta leży, krwawi i piszczy. Patrzyła na rosnącą pod nią krwawą plamę i nie wiedziała, co ma zrobić, co czynić, wiedziała tylko, że wodę, która piła, ledwo się nie udławiła...
Adrenalina z moich gruczołów dokrewnych w ogromnej ilości wpompowana została w serce i teraz nie wiem, co się dzieje, ale muszę coś zrobić, bo przecież tak powinna działać adrenalina, prawda?
Na kolanach podbiegła do kelnerki i rozerwała jej koszulkę, potem zaś przyłożyła do rany własne ręce - nie było nic, co mogłoby się nadać, wszystko było w szkle z rozbitej filiżanki. Nie wiedziała, co się dzieje, nie miała pojęcia. Krew, skupiła się na krwi, krzyczała do kobiety, a gdy ta się choć trochę uspokoiła (albo osłabła, cholera to wie), mówiła do niej tylko.
I prosiła o pomoc, o jakąkolwiek pomoc.
Już po chwili wyjęła swój telefon i ledwo nie płacząc zaczęła wybierać numer, ale palce umazane we krwi ślizgały się po klawiaturze. W końcu jednak zadzwoniła, ale sekundy braku połączenia dłużyły się niemiłosiernie.

Angel Evans pisze...

Czyli po części tak, jak to robiła siostra Angie. Ona zawsze potrafiła dostrzec w człowieku tą drugą stronę, która czasami chowała się przed światem i udawała, że nie istnieje. Czasami tak było prościej. Nawet najmłodsza z Evansów to robiła... Tylko jak długo można się ukrywać?
Dlatego teraz próbuje nawiązać z ludźmi na nowo jako taki kontakt. Nie chciała już być całkowicie samotna - założyła sklep i to nie tylko dlatego, żeby mieć pieniądze na żywienie. Do sklepu przychodzą ludzie, z którymi trzeba rozmawiać, żeby sprzedać towar i im coś doradzić. Taki lekki przymus otwierania się na innych. I trzeba przyznać, że jak na razie wszystko szło zgodnie z planem.
Angel zaszkodziło. No dobra, samego alkoholu wtedy nie piła, ale od tamtej chwili podchodziła raczej ostrożnie do tego typu rzeczy. A jeszcze teraz, kiedy miała coś pod swoją opieką, chciała zachować trzeźwość. Tak sobie postanowiła i tak też zrobiła.
Cóż, to w zasadzie było dość dziwne, że co sobie pomyślała, to zaraz wcieliła to w życie. Może wreszcie los się do niej naprawdę uśmiecha?
Oparła się dłońmi o blat spoglądając na chłopaka. Uśmiechnęła się lekko, hamując w sobie śmiech. Chwilę później jej wargi rozszerzyły się nieco, a kąciki powędrowały do góry.
- Oj, dobra, dobra... - mruknęła, a potem się nad nim pochyliła i cmoknęła go w policzek. Ot, na poprawę humoru.
- Jak odwiedzi mnie jakiś kasiasty typek to... - zawiesiła głos, zastanawiając się nad dalszą częścią wypowiedzi. - To jak będzie mu bardzo zależało, przyjdzie jutro. No chodź! - rzuciła wesoło do chłopaka, biorąc go za rękę i ciągnąc do wyjścia. - W zasadzie to ja też jakoś nie mam ochoty teraz tu siedzieć. Zbyt ładnie jest - wzruszyła ramionami, spoglądając jednocześnie na ulicę zza okna wystawowego. Chociaż było późne popołudnie słońce wysoko górowało na niebie, rozsyłając swoje promienie i oświetlając nimi cały Amsterdam. W dodatku widać było także błękitne niebo nieco skryte za wieloma bielusieńkimi chmurkami. Temperatura sięgała gdzieś 25 stopni - idealny dzień na lenistwo!
- Zaraz wracam - powiedziała po czym zniknęła na moment w jakimś małym pokoju. Wracając, trzymała swoją gitarę, a w drugiej dłoni dzierżyła klucze. - Już wiem, jak cię rozweselę - stwierdziła poruszając zabawnie brwiami i uśmiechając się zaczepnie do Steve'a. Wyszła ze sklepu czekając, aż chłopak zrobi to samo. Wcześniej upewniła się, że wszystko pozamykała, zabezpieczyła, a kiedy była już co do tego pewna, przekręciła klucze od zewnętrznej strony zamka. Schowała je do kieszenie dżinsów, a moment później wzięła głęboki wdech.
- Gotowym na mały "odlot"? - spytała, spoglądając na niego z ciekawością.
To nic, że osoby przechodzące obok nich patrzyły się na Angie jak na nieco... stukniętą. Kto w taką pogodę wkłada czarne spodnie, ciemną bluzkę, a raczej coś w rodzaju gorsetu, na to skórzaną kurtkę z ćwiekami i całą resztą? No i ten makijaż zwany przez wszystkich "na pandę"...
Ale kogo to naprawdę obchodzi?