po prostu
C A T I N A M U R I L L O
|| lat osiemnaście|| urodzona 18 VI 1994 roku w Barcelonie ||
|| chora na białaczkę szpikową || brana za anorektyczkę || uciekinierka ||
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie
jest to kolejna opowieść o bogatym dzieciaku, który zawsze miał to, co
chciał. Nie jest też o zwykłej nastolatce, która przeżywa młodzieńcze
zakochanie. A tym bardziej nie jest o ćpunce, która niszczy swoje życie
używkami, aby zapomnieć. Opowieść ta jest inna od tych, które wcześniej
znaliście. Jest ona o hiszpańskiej dziewczynie, która gnana nie wiadomo
czym, trafiła do deszczowego, nudnego i obcego Londynu, tak różnego od
pięknej i słonecznej Barcelony, która tylko na pozór jest wspaniałym
miastem. Jeżeli jednak należycie do tych osób, które wolą szczęśliwe
zakończenie, ta historia nie jest dla was, bowiem życie panienki Murillo
nigdy nie było kolorowe i pełne miłości. Zacznijmy jednak od początku.
Wszystko zaczęło się osiemnaście lat temu, dokładnie osiemnastego czerwca roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku w jednym z barcelońskich szpitali. Właśnie wtedy na świat przyszła Ona - Catina Nora Murillo Torres, córka nic nieznaczącego alkoholika - Luisa Murillo Hernandeza i jego bezrobotnej żony - Maresol Torres Suarez. Było to czwarte z kolei dziecko w rodzinie, po którym na świat przyszło jeszcze pięcioro. Nic więc dziwnego, że Catina od najmłodszych lat musiała harować jak wół. Ojciec był zbyt pijany, aby cokolwiek zrobić, matka zbyt zajęta młodszym rodzeństwem, starsi zaś założyli już własnej rodziny. Tylko Javier, starszy od dziewczyny o pięć lat został w domu i pomagał swojej ukochanej siostrze, bowiem już od dziecka ta dwójka trzymała się razem. I to właśnie on nauczył ją jak przetrwać w tym wielkim i brutalnym świecie. Co z tego, że równało się to z oszustwem i kradzieżą? Człowiek posunie się do wszystkiego, aby tylko przeżyć. Szczególnie, gdy pochodzi się z marginesu społecznego i nie ma pieniędzy nawet na nowe ubrania. Trzeba wtedy jakoś sobie radzić. Nawet jeżeli oznacza to nielegalne wyścigi i bójki za pieniądze, od których Catina trzymała się z daleka, a od których Javier nie mógł się powstrzymać.
Całe życie panny Murillo legło w gruzach, gdy wieku siedemnastu lat odkryto u niej przewlekłą białaczkę szpikową. Nie pomogła również sprawa Javiera w sądzie, który dostał dwa lata w zawieszeniu za pobicie jakiegoś ważniaka, od którego chciał wyciągnąć pieniądze na leczenie siostry. I choć myślała, że gorzej być nie może, jakże się pomyliła! Jeszcze w tym samym miesiącu podczas nielegalnych wyścigów zginął jej ukochany, a jednocześnie przyjaciel jej brata. Załamany Javier znowu podpadł, kradnąc czyjś samochód i rozbijając go na jednej z barcelońskich ulic. Tym razem jednak groziło mu więzienie. Dlatego postanowił uciec. A ślepo zapatrzona w niego Catina, dla której Javier był całym światem, ruszyła w ślad za nim, choć oboje nie wiedzieli, gdzie jest ich cel.
Wszystko zaczęło się osiemnaście lat temu, dokładnie osiemnastego czerwca roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku w jednym z barcelońskich szpitali. Właśnie wtedy na świat przyszła Ona - Catina Nora Murillo Torres, córka nic nieznaczącego alkoholika - Luisa Murillo Hernandeza i jego bezrobotnej żony - Maresol Torres Suarez. Było to czwarte z kolei dziecko w rodzinie, po którym na świat przyszło jeszcze pięcioro. Nic więc dziwnego, że Catina od najmłodszych lat musiała harować jak wół. Ojciec był zbyt pijany, aby cokolwiek zrobić, matka zbyt zajęta młodszym rodzeństwem, starsi zaś założyli już własnej rodziny. Tylko Javier, starszy od dziewczyny o pięć lat został w domu i pomagał swojej ukochanej siostrze, bowiem już od dziecka ta dwójka trzymała się razem. I to właśnie on nauczył ją jak przetrwać w tym wielkim i brutalnym świecie. Co z tego, że równało się to z oszustwem i kradzieżą? Człowiek posunie się do wszystkiego, aby tylko przeżyć. Szczególnie, gdy pochodzi się z marginesu społecznego i nie ma pieniędzy nawet na nowe ubrania. Trzeba wtedy jakoś sobie radzić. Nawet jeżeli oznacza to nielegalne wyścigi i bójki za pieniądze, od których Catina trzymała się z daleka, a od których Javier nie mógł się powstrzymać.
Całe życie panny Murillo legło w gruzach, gdy wieku siedemnastu lat odkryto u niej przewlekłą białaczkę szpikową. Nie pomogła również sprawa Javiera w sądzie, który dostał dwa lata w zawieszeniu za pobicie jakiegoś ważniaka, od którego chciał wyciągnąć pieniądze na leczenie siostry. I choć myślała, że gorzej być nie może, jakże się pomyliła! Jeszcze w tym samym miesiącu podczas nielegalnych wyścigów zginął jej ukochany, a jednocześnie przyjaciel jej brata. Załamany Javier znowu podpadł, kradnąc czyjś samochód i rozbijając go na jednej z barcelońskich ulic. Tym razem jednak groziło mu więzienie. Dlatego postanowił uciec. A ślepo zapatrzona w niego Catina, dla której Javier był całym światem, ruszyła w ślad za nim, choć oboje nie wiedzieli, gdzie jest ich cel.
Po wielu miesiącach podróży, nie wiadomo jakim cudem trafili w końcu do Amsterdamu, gdzie postanowili zatrzymać się na dłuższy czas. Wynajęli obskurne mieszkanie za zaoszczędzone pieniądze, Javier znalazł pracę jako barman w podejrzanym klubie, Catina zaś zaczęła pomagać w niewielkiej księgarni niedaleko ich mieszkania, próbując zapomnieć o swojej chorobie, która z dnia na dzień powoli ją wyniszcza. I choć zdaje sobie sprawę, że niewiele życia jej pozostało, za nic w świecie nie chce zgłosić się do szpitala. Jak to mówi, chce się cieszyć życiem zanim zostanie jej ono odebrane.
Ludzie dzielą się na dwie grupy. Ci, którzy nie znają panienki Murillo i ci, którzy ją znają. Pierwsza grupa powie, że Catina to niewychowana i nieokiełznana diablica, która kradnie, oszukuje i kłamie. Nazwą ją pyskatą dziwką, bezbożną dziewuchą, wredną wiedźmą. Stwierdzą, że już dawno powinna smażyć się w piekle czy gnić w więzieniu razem ze swoim bratem. Egoistka, hipokrytka, egocentryczka, tak pewnie też powiedzą. Dla drugiej grupy zaś jest ona uroczą, kochaną osóbką, która za bliskimi w ogień skoczy. Twardo stąpająca po ziemi realistka, mający własne zdanie uparciuch, humorzasta nastolatka. Dziewczyna, którą życie nauczyło jak przetrwać nawet w najgorszych warunkach. Mówią, że miła. Mówią, że wesoła. Mówią, że sympatyczna. Ale ludzie mówią dużo rzeczy.
Teraz
nasuwa się pytanie - który z tych opisów jest prawdą? Prawda jest taka,
że w obu jest trochę racji, bowiem ta prawdziwa Catina - wrażliwa,
delikatna, kochająca wszystkich dookoła i wiecznie wszystkim
współczująca, chowa się pod maską tej zimnej, bezuczuciowej oszustki,
która kłamie tylko dlatego, aby przeżyć. Nikt jednak nie wie, że każdego
dnia żałuje wszystkich swoich złych czynów, do których zmuszana jest
przez życie. Ale czy nie wszyscy złodzieje i oszuści są zmuszani przez
pewne sytuacje? I kto wie, którzy z nich żałują swoich czynów, a którzy
niemal z uciechą robią to, co robią. Catina niewątpliwie należy do tej
pierwszej grupy. I gdyby nie Javier, już dawno by się załamała, bowiem
panna Murillo wciąż jest zagubioną nastolatką, która nie potrafi sama
poradzić sobie z problemami. Wciąż potrzebuje kogoś, kto będzie kierował
jej życiem, kto będzie za nią decydował. Nie jest taka jak większość
dziewczyn wychowanych na ulicy. Jest delikatna, podatna na zranienia,
które chowa głęboko w sobie. Stara się udawać kogoś, kim nie jest. Czyli
jak większość pieprzonego świata. Ale to nie powinno nikogo dziwić.
Zawsze chcemy być kimś, kim nie możemy być, albo nie umiemy być. Bo
gdyby Catina mogła wybierać chciałaby
być kotem. Kotem chodzącym własnymi drogami, samodzielnym, samotnym. Chciałaby być lisem. Lisem sprytnym, szybkim,
niewidocznym. Chciałaby być ptakiem. Ptakiem wolnym, beztroskim,
szczęśliwym. Mogła być zwierzęciem, a urodziła się człowiekiem.
Nie
róbmy jednak z niej takiej delikatnej panienki, bowiem mogłoby się
wydawać, że jednocześnie to nieśmiała i płochliwa jak łania istotka,
która wiecznie chodzi skwaszona, a wcale tak nie jest. Często się
śmieje, często żartuje i zachowuje się jakby wciąż miała zaledwie sześć
lat, chociaż potrafi być poważna, gdy sytuacja tego wymaga. Zazwyczaj
jednak stara się optymistycznie patrzeć na świat, choć teoretycznie już
dawno powinna popaść w jakąś depresję. Ona jednak nie jest typem osoby,
którą można łatwo złamać. Nauczona przez życie i starszego brata potrafi
walczyć o swoje jak lwica. O tak, niekiedy potrafi pokazać swe ostre
pazurki, aczkolwiek najczęściej jest takim miłym, wiecznie łaszącym się
kotkiem, który uwielbia brykać. Cóż, krótko mówiąc Catina to osoba pełna
sprzeczności, której nikt do końca nie potrafi zrozumieć.
W S P O M N I E N I A
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dobry. Karta z innego bloga, acz autorstwa mojego. Zdjęcie i gif z tumblr.com. Cytat w tytule i karcie należy do zespołu Imagine Dragons. Zasady takie jak wszędzie, jestem za leniwa, by je wymieniać. Tyle z mojej strony, dziękuję.
16 komentarzy:
[Cześć, cześć, cześć;) Świetny ten gif, słodki i znam takie dokarmianie psów, ot. Zaproponowałabym wątek, ale nie myślę.
Imagine Dragons? Ma miłość, ich płyta ciągle w moich słuchawkach, ciągle muzyczny orgazm, ale to taki drobiazg ;)
To masz może jakieś pomysły? Albo Lea, albo Noaś. Jak wolisz.]
[ Witam na blogu! Mam ochotę na wątek, ale nie bardzo wiem, jak możemy zacząć... Masz jakieś pomysły? Ja mogę nad czymś pomyśleć później ;d ]
[ PS. Trampki <3 *.* ]
[To od tego zaczniemy czy to już było i trzeba będzie wymyślić nowy wątek? ;D
A Colton to dobra dupa, jakby nie było <3]
[Ale nie liczysz na cud z mojej strony, prawda? Bo jeśli nie, to mogę zacząć, a jeśli jednak na niego liczysz - może lepiej zacznij sama, bo ja ledwo myślę;D]
[No dobra, to zaczynam... ;D]
- Nie muszę iść do lekarza - Noah, jak to każde małe dziecko, miał swoje fochy. A już zwłaszcza wtedy, kiedy jego mamuśka pozwalała sobie na wtargnięcie do skromnego mieszkania młodego Alvareza. Nie po to wyprowadził się od rodziców, aby mieć ich ciągle na głowie. Uczył się odpowiedzialności. Potrzebował przyśpieszonego kursu życia, więc mogliby mu dać spokój.
- Co-mie-się-czne wi-zy-ty - zaakcentowała drobna, acz nieco pulchna kobieta, wycierając kuchenny blat. Zasrana perfekcjonistka, przemknęło mu przez myśl. W żaden sposób nie chciał jej obrazić, nie chciał też wywoływać kłótni, więc wziął prysznic i wypraszając ją grzecznie z mieszkania, wsiadł w miejski autobus, wychodząc pod szpitalem.
Szczerze nie znosił tego miejsca, ale jak matka dobrze powiedziała - musiał przychodzić tutaj miesiąc.
Izba przyjęć była zatłoczonym miejscem, w której ciężko było się poczuć dobrze. Noah znał już jednak to miejsce dlatego pewnym krokiem ruszył przez hol, zatrzymując się przy recepcji.
- Noah Alvarez... - mruknął tylko, opierając się o blat. Jego mina nie świadczyła o tym, jakby miał być zadowolony z faktu, że tutaj jest. Pielęgniarka coś tam mruknęła, coś tam zaczęła wystukiwać, każąc usiąść mu obok i czekać. Służba zdrowia opierała się głównie na czekaniu.
Usiadł na plastikowym krzesełku i złapał za ulotki, lezące na stoliku obok, unosząc brwi ku górze. Czytał już coraz lepiej, dlatego też pogrążył się w lekturze, która na dobrą sprawcę wcale go nie interesowała.
"Jak uniknąć problemów z prostatą" - głosił tytuł jednej z ulotek, a Noah jak to mężczyzna, nie dopuszczający do siebie możliwości żadnej choroby, skrzywił się i odłożył ją na bok, o wiele bardziej interesując się tą, która głosiła walkę z rakiem piersi. Nie dotyczyło to Noah, więc mógł spokojnie przeglądać broszurę. Ale jak już wcześniej powiedziane było - nie był zbyt specjalnie zainteresowany tą całą tematyką. Nic dziwnego, łączyła się w jakiś sposób ze szpitalem, a on w nim zmarnował wystarczająco dużo czasu. O, tak. Dokładnie pamiętał chwile po przebudzeniu, jak walczył, jak próbował sobie przypomnieć.
I dupa, jak to lubił sobie mawiać.
Świat był do dupy, ale Noaś zdawał sobie sprawę z tego, że on wcale nie ma najgorzej. Że istnieją ludzie, którzy mają na głowie sto tysięcy problemów więcej niż wyjęty spoza ram społeczeństwa, uczący się życia pan Alvarez.
Zorientowawszy się, że ktoś stoi po drugiej stronie stolika, oparty o ścianę, uniósł głowę i zmierzył spojrzeniem chorobliwe bladą, wychudzoną dziewczynę. Jej mina nie wyrażała szczęścia, ba!, nie była nawet uśmiechnięta, a Noah nie lubił ludzi bez uśmiechu, ale kto normalny szczerzy się w szpitalu?
- Może usiądziesz? Wyglądasz okropnie... - mruknął, niby to nie odrywając wzroku od broszury, w którą znowu wlepił spojrzenie jasnych oczu. Och, nie, nie chciał jej obrazić. Stwierdził po prostu fakt. Prawda była taka, że Noaś nie był jeszcze pewien wielu ludzkich zachowań, ale znał swoje intencje. Szkoda, że niektórzy po prostu w nie nie wierzyli.
I dupa...
[Zapomniałam wcześniej napisać, ale musisz mi wybaczyć jakość moich komentarzy, ale uczę się, sprzątam i piszę, i śpiewam, i wiesz... ;D]
Skoro tak myślała, to była... Nie jemu oceniać, ale gdyby do Noasia w jakiś sposób dotarły myśli tej o to dziewuchy, to porządnie by nią potrząsnął, przyparł do ściany i nie pozwalając jej uciec, wygłosiłby długie kazanie. O czym? Dobre pytanie, ale nie byłoby to kazanie z rodzaju tych żenujących moralniaków. Nie, Noah uświadomiłby owe dziewczę, że jest straszną egoistką, myśląc o tym, że jej śmierć mogłaby komuś pomóc. Tym bardziej jej samej. Noah po utracie pamięci wierzył w to, że życie jest największym skarbem, jaki otrzymuje człowiek. On, bliski śmierci, narodzony na nowo - brzmi bardzo patetycznie, ale gruncie rzeczy tak było - rozumiał to. I nie, nie wmawiałby dziewczynie, że życie jest piękne, kolorowe i bajecznie proste. Z własnego doświadczenia wiedział, że tak nie jest. Ale dziewczyna miała brata, dziewczyna miała pewnie jakiś przyjaciół, którzy mogliby jej pomóc.
A skoro jej aż tak źle, to czemu sama nie przyśpieszy procesu umierania?
Tym prostym pytaniem zakończyłby swoją wypowiedź, mając nadzieję, że nie popchnie tym samym dziewczyny do popełnienia zamachu na swoje życie.
- Nie ma za co. Prawienie komplementów tak pięknej kobiecie, to moja specjalności. Ale podnoszenie z podłogi? Może być ciężko, jestem bardzo leniwy - dodał, uśmiechając się pod nosem. Tym razem oderwał wzrok od ulotki i z tym swoim zawadiackim uśmiechem spojrzał na dziewczynę. - A może powinnaś coś zjeść?
Powinien być milszy, powinien spytać co jej dolega, ale Noah nie potrafił użalać się nad ludźmi. Potrafił się o nich troszczyć, ba, ciężko przejawiały się w nim instynkty ciężkie do wytłumaczenia dla niego samego, ale był dobrym człowiekiem. Na pewno nie prostym, na pewno nie liżącym tyłki maminsynkiem. Twardo stąpał po gruncie w swoim imieniu i w imieniu innych.
[Łączmy się w bólu ;D]
To dlaczego nie próbowała z tym zrobić? Jasne, leczenie bywało drogie i Noah coś o tym wiedział. Od przebudzenia po wypadku musiał łykać silne leki przeciwbólowe. Właściwie łykał je do dzisiaj. Czasami ból nie pozwalał mu spać, a nogę rozrywało na strzępy. Niemal całe ciało pulsowało tępym bólem, a on sam nie mógł sobie z tym poradzić. Jego rehabilitacja po wypadku, prywatny psycholog, psychiatra. Wizyty u neurologa - wszystko kosztowało, ale ubezpieczenie robiło swojego. Dzięki temu koszty leczenia i tego wszystkiego zmniejszały się wielokrotnie.
- Ja tego nie powiedziałem... - mruknął, unosząc ręce w obronnym geście. Głupkowaty uśmiech nie schodził mu z buźki. Co z tego, że dziewczyna mogła być śmiertelnie chora? Nie znosił ludzi użalających się nad sobą. Umiera? Niech weźmie dupę w troki i zrobi coś ze swoim życiem, niech zamieni je w coś specjalnego, coś dla czego warto umrzeć. Miał dziwne poglądy. Ale one pozwoliły mu przetrwać, kiedy obudził się z totalną pustką w głowie.
- Ale wiesz, jakbyś była głodna, znam całkiem niezłą knajpkę niedaleko. Nawet nie zauważą, że wyszłaś... - wzruszył ramionami, odkładając trzymane dotąd w dłoni ulotki. Uśmiechnął się, tym razem przyjaźnie, wraz z jasnymi oczyma, które lustrowały sylwetkę dziewczyny. Poważnie, nie wyglądała jak okaz zdrowia. Ale jeśli by tak było czy spotkałby ją w tym miejscu?
Rozejrzał się. Ludzie ich mijali bez słowa, nawet nie zaszczycając krótkim spojrzeniem. Ignoranci i egoiści. Ale czego on wymagał od wiecznie zajętych person? On sam miał czasu wolnego zbyt wiele, zbyt wiele poświęcał go obcym ludziom, tak jak dzisiaj, ale co miał robić? Zamknąć się w mieszkaniu i użalać nad sobą?
Nie trzeba było wypadku, żeby dostać ubezpieczenie. Ubezpieczenie zdrowotne pokrywało część leczenia, ot. Ale wierzył w to, że leczenie nowotworów jest kosztowne. Ale są różne akcje społeczne, są... Było wiele wyjść. Ale skąd Noah mógłby o tym wiedzieć? Jego wiedza była ograniczona, uczył się świata, uczył się tego, co nim kierowało.
Nie był jednak głupi. Zauważył, jak dziewczę zerknęło w stronę mężczyzny, stojącego przy recepcji. Jej opiekun? Chłopak? Narzeczony? Kurator? Och, nie przeszło mu przez myśl, że ów mężczyzna mógł być bratem nieznajomej.
- Wcale nie zastanawiałem się nad tym czy jesteś anor... - urwał, czując jej chude palce na swojej ręce. Zerknął na nią, a na jego buźce pojawił się łobuzerski uśmiech, nie mający nic wspólnego z grzecznym chłopczykiem, którym mógłby być Noah. Czekać mu się nie chciało. Matce mógł powiedziec, że był na badaniach. Z resztą, nie czuł z nią więzi, którą powinien czuć - dzięki czemu łatwiej było mu ją okłamywać.
- Idę, idę, panienko.
Wstał z krzesła, złapał za swoją kurtkę i grzecznie, pozwalając się prowadzić dziewczynie, ruszył z nią do wyjścia, mijając ludzi i zgodnie z jej ukrywaniem się, osłaniał ją przed tym facetem. Jedno było pewne - mógł mieć przejebane, jeśli ten dowie się, że to z winy Noaha jego chora siostrzyczka uciekła ze szpitala.
Wyszli. Cało i bezpiecznie, a chłodne, wilgotne powietrze uderzyło w mężczyznę. Skrzywił się. Nie lubił zimna, dlatego zarzucił prędko kurtkę na ramiona i zerknął na niższą od siebie kobietkę, tak z góry.
- Ucieczka godna scenariusza - zauważył, wsuwając dłonie do kieszeni swojego wierzchniego odzienia. - Noah.
Dorzucił krótko, uznając, że wypadałoby się przedstawić.
[Dobrydobrydobry. Ja to bym chciała wątek, bo bardzo mi się podoba C. No i zdjęcie z gifem świetne.
Tylko pomysł może masz? Czy ja mam kombinować? W sumie wolałabym nie, bo dzisiaj nie od wymyślania jestem ^^]
[Bejbe, ona jest w Amsterdamie, w Holandii, a nie w Londynie ;D]
A może powinna się dowiedzieć? Nowe miejsce pobytu niekoniecznie musiało oznaczać coś gorszego. Istnieli ludzie, którzy mogliby jej pomóc, a co lepsze - jednego takiego miała u swojego boku. Gdyby tylko Noah wiedział w jakiej sytuacji jest jego współuciekinierka zaoferowałby pomoc. Może nie całościowo finansową, ale szukałby i drążył, aby dziewczyna mogła żyć. Nowotwór nie zawsze był wyrokiem śmierci i Catina powinna sobie zdawać z tego sprawę.
Mężczyzna, nie odpowiadając (bo też po co?), ruszył na prawo, wcale się nie śpiesząc. Najwyżej, osoba towarzysząca w szpitalu dziewczynie ukatrupi go na tym chodniku. Ale Noasia nie tak łatwo było zabić. Przeżył wypadek samochodowy, stracił pamięć, ale nadal był sprawny i nadal mógł żyć. Pf, czego chcieć więcej?
- Co robisz w Holandii? - spytał naprawdę ciekawy. Niewiele trzeba było, aby domyślić się, że dziewczyna nie urodziła się w tym miejscu, ba - wiadomym było, że nie przybywała tutaj zbyt długo.
Bądź co bądź, Noah nie bardzo przejął się wizją, że mógłby zginąć z rąk Hiszpana. Podobnie, jak on - miał temperament. Jakby nie było, w jego żyłach płynęła hiszpańska krew. Jego ojciec był Hiszpanem, ale wraz z dziadkami Noasia wyjechał do Holandii za lepszym życiem, ale mniejsza o tym.
- Mam nadzieję, że lubisz hamburgery - mruknął. O tak, knajpka do której ją prowadził podawała najlepsze burgery w całym Amsterdamie, takie bardzo amerykańskie, ale warto było wydać na nie parę euro. Tego smaku nie zapominało się nigdy. No, chyba, że traciło się pamięć.
[To ja jestem za tym drugim, bo takie księgarniane wątki potem trudno rozkręcać. Zaczynam. I mam nadzieję, że mi nie masz za złe ściągnięcie początku wątku z innego, który kiedyś pisałam. Czy może jednak? ^^]
Praca w cyrku zapewniała to, co niegdyś osiemnastoletni, młodzieńczo-głupi umysł Ann uważał za priorytetowe. Możliwość spełnienia siebie oraz swoich pasji, kontakt z ludźmi, którzy nie tylko będą podziwiali jej pracę, lecz również potrafili dopatrzeć się niedociągnięć w technice, a później także posiadali czas, by wszelkie te mankamenty dopracować. Do tego dochodziło słodkie uczucie wolności, bez poczucia, iż jest się czyjąś własnością. Co prawda jakiś kontrakt z cyrkiem miała podpisany, oczywiście, jednak oddanie Annelie i ograniczony nacisk ze strony dyrekcji nie przeszkadzały w odczuciu bycia niezależnym. Dotychczas wszystko toczyło się dobrym torem, Szwedka uważała swoje życie za całkowicie odpowiednie. Przebywała we właściwych miejscach, zawsze o właściwym czasie i w sumie nic nie stało na przeszkodzie, aby stać się bezgranicznie szczęśliwym, szczególnie że nie tkwiła w żadnym z cyrkowych problemów. Ciemna strona, tak to nazywali. W końcu każdy akrobata, treser, połykacz ognia, klaun to po zakończeniu spektaklu normalny facet. Zwykły, przeciętny, tak samo jak oczywista jest ochota do poużywania, a namiot przecież kiedyś się wraz z trupą zwijał. Mało to razy Ann sprawdzając pocztę, widziała listy od nastolatek, które kilka miesięcy temu krążyły po wozach, a później brzuchate szukały ojców swoich dzieci. A cyrkowym chłopakom przecież wtedy było wszystko jedno. Zwłaszcza iż po występach alkohol lał się litrami.
Jednak Ann trzymała się z dala od wszelkich ciąży, niekiedy rozpraw i wcale nie żałowała bycia poza kręgiem wydarzeń. Tak samo teraz miast kierować się za namiot, aby przypieczętować udane przedstawienie, stała przed wejściem, pozdrawiając opuszczających cyrk ludzi, odpowiadając na uśmiechy i ściskając rączki zachwyconych dzieci nadal ubrana w błyszczący kostium pomimo ochoty zrzucenia go w tempie jak najszybszym. Nie był niewygodny, nie mógł taki być, ale cekiny na wykończeniach drażniły skórę szyi. Przynajmniej założyła stare i podniszczone adidasy, a na ramiona zarzuciła luźną bluzę, by przypadkiem się nie przeziębić.
Ostatnie osoby wychodziły poza teren, niektórzy kupowali coś w cyrkowym sklepiku, gdzie ceny były aż nadto wysokie. Już miała wracać do przyczepy, zakopać się w kołdrze i spać, kiedy zauważyła niezbyt daleko chudziutką dziewczynę. Szła nieco chwiejnie, powoli, aż wreszcie bezwładnie padła na ziemię, przypominając przy tym szmacianą lalkę. Trochę to Ann zdziwiło, na chwilę wyłączyło racjonalne myślenie. Za moment dopiero ruszyła z miejsca, klękając nad kobietą.
- Hej! – zawołała, nie ośmielając się jej tknąć. Upadła na trawę, ale nigdy nic nie wiadomo, a z kursu pierwszej pomocy w szkole Ann zapamiętała, żeby poszkodowanego nie ruszać, jeżeli nie ma się pojęcia, czy nie spowoduje się tym większego problemu. No i że jak można, trzeba nawiązać jakiś kontakt. Dlatego drżącymi dłońmi zaklaskała. – Słyszysz mnie?
[ Myślę, że w zasadzie i jedno i drugie można jakoś połączyć xD Angie jest w Amsterdamie gdzieś od tygodnia, tak więc dziewczyny mogłyby się dopiero poznawać. Hm... Chyba na coś wpadłam ;) ]
Dochodziła siódma rano, kiedy na twarz dziewczyny zaczęły padać pierwsze promienie słoneczne. Angel otworzyła powoli jedno oko, potem przeciągnęła się i ziewnęła. Następnie wykonała wszystkie szare, codzienne czynności. Kiedy wychodziła z mieszkania, przed oczami przebiegła jakaś postać. Widocznie się spieszyła, bo panna Evans nie zdążyła nawet dobrze jej się przyjrzeć. Zmarszczyła brwi, a potem poszła do swojego sklepu muzycznego.
Ruch nie był zbyt wielki. Dziewczyna dopiero wszystko rozkręcała, więc było normalne, że na raz nie rzuci się nagle cały tłum ludzi, żeby kupić gitarę, czy stare płyty. Miała jednak nadzieję, że przymierać głodem nie będzie - w końcu jeszcze koncertuje.
Myślała, że dzisiaj już nikt nie nawiedzi tego miejsca. Zaczęła nawet powoli zasypiać, kiedy w pewnym momencie do środka weszła jakaś nieznajoma... Zaraz, czy na pewno była nieznajoma?
Angel zmarszczyła lekko brwi, zaraz jednak uśmiechnęła się kącikami ust.
- Pomóc w czymś? - spytała, podchodząc do dziewczyny. Tak, wydawało jej się, że gdzieś już ją widziała... Tylko gdzie?
[Zakochałam się w gifie i zdjęciu. Ale w zdjęciu bardziej. Cudowne @u@]
[Proszę o jakikolwiek znak życia w administracji ;)]
Prześlij komentarz