sex, drugs and cookies
autorytetami bezczelni mistrzowie manipulacji
- Kulfon i Cookie Monster
bo mechanika kwantowa jest sexy!
dziennik ∞ afiliacje
Dziecię
dzieci kwiatów pizgające dobrem na kilometr - dziwnym jednak trafem,
zamiast kierować swój żywot na zielone łąki i hasać wśród jednorożców,
postanowił kroczyć ścieżką wiedzy i rozwoju. Takim oto trafem, ma już
doktorat z dziedziny astrofizyki, dwójkę synów, wiedźmę za byłą żonę,
rachunki do opłacenia i dom, który spokojnie można byłoby nazwać
zwierzyńcem. Więc waść, nie wyskakuj tutaj ze stereotypami, bo tym pan
Cohen szczerze gardzi. Nie, nie zdenerwujesz go, bo ten człowiek nawet
nie wie jak się zdenerwować. Nie rozumie tego odruchu u naszego gatunku,
wydaje się taki całkowicie zbędny i irracjonalny. Trochę jak robot? A
skąd! Roboty nie pieprzą się jak króliki i nie ćpają czekolady, nie
gwałcą wzrokiem studentek i nie gadają do swoich szopów praczy.
Czujesz tą jakże klimatyczną nerdowską aurę? Obliczenia matematyczne są dla niego czymś banalniejszym od tlenu, a rozłożenie i ponowne złożenie komputera zabawą na pięć minut - analogicznie, uważa, że kobieta gotująca jest najbardziej seksownym widokiem, jaki może istnieć. Kobieta sprzątająca. Kobieta piorąca. To taki cudowny balsam na jego duszę. Może dlatego, iż swojej feministycznej rodzicielki nigdy w takiej sytuacji nie widział, ba, kiedyś nie mieli nawet domu, więc co dopiero mówić o kuchence. Trauma z dzieciństwa odbiła się jeszcze boleśniej, gdy odkrył, że kobiety oprócz cycków mają też multum innych zastosowań. Szczęśliwie jednak okazało się, iż można to wszystko nadrobić i nie omieszkał z tego nie skorzystać.
Pan jest dziany i lubi szyte na miarę garniaki. I krawaty. Najczęściej te ze śmiesznym motywem - od swoich synów ma ich już ponad dziesięć i chętnie je nosi, czym najczęściej powoduje uśmiech na twarzy przypadkowego przechodnia. Z reguły jego postać wywołuje uśmiech na facjacie, bo jest uroczym, czarującym mężczyzną lubującym się w grach na playstation i posiadającym wszystkie te cechy jakie powinien mieć facet pożądany przez stado samic. Inteligentny seksista z nutą tajemnicy i sporym bagażem doświadczeń, paradoksalnie powiewa typowym badassem, a przecież to takie dobre dziecko. Jak takiego nie kochać, no jak?...
Multum zainteresowań i wieczny brak wolnego czasu. Najchętniej grałby na gitarze, śpiewał, budował statek kosmiczny, rozwiązywał krzyżówki, wgłębiał się w literaturę rosyjską, rozgryzał kobiecą logikę, biegał po domu nago, czytał książki Pratchetta, się puszczał, robił rozpierdolnik, uczęszczał na kurs judo, drażnił otoczenie swoim stylem bycia, prace sprawdzał, wykłady prowadził, level wbił na Oblivionie, jakiś przypadkowy akt wykonał, sztuczki magiczne ćwiczył, i wiele, wiele innych rzeczy, które właściwie do szczęścia nie są mu potrzebne, ale które musi robić, bo inaczej nie byłby sobą.
Reasumując - metr dziewięćdziesiąt dwa kosmicznego nieładu o często nieobecnym brązowym wejrzeniu, z wiecznie niesforną grzywą i nieodłącznym strajkiem fabryki maszynek do golenia. I dołeczek w prawym policzku, gdy się uśmiecha. Psisko kiedyś ugryzło.
Czujesz tą jakże klimatyczną nerdowską aurę? Obliczenia matematyczne są dla niego czymś banalniejszym od tlenu, a rozłożenie i ponowne złożenie komputera zabawą na pięć minut - analogicznie, uważa, że kobieta gotująca jest najbardziej seksownym widokiem, jaki może istnieć. Kobieta sprzątająca. Kobieta piorąca. To taki cudowny balsam na jego duszę. Może dlatego, iż swojej feministycznej rodzicielki nigdy w takiej sytuacji nie widział, ba, kiedyś nie mieli nawet domu, więc co dopiero mówić o kuchence. Trauma z dzieciństwa odbiła się jeszcze boleśniej, gdy odkrył, że kobiety oprócz cycków mają też multum innych zastosowań. Szczęśliwie jednak okazało się, iż można to wszystko nadrobić i nie omieszkał z tego nie skorzystać.
Pan jest dziany i lubi szyte na miarę garniaki. I krawaty. Najczęściej te ze śmiesznym motywem - od swoich synów ma ich już ponad dziesięć i chętnie je nosi, czym najczęściej powoduje uśmiech na twarzy przypadkowego przechodnia. Z reguły jego postać wywołuje uśmiech na facjacie, bo jest uroczym, czarującym mężczyzną lubującym się w grach na playstation i posiadającym wszystkie te cechy jakie powinien mieć facet pożądany przez stado samic. Inteligentny seksista z nutą tajemnicy i sporym bagażem doświadczeń, paradoksalnie powiewa typowym badassem, a przecież to takie dobre dziecko. Jak takiego nie kochać, no jak?...
Multum zainteresowań i wieczny brak wolnego czasu. Najchętniej grałby na gitarze, śpiewał, budował statek kosmiczny, rozwiązywał krzyżówki, wgłębiał się w literaturę rosyjską, rozgryzał kobiecą logikę, biegał po domu nago, czytał książki Pratchetta, się puszczał, robił rozpierdolnik, uczęszczał na kurs judo, drażnił otoczenie swoim stylem bycia, prace sprawdzał, wykłady prowadził, level wbił na Oblivionie, jakiś przypadkowy akt wykonał, sztuczki magiczne ćwiczył, i wiele, wiele innych rzeczy, które właściwie do szczęścia nie są mu potrzebne, ale które musi robić, bo inaczej nie byłby sobą.
Reasumując - metr dziewięćdziesiąt dwa kosmicznego nieładu o często nieobecnym brązowym wejrzeniu, z wiecznie niesforną grzywą i nieodłącznym strajkiem fabryki maszynek do golenia. I dołeczek w prawym policzku, gdy się uśmiecha. Psisko kiedyś ugryzło.
30 komentarzy:
[Hm. Prowadzi wykłady z fizyki na medycynie na pierwszym roku, Bran w czapce świętego Mikołaja, bo - uznajmy - Mikołajki już są. Hm? :D]
[Trafił fizyk na fizyka :D Chodź na wątek!]
//Helena
[och jejku, jejku, jak ja kocham Twoje seksistowskie, niepoprawne postacie i poczucie humoru!!! :D musimy mieć wątek, tylko błagam, daj mi jakiś pomysł. dodam, że Krysia to otwarta jest na wiele rzeczy, to też wszędzie da radę ją spotkać i zaczepić :D]
[ No właśnie wydaliło ze mnie ostatnie pomysły chyba ;< A Tobie nic nie przychodzi do głowy? ]
[Czy C. chodzi do barów i flirtuje/romansuje? :D]
[On studiował fizykę, ona również coś związanego z fizyką, biofizyką i takimi różnymi sprawami, więc mogą się znać już od czasów uniwersyteckich :)]
//Helena
[hmmm, szkodów więcej nie chce, wszyscy mi robią szkodliwe wątki, Angie rzuca we mnie doniczkami, Lester mnie oblewa kawą... hm, a co powiesz na to, że Cohen był tym jednym, jedynym mężczyzną, z którym Kryśka postanowiła się umówić na randkę w ramach buntu? o, i teraz się przypadkiem spotkają i pójdą na kawę! :) ar ju in?]
Pieprzony tramwaj! Brandi leciała na łeb, na szyję, a i tak nie zdążyła, w dodatku zarobiła mandat za to, że usiłowała wskoczyć do jadącego pojazdu. Cóż, trudno, przeklęła kilka razy i poczekała kilka minut, aż podjedzie autobus. Faktem było to, że jej podróż tym samym wydłużała się o jakieś dwadzieścia minut i niemożliwym było zdążenie na zajęcia.
Wbiegła do sali spóźniona o dwadzieścia minut. Jeszcze na wejściu ledwo się nie przewróciła, uderzyła się kolanem w coś - nie wiedziała, w co, usiadła z ogromnym hałasem w pierwszym rzędzie...
I okazało się, że jest ona, profesor i pusta sala.
- Nikogo nie ma? - mruknęła do siebie, odwracając się i omiatając aulę wzrokiem.
Helena była zdesperowana. Nie, nie, desperatką nie była już od jakiegoś czasu, tym razem po prostu MUSIAŁA zdobyć jedną książkę, bo inaczej świat pęknie na pół, gatunek ludzki wymrze, a poddana destrukcji planeta poszybuje w nicość, ku krańcom kosmosu. Książka była absolutnie nie do zdobycia. Porażający nakład stu egzemplarzy wyczerpał się za Stalina, nikt nie miał nawet z czego robić dodruku, a Helena nie wiedziała nawet, czy takowa istnieje i zawiera to, co zawierać miała, bo tak naprawdę mało kto był w stanie stwierdzić, o czym traktuje owe tomiszcze. Ale plotki brzmiały tak obiecująco, że nie miała innego wyjścia jak tylko pojawić się na wydziale medycznym i uśmiechnąć się czarująco do jednego z profesorów, który podobno był w posiadaniu tego legendarnego artefaktu. Wszystko szło bez większych problemów, podróż przez pół miasta zajęła jej zaledwie pół godziny, nie zabiła się na schodach, teraz dumnie kroczyła korytarzem, aż nagle...
[ No... niby chla już okazyjnie tylko, ale nie przesadzajmy... xD Jak ją najdzie, to też się zdarza, więc może się jeszcze uchlać ;D ]
[ino zacznę!]
Uwielbiała soboty, serio. Dawała sobie spokój wtedy z wszelaką pracą. Nie odbierała telefonów, sprawdzanie wypracowań odkładała na niedzielę i nie nosiła obcasów, tylko wygodne kozaki z pomponami po bokach. W tak wygodnym obuwiu poszła na gigantyczne zakupy, z cyklu dużo mięcha, dużo makaronu i innych bardzo kalorycznych smakołyków. Cóż, jej tusza wyraźnie przedstawiała fakt, że lubiła jeść i niespecjalnie się tym przejmowała. Z resztą nie była aż tak bardzo gruba. Miała... o, grube kości! I tak maszerowała do delikatesów, gdy potrąciła jakiegoś niewinnego chłopa, który niemalże zatoczył się, ale zamiast się wydzierać "gdzie leziesz głupia babo?!", tylko uśmiechnął się. To i ona się uśmiechnęła, po chwili sobie zdając ze wszystkiego sprawę!
- Cohen! Jak to miło cię zobaczyć! - uśmiechnęła się teraz już pewniej i szerzej.
- Wybacz, nie zamierzałam cię atakować - przyznała i poprawiła na ramieniu swoją agresywną torbę, która to potrąciła mężczyznę.
[Ej, nie. Ja od nowa.]
Mikołajki, wspaniały czas dla dzieci, dla dorosłych mniej, dla studentów jakże obojętny - kolejny dzień do picia, można by rzec. Ale nie dla Brandzi. Mikołajki, jako przejaw totalnie zepsutego świata zachodniego, jako wytwór wytworzony dla kasy, był... ładny. I dlatego też co roku szóstego grudnia Jones popieprzała w mikołajowej czapce.
Tego dnia tramwaj podwożący ją pod szkołę zwiał, więc Jones została na przystanku sama. Wszystko byłoby okej, jedno spóźnienie to nic, ale akurat jakiś facet uznał, że ma prawo wyrwać jej torbę - udało się jej, co prawda, gościa zatrzymać, obezwładnić i dać mu po ryju jeszcze, ale przez to kolejny tramwaj jej uciekł. W dodatku zaczęło padać, a że Bran na śniegp przygotowana nie była, zaczęła marznąć. Jeszcze jakiś napalony chłopaczek się do niej dopieprzył, chcąc ją zaprosił do psychiatryka na obejrzenie psycholi... I miała PMS...
Kiedy udało się jej dotrzeć n a uczelnię, była spóźniona jakieś pół godziny. Miała nadzieję, że profesor jej nie wyprosi - mogłaby się wściec, delikatnie mówiąc.
Weszła do sali z przekrzywioną czapką Mikołaja na głowie, rozejrzała się.. .Odetchnęła raz, drugi...
- Nikogo nie ma? - zapytała po cichu, patrząc na jedną żywą istotę - jakiegoś obcego jej faceta, który najpewniej był wykładowcą.
[Oooo! Cześć ;D Fajny on, fajny.]
[ Ło matko mojo bosko, że aż tak?! xD Aż tak to ona nie chla... Ale wiem! Ona już nie ćpa, ale mogła się nawdychać czegoś w jakimś klubie, przez co straciłaby przytomność - byłaby mniej odporna na jakieś coś. Poczułaby się źle, nie straciłaby przytomności, ale nie wiedziałaby co się dzieje i wtedy zainterweniowałby ten Twój... pasi? xD ]
[no a co ja bidna miałam poradzić, jak w karcie nie napisałaś?! :P chociaż to będzie takie trochę zabawne, prowadzić sobie rozmowę z kimś, kto się nazywa Leonard Cohen xD]
- Ja nigdy nie podrywam subtelnie - powiedziała z szerokim uśmiechem, który nie tyle był spowodowany własnym kiepskim żartem, a widokiem czerwonych dodatków w ubiorze mężczyzny. Zawsze ją to jakoś rozczulało. Ale ją mnóstwo rzeczy rozczulało przecież. Zwłaszcza u mężczyzn, byli doprawdy słodcy... tacy w ogóle nie przystosowani do życia. Aż miło popatrzeć... chociaż z drugiej strony nieraz doprowadzało ją to do szału.
- Śpieszysz się gdzieś? - zapytała, wciskając zmarznięte ręce do kieszeni czarnego płaszcza.
- No bez jaj - mruknęła do siebie Brandi, patrząc na wykładowcę z miną zbitej nornicy afrykańskiej. - Jak to nie ma? Ale pan jest, więc powinno być, nie po to... Nie można było dać nam znać jakoś przez sekretariat? I po co ja się niby jak wariatka lałam z tym gościem, mógł mi tę torbę zabrać, w niej i tak nic nie ma, a tak to...
Jones musiała sobie pogadać do siebie. Właściwie, tylko jedno zdanie wypowiedziała na głos - pytanie z wyrzutem, czy nie dało się poinformować wcześniej. Dało się, zawsze się dało! Ale wykładowca zawsze myśli, że może sobie odpuścić informowanie studentów, nobokurczępocoichwszystkichinformowaćsąstudentamiwkońcu.
Bran poprawiła czapkę i zaczęła na nowo się ubierać. Cóż, czeka ją godzina przerwy, zanim nastąpi kolejny wykład. Może anatomia nie będzie odwołana? A może zostanie z powodu pysznej, gorącej czekolady?
Crystal była bardzo tradycyjną kobietą i po części podzielała zdanie Cohena, że kobieta seksownie wygląda w garach. I naprawdę, nie było w tym nic obraźliwego, ot, szczera prawda, bo przecież kobieta gotująca, jest kobietą podjadającą. Kobieta podjadająca jest kobietą najedzoną, a idąc tym tropem - najedzona jest szczęśliwa, szczęśliwa jest seksowna. Przynajmniej tak było w jej przypadku. Ale ona ogólnie była bardzo prostą w obsłudze kobietą. Bez nieuzasadnionych fochów, bez bólów głowy i bez "domyśl się!". I kochała gotować. No niemalże ideał!
W zasadzie planowała iść z nim na kawę, ale aluzja, aluzja... chwilę jeszcze jej przeszło przez myśl "co na to Dan?", bo przecież Leonard był jedynym facetem, o którego jej ukochany był zazdrosny... ale cholera z tym, nie mieli się przecież od razu ruchać, albo chociażby i flirtować, jedzenie razem to przecież taka prozaiczna rzecz! A poza tym, dlaczego miała się ograniczać? Była dorosła i nie zawdzięczała Kerkhoffowi nic. Sama zapracowała na swoje życie, więc chuj mu w dupę. Tak, tak, Crystal dosyć często zdarzały się chwile buntu.
- To może przejdziesz się ze mną do sklepu, a potem dasz się zaprosić na domowy obiadek? - zaproponowała ze swoim wiecznie przyklejonym do twarzy uśmiechem. Nie należała do najpiękniejszych, więc chociaż tym mogła jakoś złagodzić okropne rysy własnej twarzy.
[of kors, jak zwykle - to byłam ja - kryśka]
[Wącimy, a pomysły masz? ;D]
[Hej, chciałabym przejąć postać Lucy i tak się zastanawiam, czy oprócz tego co jest napisane w wolnych, masz jeszcze coś do dodania?:D]
[O i oczywiście, pytanie co do Emilie, ma być w wydaniu brunetki?]
[Co do Luśki, to co chciałam napisałam. A Emilie obowiązkowo w brązowych włosach ;)]
- W takim razie w prawo - wskazała kierunek, o który jej chodziło (wcale nie zakładała, że jak facet, to od razu głupi!), wpakowała łapsko pod ramię Leosia i ruszyła w stronę swoich ulubionych delikatesów.
- W zasadzie myślałam, no zgadnij, o spaghetti - powiedziała ze śmiechem. Czego jak czego, ale jej spaghetti nie dało się zapomnieć. Nie tylko dlatego, że było piekielnie ostre i smaczne, ale dlatego, że robiła je prawie 365 dni w roku. W końcu przygotowanie nie zabierało tak wiele czasu w jej zapracowanym życiu, a i smaczne było. O boże, spaghetti rozwalało system! Nawet nie wierzyła w Boga, tylko skłaniała się w wiarę w latającego potwora spaghetti.
- Ale skoro taka okazja się trafia, to może wykombinuję coś innego. Na co miałbyś ochotę? Tylko nie życzę sobie żartów, że jak jestem z Niemiec, to zaserwuję ci kiełbaski z piwem. Nienawidzę kiełbasy - zagrzmiała, a jednak śmiała się. Zupełnie tak, jakby powiedziała coś śmiesznego. Tak, bez dwóch zdań, Crystal może i była cudem, nie kobietą, ale na pewno podejrzanie zadowolonym z siebie i nieco dziwnym cudem. Takim... creepy cudem...
Sasha S.
{Kminimy coś czy sobie wolisz darować? :D}
[Oh, o błędy się nie martw, nadal przerabiam kartę:D A wątek...Hym...Może wymiana dziećmi, lub zadzwoniłaby do niego, że znalazła jakieś jego rzeczy i czy chce je odebrać? Hym?:D]
- Byłabym szczęśliwsza, gdyby pan stwierdził zawczasu o tym, że nie ma zajęć, żebym nie musiała biec jak wariatka tutaj - warknęła do siebie Brandi.
Chwyciła w złości torbę i już-już miała wychodzić, gdy wredność świata dała o sobie znać. Torba, której "zdrowie" ucierpiało w trakcie pojedynku z facetem na przystanku, uznała, że właśnie w tym momencie powinien minąć jej szok i powinna zacząć chorować. Mówiąc mniej metaforycznie - naderwane ramię w końcu puściło, więc wszystko - jedzenie, picie (najważniejsze dwie rzeczy studenta), książki, kartki, zeszyty, wszystko, dokłownie wszystko upadło na podłogę.
Lament skrzywdzonej torby.
Brandi spojrzała w dół, zamknęła oczy, odliczyła do pięciu w myślach w stylu "jeden, kurwa jego jebana mać, zabiję tego gościa, który chciał mi zabrać torbę; dwa, wypatroszę go nożami doktora Straussa, może zawołam jakiegoś psychopatę przy okazji", po czym schyliła się i zaczęła wszystko do swojej torby zbierać.
Chciała gryźć. I już w jej główce pojawił się pomysł olania dzisiejszego dnia. Był stanowczo pechowy.
[Błędy poprawione, nie martw się to się raczej nie powtórzy, dzisiaj mam strasznie dużo literówek, laptop mi zacina, więc z góry przepraszam :p]
Już z rana znalazła dwa krawaty, zawiązane na szyjach pluszowych misi, w pokoju chłopców, oraz koszulę. Tę samą, którą miał niegdyś na jednej z ich wspólnej kolacji Aż dziw że pamiętała takie rzeczy. Cóż, trudno było zapomnieć. Mimo iż znalazła je tak wcześnie, postanowiła zadzwonić do niego dopiero pod wieczór, zastanawiała się czy by czasem, nie zostawić sobie pamiątki i wtedy doszło do niej, że było by to głupotą. W chwili, gdy Harold otwierał drzwi swojemu ojcu, sama siedziała pod zlewem, odtykając go. Kobieta była samotna, musiała nauczyć się takich rzeczy. Standartowo, miała na sobie za dużą koszulę i dresy, w domu nie miała się co stroić. Trwało by to tak dalej, gdyby nie poczuła jak Caspian ciągnie ją za kant spodni.- Co, kochanie?- zapytała się z troską, odwracając głowę w jego kierunku. Wtedy zauważyła Harolda, będącego na rękach swojego ojca. Zdziwił ją ten widok, zwłaszcza że nie dosłyszała dzwonka. Szybko jednak się podniosła, zważywszy że stan w jakim się znajdowała nie był dla niej korzystny.- Myślałam że będziesz później.- stwierdziła spokojnie, patrząc na byłego męża. Były mąż. Nadal brzmiało to dziwnie.- A z tobą pogadam, o tym otwieraniu drzwi.- pogroziła palcem synowi, który widząc wzrok mamy, wtulił się w ojca, cicho chichocząc.
{Ja i pomysły? Dzisiaj? Teraz? Hahaha :<}
Nie była fanką kuchni orientalnej, ale... no jasne, czego się nie robi na życzenie przystojnego faceta... Tak, to powiedziała kobieta, która uchodzi za jedną z tych nowocześniejszych i wyzwolonych. Ponoć. i chuj z tym, bo ona miała aspiracje na kurę domową i nic się z tym nie dało zrobić. To typowe - ale jak się nie może mieć rodziny, siedzieć w domu i pichcić i sprzątać - to wtedy najbardziej się tego chce.
- No dobra, niech ci będzie - posłała mu szeroki, bardzo wesoły i pełen dziwnego entuzjazmu uśmiech, po czym pchnęła mocno drzwi delikatesów.
Zakupy poszły całkiem szybko i sprawnie i po dwudziestu minutach jechali już windą na ósme piętro.
[tak, tak, specjalnie tak wysoko mieszka i specjalnie skończyłam na windzie, liczę na to, że będziesz wiedzieć co zrobić z tym fantem :D haha, byle bez szaleństw zbyt wielkich :D]
{Co to masz za pomysł, ludziu? :D}
Prześlij komentarz